Czwartek 25 Kwietnia 2024r. - 116 dz. roku,  Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 01.11.14 - 11:24     Czytano: [1654]

Anioł




– Kogo tam macie, Imbek, w tym żydowskim dworze w Woli Okrzejskiej?
– Pragnę zauważyć, Sturmbannführer, że majątek nie jest już żydowski.
– Chcecie mi powiedzieć, że nie ma tam Żydów?
– Niestety, ciągle są.
– Do wiosny macie uprzątnąć tę żydowską oborę. Do pomocy dostaniecie Ukraińców, Łotyszy i Litwinów, wasi żołnierze są zbyt wrażliwi – tu pogardliwy śmiech.
– Ależ Sturmbannführer!...
– Bez dyskusji! Za dużo mi ucieka z transportów do Majdanka. Znajdziecie sobie tam jakieś dobre miejsce do postoju i powyłapujecie uciekinierów. Oczywiście nie wieźcie ich do Majdanka, tylko zakopcie na miejscu. Zrozumieliście, Imbek?!
– Jawohl, Sturmbannführer!!!

*****

Niech trwa braterska miłość.
Nie zapominajmy też o gościnności,
gdyż przez nią niektórzy,
nie wiedząc,
aniołom dali gościnę.

Hbr 13,1-2


W naszym domu w czasie wojny było takie miejsce, do którego nie miał wstępu nikt, oprócz ojca. To była piwnica. Wtedy, w 1942 roku, nie było właściwie w dworze i zabudowaniach wokół niego takiego skrawka ziemi, który nie byłby szczegółowo przeszukany przez hitlerowców. Domy, strychy i piwnice bardzo często były przez okupanta plądrowane, a jeśli gdziekolwiek znaleziono ukrywanego Żyda, tam rozstrzeliwano bez litości całą rodzinę.
Miałem wtedy trzynaście lat. Podświadomie czułem, że w naszej piwnicy ojciec kogoś ukrył. Regularne, trzy razy dziennie, wizyty rodzica pod podłogą nasunęły mi podejrzenie, że zanosi tam komuś jedzenie. Nigdy jednak rodzice nie mówili o tym fakcie, aż do dnia, gdy na dwa tygodnie przed ucieczką Niemców trafił do naszego domu, na nocleg, pewien ksiądz. Nazwiska kapłana już dziś nie pamiętam. Usłyszałem tylko, że prosi ojca o przenocowanie. Potem długo rozmawiali w kuchni, a ja, choć bardzo się starałem, nie mogłem wychwycić z tej rozmowy nic sensownego.

Wszystko zaczęło się latem 1942 roku. Pewnego dnia do mojego domu w Woli Okrzejskiej, znajdującego się w pobliżu dworu, wtargnęło kilku ubranych na czarno Ukraińców. Krzycząc i wymachując bronią wygonili nas wszystkich na plac przed domem. Byliśmy przyzwyczajeni do takich dramatycznych sytuacji, bo hitlerowcy z tartaku w Hodzieżce, który okoliczni nazywali Korwinem, regularnie napadali na okoliczne wsie mordując ludzi lub łapiąc ich w celu odtransportowania w nieznane, z którego nikt już nie wracał. Tym razem faszyści zgromadzili na placu tylko mężczyzn. Zrozpaczone kobiety, broniące swoich mężów, przegonili kolbami karabinów. Mój ojciec stał w tej stłoczonej przed domem gromadzie. Z daleka widziałem, że wykonał dyskretny znak krzyża i poruszał ustami tak jak wtedy, gdy się modlił. Przyprowadzono rządcę dworu Michała Niezgodę, który po krótkiej rozmowie z jednym z hitlerowców ogłosił, że polscy robotnicy są potrzebni do pogrzebania Żydów rozstrzelanych w Okrzei. Dodał jeszcze, żeby się nie bali, bo do wieczora wrócą do domów. Matka większość dnia nie odzywała się ani słowem. Wieczorem zgromadziła naszą czwórkę na modlitwę mówiąc:
– Módlcie się dzieci, by tata wrócił do domu zdrowy. Waszej modlitwie nie odmówi Matka Najświętsza.
Potem mówiliśmy wspólnie „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo”, a pod koniec „Pod Twoją obronę” drzwi domu otworzyły się i w progu stanął ojciec. Matka poderwała się i z płaczem rzuciła się w ramiona męża. My także podbiegliśmy do taty dumni, że Maryja wysłuchała naszej prośby. Ojciec po ucałowaniu naszych głów szybko odprawił dzieciarnię do spania. Był czymś mocno zaaferowany, cały czas wyglądał na podwórko przez uchylone drzwi. Można było odnieść wrażenie, że ktoś go może gonić, szukać. Matka zabrała nas do izdebki obok kuchni. Po krótkiej chwili usłyszeliśmy, że w sieni otwiera się właz do piwnicy i ktoś schodzi po schodach w dół.
W nocy długo nie mogłem zasnąć. Świeca długo paliła się w kuchni, słychać było przyciszone rozmowy rodziców. Matka płakała, ojciec ją uspokajał. Tylko raz doleciał do moich uszu podniesiony głos ojca:
– No, to go zabij!
Potem znów cisza i znów płacz matki.
Przy śniadaniu złożonym z mleka i kawałka chleba panowało nerwowe milczenie. Twarz ojca była jakaś odmieniona. Spoglądał na nas z troską, jak wtedy, gdy Jasiek zachorował na szkarlatynę i dwa tygodnie leżał z gorączką. Matka miała podkrążone oczy, dyskretnie obcierała dłonią łzy. Od tego dnia zaczęło się regularne odwiedzanie przez ojca piwnicy znajdującej się pod naszym domem. Od tego też dnia na klapie wejściowej pod podłogę zawisła kłódka, do której klucz miał tylko ojciec.
Wszystko powoli wracało do normy. Mama stawała się jakby weselsza, a tata przytulał nas jak dawniej, opowiadał na dobranoc historie o żołnierzach i rycerzach. Jego codzienne wizyty pod podłogą stały się dla nas normalną częścią dnia. Gdy wychodził do sieni, zawsze niósł ze sobą jakiś słoik czy butelkę tłumacząc, że po to właśnie poszedł. O piwnicy mówiło się w domu niewiele albo nie mówiło się wcale. Cały czas jednak dawało się wyczuć pewne napięcie. Jak daleki zapach wypalanych łąk, który powodował, że przedwiosenne powietrze, choć świeże, nie było już tak krystalicznie czyste. Kilka razy zaofiarowałem się, że pójdę do piwnicy po ziemniaki, ale ojciec stanowczo odmówił, a mama spoglądała wtedy oczami pełnymi lęku.
Czas biegł szybko napiętnowany boleśnie kolejnymi pogromami Żydów w dworze i okolicznych wsiach. Do wsi zaczęły docierać wiadomości o klęskach Niemców na froncie wschodnim. My – dzieci słyszeliśmy tylko skrawki tych informacji, ale zarazem widzieliśmy, że ludzie wokół częściej się uśmiechają, jakby czuli wiatr zmian, który miał przywiać już niedługo wyzwolenie. Faszyści z Korwina coraz rzadziej zapuszczali się w lasy, bojąc się odwetu partyzantów. Podobno ich przywódcę – Imbeka, partyzanci osaczyli i zabili. Tata mawiał, że teraz wraz ze swoimi ukraińskimi i litewskimi pomocnikami z piekła rodem będzie się smażył na rozżarzonych węglach za krzywdy ludzi z naszej okolicy.
Nic dziwnego, że trafił do nas ten ksiądz. Podróżowanie stawało się bezpieczniejsze, a ludzie u nas w wiosce byli życzliwi także dla przybyszy. Czarna noc zasiała pozorny spokój nad całą okolicą, cisza dzwoniła w uszach przerywana tylko szczekaniem psa, gdzieś koło dworu. Ojciec i ksiądz nadal rozmawiali w kuchni. Dwie siostry i brat spali już głębokim snem, gdy usłyszałem, że obaj wstali od stołu i wyszli do sieni. Za chwilę dał się słyszeć charakterystyczny szczęk otwieranej kłódki i skrzypnęła podnoszona do góry klapa. Delikatnie podniosłem się z łóżka i zajrzałem do kuchni. Zobaczyłem otwarte drzwi do sieni oświetlone małą świecą stojącą na stole. Właz pod podłogę był otwarty, delikatne światło mrugało z wnętrza piwnicy, jakby zapraszało mnie do środka. Dziecięca ciekawość okazała się we mnie silniejsza niż lęk przed karcącym, ojcowskim pasem. Powoli zacząłem stąpać bosymi stopami po drewnianych schodach wiodących pod podłogę sieni. Wszystko było tam dla mnie nowe. Ostatni raz widziałem piwnicę dwa lata temu, zanim ojciec nie odciął jej od świata mosiężną kłódką.
Kiedy gołą stopą dotknąłem klepiska, pojawiła się we mnie pierwsza wątpliwość, czy nie wycofać się, dopóki ojciec nie odkrył jeszcze mojej obecności w zastrzeżonej strefie. Ale szmer rozmów za drzwiami wiodącymi w głąb piwnicy działał na mnie jak magnes. Ciekawość, by zgłębić ojcowską tajemnicę, pchała mnie dalej. Delikatnie, krok po kroku, zbliżałem się do niemalże magicznych drzwi uważając, by w ciemności nie potrącić jakiegoś przedmiotu. Nagle poczułem, że dotykam stopą czegoś miękkiego i ciepłego. Schyliłem się i podniosłem skórę z barana, która spadła ze ściany na klepisko. Ucieszony tym prezentem od losu narzuciłem skórę na zziębnięte ramiona i kucnąłem obok drzwi, wsłuchując się w szepty dolatujące z oświetlonego słabym płomieniem świecy pomieszczenia. Drżałem z podniecenia. Jak zaczarowany wrosłem w ziemię i zacząłem rejestrować rozmowę docierającą coraz wyraźniej do moich uszu:
– Nie bój się, Izaak, to dobry człowiek, przyszedł ci pomóc – usłyszałem głos ojca.
– Nie boję się, panie Józefie – doleciał cichy głos, jakby dziecka – choć myślę, że mnie już pomóc nie można.
– Tylko Bóg wie, który z nas pierwszy spotka się z Nim w niebie – w tym miejscu głos księdza wybrzmiał łagodnie, śpiewnie.
– Ale nasz, czy wasz Bóg? – zapytał chłopiec, którego ojciec nazwał Izaakiem.
Więc to żydowskie dziecko tata ukrył w piwnicy i doglądał przez dwa lata!
Odkrycie uderzyło we mnie wzburzoną falą emocji zabarwionych strachem. Serce mało nie rozerwało mi koszuli, szamocząc się w piersi jak gołąb skrywany pod ubraniem przed wścibskim wzrokiem kolegów.
– Jest tylko jeden Bóg, chłopcze – dogmatycznie odpowiedział ksiądz kojącym tonem.
– Tak mówi mój tata, że tylko głupi człowiek mógłby pomyśleć, że Bóg kocha Żydów, a nie kocha innych ludzi – znów cichy głos chłopca doleciał zza drzwi.
– Twój tata to mądry człowiek, a gdzie on teraz jest? – zapytał kapłan.
– Zgubiliśmy się, gdy Niemcy napadli na nas w lesie... potem pamiętam, że gdzieś nas prowadzili... ludzie krzyczeli...a potem obudziłem się tutaj – powoli, z wysiłkiem odpowiedział chłopiec. Głos miał słaby, co jakiś czas przerywał swą wypowiedź.
– Wszyscy zginęli w Okrzei. Ciebie wśród martwych ciał znalazł ten człowiek i ukrył tu przez hitlerowcami – ksiądz pewnie miał na myśli ojca, używając zwrotu „ten człowiek”.
Nie wytrzymałem, powoli zajrzałem do środka. Za odsłoniętą kotarą w głębi piwniczki zobaczyłem posłanie, na którym leżało dziecko. Chłopiec był drobny, młodszy i szczuplejszy ode mnie. Koło posłania siedzieli ojciec i ksiądz. Świeca dawała niewiele światło, ale wyraźnie widziałem, że chłopiec płacze. Mój tata miał opuszczoną na piersi głowę, trzymał rękę chłopca, głaszcząc ją drugą dłonią.
– Tata? Moje siostry? – krótkie pytania zadane przez łzy pozostały bez odpowiedzi.
Chłopiec pociągnął kilka razy nosem i obtarł twarz rękawem koszuli.
– Tata mi mówił, że ludzie boją się nas ukrywać, bo grozi za to śmierć – powiedział i zwrócił głowę w stronę ojca – ale pan się nie bał zabrać mnie ze sobą?
Ostatnie zdanie zabrzmiało jak pewnik, a nie jak pytanie.
– Kiedy stanę przed Bogiem, to powiem Mu o panu, panie Józefie – dodał cicho chłopiec.
– Będziesz żył, Izaak, przetrzymamy – stłumionym głosem odezwał się ojciec. Widać było, że wzruszenie dławi mu gardło.
– Widziałem tak wiele złych rzeczy... w getcie w Żelechowie ludzie umierali na ulicy... a inni ich okradali...potem przyszedł dzień, gdy zaczęli do nas strzelać, a ja nie mogłem nic zrobić – szeptał chłopiec patrząc w górę szklistymi oczami.
– Zrobiłeś bardzo dużo, moje dziecko, bo pozwoliłeś odkupić winy wobec Boga człowiekowi, który cię uratował – odezwał się ksiądz.
– I to zobaczył Bóg? – chłopiec podniósł głowę i spojrzał w stronę kapłana.
– Tak, twój czyn jaśnieje teraz jak wielka gwiazda na niebie – znów śpiewnym głosem powiedział ksiądz.
– Jak słońce? – zapytał Izaak patrząc na betonowy sufit nad głową.
– Jak słońce – potwierdził bez wahania kapłan.
– Jak ja bardzo chciałbym zobaczyć słońce – wyszeptał chłopiec kładąc się na posłaniu.
– Zobaczysz, dziecko – cicho powiedział ojciec przykładając rękę do oczu – zobaczysz.
Poczułem, że muszę wycofać się z piwnicy, bo ksiądz nałożył stułę i zaczął modlić się nad osłabionym chłopcem. Delikatnie wstałem i w słabym świetle wpadającym przez właz zacząłem zbliżać się do schodów. Wyszedłem do sieni, szybko dostałem się do pokoiku i wskoczyłem pod pierzynę obok nieświadomego mojej nieobecności rodzeństwa. Usłyszałem jeszcze, że ojciec z księdzem wychodzą po schodach do sieni i zasnąłem. Sen miałem niespokojny.
Rano obudziły mnie krzyki. Szybko ubraliśmy się i wraz z rodzeństwem wyskoczyliśmy przed dom. Matka zatrzymała nas w progu, chowając za sobą. Zobaczyłem, że ojciec stoi nad jakimś dzieckiem, a od strony dworu zbliżają się ubrani w czarne mundury esesmani. Ojciec stał nieruchomo jak skała. U jego stóp na dwóch deskach leżał ten chłopiec z piwnicy. Był od nas o parę kroków, więc dostrzegłem, że z uśmiechem na twarzy wpatruje się we wschód słońca, który złocił chmury nad dworem. Mama płakała, mówiąc co chwila:
– Coś ty zrobił, Józek, coś ty zrobił!
Ojciec przeżegnał się i ruszył w kierunku zbliżających się hitlerowców.
I tu stała się rzecz niesłychana. Dziś, kiedy o tym myślę, nie mogę do końca uwierzyć, że byłem świadkiem niezwykłego zjawiska. Pamiętam dobrze, że chłopiec o imieniu Izaak miał czarne, kędzierzawe włosy, jak wiele żydowskich dzieci. Gdy mój tata szedł zdecydowanym krokiem naprzeciw oprawcom, kolor włosów leżącego na deskach dziecka zaczął się zmieniać. Patrzyłem na to zdarzenie zafascynowany, wszyscy zamilkliśmy, a mama zatkała usta ręką, łkając co chwila.
Dwóch esesmanów złapało ojca i popychając go kolbami karabinów zbliżali się do nas, wykrzykując coś po niemiecku i ukraińsku.
– To mój syn! – usłyszałem krzyk ojca poniewieranego przez hitlerowców. Oprawcy nagle puścili tatę i podeszli do dziecka leżącego nieruchomo przed domem. Spojrzeli na niego, potem na nas, warknęli coś jeszcze i ostrym marszem ruszyli w stronę dworu. Gdy odeszli kilkanaście kroków ojciec na kolanach podsunął się do chłopca i płacząc przejmująco przytulił go do piersi. Wszyscy podbiegliśmy do nich i stanęliśmy bezradni ze łzami w oczach. W ramionach naszego ojca leżał martwy chłopiec o białych włosach i błękitnych, szeroko otwartych oczach. Cały promieniował. Nawet na nieruchomej twarzy miał uśmiech spełnionego ukojenia.

Wiele lat po wojnie zastanawiałem się, kim był mały chłopiec, który trafił do nas latem 1942 roku i przedziwnych okolicznościach umarł na naszych oczach. Nigdy nie rozwikłałem tej tajemnicy. W 1981 roku, na miesiąc przed swoją śmiercią, wezwał mnie mój ojciec – staruszek. Powiedział mi, że słyszał mnie wtedy za drzwiami i wiedział, iż zszedłem za nimi do piwnicy. Wyznał także, że zanim Izaak zjawił się w naszym domu, ze strachu nie udzielił schronienia Żydowi, który uciekł z transportu śmierci do Majdanka. Ukraińcy złapali go i w dworze zatłukli na śmierć odważnikami do zboża. Jedną z kobiet, które musiały zmywać krew i fragmenty mózgu z drewnianej podłogi była nasza matka.

____________
Wszystkie daty i postacie są zgodne z faktami historycznymi opisywanymi w książce Haliny Birenbaum „Pod osłoną nocy”. Chłopiec, którego Polacy wygrzebali spod sterty trupów i ukryli w Woli Okrzejskiej, nazywał się Grynblat. Zmarł na gruźlicę w dniu wyzwolenia kraju.


Andrzej Chodacki


Autor opowiadania i wiersza: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powołania mąż i ojciec, z zawodu lekarz wojskowy w stopniu kapitana. Pisze prozę i poezję, a także fotografuje. Laureat kilkudziesięciu konkursów literackich, między innymi zdobył Złoty Laur Dziewina za 1 miejsce w kategorii proza w VI Ogólnopolskim Konkursie Literackim w Żarach w 2012 r. i 1 nagrodę za prozę w Ogólnopolskim i Polonijnym Konkursie Literackim im. Leopolda Staffa w 2013 roku. Jego opowiadania były wydrukowane między innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, Miesięczniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, Blogu Literackim " Pod natchnieniem Ducha Świętego", w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, w Portalu Literackim Publixo oraz w Tygodniku Polskim w USA i Gazecie Polonijnej w Kanadzie, z którymi podjął stała współpracę.
W 2012 roku wydał debiutancką książkę z poezją i fotografią pt.„ Pejzaże tęsknoty”,
w 2013 roku wydał cykl 25 nagradzanych opowiadań pt. „ Opowieści ze świata”.
Od 2008 roku współtworzy śpiewający zespół poetycki wraz z Marcinem Kowalczykiem (założyciel zespołu, poeta i kompozytor ) oraz Lechosławem Tarkowskim (basista).


Wersja do druku

Andrzej Chodacki - 04.11.14 21:45
Piękny wiersz, dziękuję za ten cytat :)

Agamemnon - 01.11.14 14:43
Są ściany z wszystkich czterech stron
jak pola pełne śniegu
i mrok jest, chłód, jak gdyby dął
ogromnej siły martwy biegun.

To jest znużenie, może my
tak śpimy mocno, biegnąc dalej.
Teraz jest wieczór, będą sny,
nim nas jak lampę dzień zapali.

Widziałem dziś pociągu smugę,
tę, co mierzyła turkusów ląd,
a niosła ciemne ludzkie drogi
na śmierć, na śmierć, w zamarzły ogień,
do więzień śmierci, tak daleko,
jak miłość jest daleko stąd.


Krzysztof Kamil Baczyński

Wszystkich komentarzy: (2)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

25 Kwietnia 1974 roku
W Portugalii doszło do puczu wojskowego określanego mianem "rewolucji czerwonych goździków".


25 Kwietnia 1935 roku
Konsylium lekarskie stwierdziło u marszałka Piłsudskiego złośliwy nowotwór wątroby.


Zobacz więcej