Czwartek 18 Kwietnia 2024r. - 109 dz. roku,  Imieniny: Apoloniusza, Bogusławy

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 04.04.09 - 16:12     Czytano: [3004]

Dział: Godne uwagi

Czerwone uniwersytety

W niedawno nadanym programie Warto rozmawiać Jan Pospieszalski podawał przykłady represjonowania naukowców, pracowników wyższych uczelni o przekonaniach prawicowych za ich poglądy. Było ich sporo. Jerzy Robert Nowak, okrzyczany przez Wyborczą jako antysemita, nie mógł wygłosić swojego wykładu na konferencji organizowanej przez Instytut Spraw Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego, ponieważ w związku z jego zaproszeniem, konferencję odwołano. Tadeusz Marczak, dyrektor instytutu, który przygotowywał wspomnianą konferencję, pozbawiony został funkcji dyrektora, na wniosek, jak podano, Klausa Bachmana - niemieckiego profesora, współpracownika Gazety Wyborczej. Sławomir Cenckiewicz współautor książki o współpracy Lecha Wałęsy z SB, odszedł z pracy w IPN w związku z naciskami ze strony marszałka Senatu Bogdana Borusewicza. Grzegorz Braun, po tym, jak ujawnił, iż Jan Miodek był współpracownikiem tajnej policji politycznej PRL, pozbawiony został „godzin” na Uniwersytecie Wrocławskim. Grzegorz Migalski, politolog niekoniecznie o poglądach prawicowych, ale z pewnością wyłamujący się z obowiązującej miernoty, po tym jak w programie Bronisława Wildsteina powiedział, iż szef instytutu, w którym jest zatrudniony był współpracownikiem SB i od czasu swojej habilitacji niczego nie napisał, spotkał się z odmową przeprowadzenia habilitacji na trzech uczelniach. Tymczasem jest to tylko czubek góry lodowej, a problem jest o wiele większy niż parę etatów dla osób znanych z mediów.

W wyższych szkołach jest miejsce jedynie dla „swoich”, wiernych, zaufanych, wypróbowanych, wytresowanych, takich o których wiadomo z góry co powiedzą, bo powiedzą dokładnie, bez wydawania poleceń, to, co promotor (oni nawet się z tym nie kryją, w programie Pospieszalskiego wyświetlono wypowiedź jakiejś profesorki z Uniwersytetu Wrocławskiego, która w kontekście konferencji, na którą był zaproszony Nowak, powiedziała mniej więcej takie słowa: my musimy wcześniej wiedzieć, co zostanie powiedziane na konferencji lub uniwersytecie), dla takich, którzy nie poinformują prokuraturę (czy choćby prasę) o nieprawidłowościach, takich którzy będą udawali, że nie widzą patologii toczących uczelnie. Osoby, które wyłamują się ze stada przeciętniaków, wykazują się brakiem wierności wobec swojego seniora (rolę taką pełni promotor pracy doktorskiej), choćby poprzez wykazanie się samodzielnością intelektualną, są na uniwersytetach niepożądane. Na uczelniach istnieje bowiem układ wasalny: seniorem jest profesor, a wasalami osoby, które piszą, bądź pisały „u niego” prace doktorskie. Jeśli wasal nie jest dostatecznie wierny swojemu seniorowi, to traci jego łaskę i staje się osobnikiem drugiej kategorii.

Aby zapewnić pracę na uczelniach jedynie „swoim”, istnieje system, który sprawia, że pracownikiem naukowym może zostać tylko osoba ciesząca się protekcją u któregoś z wpływowych profesorów. Pierwszym sitem są studia doktoranckie (doktorat można pisać eksternistycznie, ale to inna sprawa), a dostać się na nie można dzięki poparciu promotora pracy magisterskiej, który idzie do koleżków zasiadających w komisji i załatwia pozytywne rozstrzygnięcie. Cały egzamin to lipa, miejsca są wcześniej obsadzone, jeśli nie w 100 procentach, to z pewnością w zdecydowanej większości. Drugim sitem jest napisanie i obrona pracy. To nie jest trudne, doktoraty są często bardzo słabe, ale nie ma znaczenia jakość pracy, ale pozycja w hierarchii uczelnianej jej promotora. Doktorat nie jest etapem w karierze naukowej, ale tresurą, co należy mówić, a co nie należy, a obrona pracy, to tylko egzamin z zachowania form. W każdej chwili można też wylecieć ze studium doktoranckiego, wystarczy, że promotor nie podpisze się w indeksie i nagle okazuje się, że doktorant, jeśli otrzymywał stypendium, ma kilkadziesiąt tysięcy długów! To zawsze każe się zastanowić zanim się coś zrobi, albo powie. Promotor ustawia obronę, załatwia recenzentów, którzy napiszą pozytywne recenzje i może przepchnąć przez komisję nawet wyjątkową tandetę. Człowiek bez poparcia może się jednak nie obronić, załatwić, choćby podczas części tajnej, można każdego. Kolejna bariera to wymóg, aby jednym z dokumentów, jakie należy złożyć ubiegając się w konkursie o etat na uczelni, była opinia promotora, a przynajmniej tak jest w Instytucie Historii Uniwersytetu Wrocławskiego. A wydawać by się mogło, że o kwalifikacjach nie świadczy świstek papieru, ale co kto wie, co potrafi, jakie źródła przebadał, czy ma coś do powiedzenia, czy tylko potrafi wyrecytować to, co ktoś napisał w podręczniku do historii, wreszcie dorobek naukowy i tytuł. A gdy promotor umrze, to mam przedstawić jego akt zgonu, czy całkiem wypadam z gry? I następne zasieki strzegące prawomyślności uczelni we wspomnianym instytucie: konkursy są organizowane dla konkretnego kandydata, którego chcą zatrudnić, bez żadnych obiektywnych kryteriów, a cały konkurs to fikcja.

Konsekwencją dobierania pracowników według stopnia wierności jest to, że uczelnie nie są tym, czym powinny być: miejscem wolnej dyskusji, ścierania się poglądów, powstawania nowych idei… O tym co powiedział profesor na wykładzie powinny pisać gazety, a jest odwrotnie, o tym co napisze jakiś redaktorek, byle z Wyborczej, z tytułem magistra, mówią profesorowie i nie widzą w tym nic niegodnego. Tak samo było w PRL, gdy powtarzali to, co przeczytali w Trybunie Ludu. Obecnie, podobnie jak za komuny, uczelnie nie mają za zadanie wykształcić dobrych obywateli państwa, wyznających imponderabilia, gdzie na pierwszym miejscu jest honor i Ojczyzna, ale są tylko miejscem tresury, ćwiczenia w konformizmie, lizania czterech liter swoim zwierzchnikom. I tak jak za komuny obowiązuje jeden światopogląd, stąd odwoływanie konferencji, wywalanie z pracy pracowników, niedopuszczanie do pracy nieprawomyślnych… Propaganda jest bardziej skuteczna, gdy komunikat propagandowy dociera do odbiorcy z większej ilości, choćby pozornie, niezależnych źródeł: telewizji, radia, prasy, sali wykładowej. O tym, że poprzez uczelnie przekazywane są „jedynie słuszne” poglądy, świadczą m. in. spotkania organizowane na wydziale prawa we Wrocławiu (w Sali im. Unii Europejskiej, kiedyś by się nazywała Salą im. Stalina) a to z Jackiem Żakowskim, a to z Tomaszem Lisem. Jedną z funkcji pełnionych przez wyższe szkoły jest więc, analogicznie jak w okresie komunizmu, indoktrynacja. Trudno się dziwić, to dalej ci sami ludzie co za komuny, albo przez nich dobrani. Oczywiście są wyjątki, ale tych wyjątków jest zbyt mało.

Ironicznie można napisać, że „jednomyślność” polityczna (obecnie obowiązują poglądy lewicowe i prounijne, bo za to teraz płacą) pracowników szkół wyższych ma swoje zalety. Gdy kadra uczelni jest prawomyślna i z katedry płyną poglądy wychwalające Unię Europejską, to można liczyć, że Berlin przez Brukselę sypnie pieniędzmi do kieszeni profesorów pod pretekstem ich uczestnictwa w programach, badaniach itd. Obecność wśród wykładowców osób o niepodległościowej orientacji mogłaby sprawić, że strumień forsy przestałby płynąć. Po drugie, gdyby takie profesorki usłyszały, że przyłączenie Polski do UE oznacza utratę niepodległości przez Polskę, że ideologia lewicowa jest ideologią, w najlepszym wypadku, złodziejską, że ujawnienie tajnych współpracowników służb specjalnych PRL jest potrzebne, to mógłby poczuć dyskomfort, przecież nie przeczytał tego w Wyborczej, ani nawet w telewizji o tym nie mówili. Kiedy wszyscy ględzą to samo, to nie trzeba silić się na myślenie i można skupić się na rozpychaniu łokciami, aby dopchać się do lepiej płatnych stołków. Tym osobnikom jest tak wygodniej, swobodna wymiana myśli obnażyłaby ich kompromitujące braki intelektualne.

Kiedyś Niemcy i Sowieci mordowali pracowników wyższych uczelni, aby łatwiej podporządkować sobie naród polski. Teraz, po tym jak w okresie komunizmu środowisko to uległo degeneracji, a jedyną wartością przez nie wyznawaną, jest zawartość koryta, wystarczyło sypnąć srebrnikami, aby zaczęli gardłować na rzecz nowych panów.

MICHAŁ PLUTA

Wersja do druku

warszawiacy - 14.04.09 21:29
Uczelnie powinny być samodzielne ,a nie podporządkowane polityce.Są w Polsce wieloletnie uczelnie znane z wysokiego poziomu i etyki.Ministrowie ze wzgórz Golan ośmieszają się i nas chcąc kontrolować prace podpisane przez Rektora Jagiellonki.Dokąd dążymy?

Marian - 12.04.09 11:33
Jeszcze jedna "reforma" w telewizji i Pospieszalski będzie miał swój program po północy, obok pornusów.

Antek - 06.04.09 3:30
Na wszystkich uczelniach jest tak samo. Brak dekomunizacji owocuje tym, że czerwoni wyjadacze czują się świetnie i skrupulatnie dbają o zachowanie dotychczasowego stanu rzeczym.in. przez dobór nowych pracowników według układów personalnych. Wszelkie konkursy to totalna lipa, nieprawomyślni są marginalizowani różnymi metodami np blokadą awansu, dostępu do komisji, ograniczenia środków na badania, wyjazdy naukowe, utrudnianie publikowania prac , przemilczanie osiągnieć itd. Słowem jest to PRL -bis.

Lubomir - 04.04.09 21:41
Klaus Bachman?. Jego zachowanie każe przypuszczać, że był on wspólpracownikiem Stasi a po zjednoczeniu 'Osti' i 'Westi' został przekazany BND. Niezależnie od tego należy do konsultantów Mosadu. I co taki antypolak robi w Polsce?. Przecież dla niego prapolski Wrocław to wciąż Breslau.

Wszystkich komentarzy: (4)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

18 Kwietnia 1926 roku
W Warszawie uruchomiono pierwszą stację radiową w Polsce.


18 Kwietnia 1892 roku
Urodził się Bolesław Bierut, działacz komunistyczny, realizował politykę terroru, uzależniania od ZSRR (zm. 1956)


Zobacz więcej