Piątek 19 Kwietnia 2024r. - 110 dz. roku,  Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 12.10.11 - 22:26     Czytano: [3764]

Dział: Głos Polonii

List otwarty (część 1)




Sprawy i troski Polonii australijskiej


List otwarty
do członków Polskiego Ośrodka w Albion
w związku ze zbliżającym się rocznym walnym zebraniem

Nie głosujcie na ludzi, którzy są wrogami Ośrodka!


Polski Ośrodek w Albion to największa placówka polska w Melbourne, a może i w całej Australii. Niestety od kilku lat przechodzi ona duży kryzys z powodu braku dobrych kandydatów na członków zarządu. W 2010 roku jeden słaby zarząd został zastąpiony jeszcze gorszym zarządem. Bo co z tego, że wykonał on kilka dobrych pociągnięć, jak w ogólnym rozrachunku szkodzi przyszłości Ośrodka. Szkodzi przez DYKTATORSKIE ciągoty i walkę z lokalnym księdzem polskim (którą wspiera inny ksiądz polski, związany z ludźmi obecnego zarządu), silnie związanym z Ośrodkiem i prowadzoną przez niego największą w Australii (150 uczniów) i wspaniale urządzoną Szkołą Polską. A przecież młodzież jest nie tylko przyszłością narodów, ale także naszych polonijnych organizacji. Bez niej za ok. 10-20 lat może w ogóle nie być polskiego życia społecznego w Australii. A Polskiego Ośrodka w Albion jeszcze wcześniej. Ale co to martwi ludzi z obecnego zarządu, którzy są po 60-tce. Dlatego przez swój wiek zapewne hołdują powiedzeniu: “A po nas choćby i potop”.
„Je weniger die Leute wissen, wie Würste und Gesetze gemacht werden, desto besser schlafen sie” czyli „Im mniej ludzie wiedzą, jak robi się kiełbasę i ustawy, tym lepiej śpią”. To zdanie powiedział swego czasu kanclerz niemiecki Otto von Bismarck. Zwolennikiem tej zasady jest najwyraźniej obecny zarząd Polskiego Ośrodka w Albion, a właściwie trzej panowie, zajmujący w nim najważniejsze funkcje: Piotr Debert – prezes, Andrzej Korab – wiceprezes i Tadeusz Borkowski – sekretarz. Prawie wszyscy inni w zarządzie, w opinii tej niechlubnej trójcy, to ich przydupnicy, którzy – podobnie jak ryby – głosu nie mają i są powolnym narzędziem w rękach “bossów”. Stąd, tak jak w ogóle wszyscy członkowie Ośrodka, są przez zarząd ignorowani (usypiani) i trzymani z daleka od ważnych spraw związanych z Ośrodkiem.
Dlatego ten “List otwarty” jest dzwonem na przebudzenie się nie tyle tych przydupników, bo to “sami swoi” (m.in. kilka osób to rodzina Piotra Deberta!!!), ale członków Polskiego Ośrodka w Albion, którzy niebawem będą wybierać nowy zarząd. Bowiem źle się dzieje z Ośrodkiem z winy obecnego zarządu. Jak tak dalej pójdzie, to Ośrodkowi na pewno grozi upadek.
.....
W październiku 2010 roku ze stanowiska prezesa Polskiego Ośrodka w Albion ustąpił po 8 latach sprawowania tej funkcji Andrzej Szumny.
12 grudnia 2010 roku na rocznym walnym zebraniu wyborczym Polskiego Ośrodka w Albion na stanowisko prezesa kandydował ponownie inicjator i budowniczy Ośrodka Mieczysław Żurek i prawie nikomu nieznany Piotr Debert, który został nowym prezesem, większością zaledwie dwóch głosów. Był bałagan z liczeniem głosów i szereg osób miało wątpliwości co do rzetelności tego wyniku. Przewodniczący zebrania, Mieczysław Żurek, który sam o tym mówił, nie zakwestionował jednak wyniku wyborów ze zrozumiałego powodu, i tak Ośrodek dostał nowego prezesa.
Kiedy Piotr Debert został wybrany prezesem, z kieszeni marynarki wyciągnął karteczkę z nazwiskami osób, które chciałby mieć w zarządzie i ją odczytał. Zebrani, jak to zwykle bywa na naszych zebraniach wyborczych, na których nagminnie występuje brak kandydatów do zarządu, en bloc zaakceptowali kandydatów p. Deberta, zadowoleni że wybory tak gładko się odbyły, nie interesując się wcale co to za ludzie wchodzą do zarządu. Nikt się nie spytał o to jaka jest ich przeszłość (szczególnie co robili w komunistycznej Polsce i czy nie byli sądownie karani w Polsce czy w Australii), dlaczego chcą być członkami zarządu i co chcą zrobić dla Ośrodka. Ludzie nie wiedzieli o tym, że wśród tych kandydatów p. Deberta jest kilku członków jego rodziny i przez to, że to jest obrzydliwy nepotyzm, zamach na demokrację i zwyczaje panujące w organizacjach australijskich, źródło ewentualnych szwindli i korupcji!
Uważam, że zawsze powinniśmy sprawdzać kandydatów na członków zarządu Polskiego Ośrodka w Albion. Tak jak jest teraz to drzwi do zarządu Ośrodka stoją otworem nie tylko dla ludzi z komunistyczną przeszłością, ale nawet dla każdego najgorszego kryminalisty! Tą sprawą powinniśmy się zająć na najbliższym rocznym walnym zebraniu członków Ośrodka.
Na ostatnim rocznym walnym zebraniu członków Ośrodka przysłowiowo kupiliśmy kota w worku. Jak się teraz okazuje wrednego, parszywego kota!
Czy taki wybór zarządu był całkowicie legalny?! Ogólne pytanie: czy wybór do zarządu jakiegoś człowieka z krwią na rękach lub zwykłego kryminalisty może być legalny?
Jeśli ostatnie wybory do zarządu nie były w pełni legalne czy przeprowadzone tak jak powinny być przeprowadzone, to miejmy teraz pretensje do siebie samych. Tym bardziej, że tego kocura – jak widać – szybko się nie pozbędziemy. Zarząd, szczególnie jego wierchuszka, robi wszystko, aby „raz zdobytej władzy bez krwawej walki nie oddać”. Prawdopodobnie trzeba będzie odwołać się o pomoc do instytucji australijskich.
Nowym wiceprezesem został Andrzej Korab, a sekretarzem Tadeusz Borkowski. Cała ta trójca (ale nie święta!) w ostatnich latach nie miała nic wspólnego z działalnością Ośrodka - żaden z nich nie był wcale (pp. Debert, Borkowski) lub w ostatnich latach (Korab) członkiem zarządu. Nie mieli więc przysłowiowego zielonego pojęcia o Ośrodku – o jego historii, celach i pracy. Łączyło ich jedno: położenie łapy na Ośrodek. A w jakim celu? Kto wie czy nie takim samym, jaki przyświecał tym osobnikom, którzy ponad 20 lat temu położyli łapę na Dom Polski w City, który Polonia melbourneńska straciła w głupi i łajdacki sposób dwie dekady temu. A że ktoś na tym dobrze zarobił, to więcej niż pewne!
Przed wyborami odbyło się na terenie Ośrodka spotkanie (którego byłem świadkiem) pp. Żurka i Deberta. Pan Żurek zasugerował, że może zostać prezesem na rok, a p. Debert jego wiceprezesem, tak aby on przez ten roku zapoznał się z pracą prezesa i ogólnie zarządu, poznał cele i pracę Ośrodka. Pan Debert na to się nie zgodził. Powiedział, że chce zostać prezesem, tak aby móc swobodnie realizować SWOJE plany odnośnie Ośrodka, które rzekomo ma. Z tym, że tych planów nigdy nie podał do publicznej wiadomości. Przypomina to Donalda Tuska, który jak był w opozycji mówił, że Platforma Obywatelska ma szuflady pełne projektów akt prawnych, a jak dorwał się do władzy to się okazało, że PO nie miała żadnych projektów. Tuskowi i jego klice chodziło tylko o dorwanie się do koryta władzy! A że PO rujnuje kraj, to kaczora Donalda (Tuska) nie martwi, jak również wielu Polaków, dopóki nie obudzą się pewnego dnia z ręką w nocniku czyli w swojej... zbankrutowanej Grecji! (a my pewnego dnia możemy się dowiedzieć, że Polski Ośrodek w Albion już nie jest polski z winy rządzącej nim jakiejś kliki, a także i naszej, bo bezmyślnie doprowadziliśmy ją do władzy!).
Poza rozmowami z „obozem” p. Żurka, p. Debert prowadził rozmowy z innymi grupami. Jedna z nich, pod przewodnictwem Antoniego Milczarskiego – wielkiego fana p. Deberta, prowadziła rozmowy w sklepie Roli Poli w Sunshine. Chodziło mu o pozyskanie poparcia dla p. Deberta ze strony działaczy i członków Ośrodka związanych z o. Dominikiem Jałochą OP – m.in. Polska Szkoła w Albion, Chór „Lutnia”. Wynikiem tych rozmów było załatwienie przez p. Wiesię Grabowską członkostwa Ośrodka członkom rodziny p. Deberta, która odgrywa dzisiaj dużą rolę w jego zarządzie, chociaż przedtem krytykowano p. Szumnego, że w jego zarządzie też panował nepotyzm – było kilku członków jego rodziny (p. Grabowska nie wiedziała, że ci kandydaci do rodzinka p. Deberta)!!!
Jednak, jak się teraz okazuje, p. Debert prowadził najważniejsze rozmowy z trzecią grupą ludzi – ze swoją kliką (m.in. panowie Borkowski i Korab i zapewne ks. Józef Migacz – ich polski duszpasterz) - ludźmi, którzy mieli objąć najważniejsze stanowiska w zarządzie: wiceprezesa i sekretarza oraz oficjalnego kapelana Ośrodka.
Piotr Debert w mojej opinii jest człowiekiem może i poczciwym, ale na pewno mało inteligentnym (nawet z wyglądu przypomina sołtysa z zapadłej wioski) i bez charyzmy. Jego rzucające się w oczy prostactwo i brak daru wymowy – formułowania poprawnie myśli i zdań i dobrej angielszczyzny oraz wykonywana praca zarobkowa (stolarz) nie podnoszą rangi Ośrodka w oczach Australijczyków, z którymi Ośrodek ma do czynienia. Żadna praca nie hańbi i tego p. Debertowi nie wytykam. Ale Ośrodek na pewno zasługuje na bardziej znakomitego prezesa i prawdopodobnie także lepszego gospodarza. Wiem, że w zasadzie nie pchał się na to stanowisko; ale może tylko udawał. Raczej przymusiła go do kandydowania grupa ludzi, która jego rękoma postanowiła robić w Ośrodku swoje interesy.
Niestety, jak to często bywa w przypadku takich osób, wyniesienie na piedestał - prezesura uderzyła p. Debertowi do głowy. Zachowuje się teraz jak przysłowiowy „z chłopa król”. Jednak to za mało, aby być panem w zarządzie i realizować SWOJE plany (korzystne dla Ośrodka) odnośnie Ośrodka, jeśli je w ogóle miał; w każdym bądź razie, jak już wspomniałem, nie przedstawił ich wyborcom. Stąd faktycznymi panami Ośrodka są panowie Borkowski i Korab – w tej kolejności, ludzie bez wątpienia bardziej inteligentni od niego i także mający SWOJE plany co do Ośrodka – poza wspólnym, o którym będzie mowa poniżej. Z tym, że także i oni nie ujawnili nam tych swoich planów, kiedy mieliśmy na nich głosować!
Dopiero w rozesłanym 5 października 2011 roku do wszystkich członków liście pp. Debert, Korab i Borkowski piszą W SWOIM - bo nie zarządu - IMIENIU: „...Staramy się od początku o to, aby Ośrodek był miejscem, gdzie Polacy i inni będą chętnie chcieli spędzić wolny czas, zjeść dobry obiad, urządzić swoje uroczystości itp... Staramy się też realizować zasadę równego traktowania wszystkich organizacji istniejących przy naszym Ośrodku...”.
Pan Jezus dwa tysiące lat temu powiedział: „Po owocach ich poznacie”.
Jakie są więc po roku owoce pracy obecnego zarządu, a przede wszystkim panów: Deberta, Borkowskiego i Koraba? Czy powyższe ich słowa są prawdziwe czy obłudną próbą otumanienia członków Polskiego Ośrodka w Albion?
Jest faktem, że – w mojej opinii - zaczęli dobrze, zrobili kilka dobrych rzeczy i zanosiło się na to, że Ośrodek znalazł się w dobrych rękach.
Była to jednak rzecz naturalna - przecież musieli się czy nawet chcieli się czymś wykazać, aby uzyskać poklask i akceptację dla swojej działalności. Dlatego był w tym także bez wątpienia element mydlenia nam oczu – przemyślana akcja, przez którą mieli uzyskać poparcie także dla swych niecnych poczynań, które niebawem zaczęli realizować. Już w kwietniu doprowadzono do rezygnacji skarbnika Ośrodka, p. Roberta Bastiena, za to, że był związany z o. Dominikiem Jałochą OP i Szkołą Polską w Albion (!) – powiedzieli, że to konflikt interesów, a potem doprowadzili do odejścia z zarządu pani Danuty Glińskiej przez nagonkę na nią „pań” z rodziny p. Deberta na kolejnym zebraniu zarządu. Przedtem zarząd swoim zachowaniem zmusił do rezygnacji z członkostwa w zarządzie jego dwóch najmłodszych członków: Mateusza Kowalskiego i Roberta Szumnego. Na każdym zebraniu zarządu (!) w chamski sposób traktuje się panią Wiesię Grabowską (śmiechy, przedrzeźniania się niej). A czynią to osoby z rodziny p. Deberta – osoby, które dzięki p. Grabowskiej, zostały członkami Ośrodka (!), przy błogosławieństwie ze strony prezesa! Prowokowano mnie (np. całkowite zignorowanie mojego listu w sprawie wystawienia mi opinii jako pisarzowi, który napisał i załatwił dla Ośrodka wydanie jego historii po polsku i angielsku za prezesury p. Szumnego) i ostrzyło się na mnie noże. W lipcu zaprzestano wydawania redagowanego przeze mnie „Biuletynu” Ośrodka, który na pewno jest potrzebny Ośrodkowi! Zarząd, chociaż jest zobowiązany do tego (odzyskanie kosztów wydania książek) w ogóle nie zajmuje się sprzedażą historii Ośrodka, wyrzucając książki do komórki za „pożarcie myszom”.
Zauważyłem, że ci panowie, tak jak to robiła komunistyczna Służba Bezpieczeństwa w Polsce Ludowej (PRL), grzebią w naszych życiorysach i, za wzorem wielu satrapów w państwach semidemokratycznych, studiują to, jak w sposób legalny walczyć z opozycją. I tak kiedy na zebraniu wierchuszki 10 września 2011 roku p. Borkowski zapytał czy można wyrzucić z zarządu p. Grabowską, p. Korab odpowiedział, że sprawdzał i że nie można.
Andrzej Korab na miesięcznym zebraniu zarządu 5 października 2011 roku zaraz po odczytaniu tylko FRAGMENTU mojego listu do zarządu w sprawie mojej rezygnacji z członkostwa w zarządzie, rzucił w obieg – zapewne według niego – jakieś rzekomo obciążające mnie materiały, które miały przekonać zebranych że jestem... świnią (bo inaczej tego odczytać nie można!), znaną z krytykowania Polonii australijskiej (czy to jest grzechem i zbrodnią, czy raczej rzeczą dodatnią, że ktoś ma odwagę pisać i piętnować nasze świństwa i łajdactwa?!). Warto przy tym zwrócić uwagę na fakt, że przed grudniem 2010 – przed ostatnim rocznym walnym zebraniem ja i p. Korab wcale się nie znaliśmy. Jeśli p. Korab mnie nie znał, to skąd się wzięło u niego zainteresowanie Kałuskim, czytanie i zbieranie przez niego informacji o Kałuskim? Odpowiedź jest jedna: ktoś te materiały mu dostarczył. Czyli że Korab jest narzędziem w czyichś rękach! Rękach nie tylko wrogów Kałuskiego, ale także Polskiego Ośrodka w Albion!
Co można powiedzieć o morale człowieka, który daje się wykorzystywać innym do podłych akcji?! Jak się to ma z rzekomą wielką wiarą katolicką u tego człowieka?! Czy on nie wie, że nie ten jest prawdziwym chrześcijaninem (katolikiem) który mówi „Panie, Panie” i podnosi ręce do góry podczas odmawiania w kościele Modlitwy Pańskiej, ale ten kto czyni wolę Bożą.
Andrzej Korab to taki nasz Milczek z komedii „Zemsta” Aleksandra Fredry. Kilka lat temu poniósł klęskę z prezesem Andrzejem Szumnym w sprawie Szkoły Polskiej na terenie Ośrodka, obecności której się sprzeciwiał, i teraz się odgryza, co rzuca cień na jego charakter. – To taka nasza krajowej Platformy Obywatelskiej polityka „miłości”! Odgryzać się, mścić, szkalować – i jak jest to możliwe w majestacie prawa. Jak byłem w zarządzie to moja osoba mu nie przeszkadzała. Jak zrezygnowałem w proteście przeciwko temu co robią, to zaczął mnie publicznie szkalować.
Andrzej Korab i spółka za dużo uwierzyli w swoją siłę myśląc, że dadzą sobie radę także i z Kałuskim. Przeliczyli się rozpoczynając wojnę ze mną poprzez przystąpienie do publicznego szkalowania mnie, poprzez nie respektowanie zobowiązań wobec mnie poprzedniego zarządu. Bowiem trafiła kosa na kamień i teraz nawet w sądzie, w którym nie obowiązuje prawo Kalego, nie mogą wygrać z Kałuskim. Teraz muszą wypić piwo jakie sami sobie nawarzyli.
Mam dowody (liczba mnoga) na to i które przyjął by sąd, że ja nie chciałem wojny z panami Debertem, Korabem i Borkowskim. Chciałem odejść spokojnie. W moim e-mail do zarządu z 26 września 2011 roku pisałem: „...Mam nadzieję, że rozchodzimy się w sposób kulturalny i w zgodzie, pomimo tego, że różnimy się w niektórych sprawach dotyczących załatwiania niektórych spraw związanych z prowadzeniem Ośrodka... Chodzi o WŁAŚCIWE rozwiązanie niektórych zaognionych spraw, czego z całego serca życzę zarządowi. Bowiem zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. Jeśli zostanie osiągnięta ZGODA między wszystkimi Polakami związanymi z Ośrodkiem, z przyjemnością wrócę do pracy w zarządzie na rzecz tej największej polskiej placówki w Australii”.
Niestety panowie Debert, Korab i Borkowski takiego rozstania nie chcieli. Chcieli wojny ze mną wierząc w swoją siłę (podobnie jak wariat Hitler, nawet wtedy, kiedy Armia Czerwona stała już u bram Berlina). Nie tylko nie chcieli rozmowy ze mną po mojej rezygnacji z członka zarządu, ale postanowili mnie zaatakować przez próbę zdyskredytowania mojej osoby. Co więcej, wśród członków Ośrodka chodziły słuchy, że panowie Debert, Korab i Borkowski na najbliższym zebraniu zarządu 5 października będą dążyli do usunięcia mnie z listy członków Ośrodka. Panowie ci okazali tym swą głupotę, butę, nienawiść i mściwość, obnażając tym samym swe prawdziwe oblicze - właśnie jako ludzi głupich i podłych. Udowodnili, że z nich tacy Polacy i katolicy (przykazanie: kochajcie się nawzajem i nauka o sprawiedliwym wynagrodzeniu za pracę) jak przysłowiowo „z koziej d... trąba”!!!
Stare polskie porzekadło mówi: „Jaką bronią walczysz – od takiej giniesz”. Dlatego niech panowie Debert, Korab i Borkowski, po próbie zgnojenia mnie na zebraniu zarządu 5 października 2011 w obecności ks. Józefa Migacza, a pod nieobecność mojej osoby, dzisiaj z pokorą i skruchą przyjmą ten oto „List otwarty”, tym bardziej, że nie jest on żadną złośliwością i zemstą, a tylko zbiorem faktów i moich opinii. Opinii człowieka, który na pewno bardzo dużo wie nie tylko o Ośrodku i Polakach w zachodnich dzielnicach Melbourne i Australii, ale także interesuje się duszą człowieka – tego najbardziej nieudanego stworzenia boskiego (na co mamy każdego dnia tysiące dowodów z całego świata!). Od pierwszego mego spotkania z pp. Debertem, Korabem i Borkowskim wydali mi się oni bardzo podejrzanymi typami (przez ich wygląd – a wygląd wiele mówi o danym człowieku, przez to jak się zachowują, co myślą i co mówią), dlatego prześwietlałem ich duszę i z uwagą przysłuchiwałem się temu wszystkiemu co mówili. Powtarzam: niech teraz pretensje mają nie do mnie, ale do siebie samych: nawarzyli to piwo, to teraz je sami wypiją. Nie trzeba było wywoływać wilka z lasu. Tym bardziej, że ten „wilk”, o czym wie wielu działaczy i księży polskich w Australii, nie nadstawia drugiego policzka i walczy o prawdę i sprawiedliwość, w myśl nauki Kościoła, że obowiązkiem prawdziwego chrześcijanina jest walka z wszelkim złem. A straszne zło panuje w Polskim Ośrodku w Albion od grudnia 2010 roku!
Chcę tu mocno podkreślić, że ten „List” nie należy odbierać jako ataku na panów Deberta, Koraba i Borkowskiego jako na świeckich ludzi. Bowiem, zgodnie z nauką Pana Jezusa nikt z nas nie jest bez winy (grzechu) i dlatego nikt nie ma prawa rzucać w kogokolwiek kamieniem. Ten „List” ma jeden cel – wykazanie, że ci panowie nie są dobrymi chrześcijanami i właśnie przez to i tylko przez to szkodzą Polskiemu Ośrodkowi w Albion i walczą z jednym księdzem katolickim, aby przypodobać się drugiemu i spełnić jego niecne oczekiwania. Jest także dzwonem na przebudzenie się dla nich samych. Może otworzą się im oczy, przejrzą, zrozumieją co złego robili i robią i może się nawrócą. Błądzić jest ludzką rzeczą. Jednak dobry chrześcijanin musi chociaż starać się być lepszym człowiekiem. Jeśli się nawrócą, to mamy obowiązek im przebaczyć i przyjąć ich z powrotem do naszego grona. Należy także pamiętać, że Kościół naucza, że obowiązkiem prawdziwego chrześcijanina jest walka ze złem. A że trzeba ją prowadzić ostrym językiem, to tylko dlatego, że niestety ludzie dzisiaj nie rozumieją innego języka. Z łagodności drwią sobie i ją ignorują, uważając za oznakę słabości, gdyż, jak pisze w dzienniku „Rzeczpospolita” (9.10.2011) red. Mark Magierowski: „prostackie zachowania (wśród Polaków) zyskują coraz większą rzeszę fanów”.
Wracając do sprawy legalnej walki z opozycją w Polskim Ośrodku w Albion, to panowie Debert, Korab i Borkowski nie są prawnikami i samemu studiując i dowolnie interpretując prawo, które ma służyć ich dyktaturze, ślizgają się na cienkim lodzie. Tyle z tego studiowania zrozumieją co kot napłakał – za wysokie progi na lisie nogi (rozum). Zapominają o tym, że nawet jak coś zrobią legalnie, to czy to będzie zgodne z innymi prawami człowieka i moralne. I że także za niemoralne postępowanie można ponieść konsekwencje – nawet prawne. A tym bardziej za takie, które jest sprzeczne z uchwalonymi przez Parlament prawami człowieka.
Jeśli nie wszyscy to zdecydowana większość prawników utrzymuje, że obojętnie co stanowi statut danej organizacji - nie może on zmieniać praw ustanowionych w państwie, jak np. tych ujętych w tzw. Humen Rights. Przestrzegać tych praw musi także Polski Ośrodek w Albion, gdyż przysługują one także jego członkom www.hrlc.org.au/content/topics/victorian-charter-of-human-rights/overview-2/ (, a także www.consumeraction.org.au/legal-assistance/free-legal-advice.php
Niech więc panowie Debert, Korab i Borkowski przestaną jak głupie dzieciaki bawić się zapałkami. Bo jak spalą siebie to nikt się tym nie zmartwi. Gorzej będzie jeśli zaszkodzą Ośrodkowi.
.......
To wszystko jednak jest niczym w porównaniu z wojną jaką wypowiedział obecny zarząd, a właściwie panowie Debert, Korab i Borkowski o. Dominikowi Jałosze i Szkole Polskiej na terenie Ośrodka w Albion.
W normalnych warunkach każdy porządny zarząd, czyli troszczący się o Ośrodek – o jego dalsze istnienie, cieszyłby się z istnienia takiej szkoły na swoim terenie i dbał by o jej istnienie, tym bardziej, że szkoła prawie nic nie kosztuje Ośrodek. Także zadziwiająca jest wrogość jaką okazuje obecny zarząd o. Dominikowi Jałosze OP. Nie wiem czy p. Borkowski jest katolikiem (mam co do tego duże wątpliwości), ale panowie Debert i Korab są ponoć „wielkimi” katolikami. Jeden z nich rozdaje nawet komunie, a drugi na mszy podnosi w górę ręce podczas Modlitwy Pańskiej. Tyle tylko że nie w kościele, w którym duszpasterzem jest o. Dominik. Skąd więc u nich taka zapiekła wrogość do drugiego kapłana katolickiego?! Skąd u nich taka wielka wrogość do Szkoły Polskiej?
Wiemy bardzo dobrze komu solą w oku jest od chwili jej powstania Szkoła Polska w Albion.
Dlatego mamy prawo się zastanawiać czy przypadkiem obecny zarząd Ośrodka walcząc ze szkołą nie wykonuje polecenia tej grupy działaczy „polskich”. Warto tu także wspomnieć, że obecny wiceprezes, Andrzej Korab był także i wtedy wiceprezesem, kiedy kilka lat temu Ośrodek wyraził zgodę na to, aby Szkoła Polska prowadzona przez o. Dominika Jałochę znalazła siedzibę na terenie Ośrodka. Pan Korab był jedyną osobą, która namiętnie się temu sprzeciwiała.
Jak widać sprzeciwia się istnieniu Szkoły Polskiej na terenie Ośrodka po dziś dzień, a za nim, jak za panią matką, jego kumple – pp. Debert i Borkowski. Gdyby tak nie było, to sprawa o. Dominika i Szkoły nie była by w ogóle rozpatrywana – tematem na comiesięcznych zebraniach zarządu, gdyż tego nie było za prezesury p. Andrzeja Szumnego, a od tej pory w stosunkach zarząd Ośrodka – o. Dominika i Szkoła Polska nic takiego nie zaistniało, co by usprawiedliwiało takie nerwowe zachowania obecnego zarządu.
Dlatego wysłany 5 października 2011 roku do wszystkich członków Polskiego Ośrodka w Albion list w sprawie o. Dominika Jałochy OP i Szkoły Polskiej jest jedną wielką podłością, bowiem w sposób jednostronny przedstawia ten konflikt. Tym samym jest daleki od prawdy, gdyż, jak mówi stare powiedzenie: „Prawda leży zawsze po środku”.
Osobiście dziwi mnie wprost zwierzęca nienawiść (tak – wprost zwierzęca nienawiść!!!, a wiem co mówię, gdyż poznałem tych osobników) rzekomych katolików - Borkowskiego, Koraba i Deberta do o. Dominika Jałochy OP. Księża odgrywali i odgrywają wielką i pożyteczną rolę w życiu Polonii świata. Rzadko kiedy dochodzi do konfliktu jakiegoś zarządu z miejscowym duszpasterzem polskim. Na terenie Melbourne nienawiść panów Borkowskiego, Koraba i Deberta do o. Dominika można porównać jedynie do nienawiści, jaką okazywała w 1957 roku wobec ks. Józefa Janusa TJ grupa działaczy polskich związana z bardzo prokomunistyczną wówczas Australijską Partią Pracy (ALP).
Oto jeden z wielu przykładów na wprost zwierzęcą wrogość Tadeusza Borkowskiego do o. Dominika Jałochy OP, a może i katolicyzmu. – 6 marca 2011 w głównej sali Polskiego Ośrodka w Albion odbywały się uroczystości związane z 50. rocznicą pracy polskich dominikanów w Australii połączone z prezentacją książki „Polonia katolicka w Australii i działalność duszpasterska polskich dominikanów w Australii i Nowej Zelandii”, której jestem autorem. Pan Borkowski nie brał w nich udziału! Jednak podczas nich podszedł do mnie na Sali gdzie się odbywały i tonem złośliwym powiedział do mnie – członka zarządu i redaktora „Biuletynu” Ośrodka (!): „Panie Marianie, niech pan pracuje nie tylko dla księdza, ale także i dla nas”. Potem otwarcie dążył do wywołania konfrontacji: naciskał na mnie i o. Dominika, aby Ośrodek, na uroczystości dominikańskiej i prezentacji przez dominikanów wydanej książki i bez uprzedniego załatwienia tego z o. Dominikiem, na tej sali mógł sprzedawać także książki Ośrodka! Zapewne spodziewał się odmowy. A gdyby tak się stało miałby „dowód” na to, że o. Dominik (i zapewne i ja) jesteśmy wrogami Ośrodka.
Niech czytelnicy sami ocenią to zachowanie Tadeusza Borkowskiego.
Z kolei ile głupoty i nietaktu – wręcz podłości oraz także wręcz zwierzęcej nienawiści było ze strony prezesa, Piotra Deberta, który zamiast rozwiązywać rzekome (zaistniałe tylko w głowach pp. Deberta, Borkowskiego i Koraba) konflikty z o. Dominikiem Jałochą OP z nim samym, poprosił ks. Wiesława Słowika TJ o mediację. Zrobił to tylko i wyłącznie dlatego, aby przedstawić o. Dominika w ciemnym świetle, aby go poniżyć! Przecież to zarząd, a nie o. Dominik nie przestrzegał jednego z paragrafów „Umowy określającej zasady współpracy...” Szkoły i Księdza z Polskim Ośrodkiem w Albion. Chodzi o punkt 1 w Paragrafie 8: „Strony będą organizować kilka razy w roku spotkania celem omówienia wyników współpracy i uzgadniając plany na przyszłość”. – Powtarzam, ZARZĄD NIGDY nie wypełnił tego punktu umowy. Zamiast rozmawiać z o. Dominikiem jeśli zaistniały jakieś problemy (zaczepiali i atakowali go tylko podczas nieformalnych spotkań!), to przystąpił do wojny podjazdowej z nim!!! Kiedy to im wypomniałem na zebraniu 10 września, to myślałem że z wściekłości krew zaleje Borkowskiego.
Niestety, ci ludzie są pełni wprost zwierzęcej nienawiści do wielu innych osób (np. pani Wiesi Grabowskiej), w tym także i do mnie, co teraz jawnie to okazują. Ale tym się nie martwię i może to nie ma to większego znaczenia dla Ośrodka. Poważniejszą szkodę wyrządzili ci panowie Ośrodkowi przez wrogość jaką okazali wobec kilku osób z poprzedniego zarządu. Na ostatnim rocznym walnym zebraniu pan Andrzej Szumny (były prezes) w swoim przemówieniu obiecał pomoc nowemu zarządowi, jeśli o nią zwróci się do niego. Oferty tej nie przyjęto (pociągnięcie było to niedyplomatyczne i szkodliwe dla Ośrodka!). Co więcej, przez różne nietakty i złośliwości wobec kilku członków poprzedniego zarządu zantagonizowano ich do siebie i Ośrodka, co doprowadziło do konfliktu, który zakończył się tym, że zarząd zawiesił w prawach członkowskich Andrzeja Szumnego, Bogusię Szumny, Roberta Kosińskiego i Jolantę Żurek. – Główną przyczyną nienawiści wobec p. Andrzeja Szumnego było to, że to za jego prezesury na terenie Polskiego Ośrodka w Albion znalazła swe gniazdo Szkoła Polska, czemu, jak już pisałem, przeciwstawiał się ostro ówczesny wiceprezes p. Szumnego – Andrzej Korab, obecnie także wiceprezes. Jak wściekli byli ci panowie, kiedy na uroczystości 50. rocznicy pracy dominikanów w Melbourne w Ośrodku Polskim w Albion 6 marca 2011, o. Dominik Jałocha OP w swoim przemówieniu przypomniał ten fakt i podziękował imiennie p. Andrzejowi Szumnemu. Wiem o tym, bo tej wściekłości wcale nie ukrywali – wściekle ją komentując.
I tylko dlatego, że w mojej książce pięknie wydanej przez Ośrodek osobno po polsku i angielsku „Polski Centralny Ośrodek Społeczno-Sportowy w Albion 1984-2009” jest m.in. rozdział o prezesurze Andrzeja Szumnego i osobny o Szkole Polskiej w Albion, a z drugiej strony nie ma nic o tych panach (no bo nic nie mogło, gdyż nie odegrali żadnej roli w Ośrodku), obecny zarząd ją bojkotuje. Nie zorganizował jej prezentacji, która, zważywszy na to, że wydana była także po angielsku i jako polski wkład w uroczystości 150-lecia dzielnicy Sunshine, mogła by być dużą reklamą Ośrodka w środowisku australijskim, poprzez zaproszenie na prezentację burmistrza, lokalnego posła do Parlamentu itd., a tym samym przez artykuły w lokalnej prasie australijskiej. Zamiast tego cały nakład wyrzucono do rupieciarni na pożarcie myszom. Wydanie tych książek kosztowało Ośrodek ok. 15 000 dolarów. Dlatego PSIM OBOWIĄZKIEM zarządu jest odzyskanie chociaż części tej kwoty.
Dlatego na rocznym walnym zebraniu ktoś powinien rozliczyć z tego obecny zarząd.
Co więcej, obecny zarząd w świetle nauki Kościoła (Pana Jezusa o sprawiedliwym wynagradzaniu za pracę) po złodziejsku postąpił ze mną. Zawarta między mną a zarządem umowa przewidywała tylko i wyłącznie napisanie przeze mnie historii Polskiego Ośrodka w Albion. Po jej napisaniu ówczesny prezes, pan Andrzej Szumny poprosił mnie o POMOC w zredagowaniu i wydaniu książki, a później także jej angielskiego tłumaczenia. Miałem tylko POMÓC i taką pomoc chciałem wykonać bezinteresownie. Jednak w praktyce okazało się I SĄ NA TO DOWODY, że ta pomoc znaczyła całkowite wykonanie tych czynności przeze mnie. A to była harówka na wiele tygodni, tym bardziej, że zarząd nie tylko, że mi nic nie pomagał, ale mi bardzo utrudniał pracę bezustannymi poprawkami – nawet poprawek już dokonanych poprawek przez drukarnię. Mogłem bezinteresownie pracować kilka pełnych dni (w przeliczeniu na godziny), ale nie kilka tygodni, tym bardziej, że wykonywałem dla wydawcy inną pracę. Dlatego panom Szumnemu, Kosińskiemu i Borowieckiemu powiedziałem, że spodziewam się wynagrodzenia za tę pracę. Pan Szumny powiedział wówczas że mnie nie skrzywdzą, że za tę pracę podziękują mi i wynagrodzą podczas prezentacji książki. Tymczasem pan Szumny przestał być prezesem, a nowy zarząd nie urządził prezentacji książki i postanowił nie honorować zobowiązania poprzedniego zarządu wobec mnie.
Zarząd nie chciał nawet porozmawiać ze mną na ten temat! Co zrobił w tej sprawie to to, że przystąpił do jej mataczenia. Tadeusz Borkowski na miesięcznym zebraniu zarządu 5 października 2011 roku odczytał tylko ten fragment mojego listu, w którym informowałem w ujęciu bardzo lakonicznym CAŁY zarząd o mojej rezygnacji z członka zarządu i podziękowanie dla osób z którymi współpracowałem. Nie odczytał fragmentu, w którym ponownie poruszyłem sprawę wynagrodzenia za moją pracę. Panowie Debert, Korab i Borkowski uznali, że to ich PRYWATNA sprawa i jako taka nie musi być znana całemu zarządowi, bo on mógłby podejść uczciwie do tej sprawy i domagać się zapłacenia mi za tę pracę. Z kolei 10 października 2011 roku wysłał list do panów Szumnego, Kosińskiego i Borowieckiego z KŁAMLIWYM zdaniem: „...Pan Marian Kałuski domaga się zapłaty za powstanie tej książki...” i z prośbą o wyjaśnienie tej sprawy. Ja nie domagam się zapłaty za napisanie przeze mnie historii Ośrodka, a tylko OBIECANE MI i jakieś skromne wynagrodzenie za prace redaktorskie dwóch książek i załatwianie ich wydania. Należy się spodziewać, że panowie Szumny, Kosiński i Borowiecki zignorują list zarządu Ośrodka, albo, zgodnie z tym co kłamliwie napisał Tadeusz Borkowski, napiszą, że Kałuski miał zapłacone za napisanie książki. Tak czy siak będzie to dla panów Deberta, Koraba i Borkowskiego ŁAJDACKI pretekst do odmowy załatwienia tej sprawy ze mną.

Czy członkowie Ośrodka będą zadowoleni, że przez obecny zarząd szargane będzie dobre jego imię, jeśli będę zmuszony zwrócić się o pomoc instytucji australijskich?
Niech członkowie Polskiego Ośrodka w Albion osądzą czy panowie Debert, Korab i Borkowski postąpili etycznie. Według mnie to świństwo i złodziejstwo! Tym bardziej, że Ośrodek nie jest taki biedny, a ja zasugerowałem takie wynagrodzenie takie, jakie otrzymują za godzinę pracy najmniej zarabiający pracownicy kuchni Ośrodka – tylko symboliczne 5 dolarów za godzinę, podczas gdy normalna stawka byłaby 5-6 razy większa! Panowie Debert, Korab i Borkowski ponownie pokazali jakimi są ludźmi i katolikami. A także jakimi są „Polakami”. Takimi, o których się mówi, że jak małe dzieci cieszą się jak udało im się okraść swego rodaka. Bo, niestety, jedną z naszych wad narodowych jest zawiść i przez to szkodzenie rodakom.
.......
W e-mailu wysłanym 26 września 2011 roku do Antoniego Milczarskie pisałem: „Doprowadzacie do rozbicia społeczeństwa polskiego związanego z Ośrodkiem w Albion, do wojny z o. Dominikiem Jałochą OP i Szkołą Polską w Albion. A wynik tego jest taki, że zgodnie z tym co powiedział na dwóch zebraniach zarządu sekretarz Ośrodka, p. Tadeusz Borkowski, dwa razy bał się, że zostanie pobity przez dwóch osobników oburzonych tym co zarząd wyprawia. Czyli w powietrzu wisi groźba rękoczynów, czyli w języku bardziej wstrząsającym – mordobicia. A co będzie jak przez Was poleje się krew?! Bo od rękoczynów do przelewu krwi jest niedaleka droga. Czy tak ma przejść do historii prezesura pana Piotra Deberta?!”
Jak mówi rosyjskie powiedzenie „Napluć i przykryć”! Choć z drugiej stronny przykro mi, że ich ksiądz – duszpasterz czyli sługa boży zrobił z nich „chrześcijańskich” potworów. Bo gdyby nie ich wrogość do o. Dominka Jałochy OP i Szkoły Polskiej w Albion można by było twierdzić, że Polski Ośrodek w Albion jest w dobrych rękach. Szereg ich posunięć było bardzo dobrych.
.......
Wrogość Piotra Deberta, Andrzeja Koraba i Tadeusza Borkowskiego, rzekomych katolików rozdających komunię w kościele i podnoszących w górę ręce podczas Modlitwy Pańskiej, do o. Dominika jest wręcz bezgraniczna. Dzięki jego inicjatywie polska społeczność katolicka wystawiła na terenie Polskiego Ośrodka w Albion pomnik papieża Jana Pawła II, który stoi przed głównym wejściem. Panowie ci przyczepili się więc także i do tego pomnika, że niby stoi w niedobrym miejscu i zastanawiali się gdzie go przenieść. Jedna z osób z rodziny prezesa zasugerowała, aby przenieść go za garaż na traktor!
Panowie Debert, Borkowski i Korab postanowili rozwiązać ostatecznie sprawę szkoły polskiej i na terenie Ośrodka i ostatecznie rozprawić się z o. Dominikiem. Dlatego zwołali zebranie na 10 września br., na które zaprosili pierwszego i drugiego prezesa Ośrodka, pp. Mieczysława Żurka i Antoniego Milczarskiego oraz mnie. Pan Debert rozpoczynając zebranie powiedział, że chce rozwiązać te sprawy przed walnym zebraniem członków Ośrodka (Czyżby chciał się pochwalić likwidacją szkoły i pognaniem o. Dominika?!).
Panowie Debert, Borkowski i Korab tak ważnych spraw nie chcieli poruszać w gronie całego zarządu, co było ich PSIM OBOWIĄZKIEM, a tylko we własnej klice. A żeby „uprawomocnić” podjęte decyzje poproszono panów Żurka i Milczarskiego oraz mnie, aby zapewne potem mówić: „No, przecież przy podejmowaniu tych decyzji był także Kałuski”; a to jakie zajmował stanowisko byłoby przemilczane. Warto zwrócić uwagę na to, że panowie Żurek i Milczarski („odkrywca” i wierny sługa p. Deberta!) nie są członkami zarządu, więc takich rozmów z nimi nie powinno się prowadzić, szczególnie poza placami całego zarządu!
Wiedząc z góry, na podstawie pewnych wypowiedzi, na co się zanosi przyszedłem na to zebranie z następującym tekstem, który odczytałem, prosząc jednocześnie o włączenie go do akt Ośrodka:
„Niestety istnieje dość ostry konflikt między zarządem Polskiego Ośrodka w Albion a Szkołą Polską działającą na terenie Ośrodka i jej opiekunem, o. Dominikiem Jałochą OP. I – teoretycznie - nic nie wskazuje na to, aby ten konflikt został rozwiązany w najbliższym czasie, jeśli nie przystąpimy zdecydowanie do rozwiązania tego problemu w szczerej współpracy ze Szkołą Polską i o. Dominikiem Jałochą OP.
Jest to duży problem tak dla zarządu Ośrodka jak i samego Ośrodka. Bowiem zgoda buduje, a niezgoda rujnuje.
Dlatego uważam, że należy się zająć tą sprawą jak najszybciej i w sposób zgodny z przyjętymi zasadami i postępowaniem w takich sprawach w demokratycznych instytucjach.
Uważam, że Zarząd na specjalnym zebraniu powinien zająć się odpowiedzią na dwa pytania:
1. Jak doszło i dlaczego trwa konflikt między zarządem Polskiego Ośrodka w Albion a Szkołą Polską na terenie Ośrodka i jej opiekunem, o. Dominikiem Jałochą OP?
2. Czy konflikt ten nie szkodzi Ośrodkowi i jego dalszej egzystencji?
Dlatego podaję wniosek o zwołanie przez Zarząd w najbliższym czasie takiego zebrania, szczegółowe zbadanie przyczyn i konsekwencji tego konfliktu dla Ośrodka.
Jako rezultat takiego zebrania widzę spisanie wszystkich uwag i zapytań odnośnie statusu prawnego, działania i współpracy Szkoły Polskiej z Ośrodkiem i zapoznanie z nimi o. Dominika Jałochę OP oraz poproszenie go na specjalnie zwołane zebranie w tych sprawach, aby mógł przedłożyć zarządowi swój punkt widzenia na problem i udzielić odpowiedzi Zarządowi na nurtujące go sprawy.
Jednostronne akcje nic dobrego nie dają, a osobisty kontakt adwersarzy często kończy się sukcesem.
Wierzę, że takie spotkanie może przyczynić się nie tylko do poprawy w stosunkach Zarządu ze Szkołą Polską, ale także do harmonijnej współpracy między obiema placówkami.
Apeluję więc do zarządu Polskiego Ośrodka w Albion o przychylne ustosunkowanie się do moich sugestii.

Z poważaniem,
Marian Kałuski”

Niestety panowie Debert, Borkowski i Korab oraz Antoni Milczarski moje uwagi zupełnie zignorowali, a na kolejnym spotkaniu (17.9.2011) wojowniczość tych panów wobec o. Dominika i Szkoły Polskiej była jeszcze bardziej zawzięta. I to pomimo moich kilkakrotnych ponownych apeli, aby te sprawy załatwić po dżentelmeńsku i polubownie.
W takiej sytuacji nie pozostało mi nic innego jak złożyć rezygnację z członka zarządu, którą złożyłem 23 września 2011 roku. Po prostu uznałem, że dłużej nie mogę przebywać w jaskimi wilków, w której Polak jest wrogiem drugiego Polaka i katolik wilkiem dla drugiego Polaka.
Bo nie mam wątpliwości co do tego, że zarząd Polskiego Ośrodka w Albion jest dzisiaj jaskinią wilków, w której Polak jest wrogiem drugiego Polaka i katolik wilkiem dla drugiego Polaka. Każde miesięczne zabranie zarządu po potwierdzało. Ile na nich widziałem i słyszałem złośliwości i szyderstwa i złośliwego śmiechu ze strony rodzinki pana Deberta zawsze, kiedy zabierała głos pani Wiesia Grabowska. I niezależnie od tego co mówiła. A prezes to wszystko tolerował.
I w tej jaskini wilków znalazł z radością swe miejsce – ciepły i życzliwy kątek ks. Józef Migacz TChr., duszpasterz Polaków w St. Albans i Ardeer.
.......
Od samego początku władzy obecnego zarządu wyczuwało się niechęć – wręcz wrogość panów Piotra Deberta, Andrzeja Koraba i Tadeusza Borkowskiego do związanego od lat z Polskim Ośrodkiem w Albion o. Dominika Jałochy OP i prowadzonej przez niego na terenie Ośrodka Szkoły Polskiej, będącej największą szkołą polską w Australii.
I od samego początku zastanawiałem się co jest tego przyczyną – kto i co za tym stoi. Bo to że ktoś za tym stoi to więcej niż pewne. Przecież ci panowie nie urodzili się wrogami o. Dominika i Szkoły Polskiej czy osobnikami głupimi, którzy nie są w stanie rozumieć jak wielką i pozytywną rolę w życiu Polskiego Ośrodka w Albion odgrywa Szkoła Polska na jej terenie. Dlatego od samego początku byłem pewny, że panowie Debert, Korab i Borkowski są pionkami w czyichś rękach. Tylko w czyich? Bowiem Ośrodek ma od samego początku swego istnienia wrogów.
Jedną z przyczyn konfliktu widziałem w tym, że panowie Debert, Korab i Borkowski, w przeciwieństwie do ludzi z poprzedniego zarządu, nie są parafianami o. Dominika, a tylko ks. Józefa Migacza (ośrodki duszpasterskie St. Albans i Ardeer). W popularnym polskim filmie fabularnym Jacka Bromskiego pt. „U Pana Boga za piecem” (1998) proboszcz (Krzysztof Dzierma) mówi o swoich parafianach, że pomimo jego i katechetek nauk i starań, jego parafianie to tacy to katolicy, że „Wystarczy że kto z innej wioski, a już się nienawidzą”.
Widać jednak, że przynależność do innej wioski-parafii, choć niewątpliwie była w pewnym stopniu powodem wrogości panów Deberta, Koraba i Borowskiego do o. Dominika Jałochy OP i Szkoły Polskiej w Albion, nie była powodem najważniejszym. Ważniejszy powód jest zupełnie inny. I dopiero miesięczne zebranie zarządu, odbyte 5 października 2011 roku, wskazało mi wyraźnie osobę, która jest bez wątpienia głównym motorem konfliktu na linii panowie Debert, Korab i Borkowski – o. Dominik i Szkoła Polska.
Tą osobą jest ks. Józefa Migacz TChr. Jest on duszpasterzem Polaków w St. Albans i Ardeer (Melbourne) i jednocześnie obok o. Dominika Jałochy OP jest związany z Polskim Ośrodkiem w Albion. Jednak podczas gdy o. Dominik jest związany z Ośrodkiem - że tak powiem - na co dzień, ks. Migacz na terenie Ośrodka pokazuje się zaledwie kilka razy w roku: odprawia mszę na dorocznym Święcie Sportowym (co zwyczajowo przysługuje każdorazowemu duszpasterzowi polskiemu w St Albans i Ardeer) i bierze udział w trzech dorocznych imprezach Klubu Seniora w Albion. Nigdy nie urządził ani jednej imprezy na terenie Ośrodka. Dzięki o. Dominikowi Ośrodek zarobił dziesiątki tysięcy dolarów, jeśli nie więcej! Natomiast ks. Migacz nie wniósł do kasy Ośrodka ani jednego dolara!
Do tej pory nikt nie robił problemu z tego, że na terenie Polskiego Ośrodka w Albion działali zawsze dwaj najbliżsi duszpasterze polscy – chrystusowiec z ośrodków w St. Albans i Ardeer i dominikanin z Nth Sunshine, Yarraville i Hoppers Crossing. Każdy z nich wykonywał na terenie Ośrodka swoje czynności i „szafa grała”. Pomimo tego, że za 8-letniej prezesury Andrzeja Szumnego zarząd składał się w większości z parafian o. Dominika, nikt nie myślał o „wygryzieniu” z terenu Ośrodka ks. Migacza. Teraz główne osoby z obecnego zarządu, panowie P. Debert, T. Borkowski i A. Korab, są związani z kościołami w St. Albans i Ardeer, czyli z ks. Migaczem. I co się dzieje? Od pierwszych chwil urzędowania okazują wrogość do o. Dominika Jałochy OP i jednocześnie zarząd ostentacyjnie zaprasza na miesięczne zebranie zarządu ks. Migacza, a na pytanie dlaczego został on zaproszony, kiedy dotychczas tego zwyczaju nie było, w odpowiedzi pada z ust pana Borkowskiego: „Dlatego, że jest kapelanem naszego Ośrodka”. - A prawda jest taka, że Ośrodek nigdy nie miał oficjalnego kapelana. Obecne prezydium zarządu Ośrodka (czyli nieświęta trójca) nie pytając się nikogo innego o zdanie, ustanowiło taką funkcję i kapelanem ustanowiło ks. Józefa Migacza. Było to więc pociągnięcie popierające SWOJĄ parafię i SWOJEGO księdza. Typowe dla prostaków i żulików wiejskich i dzielnicowych!
Bez wątpienia był to także CELOWY policzek wymierzony w o. Dominka, który z samego faktu, że jest tak blisko związany z Ośrodkiem i Ośrodek tyle przez niego korzystał korzysta, powinien być wybrany kapelanem Ośrodka.
Czy ks. Józef Migacz TChr. jest innego zdania i nie zauważa w jakie błoto wciągają go jego parafianie? A może takie pociągnięcie sam sobie załatwił czyli sam podsunął Debertowi czy Korabowi lub Borkowskiemu?
W swoim „Liście otwartym” z 20 września 2011 roku, który jest na pewno znany ks. Migaczowi, pisałem: „Jestem pewny, że gdyby ks. Józef Migacz poznał Panów (tj. Deberta, Koraba i Borkowskiego – M.K.) prawdziwe intencje i nieetyczne zachowanie, to by od Panów działalności na terenie Ośrodka trzymał się z daleka. Bo wiem, że jest i dobrym kapłanem i Polakiem”.
Widać, że się pomyliłem pisząc to ostatnie zdanie (a napisałem je dlatego, że według mnie takim powinien być każdy kapłan polski). Bo chociaż ks. Migacz zna treść mego „Listu otwartego”, chociaż dowiedział się o niecnych z punktu widzenia chrześcijańskiego uczynkach swoich trzech parafian z zarządu Ośrodka, jakby nigdy nic przyszedł ponownie 5 października na kolejne miesięczne zebranie zarządu.
Co więcej. Na tym zebraniu – jak zwykle – lano pomyje na o. Dominika i zapowiedziano wysłanie listów ze skargą na niego do rektora Polskiej Misji Katolickiej w Australii, ks. Wiesława Słowika i prowincjała dominikanów w Polsce. Prawda, ks. Migacz jest z innego zgromadzenia zakonnego (chrystusowiec) niż o. Dominik (dominikanin), ale jednak obaj są kapłanami tego samego Kościoła. Przecież znane jest takie pojęcie-zachowanie jak „solidarność zawodowa”. Zaatakowanego niesłusznie dziennikarza, lekarza czy księdza wspierają moralnie inni dziennikarze, lekarze czy księża. Jak widać taka solidarność jest obca ks. Migaczowi. Bowiem ks. Migacz ANI RAZU nie stanął w obronie oczernianego drugiego kapłana! Po prostu jak Piłat obmył ręce. Siedział cicho i słuchał. A na koniec zakpił sobie z zebranych I Z NAS WSZYSTKICH modlitwą o zgodę!
Pytam się więc: jaka jest rola ks. Józefa Migacza TChr. w zaistniałym z winy jego parafian konflikcie z o. Dominikiem Jałochą? Bo że jest to dla mnie nie ulega wątpliwości. Pytam więc otwarcie: czy przypadkiem nie chodzi o „wysiudanie” o. Dominika Jałochy czyli dominikanów z Melbourne i objęcie przez chrystusowców polskich kapelanii w Nth. Sunshine, Yarraville i Hoppers Crossing?! Takie próby były już przedtem podejmowane, pierwsza w latach 1974-75. Niewiele już jest wśród nas osób, które pamiętają w jaki sposób chrystusowcy znaleźli się w polskich ośrodkach duszpasterskich w St. Albans i Ardeer. Otóż do kwietnia 1984 roku duszpasterstwo wśród tamtejszych Polaków prowadzili polscy werbiści. Jako ostatni ks. Ryszard Gamański. Przejęcie tych placówek przez chrystusowców było przeprowadzone tak nieładnie i nieetycznie, że ks. Gamański zniesmaczony tym wystąpił ze swego zakonu i został australijskim księdzem świeckim w Sydney. Ks. Józef Migacz został wówczas duszpasterzem Polaków w Dandenong i Ringwood (Melbourne), po usunięciu stamtąd ks. Mariana Labana, także werbisty. Ks. Migacz wie więc jak się to odbyło i jak się to robi.
Jak widać wstępem do tego nowego „wysiudania” ma być usunięcie Szkoły Polskiej i o. Dominika Jałochy OP z terenu Polskiego Ośrodka w Albion. – A że przez to „diabli” wezmą Ośrodek, to mało ważne. Z niego ks. Migacz nie czerpie korzyści materialnych!
W liście panów Deberta, Koraba i Borkowskiego (bo nie zarządu!) z 5 października 2011 roku do członków Polskiego Ośrodka w Albion panowie ci piszą, że to nieprawda, że zarząd chce usunąć z terenu Ośrodka Szkołę Polską. Jeśli nie chce to po co robi wszystko, aby szkołę zamknąć lub zmusić o. Dominika do wyprowadzenia się z terenu Ośrodka, po co tak brutalnie walczy z o. Dominikiem?! Dlaczego zarząd chce ze Szkołą umowy na wynajem terenu „za symbolicznego dolara rocznie”? Czy nie dlatego, aby za rok czy dwa powiedzieć Szkole: „Nie odnawiamy umowy i idźcie sobie stąd precz”?
Czy zarząd myśli, że członkowie Ośrodka są tacy głupi, że nie wiedzą co on knuje?!
I jeszcze jedno: jak już wspomniałem, na ostatnim zebraniu zarządu (5.10.2011) Andrzej Korab przystąpił do oczerniania mnie – po prostu chciał mnie przedstawić w ciemnym zwierciadle, czytając członkom zarządu jakieś moje krytyczne uwagi pod adresem Polonii australijskiej (Polonia australijska nie jest żadną świętą krową i dzieją się w niej złe rzeczy, jak np. teraz w Polskim Ośrodku w Albion, a prawdziwa cnota krytyki się nie boi!; pan Korab jest jak widać za podły i za głupi – no bo czy mądry człowiek może tak niecnie postępować?! -, aby o tym wiedzieć i to rozumieć!). Mnie na tym zebraniu nie było, chociaż być chciałem, aby w razie czego wyjaśnić jakieś sprawy czy odpowiedzieć na pytania, bo zarząd nie wyraził na to zgody, co było na tym zebraniu powiedziane. I w tym wypadku ks. Migacz nie uznał tego za coś złego – za rzecz niemoralną!
Totalne dno moralne!
Za wzorem panów Deberta, Koraba i Borkowskiego parafianie o. Dominika Jałochy OP powinni (muszą to zrobić!) wysłać list ze skargą na ks. Migacza nie tylko do prowincjała chrystusowców, ale także czy przede wszystkim do arcybiskupa Melbourne. Mogę im w tym pomóc.
Księże Migaczu, ci trzej Księdza parafianie to pseudochrześcijanie. A fakt, że jeden z nich rozdaje komunię św. woła o pomstę do nieba. To świętokradztwo! (Świętokradztwo w rozumieniu teologii katolickiej definiuje „Katechizm Kościoła Katolickiego” w punkcie 2120: "Świętokradztwo polega na profanowaniu lub niegodnym traktowaniu sakramentów i innych czynności liturgicznych..." przez grzeszników. Świętokradztwo popełnione przeciw Eucharystii jest grzechem ciężkim, ponieważ jest w niej obecny Chrystus). Jako ksiądz katolicki powinien Ksiądz wiedzieć, że najważniejszym przykazaniem boskim jest „miłowanie Boga i drugiego człowieka”. A ile jest miłości u tych trzech Panów do o. Dominika Jałochy OP, do p. Wiesi Grabowskiej i np. do mnie?! – ZERO!!! Gorzej. Jest u nich pełna NIENAWIŚĆ do nas! Bo czy z nienawiści i złośliwości do mnie nie chcą zapłacić mi za pracę, jaką włożyłem w redakcję i wydanie dwóch książek o Polskim Ośrodku w Albion! A przecież zapewne znane jest Księdzu kazanie Pana Jezusa o sprawiedliwym wynagradzaniu za pracę. – Proszę to tym panom wytłumaczyć, że w świetle nauki Kościoła są złodziejami mojej krwawicy. Liczę na Księdza. Jak tego nie uczynią, to, zgodnie z Kodeksem kanonicznym, niech Ksiądz nie daje im rozgrzeszenia podczas spowiedzi! Inaczej z nauki Boga i Kościoła robi się cyrk, a Ksiądz przestanie być sługą bożym!!! Yes, I challenge you! (Tak, rzucam Księdzu wyzwanie!). I rozliczę Księdza z tego.
Za dużo łajdactwa jest w naszym światku polonijnym, aby to dłużej tolerować! Niektórzy księża nie tylko tego nie potępiali i nie potępiają, ale niekiedy brali i biorą w tym udział! Prawda, Pan Jezus powiedział, że NIKT z nas nie jest bez winy, ale od kapłanów można się czegoś więcej spodziewać, niż od nas - marnych grzeszników.
Mam nadzieję, że ks. Migacz nie pośle na mnie z siekierami swoich parafian (jak np. panów Deberta, Koraba i Borkowskiego). Mogę poprosić o protekcję policję, tym bardziej, że mamy do tego większe prawo od przeciętnego obywatela. – Nie jest to złośliwość. Faktem jest, że drugi (po pierwszym, ks. Stanisławie Lipskim) chrystusowiec w ośrodkach duszpasterskich w Ardeer i St. Albans, ks. Wojciech Świątkowski, chciał mnie pobić za to, że jako sekretarz Stowarzyszenia Polaków w Sunshine (Ardeer) sprzeciwiłem się jego „porządkom” jakie chciał nam narzucić. Kapłan brał się za bijatykę! W niesławie odszedł z Ardeer i St. Albans.
Proszę jednak tych powyższych uwag nie interpretować jako mój atak na księży chrystusowców, bo tak nie jest. To wspaniałe zgromadzenie zakonne, z którym współpracuję od 1977 roku (m.in. jako współpracownik wydawanego przez chrystusowców w Sydney „Przeglądu Katolickiego”). Poznałem wielu chrystusowców i mogę o nich powiedzieć, że są to wspaniali i zasłużeni księża, Polacy i ludzie. Jednak nawet nie wszyscy papieże byli ludźmi świętymi. A ja mam odwagę krytykować nawet kapłanów, jeśli sobie na to zasłużyli. A cóż dopiero zwykłych ludzi, jak np. szkodliwych działaczy polonijnych.
Krytyka jest częścią demokracji i jest konieczna, aby walczyć np. z patologiami występującymi w naszym życiu polonijnym czy nawet w Kościele. Boją się jej tylko ci, którzy postępują tak jak postępować nie powinni. Bowiem, o czym już tutaj pisałem: „Prawdziwa cnota krytyki się nie boi”. Ile szkody przynosi dziś Kościołowi tolerowanie przez lata zła wśród niektórych kapłanów i ukrywanie go przed wiernymi! Ile tolerowanie zła w naszym życiu polonijnym przyniosło szkody zorganizowanej Polonii! W naszym przypadku jeśli będziemy nadal tolerować zło w Polskim Ośrodku w Albion – stracimy ten Ośrodek, ku uciesze głupiego polactwa i cwaniaków żerujących na tej głupocie. Po raz kolejny przypominam los Domu Polskiego w City - Śródmieściu Melbourne, który straciliśmy przez naszą głupotę i na czym zbili kokosy bez żadnych skrupułów niektórzy antypolscy cwaniacy, którzy udawali patriotów polskich i dobrych gospodarzy.
.......
Zrezygnowałem z członka zarządu Polskiego Ośrodka w Albion, bo na tę funkcję kandydowałem z myślą, że będę służył Ośrodkowi – pracował na to, aby trwał on i po nas. Od kiedy zostałem redaktorem „Biuletynu” Ośrodka apelowałem na jego łamach (co można sprawdzić) o bliższą współpracę zarządu Ośrodka ze Szkołą Polską i vice versa, o to, aby jak najwięcej rodziców dzieci zapisało się na członków Ośrodka. Tymczasem nowy zarząd przystąpił do walki ze Szkołą Polską – do jej przepędzenia z terenu Ośrodka lub jej likwidacji i nie chce przyjmować rodziców dzieci szkolnych na członków Ośrodka. Co więcej, na każdym miesięcznym zebraniu zarządu toczyła się chamska walka z opozycjonistami wobec tej działalności obecnego zarządu. Widząc, że nic nie wskóram postanowiłem odejść z zarządu.
Oficjalny listy w sprawie rezygnacji z członkostwa w zarządzie i z podziękowaniem za współpracę osobom, które ze mną współpracowały oraz w którym poruszyłem ponownie sprawę nieuregulowania przez zarząd należności finansowej wobec mnie), wysłałem 26 września 2011 roku. Myślałem, że list z 26 września zostanie odczytany na następnym miesięcznym zebraniu zarządu (5 października) i tam zapadnie decyzja przyjęcia czy nie mojej rezygnacji i sprawa uregulowania należności finansowej zarządu wobec mnie. Dlatego w e-mailu do zarządu z 30 września napisałem: „...Dlatego przyjdę w najbliższą środę na zebranie miesięczne zarządu, aby w razie potrzeby udzielić członkom zarządu interesujących ich informacji w tej sprawie, gdyż moje listy były adresowane do zarządu i jako takie powinny być odczytane przez sekretarza Ośrodka”, na co otrzymałem 1 października odpowiedź od sekretarza Ośrodka, Tadeusza Borkowskiego następującej treści: „W odpowiedzi na email Pana z dnia 20 września br. powiadamiający Zarząd Ośrodka o rezygnacji z funkcji członka Zarządu, uprzejmie informuję, że rezygnacja Pana została przyjęta i w związku z tym przestał Pan być członkiem Zarządu. Pańska obecność na najbliższym zebraniu Zarządu jest zbędna”.
Mojej rezygnacji nie przyjął zarząd, a tylko panowie Debert, Korab i Borkowski, uzurpując dla siebie to prawo i oni, a nie zarząd zadecydowali czy mam przyjść na miesięczne zebranie zarządu czy nie, aby ewentualnie odpowiedzieć na nurtujące go pytania i udzielić wyjaśnień.
Mamy więc w Polskim Ośrodku w Albion swoiste Biuro Polityczne o wszystkim decydujące samodzielnie na wzór Biura Politycznego Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w komunistycznej Polsce z lat 1944-89!
Boże, jak w niektórych przybyszach z Polski Ludowej z lat 80. XX wieku ten PRL siedzi do szpiku kości!!!
Pan Robert Bastein, do kwietnia 2011 roku skarbnik Polskiego Ośrodka w Albion, napisał do mnie w tej sprawie: „To jest skandal, bo to są trzy, a może i nawet cztery zagadnienia - to była uzasadniona rezygnacja z członkostwa w zarządzie, która powinna być zaakceptowana lub nie przez cały zarząd w głosowaniu na zebraniu zarządu, na którym sekretarz powinien przedstawić Pana list rezygnacyjny, w obecności składającego rezygnację. Powinna odbyć się debata i rzetelne głosowanie. Tego nie dokonano, a to jest naruszenie prawa (w moim przypadku też nie było procedury zgodnej z prawem), świadczące o dyktaturze i ochronie uprawianej prywaty na niekorzyść SPOŁECZNEGO Polskiego Ośrodka w Albion, aby nikt się nie dowiedział o metodach sprawowania funkcji przez panów Deberta, Koraba i Borkowskiego”.
Tak, swoją działalnością panowie Debert, Korab i Borkowski traktują Polski Ośrodek w Albion nie jako organizację społeczną, ale jak swój prywatny folwark, z którym mogą dowolnie postępować, a jego członków traktować jak chłopów pańszczyźnianych, którym nie przysługiwały żadne prawa.
Moja rezygnacja z członka zarządu nie oznaczała, że rezygnuję z pracy dla Ośrodka. W liście do zarządu, w którym rezygnowałem z członkostwa w zarządzie nie pisałem, że rezygnuję także z redagowania „Biuletynu”. Pismo to jest moim dzieckiem, a przekonałem poprzedni zarząd do jego wydawania argumentem, że tak wielka placówka polską jaką jest Ośrodek powinna wydawać własny „Biuletyn”. „Biuletyn” nie był, nie jest i nie powinien być związany z dobrą czy złą wolą prezesa Ośrodka. Nie może być tak jak było w komunistycznej Polsce, że prasa i w ogóle media podlegały komunistycznym władzom Polski i miały być tylko i wyłącznie ich tubą propagandową. Nie zrezygnowałem z redagowania „Biuletynu” gdyż wiem, że beze mnie raczej nie będzie on wydawany, a jak nawet ktoś kto podejmie się jego wydawania po jednym, drugim czy trzecim numerze wycofa się z tego. Bowiem tak jak byle kto nie może być prezesem tak wielkiego Polskiego Ośrodka w Albion, tak i byle kto nie może wydawać dobrego „Biuletynu”.
Nie zrezygnowałem więc z redagowania „Biuletynu” i 30 września 2011 roku wysłałem e-mail do prezesa Ośrodka następującej treści: „Zrezygnowałem z członka zarządu, ale nie z funkcji redaktora „Biuletynu” wydawanego przez Ośrodek. Dlatego proszę mnie poinformować czy zarząd planuje wydanie „Biuletynu” przed rocznym walnym zebraniem”, na który odpowiedział 1 października sekretarz Ośrodka, Tadeusz Borkowski: „Funkcja osoby redagującej Biuletyn Ośrodka została już obsadzona w związku z czym oferta Pana dalszego redagowania Biuletynu nie może być zaakceptowana”. Tymczasem prawda jest taka, że „Biuletyn” nie miał tego dnia i chyba nie ma po dziś dzień nowego redaktora. Prezes telefonował do pani Danuty Glińskiej czy może objąć redakcję „Biuletynu”, ale ona odmówiła.
Jednak i w tym przypadku należy zwrócić uwagę, że usunięcie mnie z funkcji redaktora „Biuletynu” nie była decyzją zarządu, a tylko naszej „nieświętej trójcy”, panów Deberta, Koraba i Borkowskiego.
Tak wygląda praworządność w Ośrodku pod obecnym prezesem – domorosłym dyktatorkiem.

(koniec części 1)

Wersja do druku

Jurek - 30.10.11 13:10
Stasku
Czy ty umiesz pisac tylko w gwarze goralskiej? Wiele ludzi nie rozumie co ty wypisujesz. Ja podajac wersety z biblii chcialem ci pokazac jak zachowuje sie prawdziwy chrzescijanin ale nie jestem pewien czy ty to zrozumiales.Ja nie walcze z nikim (i z toba tez) ale nie mozna byc jednostronnym. Zanim cos napiszesz to przemysl to wczesniej.

Pozdrawiam Twoj krajanin

Stasiek - 30.10.11 10:33
Mom bratankow jeden toki to ten JUREK. Ty niemosz rozumu tu je taki wielki problem a tyc ani zbla myslenia swego niemosz - biblije przepsac to nie stuka.

Jurek - 30.10.11 8:39
Staśku góralu jestem zniesmaczony twoim prostackim wpisem (sam pokazałeś swoja kulturę). Odpowiadam również twoją gwarą cytatami z Biblii.
Ewangelijo podług św. Łukosa
6.27. Godom wom co słuchocie: miyłujcie wasyk nieprzyjocieli, róbcie dobrze tym ftórzy wos nienawidzom.
6.28. Błogosłowcie tym ftórzy wos przeklinajom i módlijcie się za tyk ftórzy wos ocyrniajom.
6.31. Jak fcecie coby ludzie wom robiyli tak i wy im róbcie.
6.36. Bydźcie miyłosierni jakoOciec wos jest miyłosierny.
6.41. Cemu to widzis drzyzge w oku swojego brata a zyrdki we swoim oku nie widzis?
6.42. Jako mozes godać swjemu bratu "bracie dej ze ci wyjmiem drzyzge co je w twoim oku" kie som zyrdki we swoim oku nie widzis? Obłudniku wyruć pirwyj zyrdki ze swojego oka a ftej przejrzys coby usunonć drzyzge z oka swojego brata.

Stasiek - 25.10.11 12:04
Cosik mi sie zdaje ze une maja z muzgiem klopot. Tyn co sie nazywa Z to fajny skulony realista tyko skoda tej kupy gnoju bo jest pozyteczno. Bo wicie kiedy skoda jest jak krowa narobi do studni wtedy nimo wody i tego co do niej wpadlo. To je tako gospodarka polityczno jako robi tyn ministant z ubowcem, chcieli by do ula na gotowy mniud tylko nie znajo wlasciciela ja ta swoje wim i mysle ze nalezy do psculek - i tak ta skola tyz nalezy do dzieciuw a ksiadz ju postawil to jest jego itak ma zostac.

czytelniczka - 23.10.11 4:14
prosze rowniez czytac komentarze pod 2 czescia art. M. Kaluskiego a takze "Oswiadczenia", jest ich tam znacznie wiecej.
PS. cytat marszalaka Pilsudkiego bardzo na miejscu w tej sprawie

Aniuta - 19.10.11 2:33
SIEPACZE Z PRL –U, w Polskim Centralnym Ośrodku Społeczno – Sportowym w Albion. Na początku lat 80-tych, uciekłam z rodziną na koniec świata do Australii. Teraz się okazuje, że ta banda UB-ecka dopadła mnie tutaj, a ich metody pracy są dokładną kopią. Prezes Debert, ZOMO, pałownik wybrzeża. Syn oficera WP, sekretarz Borkowski z Teresą żoną, na etacie w UB, ostatnio została nielegalnie członkiem zarządu. A w zarządzie rodzina Deberta i znajomi z vice Korabem, głosują dla dobra swojego a nie Ośrodka. Te informacje są znane w społeczeństwie od dłuższego czasu – a ostatnio sama się przekonałam bezpośrednio. Dziwne jest, że ten klub nie posiada żadnego profilu, jak w klubie rowerowym czy wędkarskim. Członkostwo w Albion jest anonimowe, członkowie się nie znają i ze sobą nie rozmawiają, są jednostronnie własnością zarządu, na potrzeby Walnego Ogłupiania. Jest to tylko knajpa, z zarządem siepaczy, obczytanych w literaturze onanizmu sowieckiego – zamiast w książkach Kuchni Polskiej. Jest to raczej bar na mało uczęszczanym dworcu kolejowym z okresu PRL-u. Uzurpując sobie prawa, podporządkowania ich woli, niezależnej organizacji o charakterze intelektualnym jaką jest Szkoła Polska w Albion – to mówi samo za siebie, my krasnych-ludków nie zaakceptujemy. Członkowie! – nie lękajcie się, bądźcie sobą, i kierujcie się własnym rozumem i sumieniem.

Z. - 19.10.11 1:55
Obecny Zarząd jest wart tylko tyle, aby ich wywieźć taczkami na kupę gnoju!!!

Edyta Dewis - 18.10.11 6:07
Polska jest tam gdzie są Polacy!
Przyznaję, że jestem ogromnie zaskoczona, że w Ośrodku Albion rządzą PALIKOCI. Czuję duży niesmak. Bo jak można do wolnego kraju, jakim jest Australia, przenieść takie "historycznie już zdyskwalifikowane" metody działania z czasów PRL-u (wykluczania, zawieszania, nagrywanie rozmów...).
Obecny Zarząd w Albion ma problem zaakceptowania istnienia Szkoły. I to jest przykre. Czyżby jego dalszym celem było zniszczenie wizerunku Szkoły w społeczeństwie polonijnym?. Czy zależy im na rozłamie i bałaganie?
Dlatego w tym proteście jestem z Wami i życzę wam wszystkim, by, w imię dobra polskich dzieci w Albion, Szkoła taka jak wasza: nauczająca po polsku, była wspomagana, a nie ograniczana w swej działalności przez Zarząd

Grzegorz Michalski - 13.10.11 16:35
Taka sytuacja wśród Polaków jest nie tylko w Polsce, ale także poza jej granicami, w polonijnych organizacjach, mediach itd,itp. Widac to jasno po ostatnich ,,wyborach" parlamentarnych w Polsce. Marszałek J.Piłsudzki powiedział kiedyś tak: ,, Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy".

km - 12.10.11 23:04
Polacy przy korycie
http://www.youtube.com/watch?v=ff-XVdiepTo
Od rozbiorów po emigrację nihil novi sub Sole !

Wszystkich komentarzy: (10)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

19 Kwietnia 1999 roku
Parlament Niemiec został przeniesiony do Berlina.


19 Kwietnia 1882 roku
Zmarł Charles Robert Darwin, twórca teorii ewolucji biologicznej (ur. 1809)


Zobacz więcej