Czwartek 28 Marca 2024r. - 88 dz. roku,  Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 28.11.13 - 10:40     Czytano: [2126]

Rzeź schetyniątek


Kiedy rozpoczęła się restrukturyzacja rządu premiera Tuska? Rozpoczęła się trochę wcześniej, niż on sam zapowiadał, co stanowi dodatkowa poszlakę, że premier Tusk nie tyle tworzy wydarzenia i rządzi naszym nieszczęśliwym krajem, tylko zaledwie na nie reaguje w dodatku często z opóźnieniem. Bo restrukturyzację rządu premiera Tuska rozpoczęła niezależna prokuratura, żądając uchylenia immunitetu ministra Nowaka, podobnież prawej ręki premiera Tuska na stanowisku ministra infrastruktury. Nawet gdyby niezależna prokuratura zgłosiła takie żądanie z własnej inicjatywy, to i tak musiałoby ono przyprawić premiera Tuska o potężne bóle głowy od zastanawiania się, kto tak naprawdę za tym stoi - ale w tym przypadku nie było co się zastanawiać, bo sekwencja wydarzeń była nazbyt widoczna.

Oto Grzegorz Schetyna, a właściwie nie tyle on osobiście, co protegująca go bezpieczniacka wataha, najwyraźniej postanowiła pójść za ciosem, to znaczy - kontynuować podsłuchową aferę zmontowana przy okazji wyznaczania wrocławskiego gauleitera Platformy Obywatelskiej, z wykorzystaniem niezależnej prokuratury. W takiej sytuacji nie pozostawało nic innego, jak poradzić ministru Nowaku, by już nic nie kombinował, tylko zachował się „honorowo” i zwolnił posadę. Skoro posada tak czy owak już się zwolniła, nie było na co czekać, więc restrukturyzacja rządu się rozpoczęła. W rezultacie na pierwszy plan wysunęła się pani Elżbieta Bieńkowska, która nie tylko zachowała fotel ministra rozwoju regionalnego, ale w spadku po ministrze Nowaku odziedziczyła ministerstwo infrastruktury a dodatkowo uzyskała stanowisko wicepremiera.

Od razu widać, że na forsie unijnej, którą właśnie Parlament Europejski zatwierdził na lata 2014-2020 ktoś już położył wypielęgnowaną rączkę pani Bieńkowskiej. Kto? Zapewne ci sami, którzy rządzili i rządzą tzw. „Katangą” - jak za komuny niekiedy nazywano Śląsk - a którym pani Bieńkowska dała się poznać od najlepszej strony. Wskazywałby na to również następny ruch w ramach restrukturyzacji, który nie tylko wzbudził protesty Niemców, ale i desperację ekologów z Greenpeace’u, aż zaczęli się wycofywać z klimatycznego szczytu, jaki kotłuje się na Stadionie narodowym w Warszawie. Mówię oczywiście o dymisji Marcina Korolca, ministra środowiska, pod pretekstem opóźnień nad ustawą o gazie łupkowym, na miejsce którego mianowany został Maciej Grabowski, wiceminister finansów. Podobnież w ocenie premiera Tuska minister Korolec nie gwarantował dostatecznego „bezpieczeństwa biznesowego” przy gazie łupkowym, podczas gdy pan Grabowski pewnie je gwarantuje. W jaki sposób i komu - aaa, to zapewne jedna z największych tajemnic państwowych III Rzeczypospolitej. W każdym razie widać, że to nie przelewki, bo jeśli w grę wchodzi „bezpieczeństwo biznesowe” , zwłaszcza w sektorze paliwowym, który i w Rosji i w naszym nieszczęśliwym kraju jest zastrzeżony dla bezpieczniackich watah, to żarty się kończą, a trup ściele gęsto.

Aliści - jak to ze wszystkim u nas - akcenty powagi a nawet grozy, przeplatają się z niezamierzonym efektami komicznymi. Otóż wiadomo powszechnie, że rozmaite ryzykowne eksperymenty, w rodzaju na przykład wprowadzania ustroju socjalistycznego, czy wciągania Polski do unii walutowej, powinno się najpierw testować na szczurach. Tymczasem ci, którzy w 2007 roku nastręczyli premieru Donaldu Tusku Jacka „Vincenta” Rostowskiego na ministra finansów, postąpili akurat odwrotnie. Dopiero teraz się zreflektowali, podsuwając premieru Tusku na ministra finansów pana Mateusza Szczurka, dotychczas głównego ekonomistę ING Banku Śląskiego, który powstał w „Katandze” w 1988 roku, a więc w okresie uwłaszczania się nomenklatury, w którym najsmaczniejsze lody kręcili bezpieczniacy wojskowi i przemysłowi. Warto przypomnieć, że w tym czasie ministrem górnictwa w rządzie premiera Messnera był generał Czesław Piotrowski, więc te puzzle się zazębiają.

Najzabawniejsze zaś w tym wszystkim jest to, że znowu aktualności nabrała anegdotka o Aronku z roku 1968 i to nie tylko z powodu żydowskich korzeni pana ministra Rostowskiego, ale i ze względów sytuacyjnych. Oto podczas lekcji dyrektor szkoły spotyka na boisku szkolnym Aronka i surowo pyta go, dlaczego on nie w klasie. - Bo, panie dyrektorze, logiki nie ma. - odpowiada Aronek. - Jak to: logiki nie ma? - pyta dyrektor. - Bo panie dyrektorze, ja się zesmrodziłem i pan profesor wyrzucił mnie z klasy. I teraz oni tam wszyscy siedzą, podczas gdy ja - na świeżym powietrzu - wyjaśnia Aronek. I tak to właśnie wygląda; pan minister Rostowski zostawił Polskę z długiem publicznym, którego wysokości na skutek uprawianej przez ministra „kreatywnej księgowości” nikt nawet dokładnie nie zna; szacunki wahają się od biliona złotych do nawet 3 bilionów 400 miliardów - bo tak właśnie szacują wysokość długu publicznego Polski niektórzy ekonomiści z Instytutu Sobieskiego. Na mieście powiadają, że pan Jacek „Vincent” Rostowski zamierza kandydować do Parlamentu Europejskiego. To świetny pomysł; mając immunitet Parlamentu Europejskiego będzie mógł zaśmiewać się do rozpuku z głupich polskich gojów.

Nic na to oczywiście poradzić nie można - ale powinniśmy pamiętać, kto i po premieru Tusku w 2007 roku, kiedy to został on wystrugany z banana na premiera, Jacka „Vincenta” Rostowskiego na ministra finansów, a potem nawet na wicepremiera nastręczył. Przejdzie on wreszcie do historii naszego nieszczęśliwego kraju dzięki pomysłowi „umorzeniu” obligacji Skarbu Państwa, które za pieniądze zrabowane obywatelom pod pozorem „składki emerytalnej” musiały kupować Otwarte Fundusze Emerytalne. Nazywało się to „inwestowaniem” , za które właściciele owych Funduszy inkasowali sutą prowizję bez żadnych konkretnych zobowiązań, bo gwarantem realizacji zobowiązań pozostawało państwo. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak pan Rostowski dostanie nagrodę Nobla, a szkoły w naszym nieszczęśliwym kraju pod kuratelą pani Joanny Kluzik-Rostkowskiej będą się o nim uczyć na pamięć - oczywiście w tonie hagiograficznym. Kto wie, czy ten obowiązek nie spadnie również na biednych studentów pod kuratelą pani prof. Leny Kolarskiej-Bobińskiej. Posłowała ona dotychczas do Parlamentu Europejskiego, a teraz mandat po niej odziedziczy Tadeusz Ross, znany również jako „Zulu-Gula”. Słowem - jaja jak berety!

Kiedy tak w ramach restrukturyzacji rządu bezpieczniackie watahy zamieniają premieru Tusku siekierkę na kijek, w kraju rozpoczęła się istna rzeź schetyniątek. „Banda nie przebacza” - głosi słynna piosenka o Murce, dziewczęciu czarnookim, która w bandzie żyła od najmłodszych lat - tak samo, jak wiele cudownych dzieci z telewizji i innych niezależnych mediów głównego nurtu. Banda nie przebacza - więc skoro schetyniątka zrobiły premieru Tusku takie świństwo podczas wyborów wrocławskiego gauleitera PO, to bezpieczniaccy protektorowie premiera odwinęli się, aż miło. „Nie będzie Grzesiek pluł nam w twarz” - więc od kilku dni Centralne Biuro Antykorupcyjne przeprowadza masowe aresztowania dygnitarzy pod pretekstem straszliwej afery korupcyjnej w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Głównym Urzędzie Statystycznym - a lista tych instytucji jest niepełna, gdyż afera ma charakter rozwojowy, jako że perfidni schetyniacy powłazili wszędzie gdzie tylko się dało. Ciekawe, czy dojdzie do spektakularnych zatrzymań podczas sobotniej konwencji Platformy Obywatelskiej, czy też bezpieka będzie wolała uniknąć aż takiej ostentacji. Zresztą, czy dojdzie, czy nie - mniejsza o to, bo ważniejsze jest to, iż wewnatrzpartyjną kurację przeczyszczającą przeprowadza Centralne Biuro Antykorupcyjne. Ale przecież i pan Schetyna nie jest dziecko, więc tylko patrzeć, jak funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego będą po kolei aresztowani przez jakąś inną bezpieczniacka watahę. A la guerre comme a la guerre - powiadają wymowni Francuzi, więc mówi się trudno; straty muszą być.

Na tle tej gwałtownej wojny tli się wojenka przeciwko Kościołowi katolickiemu. Przodujący od lat w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym pan red. Tomasz Lis, w swoim „Newsweeku” piórem Aleksandry Pawlickiej skrytykował biskupów za pozowanie na „męczenników na pluszowym krzyżu”. Przyczyną jest krytyka ideologii „gender” jakiej dopuścili się biskupi w kazaniach 11 listopada, podczas gdy powinni raczej skrytykować parafiańszczyznę i zaściankowość, przed którą właśnie genderowcy otwierają przepastne horyzonty. Pani Pawlicka twierdzi, że zwykli księża mają tych całych biskupów dość więc tylko patrzeć, jak podążą w karnych szeregach za panią filozofową Magdaleną Środą, która prostą drogą poprowadzi ich do Chrystusa. Chodzi o najnowsze odkrycie pani Środziny, że gender został wymyślony przez Jezusa Chrystusa, który „uważał, że wszyscy są równi”. W takiej sytuacji na czele pochodu znajdzie się niewątpliwie przewielebny ksiądz Wojciech Lemański, bez którego parafianie z Jasienicy Dolnej nie mogą już wytrzymać i w związku z tym zbierają podpisy do papieża Franciszka, żeby przywrócił go na posadę, a przy okazji chłoszczą pryncypialnie biskupów, że nie są dla nich nauczycielami, tylko „surowymi sędziami”. Aż strach pomyśleć, co to będzie, kiedy papież Franciszek odpowie na petycję odmownie, albo co gorsza - ją zignoruje. W końcu druga prawda wiary katolickiej głosi, że i Pan Bóg jest „sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze” - więc w tej sytuacji nic nie jest przesądzone. Tymczasem cierpliwość „Gazety Wyborczej” wobec papieża Franciszka jest na wyczerpaniu, bo zawodzi on pokładane w nim nadzieje jedną po drugiej. Jeśli tedy ta kropla przepełni czarę goryczy, to nie ma rady - trzeba będzie zorganizować Żywą Cerkiew, która tubylczych katolików poprowadzi do judeochrześcijaństwa, w którym, jak wiadomo, wszyscy będą się miłowali, to znaczy - każdy z każdym.








Stanisław Michalkiewicz
24 listopada 2013




Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Wersja do druku

Agamemnon - 29.11.13 9:53
Panie Ludomirze wszystko im wychodzi. Wystarczy przegłosować, że minus jest plusem.

Lubomir - 28.11.13 20:19
Coś nie wychodzi czerwono-brunatno-tęczowym prorokom od klimatu. W takim np niemal ciepłym kraju, jakim jest bezsprzecznie Portugalia, utrzymuje się minus osiem stopni w skali Celsjusza. Zamiast ocieplenia - oziębienie. Widać nawet Traktat Lizboński ich nie rozgrzewa...A tu nie mają ani kotłowni gazowych, ani nawet pieców węglowych do ogrzewania, ani opon zimowych do samochodów...Szykowali się na ocieplenie a tu robi się coraz zimniej. Ktoś ich puścił w przysłowiowe maliny...

Wszystkich komentarzy: (2)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

28 Marca 1930 roku
Konstantynopol i Angora zmieniły nazwę na Stambuł i Ankara


28 Marca 1943 roku
Zmarł w Kaliforni Siergiej Rachmaninow, rosyjski kompozytor, pianista i dyrygent (ur. 1873)


Zobacz więcej