Czwartek 25 Kwietnia 2024r. - 116 dz. roku,  Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 26.08.13 - 18:22     Czytano: [1595]

Nie jest dobrze...


„Nie jest dobrze, Marcinie” - powiedziała do Marcina krowa - co właśnie zmarły Sławomir Mrożek uwiecznił był w sztuce „Indyk”. Najwyraźniej musiały wspierać go jakieś proroctwa, bo wystarczy się rozejrzeć (si monumentum requiris circumspice), żeby przekonać się, że rzeczywiście - dobrze nie jest. No bo jakże ma być dobrze, skoro tygodnik „Newsweek” kierowany przez samego pana red. Tomasza Lisa, co to w... małym paluszku ma wszystko, co z tą Polską i w ogóle, powołując się aż na dwa niezależne źródła najsampierw ogłasza o dymisji wicepremiera i ministra Finansów Jacka Vincenta Rostowskiego, kiedy poruszeni ta informacją uczeni politologowie zaczynają wieszczyć, że jeśli tak, to premier Tusk został „osamotniony” - a „tymczasem na mieście inne były już treście”, bo pan wicepremier-minister Jacek Vincent Rostowski ogłosił dementi, że mianowicie o żadnej dymisji nie ma mowy?

Jasne, że dobrze w takich warunkach być nie może, to jasne, zwłaszcza, że obydwa niezależne źródła informacji pana red. Lisa mogły mieć jednak jakieś wspólne iunctim, na przykład w postacie jednego i tego samego oficera prowadzącego. To by nawet rzucało snop światła na przyczyny tej fałszywej wiadomości o dymisji - bo jeśli bezpieczniackiej watasze, do której akurat należał wspomniany oficer prowadzący zależało na stworzeniu wrażenia, iż premier Tusk został „osamotniony”, to przynajmniej na parę godzin się udało. To jednak by oznaczało, że poparcie dla premiera Tuska wśród bezpieczniackich watah zaczyna słabnąć, że inaczej mówiąc - razwiedka zaczyna złocić mu rogi, bo jużci - na kogoś trzeba będzie zrzucić odpowiedzialność za sytuację w naszym nieszczęśliwym kraju, a premier Tusk nadaje się do tego, jak mało kto.

Pamiętamy z „Dziadów” części trzeciej, jak to diabły molestowały we śnie senatora Nowosilcowa. Chodziło im o to, by najpierw go „w pychę wzdąć, a potem w hańbę pchnąć”. Toteż senator najpierw słyszał dookoła „lube szemrania”, a potem szydercze posykiwania, że oto właśnie „wypadł z łaski”. Premier Tusk nasłuchał się „lubych szemrań” aż do rozpuku, te wszystkie „Tusku musisz!” od proroków mniejszych i tak dalej . Nasłuchał się - to i dosyć - teraz kolej na bolesny powrót do rzeczywistości. Nie jest bowiem wykluczone, że bezpieka jeszcze wykorzysta premiera Tuska do pacyfikacji jego rękami („tymi ręcami!”) rosnącej rzeszy młodych ludzi, którzy już się zorientowali, że zostali zrobieni w bambuko przez bezpiekę i Umiłowanych Przywódców i 11 listopada chcą się z nimi skonfrontować. Dla bezpieczniaków to prawdziwy dar Niebios, bo liczą, że za jednym zamachem i spacyfikują i skompromitują premiera Tuska, by w ten sposób utorować drogę do zewnętrznych znamion władzy umiłowanej lewicy.

Warto wspomnieć, że wśród kandydatów na stanowisko ministra Finansów po Jacku Vincencie Rostowskim obok Jana Krzysztofa Bieleckiego, który nad premierem Tuskiem sprawuje kuratelę podobna do cura prodigi, wymieniany był pan Dariusz Rosati, co to serce ma nie tylko gorejące, ale w dodatku - po lewej stronie. Od razu widać, że nawet przy rozpowszechnianiu fałszywych pogłosek z obfitości serca usta mówią.

A tymczasem mamy już nieoficjalne wyniki wyborów przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. Miały być one znane już 20 sierpnia, ale z zagadkowych przyczyn wystąpił poślizg. Dlaczego on wystąpił, ten poślizg - tego oczywiście nie wiemy, chociaż to i owo można wydedukować z faktu, że frekwencja w tych wyborach oscylowała wokół 50 procent, a mimo to pobożny poseł Gowin osiągnął wynik 20-procentowy. Okazuje się, że co najmniej połowa członków Platformy Obywatelskiej kładzie lachę na to, kto będzie im przewodził. Nieomylny to znak, że zarówno przywództwo, jak i kierunek jest im obojętny, byle tylko Umiłowany Przywódca dostarczał im synekur i innych konfitur władzy w oczekiwanej obfitości.

Okazało się też, że i pobożny poseł Gowin ma w PO poparcie większe, niż mówiono, bo mówiono, że swoją frakcje tworzy sam, no może jeszcze z posłem Rasiem - tymczasem wygląda na to, że spośród tych, którzy pofatygowali się do głosowania, a więc tych aktywniejszych, frakcja pobożnego posła Gowina wynosi aż 20 procent. Toteż nic dziwnego, że uczeni politologowie powiadają, że wprawdzie od strony arytmetycznej premier Tusk niewątpliwie wygrał, ale już od strony politycznej nie jest to takie oczywiste i że wygranym może czuć się raczej pobożny poseł Gowin. Takie to ci paradoksy, że ten co wygrał, to przegrał, a ten co przegrał - to wygrał. Politologia to nie żarty.

Tym bardziej nie żarty, że jak jeszcze w latach 70-tych odkryła pani red. Anna Bojarska - „od polityki uciec niepodobna”. I rzeczywiście. „Gazeta Wyborcza” nie może nachwalić się JE abpa Józefa Kowalczyka, który powiada, że ci, co nie chcą „politycznych rozgrywek” mogą spokojnie nie iść na referendum w sprawie odwołania pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Rzecz w tym, że niezawisły sąd stwierdził, że podpisy pod wnioskiem o referendum zostały zgromadzone w wystarczającej ilości. W tej sytuacji mądrość etapu nakazuje skoncentrować się na frekwencji, w celu pozbawienia referendum znaczenia prawnego.

Dlaczego akurat „Gazecie Wyborczej” tak zależy na zachowaniu pani Hanny Gronkiewicz-Waltz na stolcu prezydenta Warszawy - tajemnica to wielka, podobnie jak stosunek Jego Ekscelencji do uczestnictwa w procedurach demokratycznych. Pamiętam podobna sytuację, kiedy w okresie między pierwszą a drugą turą wyborów prezydenckich w roku 1995, w których Aleksander Kwaśniewski rywalizował z Lechem Wałęsą, JE bp Tadeusz Pieronek ogłosił nowy grzech - że mianowicie grzechem jest powstrzymanie się od udziału w wyborach. Na szczęście ten nowy grzech długo się nie utrzymał, bo kiedy okazało się, że wygrał Aleksander Kwaśniewski, JE bp Tadeusz Pieronek pryncypialnie zganił tych, którzy nadużyli uczuć religijnych dla celów politycznych twierdząc, że powstrzymanie się od udziału w wyborach jest grzechem.

Ale nie tylko to potwierdza prawdziwość spostrzeżenia Anny Bojarskiej, że od polityki uciec niepodobna, jak też spostrzeżenie Roberta Penn Warrena, który w książce „Gubernator” zauważa, że jeśli człowiek politykuje, to jego sumienie także. Oto okazało się, że w klasztorze OO Jezuitów w Nowym Sączu doszło do rękoczynów między przewielebnym ojcem Krzysztofem Mądelem, a jego konfratrami na tle rozmowy, jaką z przewielebnym ojcem przeprowadziła wcześniej „Gazeta Wyborcza”. Przewielebny ojciec w dość grubych słowach skrytykował był tam księdza profesora Longchamps de Berrier, podobnie jak swego konfratra zakonnego, który w sierpniową miesięcznicę katastrofy smoleńskiej przypomniał w kazaniu wszystkie zagadkowe zgony świadków katastrofy i osób czynnych przy próbach jej wyjaśniania. Że takie kazania irytują ścisłe kierownictwo „Gazety Wyborczej” to nic dziwnego. Już w Balladzie „Lilie”, opowiadającej o Pani, co to zabiła Pana, przewidział to Adam Mickiewicz, wkładając w usta Pani wyznanie, ze „pójdę aż do piekła, byleby moja zbrodnie wieczysta noc powlekła”. Dlaczego jednak w tę sprawę tak bardzo zaangażował się uczuciowo przewielebny ojciec Krzysztof Mądel, którego przecież nikt o nic w związku z katastrofą smoleńską nie podejrzewa? Tajemnica to wielka i trochę niepokojąca w sytuacji, gdy z takich powodów dochodzi do rękoczynów nawet po klasztorach. Czyż tedy nie miała racji krowa, która do Marcina odezwała się ludzkim głosem: „nie jest dobrze, Marcinie”?







Stanisław Michalkiewicz
25 sierpnia 2013



Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

25 Kwietnia 1935 roku
Konsylium lekarskie stwierdziło u marszałka Piłsudskiego złośliwy nowotwór wątroby.


25 Kwietnia 1632 roku
Zmarł Zygmunt III Waza, król Polski.


Zobacz więcej