Piątek 29 Marca 2024r. - 89 dz. roku,  Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 22.01.16 - 12:21     Czytano: [2572]

Dział: Głos Polonii

List otwarty Mariana Kałuskiego (Aktual.





Marian Kałuski
Melbourne, Vic.
14.1.2016

Regina Jurkowska
Konsul Generalny III RP w Sydney
sydney.kg.sekretariat@msz.gov.pl
Paweł Milewski
Ambasador III RP w Canberze
canberra.amb.sekretariat@msz.gov.pl


List otwarty do dyplomatów polskich w Australii

Urodziłem się Polakiem i chociaż od 52 lat mieszkam w Australii, Polska i sprawy polskie są mi bliskie z wielu powodów i przez to jej i im służę, jako dziennikarz i historyk, autor pierwszych w literaturze polskiej książek na te tematy: „The Poles in Australia” (1985), „Polacy w Chinach” (2001), „Polskie dzieje Gdańska” (2004), „Polacy w Nowej Zelandii” (2006), „Polonia katolicka w Australii” (2010), „Polski Ośrodek Społeczno-Sportowy w Albion 1984-2009” (2010), „Polskie dzieje Kijowa” (2015).

Niestety, Polska „Ludowa” wyrządziła krzywdę mojej rodzinie (w 1951 r. upaństwowiono bez odszkodowania ojcu bardzo dużą aptekę /zatrudniała 20 osób/ przez co ojciec miał atak serca, który go ewentualnie zabił), a dla mnie III RP czyli PRL-bis w osobach jej przedstawicieli w Australii okazała się być paskudną macochą. Wiele razy ze strony polskiej spotkałem się z głupotą, zawiścią i mściwością oraz nietolerancją. Najlepszym i wyjątkowo obrzydliwym i podłym był i jest stosunek do mnie ze strony waszej Ambasady III RP w Canberze i Konsulatu Generalnego III RP w Sydney. Ludzie ci, a więc i pani i pan, udawali, że jestem im nieznany, przedstawienie się wam przeze mnie zignorowaliście (20 czerwca 2015 r. wysłałem wam – dla waszej informacji – bardzo obszerną swoją biografię, pełną różnych osiągnięć, której odbioru nawet nie potwierdziliście, tak jakby zasłużonych Polaków w Australii było wiele setek, podczas gdy jest ich tylko garstka!), a ostatnio potraktowaliście mnie „per noga” (szczególnie pan, panie Milewski, nie odpowiadając na mój pierwszy w ogóle list adresowany do pana i który w części był prywatny). Za koga pan się uważa? Co, jak to mówią Polacy w kraju: „wyżej sramy niż dupę mamy”, wasza ekscelencjo III RP i przez to mamy prawo pogardzać drugim człowiekiem? A wszystko to dlatego, że nie jestem na waszej „liście samych swoich”, że nie należę do waszego „układu zamkniętego”, którym jesteście wy, wybrani przez was działacze Polonii australijskiej i Michnikowszczyzna w Australii (Australijski Instytut Spraw Polskich oraz polska sekcja PAŃSTWOWEGO AUSTRALIJSKIEGO radia SBS, która jest wierną tubą propagandową „Gazety Wyborczej” PO DZIŚ DZIEŃ (starczy przesłuchać taśmy jej programów; zebrałem wiele drukowanych krytycznych opinii o tym programie).

Dlatego 11 stycznia 2016 roku przesłałem wam mój bardzo długi artykuł z „KWORUM. Polsko-Polonijnej Gazety Internetowej” z 20 lutego 2009 roku pt. „Gorzka prawda o Polonii australijskiej”, abyście się dowiedzieli o tym z jakim często podłym polactwem australijskim się zadajecie.

W Polsce wydawana jest kolejna moja PIONIERSKA książka „Włochy – druga ojczyzna Polaków. Powiązania Polski i Polaków z Rzymem, Watykanem, Florencją i Wenecją”, które życzliwie przyjęła Ambasada RP w Rzymie, Stacja Naukowa Polskiej Akademii Nauk i profesorowie Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Toruńskiego: profesor Jacek Knopek z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika napisał Przedmowę do niej, a profesor Piotr Salwa – italinista z Uniwersytetu Warszawskiego napisał, że książkę uczyni lekturą obowiązkową dla swoich studentów.

Nigdy nie zwracałem się o jakąkolwiek pomoc do Konsulatu III RP w Sydney czy Ambasady III RP w Canberze, bo wiedziałem, że jej nie otrzymam, gdyż nie należę do polsko-australijskiego „układu zamkniętego”. Jednak wydawca poprosił mnie, abym napisał do was prośbę o skromne dofinansowanie tego PIONIERSKIEGO wydawnictwa, bo dysponujecie funduszami, które możecie na to przeznaczyć. O pomoc z tego funduszu Konsulatu nam chodziło (o marnych 3000 dolarów!!!), bo sprawa nagli (książka jest już w drukarni). Napisałem więc. Pani odmówiła udzielenia pomocy bo nie chciała jej udzielić („dla chcącego nie ma nic trudnego”), a wicekonsul w emailu z 15 grudnia 2015 roku napisała mi, że mój wniosek zostanie przesłany do akceptacji MSZ, a to potrwa wiele miesięcy. Wówczas napisałem list do pana, panie Milewski. Pan nawet nie chciał na niego odpowiedzieć. Dopiero na mój drugi list do pana odpowiedział 12 stycznia 2016 roku urzędniczyna ambasady, powtarzając to co napisała do mnie wicekonsul – że wniosek ZOSTANIE przesłany do MSZ. Z tego wynika, że był pan w kontakcie z Konsulatem w tej sprawie i zaakceptował łajdackie podejście do tej sprawy pani konsul. Jak widać Konsulat mnie okłamał, bo mojej aplikacji wcale nie wysłał do MSZ. I zapewne nigdy nie została by wysłana!
Gdybym był członkiem żydowsko-michnikowskiego Australijskiego Instytutu Spraw Polskich to otrzymał był od pani te pieniądze bez żadnego namysłu ze strony pani czy Konsulatu! Niestety, jestem Polakiem, a Konsulat i Ambasada są polskimi placówkami inaczej, czyli tylko z nazwy.

A drugą sprawą jest to: czy Polska jest naprawdę NAJGORSZYM DZIADEM W EUROPIE, że jej nie stać na wydanie MARNYCH 3000 dolarów na wydrukowanie ważnej dla polskiej historii pracy naukowej?

Prosiła pani abym wysłał Pani manuskrypt mojej książki. Uczyniłem to. Pani nie tylko nie raczyła podzielić się swoimi uwagami o książce, do której, jak już napisałem, Przedmowę napisał prof. Jacek Knopek z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu i której wydanie popierają italiniści, ale nawet podziękować czy chociażby potwierdzić odbiór przesyłki. W ogóle od tej chwili zerwała pani ze mną kontakt. Dopiero kiedy uparcie domagałem się odpowiedzi od pani, to wreszcie odpowiedziała nie pani tylko wicekonsul.

Manuskrypt otrzymała pani na prawach rękopisu, a więc do wyłącznego wglądu przez panią. Nie miała pani prawa pokazywać go innym osobom! To kryminał!

Wszystko to pokazuje jaki pani ma charakter i jaki był i jest prawdziwy stosunek pani do mnie i do mojej prośby. A jeśli weźmie się pod uwagę to, że do tej pory w ogóle się nie znaliśmy i że niczego złego pani czy Konsulatowi nie zrobiłem, to widzimy również jak obce jest dla pani australijskie podejście „fair go” wobec każdego człowieka – każdego Australijczyka polskiego pochodzenia.

Podobnie było z panem, panie Milewski. Na mój list do pana otrzymałem odpowiedź nie od Pana ale od zwykłego urzędniaka Ambasady i to dopiero po domaganiu się ode mnie odpowiedzi.

Tak pracują i tak traktują Australijczyków polskiego pochodzenia nasi „kochani” przedstawiciele plugawej III RP w Australii, z nominacji ministra Sikorskiego z grona POpaprańców (i wszystko jasne dla prawdziwego Polaka). Dyplomatów wybierano pod kątem sympatii politycznych!

30 grudnia 2015 roku wysłałem email do prof. Piotra Salwy, w którym poinformowałem go że: „Zwróciłem się o pomoc w sprawie książki m.in. do konsula generalnego RP w Sydney, p. Reginy Jurkowskiej. Początkowa jej rzekoma życzliwość zamieniła się niebawem i bez żadnego powodu z mojej strony w zwykłą arogancję! Potraktowała mnie jak jakiś śmieć! Chociaż od 26 lat nie ma już PRL-u, zachowała się jak prawdziwe dziecko PRL-u! Niemiecki „Die Welt” (21.12.2015) napisał, że Platforma Obywatelska przegrała wybory z własnej winy i ponosi odpowiedzialność za obecną konfliktową sytuację w Polsce: „winę za tę sytuację ponosi Platforma Obywatelska i jej aroganckie rządy”. Jurkowska jest tu już dwa lata i miała czas zauważyć jak do obywateli w jakiejkolwiek ich sprawie odnoszą się politycy i urzędnicy australijscy. Oni nie mają prawa być aroganccy. A jak są to od razu ponoszą za to srogie konsekwencje”.

Od 52 lat mieszkam w Australii i mam obywatelstwo australijskie. Australia przyjęła mnie jak prawdziwa matka, okazywała mi zakorzenione w żyłach Australijczyków „fair go”. Pomagali mi Australijczycy, instytucje australijskie a nawet premierzy stanowi i ministrowie australijscy zawsze grzecznie się do mnie odnosili i wspierali niektóre moje akcje.

Jestem Australijczykiem i obce jest mi chamstwo, buta i pewność siebie „królów” III RP w Australii i dlatego z oburzeniem przyjmuję dzielenie przez was Australijczyków polskiego pochodzenia na ludzi pierwszej i drugiej klasy. Miałbym prawo poinformować o tym australijski MSZ.

Oglądnąłem wczoraj film polski „Układ zamknięty” w reżyserii Ryszarda Bugajskiego z 2013 roku.
„Inspiracją dla scenarzystów „Układu zamkniętego”, Michała Pruskiego i Mirosława Piepki, była prawdziwa historia biznesmenów, zmagających się z zarzutami stawianymi przez prokuraturę oraz urząd skarbowy. Część z nich trafiła do aresztu wydobywczego, a ich firmę doprowadzono do upadku. Jedna ze spraw prowadzonych przeciwko nim została po latach umorzona z powodu (rzekomego) braku znamion przestępstwa, a przedsiębiorcy (którzy stracili miliony złotych!) otrzymali po 10 tysięcy złotych zadośćuczynienia, zaś w drugiej sąd pod koniec 2013 roku wydał nieprawomocny wyrok skazujący. Część oskarżonych została uniewinniona, a część przyznała się do winy i dobrowolnie poddała (pseudo) karze” (Wikipedia). Bo jak mówi polskie powiedzenie: „kurwa kurwie łba nie urwie”!

W tej sprawie dla mnie osobiście nie chodzi tyle o to, że została zlikwidowana, czy raczej ukradziona przez prominentów plugawej III RP, firma, ale o to jaką WIELKĄ tragedię osobistą przeżyli aresztowani i członkowie ich rodzin (m.in. poronienie i kalectwo dzieci w wyniku najścia policji – czy raczej zatrudnianych przez Policję Państwową zwykłych bandytów. Myślałem chwilami że patrzę na film o zbrodniczym SS czy NKWD. Poza tym ci kryminaliści (osoby autentyczne!) nie zostali ukarani, bo w plugawej III RP gadziny te stały poza prawem – ani jeden włos nie spadł im z głowy, w tym AKTUALNEMU sędziemu Sądu Apelacyjnemu (największemu winowajcy!), a więc zapewne koledze z „układu zamkniętego” tow. Rzeplińskiego, przewodniczącego Trybunału Konstytucyjnego, byłego członka komunistycznej PZPR, który jawi się nam obecnie jako największy w kraju warchoł. I ta całkowita bezkarność ludzi władzy plugawej III RP mnie przeraziła. Uzmysłowiłem sobie, że ludzie związani z tą bandycką władzą byli i są także w Australii jako dyplomaci i zwyczaje plugawej III RP kontynuują w odniesieniu do Polaków w Australii, a co gorsza Australijczyków polskiego pochodzenia.

Tak, to była – i zapewne ciągle jest w waszych duszach - także i wasza plugawa III RP, bo w niej wyrośliście („czym roślinka za młodu nasiąknie tym na starość trąci” lub „z kim się zadajesz takim się stajesz”) i awansowaliście w tym „układzie zamkniętym”, a jego praktyki uprawiacie w Australii. Poza tym już wasi poprzednicy stworzyli tu, a wy utrzymujecie go przez życiu, polonijny „układ zamknięty”. To właśnie przez ten polonijny „układ zamknięty” i moje krytyczne dziennikarstwo odnośnie plugawej III RP, którą wy tu ciągle chcecie reprezentować, ja odczułem go na własnej skórze. Bo za co spotyka mnie z waszej strony chamstwo, brak zainteresowania moją pracą czy wręcz jej bojkotowanie? Np. Halina Robinson w emailu do mnie z 11 listopada 2015 roku napisała, że w Konsulacie proponowała „zeby zrobili jakies z Panem spotkanie”. Ale wy nie chcieliście spotkania z Polakiem – polskim pisarzem, który z wszystkich polskich pisarzy w Australii wydał najwięcej książek (21) i zapewne najwartościowszych dla polskiej i australijskiej historii!

Proszę, powiedźcie mi czym zasłużyłem sobie u was na ignorowanie mnie, na okazywanie mi przez was chamstwa i na waszą złą wolę i podłość (zapomnieliście, że „podłość chodzi na krótkich nogach”)?

Proszę nie przesyłać mojej aplikacji do MSZ-u w Warszawie. Nie chcę już waszej ewentualnej „pomocy”. Nie potrzebuję waszej łaski. Kicham na nią. Nie chcę mieć z wami żadnego kontaktu, bo swoim zachowaniem udowodniliście, że nie jesteście warci nawet kopniaka w tyłek.

Dzięki Bogu i patriotom polskim został usunięty od władzy (koryta) rząd plugawej Platformy Obywatelskiej i III RP nareszcie biorą diabli.

Film „Układ zamknięty”, sceny z reporterem Robertem, podsunęły mi myśl rozbicia waszego „układu zamkniętego” w Australii.

Wypowiadam więc wam wojnę. Ja sobie nie pozwolę na to, aby ludzie PRL-bis traktowali mnie – Australijczyka w AUSTRALII jak jakiś śmieć! Wy się nie nadajecie na POLSKICH dyplomatów!!! Będę walczył z wami w mediach i odpowiednich instytucjach – na polskim i australijskim podwórku oraz w organizacjach polonijnych aż do zwycięstwa. Macie pecha, bo trafiliście kosą na kamień - dyplomatołki z „układu zamkniętego” i to że jestem odważny i wytrwale dążę do celu. Mądrzy politycy i dyplomaci wiedzą, że z dziennikarzami się nie zadziera! No, ale plugawa III RP nie słynęła z mądrości. Opierała się na swojej bandyckiej sile (film „Układ zamknięty”, a teraz media rozpisują się o tym, że rząd zakichanej i antypolskiej Platformy Obywatelskiej inwigilował na wielką skalę dziennikarzy, a nawet ich rodziny).

Marian Kałuski
Melbourne


....................................................................................................

Ten Pański list odzwierciedla całą prawdę o tzw "dyplomacji typu PRL - IIIRP". Podziwiam Pana wspaniałe opracowania historyczne i tak jak wielokrotnie już pisałem nie znam lepszego i wydajniejszego od Pana historyka-naukowca i publicysty polonijnego. Wiem jak bardzo boli, że taka Pańska wielka praca i wysiłek nie tylko, że nie znajduje uznania "Władzy" ale wręcz jest bojkotowana. Nasze całe dotychczasowe życie /mamy podobne przeżycia emigracyjne/ polgało i nadal polega na oczekiwaniu, że prawda, honor , odwaga i wiedza zwycięży - bo takie wychowanie otrzymaliśmy od naszych Rodziców. Ostatnie 70-lat pokazało jednak, że "Targowica" opanowała stery władania /władanie odróżnaim od rządzenia/ prawie we wszystkich dziedzinach zycia i poddać się nie zamierza. Obecna sytuacja polityczna w Polsce zaczyna mnie przypominać trochę klimat polityczny kończącej się I Rzeczypospolitej - tylko, że tych walecznych, odwaznych, zdolnych i honorowych patriotów, jest garstka, a "targowiczan - okupantów układu" tysiące. Reszta to "kibice", którzy w 2015r zagłosowali "dla próby na zmiany", bo już kłamstw, zdrady, cynizmu i afer PO/PSL mieli dosyć, ale teraz się przyglądają - "co to z tego będzie". Czy to będzie Polska Baumanów czy Pileckich. "Układ" nie rezygnuje i robi wszystko aby steru nie stracić, a agenturę ma wszędzie. Jest jednak to "światełko w tunelu" dla wolnej, niepodległej Polski i Pana praca zmierza w tym kierunku. Nie pozostaje nam nic innego jak tylko działać jak dotychczas. Trzeba uczyć polityków historii, bo bez znajomości historii Polska nie ma przyszłości. Czy te obecnie planowane zmiany i podejmowane próby naprawy RP zwyciężą - zobaczymy za lat kilka /jak szczęśliwie dożyjemy/. Na pewno polska dyplomacja za granicą wymaga "generalnych zmian" i to szybko. To co Pan pisze o Australii dotyczy wszystkich kontynentów.Czy obecna władza w Polsce jest zdolna takie generalne zmiany wprowadzić niedługo zobaczymy. Mnie się wydaje, że obecna władza ma zbyt krótką "ławkę kadrową dyplomatów polskiej racji stanu", gotowych do objęcia polskich placówek dyplomatycznych. Partyjne rządzenie ma tą wielką wadę, że ludzi zdolnych, wybitnych / a nie partyjnych/ pozostawia się zwykle na uboczu. Może tym razem, ci obecnie rzadzący czegoś się nauczyli.

WG (USA)

.....................................................................
1 marca 2016r.

Szanowny Panie Redaktorze,

Będę wdzięczny za opublikowanie poniższego tekstu pod moim Listem otwartym. Myślę, że to ważny dokument z 2005 roku, który dzisiaj przypadkowo znalazłem w Internecie. Jestem pewny, że pierwotnie był on opublikowany w „Wirtualnej Polonii”. Ktoś go skopiował i zamieścił w Internecie osobno i tak się uchował.

Pozdrawiam,
Marian Kałuski

..................................

Regina Jurkowska
Konsul Generalny RP w Sydney
Czy order dla Janusza Rygielskiego nie był orderem z rzędu „swój dla swojego” – dziecko PRL-u dla dziecka PRL-u?

Nie kieruje mną zazdrość ani oburzenie, że konsul w Sydney ignoruje moją pracę dla Polski i narodu polskiego prawdopodobnie dużo ważniejszą od tego co zrobił Rygielski. Zwróciłem uwagę na tę informację podaną w Internecie, gdyż potwierdza ona to co wam zarzuciłem w moim Liście otwartym.

Życzę dobrego samopoczucia ze spełnionej misji...
Marian Kałuski

P.S. Kopia: ambasador Milewski
Internet: Express Australijski

Uhonorowanie działaczy polonijnych

W Domu Polskim w Milton 18 lutego 2015 r. odbyła się uroczystość wręczenia odznaczeń państwowych dla wybitnych działaczy polonijnych ze stanu Queensland. Konsul Generalny RP Regina Jurkowska – w imieniu Prezydenta RP oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego wręczyła odznaczenia następującym osobom:
p. Januszowi Markowi Rygielskiemu – Krzyż Oficerski Orderu Zasługi RP
p. Tomaszowi Stanisławowi Prokop – Złoty Krzyż Zasługi
p. Icie Joannie Szymańskiej – Złoty Krzyż Zasługi
p. Stanisławowi Skrzypczakowi – Złoty Krzyż Zasługi
p. Annie Sowter – odznakę „Zasłużony dla Kultury Polskiej”
p. Philipowi Johnowi Sowter – odznakę „Zasłużony dla Kultury Polskiej”

Internet:

Krytycznie o Polonii australijskiej

Ryzykowne, a często bardzo niebezpieczne jest pisanie o ludziach żyjących, szczególnie prezesach i tzw. działaczach społecznych. Dotyczy to nie tylko Polaków. Bowiem lubimy być chwaleni, a krytyki nie tyle boimy się co diabeł święconej wody co wręcz nie znosimy – nie tolerujemy i odrzucamy ją, chociażby była całkowicie uzasadniona i wypływała z dobrych chęci. Taki jest człowiek, a tym samym i Polacy. Starczy popatrzeć jak się zachowują politycy całego świata, którzy zawsze wysoko oceniają swoją działalność i nigdy, ale to nigdy nie przyznają się do jakichkolwiek pomyłek. Starczy także zaglądnąć do roczników np. wychodzącego w Melbourne „Tygodnika Polskiego”, aby przekonać się o słuszności tego co tu napisałem. Np. Roman Tarasin z Newcastele zaszczuty przez naszych liderów 11 grudnia 1972 popełnił samobójstwo („T.P.” 10.2.1973).

Jedynym spośród znanych Polaków w Australii, który nie miał i nie ma wrogów jest historyk Polonii australijskiej Lech Paszkowski, autor prac o Polakach w Australii i Pawle Edmundzie Strzeleckim. Nie tylko, że nie miał i nie ma on wrogów, ale jest wręcz hołubiony. I nie tyle dlatego, że jest autorem historii Polaków w Australii, ale dlatego, że jego książka „Polacy w Australii i Oceanii” kończy się na roku... 1940. Pisał więc wyłącznie o nieboszczykach, którzy, nawet jeśli by mieli do niego jakieś pretensje, to i tak nie są w stanie okazać swego gniewu.

A jednak trzeba pisać prawdę. Szczególnie jeśli chodzi o dobro ogółu, a konkretnie o dobro Polonii australijskiej, o której chcę powiedzieć – całkowicie uzasadnionych - kilka gorzkich słów.

Krytyk działaczy polonijnych sprzed 30 laty, znany działacz społeczny i dziennikarz mgr Jerzy Malcharek z Hobart w swym artykule „Krytyczna ocena dorobku 25 lat”, zamieszczonym w ukazującym się w Melbourne „Tygodniku Polskim” z 16 lutego 1974 roku napisał: „Zdaję sobie sprawę z gromów, jakie posypią się na moją głowę, ale u schyłku mego żywota wolno mi pisać co myślę i czuję”. Mnie daleko do starości. Po prostu mam odwagę walczyć ze złem i o prawdę i wiem, że to nie ja muszę się bać naszych bonzów, ale oni mnie. Nikt nie ma bowiem dłuższego bata na nich i Radę Naczelną jak właśnie ja. I to splecionego z wypowiedzi, które zostały wydrukowane w prasie polskiej w Australii na przestrzeni ostatnich ponad 50 lat. Try me – jak to mówi się w języki angielskim – co jest wyzwaniem do przekonania się o tym, co mówię. W mojej postawie wspiera mnie to, że Australia jest państwem prawa, a to co się działo i dzieje w wielu polskich organizacjach było lub jest sprzeczne z australijskim prawem!

Powstała w zasadzie po II wojnie światowej Polonia australijska należy do liczniejszych na świecie. Według ostatniego powszechnego spisu ludności z 2001 roku na 20 milionów mieszkańców Australii ok. 150 000 jej mieszkańców określiło się jako Polacy lub osoby polskiego pochodzenia. Były trzy fale emigracji polskiej do Australii: w latach 1947-52 przybyło tu 50 000 Polaków, w latach 1959-68 ok. 15 000 i po 1981 roku (głównie emigracja solidarnościowa) ponad 20 000 Polaków.

To prawda, że dorobek Polonii australijskiej, a szczególnie wielu indywidualnych osób jest znaczny, ale zarazem, w odniesieniu do całej Polonii, jakże mizerny w porównaniu z wpływami i osiągnięciami innych grup etnicznych. I nie mam na myśli większe od polskiej grupy etniczne (np. włoska i grecka) lub równe lub prawie równe polskiej, jak np. niemiecka, holenderska czy żydowska (z wprost niebywałymi osiągnięciami pod każdym względem i ogromnym wpływem na rząd federalny i rządy stanowe), ale dużo, dużo mniejsze, jak np. ukraińską czy litewską, które są świetnie zorganizowane i z większym wpływem w środowisku australijskim niż grupa polska.

Aby zrozumieć o co mi chodzi, sięgnę do statystyki. Otóż produkt narodowy brutto Danii w 2001 roku wyniósł 164 miliardy dolarów amerykańskich, a Polski w tymże samym roku 163 miliardy dolarów. Dania miała jednak wówczas tylko 5,3 mln ludności, a Polska 38 mln ludności. Stąd dochód na jednego mieszkańca Danii wynosił 30 600 dolarów, a w Polsce tylko 4320 dolarów. I właśnie w „dochodzie” danej grupy emigracyjnej na jednego przedstawiciela danej społeczności jesteśmy daleko w tyle chyba od wszystkich innych grup etnicznych. A że pieniądz rządzi światem lub mając pieniądze można wiele zrobić, biedna Polonia australijska jest prawdziwym kopciuszkiem, z którym się nikt nie liczył o nie liczy, szczególnie rząd federalny i rządy stanowe. Szczególnie wiele niechęci i lekceważenia okazuje nam socjalistyczny rząd stanu Wiktoria (stolica Melbourne), na co zapracowali głównie nasi liderzy swym brakiem dyplomacji.

Taka jest prawda.

A co było i jest przyczyną tego?

Do II wojny światowej Polaków w Australii prawie nie było. Natomiast w latach 1947-52 przyjechało tu ok. 50 000 (etnicznych) Polaków. Po odrobieniu 2-letniego rządowego kontraktu na terenie całej Australii, większość Polaków osiedliła się w kilkunastu największych miastach Australii, głównie jednak w Melbourne i Sydney oraz Adelajdzie, Brisbane, Perth, Newcastle, Hobart, Wollongong i Kanberze. Wśród tych Polaków było kilka tysięcy byłych żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Większość stanowili Polacy z obozów DP w Niemczech, którzy nie chcieli wracać do komunistycznej Polski. Jednak w błędzie jest ten, kto chciałby zaliczyć ich do tzw. emigracji niepodległościowej. Nic podobnego. W większości byli to młodzi ludzie, którzy postanowili budować swe życie na Zachodzie, wierząc, że lepiej ułożą je sobie tam niż w Polsce. Były to zazwyczaj osoby w wieku 16-20 lat, kiedy od 1942 roku wywoziły je Niemcy na przymusowe roboty do Niemiec. A więc osoby, które w chwili wybuchu wojny w 1939 roku miały 13-17 lat. Większość z nich pochodziła z wiosek więc ukończyli lub nie wiejskie szkoły podstawowe i jest faktem (a tę sprawę badałem jak byłem redaktorem „Tygodnika Polskiego” w Melbourne w latach 1974-77), że większość z nich była półanalfabetami. To było głównym powodem niskich nakładów pism polskich w Australii. W szczytowym okresie (lata 60.) ukazujący się w Melbourne „Tygodnik Polski”, a w Sydney tygodnik „Wiadomości Polskie” miały po 3000 nakładu. Dzisiaj jedyne polskie pismo „społeczne” „Tygodnik Polski” ma nakład zaledwie ok. 2250 egzemplarzy, ukazujący się w Sydney tygodnik „Express Wieczorny” ma zapewne nie więcej jak 1000 egzemplarzy nakładu, a miesięcznik „Przegląd Katolicki” ok. 3000 nakładu (media polskie w Australii omówię osobno).

Poza tym duży odsetek tych osób nie był jeszcze odpowiednio wychowany w duchu patriotycznym. Stąd po przyjeździe do Australii większość z nich nie włączyła się do tworzącego się polskiego życia narodowego i nie troszczyła się o to, aby ich dzieci mówiły po polsku – chodziły do polskich szkół sobotnich.

Stąd wszystkie organizacje polskie w Australii w swym szczytowym okresie działalności (lata 70.) liczyły ogółem nie więcej jak 5000 członków. Z tym, że niektóre osoby należały do kilku organizacji. Tak więc mniej niż 10% (a zapewne 6-7%) przybyłych do Australii dorosłych Polaków w latach 1947-52 należało do jakiejś polskiej organizacji, a nie więcej jak 25% chodziło na polskie msze. Dzisiaj tych członków jest dużo mniej. Bowiem stosunkowo mały odsetek Polaków z emigracji solidarnościowej włączył się w nurt polskiego życia narodowo-społecznego. Ci co się włączyli odgrywają coraz większą rolę w życiu Polonii, chociaż „stara gwardia” trzyma się władzy rękoma i nogami, a nawet i zębami. Że niby jest niezastąpiona. Rzucało się to w oczy np. na hucznych walnych zebraniach Stowarzyszenia im. T. Kościuszki w Melbourne w 2003 roku, które jest wydawcą „Tygodnika Polskiego”. To co tam się działo było doprawdy żenujące! Z tym, że wygrała tam „stara gwardia” (dużo młodszego, energicznego i mającego plany na przyszłość inż. Andrzeja Goździckiego z nowej emigracji zastąpiła stara kobieta drepcąca w miejscu) i prezes Rady Naczelnej dr Janusz Rygielski, którego człowiek został redaktorem „Tygodnika Polskiego”, chociaż nie miał on (ona) do tego żadnych kwalifikacji zawodowych (w Polsce stalinowskiej mówiło się: „Nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”! Dlatego, aby „Tygodnik Polski” mógł się ukazywać musiano powołać Komitet Redakcyjny). Rada Naczelna reprezentuje najwyżej 5% Polaków w Australii, a z rodzinami najwyżej 10-15%. Nie ma więc prawa – mandatu na występowanie w imieniu wszystkich Polaków w Australii, a jedynie w imieniu tych, którzy do niej należą lub pośrednio popierają.

Przybyłym tu w latach 1947-52 młodym, zdrowym ludziom, mającym dobrze płatną pracę polskość nie była potrzebna. Nie chcieli dać coś z siebie dla polskości i sprawy polskiej. Jednak kiedy się postarzeli, siedzieli sami w domu i potrzebowali pomocy, raptownie przypomnieli sobie, że są Polakami. Powstały liczne polskie kluby seniorów. Tak liczne i duże, że dzisiaj to one zdominowały polskie życie społeczne w Australii. Kiedy 30 lat temu było w Melbourne zaledwie kilka polskich stowarzyszeń terenowych, dzisiaj jest ponad 20 dzielnicowych polskich klubów seniora. A gdyby właśnie 30 lat temu było w Melbourne 20 polskich stowarzszeń terenowych, życie polskie w Melbourne wyglądało by zupełnie inaczej. Bylibyśmy bardziej bogatsi (jako zorganizowana społeczność), liczono by się z nami i mielibyśmy lepsze wpływy nie tylko w środowisku australijskim, ale także i wśród polityków. Jeśli się nie mylę, to sprawujący urząd premiera Australii od 1996 roku John Howard nigdy nie był na żadnej polskiej uroczystości, a np. na żydowskich jest kilka razy do roku. Jak nas politycy australijscy (feredalni i stanowi) nie poważają niech potwierdzi także i to, że podczas gdy innym grupom etnicznym wysyłają życzenia noworoczne, Polacy tego „zaszczytu” nie dostępują. Również to głównie politycy australijscy (np. premier stanu Nowa Południora Walia Bob Carr) chcą zmienić nazwę najwyższego szczytu Australii – Góry Kościuszki.
Tak, kiedyś było bardzo potrzeba zaangażowania się w sprawy polskie dzisiejszych seniorów. Było bardzo potrzeba. Jakże wymowny w tej sprawie jest poniższy tekst mgr Franciszka F. Gumołki pt. „Polacy, czy wam nie wstyd?”, który ukazał się w „Tygodniku Polskim” 24 lutego 1973 roku:

„W najbliższą sobotę, 17 lutego, odbędzie się cykl uroczystości obchodu 500-lecia urodzin genialnego Polaka – Mikołaja Kopernika... Oprócz czasu – organizacja takiej uroczystości kosztuje pieniądze – i to dużo pieniędzy... Niestety, wygląda na to, że cały ten ogromny wysiłek organizacyjny może pójść na marne – z powodu niewiarygodnej wprost apatii Polaków w Melbourne. Apatia ta, odzwierciedlająca się w braku choćby moralnego poparcia, jest objawem, który wywołać musi rumieniec wstydu na twarzy każdego uczciwego Polaka. – Jest nas w Melbourne ponad piętnaście tysięcy, ale do tej pory nie ma dosyć zgłoszeń na Bal, który przecież obok przyjemności dla biorących udział, będzie podstawą finansową na spłacenie dużych kosztów związanych z organizacją uroczystości. – Tymczasem wystarczy tylko sięgnąć pamięcią niedaleko wstecz, by sobie przypomnieć wspaniałe festiwale kulturalne garstki Łotyszów czy Estończyków, których wydatki sięgające ponad $10 000 były całkowicie pokryte z zakupu biletów przez nieliczną kolonię tych narodów. – Organizatorzy uroczystości kopernikowskiej ograniczyli wydatki do minimum i wynoszą one znacznie mniej niż powyższa suma, ale, niestety, wśród kilkunastu tysięcy Polaków nie ma choćby tysiąca, którzy byliby gotowi zademonstrować swoją polskość na poparcie imprezy..., której wspaniałym elementem łączącym Polaków rozproszonych na całym świecie z Polakami w Ojczyźnie jest uroczystość obchodu 500-lecia urodzin Kopernika! – Wstyd! Wstyd i uczucie niesmaku wobec tych, którzy nie czują, że w takich chwilach nie czas na twierdzenie, że „nie chce mi się”.... albo – że „mnie to nie interesuje”. Wstyd i pogarda dla tych, którzy nie potrafią zrozumieć, że są takie chwile w życiu naszym na obczyźnie, w których obowiązkiem każdego z nas jest zademonstrowanie otoczeniu, w którym żyjemy, że jesteśmy Polakami, członkami narodu, którego wielki syn „Wstrzymał słońce, wzruszył ziemię, Polskie wydało Go plemię...”.

W 1974 roku centralny Dom Polski w Melbourne został zamknięty na kilka miesięcy, bo nikt nie chciał być jego administratorem („Dom Polski w Melbourne zamknięty” T.P. 16.2.1974).

Niestety, wszystkie takie teksty spływały z większości „Polaków” jak woda z kaczek.
Dlatego tym bardziej należy się podziękowanie tym wszystkim, którzy pracowali społecznie – robili jak umieli coś dla polskości. To co mamy, to co osiągnęliśmy i zrobiliśmy dobrego to głównie ich zasługa. Ja osobiście tę ich pracę doceniam.

Jednak obok wspaniałych społeczników – włącznie z niektórymi prezesami (np. inż. Kazimierz Nowicki w Melbourne, Piotr Połacik w Hobart czy Feliks Dangel w Maitland) - mieliśmy i mamy ludzi w organizacjach, którzy nie tyle chcą służyć sprawie polskiej i polskiej społeczności co sobie samym, którzy dążą jedynie do zaspokojenia swoich chorych ambicji wodzowskich i myślą o tym jak otrzymać najwyższe odznaczenia polskie i australijskie (większość odznaczonych Polaków wcale na te odznaczenia sobie nie zasłużyła!; te odznaczenia to jeden wielki skandal!; zwykli polscy śmiertelnicy widząc obwieszonych medalami działaczy mówili, że pod ich ciężarem szybciej spadną do piekła). Wspomniany wyżej Jerzy Malcharek tak to ujął w artykule pt. „Krytyczna ocena dorobku 25 lat” („Tygodnik Polski” 16.2.1974):

„ ...Niestety, gdy „obrośliśmy w piórka”, rozpoczęły się swary. Jak gdyby bakcyl niezgody opanował rzesze Polaków. Mimo upływu wielu lat, nasza „góra” nie uzgodniła poglądów i nie stworzyliśmy jednej reprezentacji. Rozpoczęły się spory ambicjalne, zapanowała „tytułomania”. Odznaczenia (rządu londyńskiego – m.k.) padały jak manna na pustyni. Nastał okres przypominający opowiadanie Nowakowskiego z Ikaca o konduktorowej wąskotorowej i szerokotorowej. Rozpoczęły się waśnie polityczne... Spory i „wykańczania” odbywają się w imię walki o „wolność”. Wielkokrotnie są używane te same metody walki, które są używane przez naszego wroga – komunizm. Wolność słowa stała się rzeczą problematyczną. Słowo „chrześcijańska pokora” znikło ze słownika. Pokochaliśmy puste slogany...”.

I tak jest po dziś dzień. Jedyne polskie pismo społeczne - „Tygodnik Polski” stał się tubą propagandową Rady Naczelnej Polonii Australijskiej – od niedawna Rady Naczelnej Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej. I tylko stąd dzisiaj prawie zupełnie nie ma w nim żadnej krytyki pod adresem tej najważniejszej polskiej organizacji w Australii (wyjątek list Marka Baterowicza zamieszczony 25.5.2005; ale to napisał Baterowicz, więc tę krytyczną uwagę wydrukowano, chociaż w numerze z 8.6.2005 dano mu zaraz po łapach). Kiedy w latach 80. byłem dziennikarzem polskiego programu radia 2EA w Sydney opracowałem cykl pogadanek o Radzie Naczelnej. Nie podobały się one Prezydium Rady, które domagało się w dyrekcji radia zaprzestania ich nadawania (korespondencja w tej sprawie w moim archiwum)!

Rada Naczelna Polskich Organizacji w Australii, która zawsze skupiała i skupia większość organizacji polskich w Australii, powstała w 1950 roku. Jej pierwszym prezesem był ambasador Alfred Poniński, a po nim przez kilkanaście lat, aż do 1970 roku, gen. Juliusz Kleeberg. Taka naczelna organizacja polska w Australii była i jest potrzebna. Jednak aby mogła działać skutecznie i należycie reprezentować Polaków w Australii potrzebne są na to pieniądze. I to duże pieniądze. Tymczasem faktyczny budżet Rady Naczelnej (bez dotacji rządowych na określone cele), na który składają się głównie wpływy ze składek członkowskich) wynosił i wynosi zaledwie kilka tysięcy dolarów czy trochę więcej. To bardziej niż śmieszna suma! Wiele organizacji członkowskich Rady ma budżet kilka, kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt razy większy. Pamiętam jak na jednym ze zjazdów RN jej skarbnik, śp. Roman Winiarski „na kolanach” błagał delegatów, aby podnieść składkę o marne 50 centów. Wielu delegatów robiło wszystko, aby tej podwyżki nie zatwierdzić, nie rozumiejąc, że bez pieniędzy Rada Naczelna to wielki pic. I takim picem ona była i jest!

Nie mogąc robić dobrej roboty z braku funduszów na to, prezydium Rady Naczelnej zajęło się głównie działalnością polityczną. Stało na straży niepodległościowego charakteru Polonii australijskiej. Za niektórych prezesów przyjmowało to nawet formę „polowania na czarownice”. I gdyby miano to prawo to niejeden Polus został by wówczas spalony na stosie! Bez przesady. Czepiano się nawet mnie – „zawodowego” antykomunistę (ale nie fanatyka!), zarzucając mi że jestem kryptokomunistą. Jednak nie byli i nigdy nie będą w stanie udowodnić mi tego, chociaż PRL upadł i mogą mieć wgląd do archiwów. Grożono mi nawet sądem, aby mnie zastraszyć. Raz skierowano nawet do sądu sprawę o rzekome zniesławienie... i na tym się skończyło, gdyż moja obrona stwierdziła, że nie mieli podstaw prawnych do oskarżenia mnie. Moje archiwum w tej sprawie jest jednym wielkim oskarżeniem Rady Naczelnej. Nie ja jeden byłem i jestem jej ofiarą. Wspomniany wyżej Roman Tarasin był jednym z nich i został przez naszych wodzów doprowadzony do targnięcia się na swoje życie.

Rada Naczelna nie mogąc się specjalnie czym chwalić podszywała się – i to bardzo brutalnie pod czyjeś osiągnięcia i zasługi, tak jak np. chciała przypisać sobie moje zakończone sukcesem starania wydania przez Australia Post znaczka pocztowego z Pawłem Edmundem Strzeleckim (zob. „Poczta Australijska: znaczek ze Strzeleckim” Wirtualna Polonia 21.2.2005).

Co mnie naprawdę irytowało i irytuje to to, że ci ludzie uważają się za chrześcijan i że utrzymują, że działają zgodnie z zasadami etyki chrześcijańskiej, na co wspomniany wyżej Jerzy Malcharek w tymże samym artykule napisał: „Zasady tej etyki poznałem w młodych mych latach. Odmiany jej stosowane obecnie dziwią mnie” („T.P.” 16.2.1974).

Nie żywię żadnego jednak żalu do Rady Naczelnej gdyż tak naprawdę jako wielkie zero nie była w stanie mi zaszkodzić, a poza tym mam świadomość potrzeby jej istnienia i wiem również co zrobiła dobrego. Rada Naczelna jako taka i jej sprawy w ogóle mnie nie interesują, gdyż pojąłem, że to walka z wiatrakami, że samemu głową muru nie przebiję. Chyba, że sprawę wyciągnie się na podwórko australijskie, że pójdzie do australijskiego sądu. Jednak ta decyzja jest w rękach Rady Naczelnej czy innych naszych bonzów. Jeśli chcą prać polską brudną bieliznę w sądach i prasie australijskiej – to proszę bardzo! Dlatego, że to ZERO mimo szczerych chęci tak naprawdę mnie nie skrzywdziło, pisząc o tych sprawach teraz nie kieruję się emocjami i złością czy chęcią „przyłożenia Radzie”. Piszę to jedynie w imię PRAWDY i sprowokowany przez jej członka, który napisał niedawno w prasie internetowej, że społeczeństwo polskie w Australii stoi murem za obecnym prezesem Rady Naczelnej, Januszem Rygielskim, a mnie ma „w dupie” (dosłownie).

Dlatego chcę dociec tego kto kogo ma „w dupie”: czy społeczeństwo Kałuskiego, czy raczej Radę Naczelną.

Ambasador RP Alfred Poniński i generał WP Juliuszu Kleebergu cieszyli się dużym autorytetem. Niestety, po nich przyszły płotki bez cienia charyzmy. Niektórzy może i byli dobrymi ludźmi i prawdziwymi społecznikami (np. płk Andrzej Racięski). Jednak bez pieniędzy nie mogli nic zrobić. Najgorszym był chyba inż. Eugeniusz Hardy. Fanatyczny antykomunista, a poza tym osoba, która na to stanowisko w ogóle się nie nadawała. Żonaty bodajże ze Szkotką, ani jej ani swoich dzieci nie nauczył chociażby trochę po polsku. Ze śmiechem przyjmowano jego apele do młodzieży, aby uczyła się języka polskiego. Natomiast inż. Krzysztof Łańcucki o mało nie został dożywotnim prezesem Rady Naczelnej. Był nim aż przez 18 lat i byłby dłużej gdyby nie ataki „Tygodnika Polskiego”, a szczególnie artykuł jego redaktora Michała Filka (było to uderzenie „poniżej pasa”, artykuł nie zostawił suchej nitki na inż. Łańcuckim, co samo w sobie było bardzo nieetyczne, gdyż był działaczem polonijnym przez kilkadziesiąt lat i przypuszczam, że miał tam jakieś zasługi), które uniemożliwiły mu ponowne kandydowanie na prezesa. Lektura „Tygodnika Polskiego” z tego okresu jest szokująca i demaskuje mechanizmy działania tej na pewno niedemokratycznej organizacji. Na pozór wszystko jest zgodne z prawem, jeśli się nie weźmie pod uwagę zakulisowej działalności wielu działaczy wybierających prezesa RN. Jestem ciekawy do jakiego wniosku doszłaby komisja australijska powołana do zbadania działalności RN i mechanizmów jej działania, a głównie wyboru właśnie prezesa.

Mechanizmy te muszą być bardzo podejrzane skoro po śmierci prezesa RN gen. Juliusza Kleeberga w 1970 roku, redaktor sydneyskich „Wiadomości Polskich”, Jan Dunin-Karwicki dokonał zamachu stanu i sam się ogłosił spadkobiercą Kleeberga. Co musiało dziwić i niepokoić to to, że miał poparcie w tym niecnym i niedemokratycznym pociągnięciu wielu działaczy polonijnych, co wskazywało by na istnienie jakiejś „sitwy” działaczy polonijnych czyli swoistej polonijnej „mafii” (nie w pełnym tego słowa znaczeniu). Jakże wymowne jest również zdanie Wojciecha Gorskiego w „Tygodniku Polskim” z 30 listopada 2996 roku: „Kwestionuję... przyznawanie darmowych głosów jakimkolwiek grupom. Uważam bowiem, że grupa, która nie jest w stanie opłacić składki w wysokości $75 w celu otrzymania jednego mandatu (w Radzie Naczelnej – m.k.), jest prawdopodobnie bardziej fikcyjna niż rzeczywista. Takie właśnie głosy stają się pokusą do późniejszych manipulacji (przy wyborze na prezesa – m.k.)...”. I były i może są nadal!!! A to nie byłoby tolerowane przez prawo australijskie!

Po inż. Łańcuckim prezesem Rady Naczelnej został Ryszard Majchrzak z Kanberry. Młody, energiczny człowiek, wziął się od razu za obronę dobrego imienia Polski i Polaków szkalowanych bardzo często w mediach australijskich. Doprowadził do pierwszego zwycięstwa polskiego w Australian Press Council (Australijska Rada Prasowa), wygrywając sprawę z dziennikiem „The Australian”, który po raz kolejny zniesławił Polskę i Polaków pisząc o „polskich obozach koncentracyjnych”. Wyleciał z prezesury po pierwszej kadencji, tak samo jak stający w obronie honoru Polaków najpierw jako prezes Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii, a następnie Stowarzyszenia im. T. Kościuszki, które jest wydawcą społecznego w teorii „Tygodnika Polskiego” inż. Andrzej Goździcki. Nowy prezes RN, Janusz Rygielski ignorował obronę dobrego imienia Polski i Polaków, mówiąc mi, że jego nie interesują stosunki polsko-żydowskie, co było po linii ambasady i konsulatu RP w Australii.

Dla mnie nie ulega wątpliwości, że ktoś bardzo wpływowy (władze australijskie, polskie, ambasada czy Konsulat RP, jakieś środowiska zydowskie?) stał za usunięciem w cień obu tych prezesów. Usunięcie inż. Goździckiego z prezesury Stowarzyszenia im. T. Kościuszki i mgr Grażyny Walendzik ze stanowiska redaktora „Tygodnika Polskiego” za to tylko, że zerwała więzy pisma z polonijną „mafią” i otworzyła jego łamy dla wszystkich Polaków (do tej pory służyło ono tylko wybranym osobom i tak jest obecnie) było przez kogoś wyreżyserowane. Świadkami tego było wiele osób, uczestników hucznych zebrań w 2003 roku.

To nie było coś czego się spodziewano i czego chciano. Red. Walendzik miała prawdziwe poparcie większości czytelników pisma! Dobrze orientujący się w sprawach polonijnych Ludwik Lipski w swoim komentarzu pt. „Rozgrywki polonijne” („Tygodnik Polski” 12.6.1999) wymienia za red. Eugeniuszem Bajkowskim trzech kandydatów na kolejnego prezesa Rady Naczelnej, m.in. dra Janusza Rygielskiego z Brisbane. I pisze o tej kandydaturze: „Osobiście wątpię co do kandydatury dr. Janusza Rygielskiego ze względów praktycznych. Brisbane jest oddalone od głównych ośrodków polonijnych, ponadto istnieją poważne grupy działaczy polonijnych, które mogą wystąpić przeciw tej kandydaturze ze względów czysto ideologicznych”.

A jednak Rygielski został prezesem! Został prezesem już kilka kolejnych razy i jak tak dalej pójdzie będzie nam prezesował dożywotnio. Staje się niezastąpionym kandydatem, jak kiedyś był nim inż. Łańcucki, a kto wie czy także nie pożytecznym pionkiem w czyichś rękach. Na ostatnim zjeździe delegatów Rady Naczelnej w czerwcu br. był jedynym kandydatem! Tak jak jedynymi kandydatami byli i są wszelkiej maści dyktatorzy. Tymczasem znany działacz społeczny z Perth Wojciech Gorski ostrzegał już w 1996 roku na łamach „Tygodnika Polskiego” (30.11.1996): „...Zgodnie z przewidywaniami, opartymi na zbyt długim, bo blisko 18-letnim urzędowaniu... obecnego prezesa (Rady Naczelnej, inż. Łańcuckiego), wydajność i widoczność Rady bardzo wyraźnie zmalała, świadcząc o stanie postępującego rigor mortis”. Rada Naczelna za prezesury Rygielskiego, a to już szósty rok, niczym konkretnym nie może się pochwalić! Miernota i zastój. Czy komuś właśnie na tym zależy?!

Czym dr Rygielski zasłużył sobie na stanowisko prezesa Rady Naczelnej? Dosłownie nie wiem. Z jego życiorysu widać, że ma tylko jedną „zasługę”. Mianowicie w okresie Solidarności w Polsce (1981) domagał się od władz przywrócenia staroruskich nazw miejscowości w polskich Bieszczadach. W 1977 roku władze polskie zmieniły brzydko brzmiące dla Polaków nazwy ruskie w Bieszczadach na polskie: np. Berehy Górne (dla mnie słyszy się to jak „bebechy górne”) na Brzegi Górne czy Smerek na Świerków. Może tym sobie zasłużył na jakiś order ukraiński, ale na prezesa polskiej Rady Naczelnej w Auistralii to trochę za mało.

Poza tym była jedna rzecz w życiorysie Janusza Rygielskiego, która w ogóle powinna go wykluczać raz na zawsze poza nawias zorganizowanego życia polonijnego w Australii. Przypominam słowa Ludwika Lipskiego z „Tygodnika Polskiego”: „ponadto istnieją poważne grupy działaczy polonijnych, które mogą wystąpić przeciw tej kandydaturze ze względów czysto ideologicznych”.

Otóż Rada Naczelna Polskich Organizacji w Australii była do 1989 roku organizacją wybitnie niepodległościową – antykomunistyczną. Tymczasem, jak już powszechnie wiadomo i co nie zostało zakwestionowane przez Janusza Rygielskiego, był on członkiem komunistycznej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i... PRL-owskim dziennikarzem.

W „Tygodniku Polskim” z 29 września 1999 roku w „Rozmowie z prezesem Rady Naczelnej Polskich Organizacji w Australii – Januszem Rygielskim” czytamy m.in.: „T(ygodnik)P(olski) – „Tygodnik otrzymał list, którego autor pragnie udostępnić publikacje mające świadczyć o lewicowym nastawieniu członków obecnego Prezydium”. – J(anusz)R(ygielski) – Znam tylko jeden (podkreślenie moje – m.k.) przykład. Chodzi o mój artykuł opublikowany kilka lat temu w Biuletynie Stowarzyszenia Polaków w Queensland. Pisałem w nim o paradoksach PRL-u i podałem, że Jerzy Urban, jako dwudziestoletni członek redakcji „Po Prostu”, publikował w 1956 roku reportaże z Budapesztu, z pozycji powstańców węgierskich walczących z Armią Czerwoną... Członkiem redakcji „Po Prostu” był wówczas Jan Olszewski, ale nie pozostawił po sobie niczego ciekawego. Ten, wyjęty z kontekstu, fragment, zacytowany przez „Kurier Zachodni”, po kilku latach jest wykorzystywany jako dowód na moją orientację”.

Rygielski perfidnie skłamał!
Bowiem w pierwszym numerze wydawanego w Melbourne miesięcznika „Akcent Polski” (Grudzień 2003) ukazała się fotokopia artykułu Janusza Rygielskiego pt. „Nowe krajobrazy” z krajowego „Tygodnika i Ty” z 1 czerwca 1969 roku, który jest obrzydliwym peanem na cześć władz PRL! To m.in. o ten artykuł miał na myśli Ludwik Lipski.
Rygielski wiedział, że szereg Polaków wiedziało, że był członkiem PZPR i dziennikarzem komunistycznym (miesięcznik „Wspólnota Polska” nr 4/2004 napisał, że był autorem 1000 artykułów) i w swojej obronie powiedział w tymże „Tygodniku Polskim”, że „Józef Glemp był w młodości ZMP-owcem, a Wojciech Jaruzelski – ministrantem”. Nazywa to paradoksem. A więc paradoksem jest i jego przeszłość komunistyczna. I jak zauważa: „Dzięki paradoksom historia jest ciekawsza”.

Mamy więc „ciekawszego” prezesa, wg jego własnej opinii.

Ale czy to zadowala tych, którzy byli naprawdę antykomunistami?
Na pewno nie. Najlepszym na to dowodem jest obszerny „List otwarty” Wojciecha Wrzesińskiego („Tygodnik Polski” 30.11.1996) do ówczesnego prezesa Rady Naczelnej, inż. Krzysztofa Łańcuckiego, w którym wytyka mu, czy może więcej RN, wiele konszachtów z czołowymi ludźmi z PRL, jak np. z Aleksandrem Kwaśniewskim czy rekomendację „po 1989 roku na stanowisko konsula honorowego w Melbourne człowieka, który przez lata całe żył z interesów robionych z peerelem”. I dodaje: „...zarzut czynię Panu, zarzut moralnego relatywizmu właśnie. Tak, Panie Prezesie, łatwiej znaleźć źdźbło w cudzym oku...”.

Kiedy dowiedziałem się, że pełniący funkcję prezesa Rady Naczelnej Janusz Rygielski był członkiem partii komunistycznej i komunistycznym dziennikarzyną osłupiałem i postawiłem sobie pytanie: czy taka osoba ma moralne prawo być prezesem naczelnej polskiej organizacji w Australii, która od samego początku za swój cel istnienia stawiała walkę z komunizmem i o wolną i demokratyczną Polskę?”.

I sam sobie od razu odpowiedziałem, że nie. Po stokroć nie!!!
Zaraz po dojściu do takiego przekonania wysłałem list (e-mail) do byłego prezesa Rady Naczelnej, inż. Łańcuckiego, w którym po omówieniu sprawy i opisaniu mojej rozterki, postawiłem mu pytanie: „Czy Pan uważa, że p. Rygielski ma MORALNE prawo do tego, aby być prezesem Rady Naczelnej?”. – Nie otrzymałem odpowiedzi! – Wysłałem list w tej sprawie do druku w „Tygodniku Polskim”. – Nie wydrukowano! – Wysłałem wreszcie list do p. Rygielskiego z zapytaniem czy uważa, że, jako były komunista i piewca reżymu, ma MORALNE prawo do piastowania funkcji prezesa naczelnej organizacji polskiej w Australii, która od samego początku była zdecydowanie antykomunistyczna? – Nie odpowiedział!

Napisałem wówczas artykuł w „Wirtualnej Polonii” (20.1.2005) pt. „Lustracja prezesa Rady Naczelnej Polonii Australijskiej” i następnie kolejny artykuł pt. „Lustracja działaczy polonijnych” („Wirtualna Polonia” 8.3.2005), w których poruszyłem tę sprawę.

Wiem, że oba artykuły trafiły pod strzechę naszych działaczy polonijnych. Była reakcja czytelników obu artykułów w „Wirtualnej Polonii”. Nagłośnił ją również wydawany w Melbourne miesięcznik „Akcent Polski” ze stycznia 2005 roku pisząc piórem Stanisława Kryla, że: „...warto poprzeć głosy, które domagają się lustracji „siedzących” od lat na tych samych stołkach działaczy polonijnych”.

Pomimo tego na ostatnim zjeździe delegatów Rady Naczelnej, który odbył się w czerwcu br. w Melbourne, dr Janusz Rygielski został ponownie wybrany na prezesa Rady Naczelnej Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej! Jednogłośnie!

Jeden z bliskich zwolenników Rygielskiego i zapewne ktoś z „Tygodnika Polskiego” (gdyż mam namacalny dowód na to, który byłby przyjęty przez sąd, że ktoś z redakcji – oliwa zawsze na wierzch wypływa! - wypisuje złośliwości pod moim adresem po moich artykułach w „Wirtualnej Polonii”?), podpisany „Obserwator z boku”, nie mając gdzie, to po moim artykule „Znani i zasłużeni Polacy nowozelandzcy” („Wirtualna Polonia” 2.7.2005) zamieścił następujący triumfalistyczny, a zarazem chamski tekst: „Po lustracji Rygielskiego przez Kałuskiego, Janusz Rygielski został prezesem Rady Naczelnej. Wybrali go Delegaci Polonii australijskiej jednogłośnie. Cokolwiek o tym myślą ludzie to trzeba zauważyć, że władza i Konsule mają Kałuskiego i Akcent (Polski) w dupie” (dosłownie).

Ta sama osoba po moim artykule w „Wirtualnej Polonii” pt. „Znani i zasłużeni Polacy nowozelandzcy” (2.7.2005) napisała: „Roy-Wojciechowski – konsul honorowy. Ostatnio wszedł do Rady Naczelnej której przewodzi Rygielski którego pan Kałuski chciał na gwał lustrować”.

Na co inny internauta odpowiedział: „Rygielski już jest zlustrowany – Kałuski ma rację”.
Inny internauta po wydrukowaniu sprawozdania ze zjazdu RN pt. „Zjazd Rady Naczelnej” w australijskim portalu „Puls Polonii” (14.6.2005) napisał nawiązując do wyborów na tym zjeździe: „wybrali się sami”. – Trafił w dziesiątkę!

Te wypowiedzi są bardzo ważne po uważnym ich przeczytaniu. Co one nam mówią?
Jest faktem, że reżym PRL infiltrował emigrację, szczególnie polityczną. Exodus Polaków z PRL po 1981 roku dał reżymowi okazję do wysłania na Zachód również swoich agentów. Wyjeżdżali oni jako uciekinierzy z PRL-u i jako rzekomo antykomuniści wkradali się do polskich organizacji, zbierając i przesyłając bezpiece reżymowej informacje o nas. Powtarzam, to jest fakt! (zob. „Apel działaczy polonijnych” PAP Polonia dla Polonii 4.3.2005). Tylko idiota może twierdzić, że takie osoby nie wyemigrowały do Australii i nie inwigilowały Polonii australijskiej.

Dlaczego więc byli działacze niepodległościowi w Australii nie domagają się dokonania lustracji działaczy polonijnych przybyłych tu z PRL-u?! Czyż to nie sam prezes Rady Naczelnej, inż. Krzysztof Łańcucki nie grzmiał w zbliżonym duchu na akademii 11-Listopada 1996 roku, że emigranci posolidarnościowi są „jacyś inni”, że przywieźli tu ze sobą garb peerelowskich nawyków, relatywizm moralny, oportunizm i kilka dalszych jeszcze śmiertelnych grzechów” (Wojciech Wrzesiński „List otwarty” Tygodnik Polski 30.11.1996)?

Byłem niemile zaskoczony brakiem odpowiedzi inż. Łańcuckiego na mój list w sprawie Rygielskiego oraz braku większej reakcji na moje artykuły w sprawie Rygielskiego i lustracji działaczy polonijnych, wydrukowane w „Wirtualnej Polonii”. Myślałem, że nasi działacze polonijni trzymają rękę w pełnym nocniku i nie wiedzą co z tym fantem zrobić.
Zrozumiałem w czym rzecz dopiero po ponownym przeczytaniu „Listu otwartego” Wojciecha Wrzesińskiego („Tygodnik Polski” 30.11.1996) do ówczesnego prezesa Rady Naczelnej, inż. Krzysztofa Łańcuckiego. Wrzesiński pisze:

„Skoro zaś o relatywizmie moralnym mowa, czy to przypadkiem nie Pan podejmował swego czasu ówczesnego szefa Sojuszu Lewicy Demokratycznej Aleksandra Kwaśniewskiego, poprzedniego funkcjonariusza komunistycznego aparatu władzy? Powie Pan pewnie, że Pan musiał, że tak wypadało. Nie, Panie Prezesie, właśnie Pan nie musiał, właśnie Panu nie wypadało. Czy to przypadkiem nie Pan gościł na łamach, na których przed Panem rozpierał się, na przykład, ostatni peerelowski ambasador w Australii? Czy nie to było powodem dymisji pana dr. Gorskiego? Czy to nie Pan wreszcie rekomendował po 1989 roku na stanowisko konsula honorowego w Melbourne człowieka, który przez lata całe żył z interesów robionych z peerelem? Nie czynię mu z tego zarzutu, był on po prostu człowiekiem interesu, zarzut czynię Panu, zarzut moralnego relatywizmu właśnie. Tak, Panie Prezesie, łatwiej znaleźć źdźbło w cudzym oku... – Skoro zaś mowa o oportunizmie, to kto w latach peerelu biegał do czerwonej ambasady w Kanberze i takiegoż konsulatu w Sydney? „Nowo przybyłych” tu jeszcze nie było, więc kto? Dlaczego o tym Pan nie powiedział w swoim przemówieniu? A kiedy już tu byliśmy, to przecież nie my podejmowaliśmy hucznie Irenę Szewińską, owszem, przed laty znakomitą sportsmenkę, ale dla nas przede wszystkim członkinię Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego, niesławnego PRON, fasadowej organizacji uwiarygadniającej wojskową juntę Jaruzelskiego. Szewińską, która oddała swoje słynne na cały świat nazwisko bandzie opryszków z krwią na łapach...”.

I właśnie po tym ponownym przeczytaniu tego wszystko stało się dla mnie jasne. Delegaci na zjazd Rady Naczelnej nie trzymali ręki w pełnym nocniku i nie wiedzieli co zrobić. Bowiem bardzo dobrze wiedzieli co zrobią. Wyrzucenie z Rady Naczelnej Rygielskiego czy próby dokonania jego lustracji mogły by się skończyć źle dla nich samych. Wówczas dowiedzielibyśmy się o grzechach wielu innych czołowych działaczy polonijnych w Australii. O tym, że niektórzy z nich także byli członkami PZPR lub że są współwinni grzechów, o których pisał Wrzesiński.

W ten sposób Rygielski nie tylko że został ponownie wybrany na prezesa Rady Naczelnej, ale także wybrany jednogłośnie przez 68 delegatów (w Sodomie chociaż jeden Lot był sprawiedliwy!) i jako... jedyny kandydat na to stanowisko (tak jak to bywało w krajach komunistycznych!!!), o czym „zapomnieli” wspomnieć wszyscy autorzy sprawozdań z tego zjazdu, włącznie z naszym „bezstronnym” „Tygodnikiem Polskim” (to pismo nigdy tak nisko nie upadło moralnie jak obecnie!).

Ludzie ci udowodnili, że stanowią jakąś swoistą „mafię” czy raczej swoiste bractwo (brotherhood), które mając te same grzechy na sumieniu hołduje muszkieterskiej zasadzie: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. O pladze kumoterstwa w organizacjach polonijnych w Australii pisał Jerzy Zięba w „Tygodniku Polskim” z 29 września 1999 roku. A jeśli tak to wszystko wygląda, to jak się to ma do prawa australijskiego w odniesieniu do działalności społecznej?

Może komunistyczna przeszłość dra Janusza Rygielskiego nie interesuje rzekomo byłych niepodległościowców z Rady Naczelnej i delegatów na jej zjazd. Jak widzimy mają powód ku temu. Jednak mnie, a zapewne i wielu innych Polaków w Australii, ona jak najbardziej interesuje.

Rygielski w prasie napisał, że pewnego dnia dostał paszport z nakazem opuszczenia Polski. Może to i prawda. Ale ja mam jednak pytania pod jego adresem:
Do którego roku był członkiem PZPR i współpracował z prasą reżymową?
Jeśli do czasu wyjazdu z Polski, to mam kolejne pytanie:
Dlaczego członek partii i dziennikarz piszący peany na cześć PZPR otrzymał paszport i nakaz opuszczenia kraju?

Następne pytanie: czy zapisując się na członka Stowarzyszenia Polaków w Queensland (Brisbane) podał (czy może to udowodnić?), że był członkiem PZPR i komunistycznym dziennikarzem?

Czy kandydując na członka Prezydium Rady Naczelnej podał (czy może to udowodnić?), że był członkiem PZPR i komunistycznym dziennikarzem? Jeśli podał to komu i czy ta sprawa była debatowana przez członków Prezydium RN czy delegatów na walny zjazd i z jakim rezultatem?

Jednak o tym, że Rygielski został ponownie prezesem Rady Naczelnej nie zadecydowali tylko delegaci na zjazd.

Rząd londyński pozyskiwał swoich zwolenników w szeregach Polonii deszczem medali i odznaczeń, włącznie z orderami Odrodzenia Polski (Polonia Restituta) i Orła Białego. Podobnie postępują dzisiejsi władcy Polski, a szczególnie rządy poskomunistyczne. Znowu jesteśmy świadkami przyznawania medali i odznaczeń często byle komu! Wydawane w Warszawie pismo „Wspólnota Polska” (Nr 4 2004) podało informację, że Senat RP, kierowany przez ex-komunistę Longina Pastusiaka, załatwił odznaczenie prezesa Rady Naczelnej Polonii Australijskiej Janusza Rygielskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

I znowu mam pytanie: za co przyznano tak wysokie odznaczenie p. Rygielskiemu? Czy za to, że to swój człowiek? Bo przecież nie za konkretne osiągnięcia na stanowisku prezesa Rady Naczelnej, bo takimi p. Rygielski pochwalić się nie może! Że się nie mylę potwierdza fakt, że p. Rygielski ponoć nie przyjął tego odznaczenia, co podał „Tygodnik Polski”. Właśnie dlatego, aby się kompletnie nie ośmieszyć w oczach Polonii australijskiej. Bo chyba nie ze skromności, którą nie grzeszy większość naszych prezesów.

Czy p. Rygielski jest „swoim” człowiekiem panów konsulów w Sydney?
Zwolennik, a chyba raczej dobrze poinformowany człowiek Rygielskiego podpisany „Obserwator z boku” po moim artykule „Znani i zasłużeni Polacy nowozelandzcy” („Wirtualna Polonia” 2.7.2005) napisał, że cokolwiek ludzie mogą myśleć o ponownym wyborze Rygielskiego na prezesa Rady Naczelnej „to trzeba zauważyć, że władze i Konsule mają Kałuskiego i Akcent w dupie”.

Powtarzam, że jestem przekonany, że to napisała osoba dobrze poinformowana i to może ktoś nawet z „Tygodnika Polskiego”.
Dlatego w tym miejscu proszę Panów Konsulów w Sydney o ustosunkowanie się do tej informacji, o odcięcie się od niej i jej potępienie. Panowie Konsulowie powinni zdawać sobie sprawę z tego, że ich ew. aż tak daleko idąca ingerencja w sprawy społeczności polskiej, o co są pomówieni, jest sprzeczna z prawem australijskim.

Na ostatek pozostaje zajęcie się sprawą kto kogo ma „w dupie” – czy ludzie związani z Radą Naczelną i polscy konsulowie mają w dupie Kałuskiego i wydawane w Melbourne pismo „Akcent” (za jego odwagę), czy to Kałuski i „Akcent” mają „w dupie” ludzi związanych z Radą Naczelną i polskich konsulów, czy wreszcie ktoś inny ma „w dupie” nie tylko ludzi z Rady Naczelnej, ale i samą Radę Naczelną?

Osobiście nie mam „w dupie” ludzi Rady Naczelnej, ale w nosie (bo chamem nie jestem i nie używam takich wulgarnych słów!) to ich mam. Bo na lepsze traktowanie sobie nie zasługują. Przypuszczam, że w nosie ma ich również „Akcent Polski”. Jeśli ktokolwiek ma „w dupie” Janusza Rygielskiego i innych ludzi z Rady Naczelnej oraz samą Radę Naczelną to szeroki odłam społeczeństwa polskiego w Australii, który nie okazuje najmniejszego zainteresowania tymi ludźmi, ich działalnością i samą Radą Naczelną.

I dlatego tak sprawy wyglądają jak wyglądają: wśród Polaków w Australii panoszy się zło!
Jeśli dr Janusz Rygielski ma choć odrobinę honoru to powinien natychmiast zrezygnować z funkcji prezesa Rady Naczelnej Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej.

Do tego go wzywam. I nie przez prywatę, a tylko dla dobra Polonii australijskiej.
Jeśli p. Rygielski tego nie uczyni, to historia srodze oceni tak jego jak i członków obecnego Prezydium RN i delegatów, którzy głosowali na niego. Błądzić może każdy z nas – to takie ludzkie. Jednak marnym i podłym człowiekiem jest ten, który swój błąd chce ukrywać, nie chcąc przyznać się do winy i wypowiedzieć słowa „przepraszam”, który nie tylko że nie żałuje tego co zrobił złego, ale „na chama” pcha się po honory i zaszczyty, które jemu się nie należą!

Marian Kałuski

Wersja do druku

Perth - 06.03.16 23:09
Gdzie się dwóch bije to tam ten TRZECI korzysta... pisze p. Lubomir...

L.M.: Skąd u Pana tyle siły i pasji? To „zaledwie” część pierwsza. Kiedy będą kolejne?

Takie było pytanie do „historyka polonii australijskiej"
M.K.: – Prawdę mówiąc jestem NIETYPOWYM Polakiem, chyba dlatego, że w moich żyłach jest trochę krwi niepolskiej. Poza tym moja rodzina pochodzi z Pomorza i z Berlina. A na tamtych Polaków bardzo duży wpływ miało WYCHOWANIE NIEMIECKIE. Stąd w okresie międzywojennym ziemie byłego zaboru pruskiego pod każdym względem dodatnio odróżniały się od reszty ziem polskich, a tamtejsi Polacy od reszty Polaków. Polacy z byłego zaboru pruskiego są po dziś dzień bardziej zdyscyplinowani, punktualni, pracowici, wytrwali i dokładni w pracy.
Rozmawiała Lidia Mikołajewska (Adelajda) Australia, 3 lipca 2008 r. / ZANOTOWANE NA kWORUM/

Lubomir - 06.03.16 15:12
"Gdzie się dwóch bije tam trzeci korzysta"?. Lepiej żeby rodacy Hitlera i Marxa nie byli tymi trzecimi. Oni są bardzo chętni do pełnienia roli "negocjatorów" - w "wojnach polsko-polskich".

Obiektywny - 06.03.16 4:49
"A drugą sprawą jest to: czy Polska jest naprawdę NAJGORSZYM DZIADEM W EUROPIE, że jej nie stać na wydanie MARNYCH 3000 dolarów na wydrukowanie ważnej dla polskiej historii pracy naukowej?" Tak pisze Kałuski. 22.01.16

Straczy poczytać w Interenecie pełne jadu wypowiedzi Polaków w Kraju o Polakach na emigracji. Tak nas tam kochają! 05.03.16 11:18

Nie tak dawno proponował mi pan na KWORUM łapówkę $1000, abym coś panu udowadniał, a więc jest pan bogatym Australijczykiem.
Jestem Australijczykiem - PISZESZ!!!!!!!!!!!!!!

A tu uprawiasz żebractwo u POprańców z nadania Sikorskiego, którzy i tak niczego nie wyłożą z własnej kieszeni, a z kieszeni polskiego podatnika,>POLSKIEGO – „NAJGORSZEGO DZIADA W EUROPIE” – JAK TO NAPISAŁEŚ i za to I TAKIE PISANIE O pOLAKACH mają cię kochać??????????????
O Boże spuść tu jakąs bombę...

Stary-nowy - 11.02.16 1:53
Jakoś nikt nie odgaduje i nikt się do tego nie przyznaje?! Ot prawda, ot, uczciwość, ot morale, tych co piszą "prawdę"....o walce z komuną!

Stary-nowy - 09.02.16 2:58
Zagadka: Kto napisał? Na KWORUM!
"Napisałem swego czasu artykuł pełen miłości do wielokulturowości pt. „Polacy i Grecy w Australii”, który ukazał się w „Polonia dla Polonii” (zob. archiwum), za który dostałem listowne podziękowanie od ówczesnego ambasadora RP w Australii, p. Jerzego Więcława".
???
JERZY WIĘCŁAW - urodzony 1949 r. w Wałbrzychu. Absolwent kierunku nauk politycznych w Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych (MGIMO) 1968-1973.
Zwerbowany w 1968 roku jako 19-letni student I roku prawa, skierowany w tym samym roku na 5-letnie studia magisterskie w MGIMO, elitarnej zamkniętej radzieckiej uczelni partyjnej, kuźni kadr MSZ ZSRR i Zarządu I KGB (radziecki cywilny wywiad zagraniczny, dziś SWR, Służba Wnieszniej Razwiedki). W Polsce ukończył Podyplomowe Studium Służby Zagranicznej w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR w Warszawie (1979-1980). Wyszkolony przez Rosjan jako specjalista do spraw Finlandii, włącznie z opanowaniem języka fińskiego, amb. Więcław spędził 9 z 16 lat swojej kariery dyplomatycznej w PRL w Helsinkach, na stanowiskach od attache do I sekretarza ambasady PRL.
Po zakończeniu misji w Australii 31 lipca 2007 roku opóźnia powrót do Polski, mając nadzieję przybyć tam dopiero po wyborach, kiedy "porządek będzie panował w Warszawie".
???

Perth - 06.02.16 1:01
Pan Tadeusz w Australii.
Dzięki tym Polakom żyjącym w Australii, którzy nie odcięli pępowiny od swojej Ojczyzny Polski, patriotyczni i to nie od święta - Rodacy - zaprosili do Australii PISARZA i HISTORYKA,
Tadeusza Płużańskiego syna, Polaka, skazanego na śmierć - współpracownika rtm. Witolda Pileckiego
Pan Tadeusz autor mających wielu czytelników książek “Bestie – mordercy Polaków”; “Bestie 2”; “Oprawcy – zbrodnie bez kary”; “Lista oprawców”; “Moje spotkania z bestiami”; “Rotmistrz Pilecki i Jego Oprawcy” (które są w mojej bibliotece) zna wiele aspektów prawdy historycznej, ma ogromną wiedzę z tamtego mrocznego okresu, popartą konkretnymi datami, nazwiskami i faktami. Ponadto jest bardzo uprzejmym i interesującym gawędziarzem gentelmanem, a to sprawia potrzebę zawołania – więcej nam trzeba takich i to młodych ludzi i w Polsce i tu w Australii.

I trzeba podziękować ludziom z “Naszej Polonii” ZPWP, Gazety Polskiej w Sydney II, Ojcom Paulinom, Towarzystwu Chrystusowemu oraz Ruchowi Polaków, a szczególnie p. Andrzejowi Nowakowi z PILECKI PROJEKT, za zorganizowanie spotkań, które po Sydney odbyły się i Melbourne.

Uczestnik spotkania w Sanktuarium Milosierdza Bozego w Keysborough.

2+2=4 - 24.01.16 23:30
Nie pouczaj redakcje co ma robic, bo tylko ubecja zakładała kartoteki i dane osobowe. I nie uprawiaj cenzury bo to robili towarzysze na Mysiej w Warszawie. Domagasz się wolności wypowiedzi a sam kneblujesz tych, którzy też mają prawo do własnych wypowiedzi. Krytykujesz tych co podpisują się nickami, ale tych którzy też mają własne "ksywki" i chwalą ciebie zaliczasz do towarzystwa własnej adoracji. Ponadto sam podpisujesz tzw. "komentarze" wielokrotnymi ksywami, mniemając, że zrobiłeś czytelników w konia.
Nie czepiam się twoich fraszek. Pisz sobie i bądź zdrów.
Piszesz: "pewnie byles ubolem, że ta prawda ciebie uwiera". I tym słowem "pewnie" chlapiesz jak krowa o beton. A co ciebie uwiera? Ja omijałem i omijam ze wstrętem tych z UBecji, a ty byłeś ich "naganiaczem".
Nie podpieraj się Kałuskiem bo o nim nie wspomniałem,
Zdrowia życzę

Jan Orawicz - 24.01.16 20:49
2x2=4 pewnie byles ubolem,że ta prawda ciebie uwiera.Ale ja w tamtym
czasie miałem 14 lat i chodziło mi o zarobienie pieniążków,bo mój ojciec nie
wstąpił do PPR, więc w domu było dość ciężko utrzymać rodzinę.Peperowcom
było lżej żyć,gdyż Partia ta ich wspierała w otrzymaniu pracy itp.
Już dzisiaj drugiemu spod ksywy się tlumaczę ze skrawków mego żywota.
Ale przyrzekam,że już nigdy więcej łobuzom ukrytym pod ksywy nie
będę się tłumaczy! Jeżeli nie ma taki osobnik o sobie w Redakcji prawdziwych
danych osobowych to według mnie nie powinno się wpuszczać takich na lamy
tego pisma,gdyż oni w nim tylko jątrzą atmosferę!I o to im chodzi,by
zniechęcać to tego medium ludzi coś znaczących. Mam na uwadze tych,co już
długo współpracują z tym medium na czele z historykiem Panem M.Kałuskim.
Znów rozgorzała bitwa o Polskę ze strony krasnych zdrajców,którzy
przegrali wybory, więc idzie atak na prawicowe i katolickie media.To bardzo
łatwo można zauważyć, w jakim celu ten i ów przyszedł tu do tego medium.
I z jakiego powodu są też na mnie nieustające naskoki. Wiadomym jest,że
moje pisanie ich okropnie szczypie w oczy i mózgi. I tu tkwi ich powód ataków
i na moją skromną osobę! Chcą koniecznie nas wyeliminować z Kworum.
Obecnie w tym celu, włączył się ponownie z atakami na mnie nijaki Kujawiak.
Zapewne były ubek na ermeryturze,albo aktywista PZPR, a teraz SLD.
Oni mają prykaz bitwy o powrót PRL! A treści płodów mego pióra nie głaszczą
po ich czerwonych główkach! Jak jakiś czas nie byłem obecny w Kworum,
był w miarę spokój. Powróciłem odżyły uderzenia! Ruszyli ze swoim rykowiskiem
i pogróżkami na ulice i place,a także na prawicowe media. Bitwa wre!!!

2+2=4 - 24.01.16 14:29
"Nawet 3 razy udało mi się być naganiaczem na polowaniach na
zwierzynę łowną towarzyszy sekretarzy PZPR razem z MO.UB itp."
###
Jak nisko trzeba upaść aby za ochłapy wrzucone do drugiego pomieszczania ubiegać się o pozycje naganiacza i to aż 3 razy? Oto jest pytanie!?

Adam Canada - 23.01.16 19:36
Pan biznesmen Jan Kobylńaski z Urugwaju też może coś na ten temat
powiedzieć. Tam niegdyś trząsł ambasadą nijaki komuch Schnep
żydowskiego pochodzenia. Co tam wyprawiał to głowa boli. Ten osobnik
jest teraz chyba w ambasadzie polskiej w USA. Tak się dzieje,gdyż
Polacy boją się międzynarodowej mafii żydowskiej!! Tym sukinsynom
włos z głowy nie spadanie!! Tak się potrafią bronić,a my potrafimy się
zagryzać jak wściekłe psy. Polak Polakowi na obczyźnie w 85 % jest
wilkiem! Żyję w Kanadzie 35 lat, mam też kolegę w USA i mamy
o nas Polakach jedno zdanie - jak wyżej wypisane.

Lubomir - 23.01.16 13:09
Dziwnie zablokowano pamięć o wybitnym poecie polskim zamieszkałym w Australii, niespodziewanie zmarłym. Oczywiście chodzi o Mirosława Krupińskiego. Z jego twórczością powinni zapoznawać się uczniowie polskich szkół, a on sam powinien być patronem niejednej polskiej szkoły i instytucji. Poeta Gdańska i Polskiej Solidarności był niezbyt lubiany przez różnych niemiaszków i frakcję, którą określiłbym mianem 'Solidaritaet Stasi/KGB'. Wypędzony z Gdańska, rządzonego przez samowybieralnych notabli i antypolskich szkodników, którzy w kolejnej modyfikacji genetycznej - nadali honorowe obywatelstwo Gdańska piszącemu weteranowi Waffen-SS, Guenterowi Grassowi. To ci hucpiarze szyderczo radują się na trupie Gdańskiej Stoczni, jak gdyby było to tętniące życiem polskie przedsiębiorstwo.

Marian Kałuski - 23.01.16 11:28
"Stary-nowy": Już prawie sto lat niektórzy Polacy toczą bój o wielkość Dmowskiego i Piłsudskiego. Teraz sto lat, a może i więcej będą żyć Jaruzelskim. A przecież oni wszyscy już nie żyją i zawracanie sobie nimi głowy, tak jakby wciąż byli wśród nas i mieli wpływ na nasze życie, nie ma najmniejszego sensu. Tym bardziej, że historia już ich osądziła. Także przeklętego Jaruzela. A więc co było a nie jest już istotne w życiu Polski i narodu polskiego nie powinno rozpalać nas do czerwoności. Co to nam da?Ważniejsze powinny być bieżące problemy, których jest bez liku.
Marian Kałuski, Australia

DEF - 23.01.16 10:29
Polski MSZ po wojnie opanowany był w 100 % przez Żydów, którzy wymyślili sprytny mechanizm kontroli jego kadr.
Sejm mógł uchwalić Polaka na stanowisko w MSZ ale, żeby być tam zatrudnionym trzeba było mieć jeszcze pozytywną opinię od specjalnego lekarza w MSZ.
Ten lekarz był ważniejszy od Sejmu. Warto odszukać nazwiska tych lekarzy i wszyscy byli z jednej koszernej nacji.
Jak prostacy z Solidarności kłócili się między sobą kto jest mądrzejszy to Benjamin Lewretow przejął MSZ. Zaczął od wsadzenia swojego rodaka Szlajfera Henia do archiwum MSZ. Skopiowano archiwum polskiego MSZ i jest ono we wrogich nam rękach. Potem to już tylko obsadzano swoimi z certyfikatem koszerności co tak bardzo zdenerwowało Polaka Jana Kobylańskiego.
Archiwa to skarbnica wiedzy o narodzie dlatego zawsze tam się też lokują Żydzi. Archiwum PZPR tak jak i cenzura zawsze była w żydowskich rękach.
Warto napisać prawdziwą historię polskiego MSZ, trzeba się spieszyć póki żyją ludzie mający w tym temacie wiedzę.
Ciekawa jest historia polskiego ambasadora w Moskwie, rok 1939, Wacława Grzybowskiego.
Pan Grzybowski mieszkając w Moskwie tak uległ żydobolszewickiej propagandzie, że gdyby nie pomoc ambasadora Niemiec Friedricha von Schulenburga skończyłby z kulką w potylicy.

Stary-nowy - 23.01.16 9:47
Orawiczu Janie: "Co było a nie jest nie pisze się rejestr", tak tu na Kworum wyraził się o Jaruzelskim pan Historyk...

Jan Orawicz - 23.01.16 0:55
Drogi Panie HISTORYKU tak jest we wszystkich ambasadach, nazywającymi
się polskimi ambasadami. Tam jest zagnieżdżona stara komunistczna sitwa od
czasów PRL. Tego nikt do tej pory nie zmienił.A to z tego powodu,że nastąpiła
okropna zdrada dorobku Solidarności! Tam jest nadal podstawowym glejtem
wierna służba komunie!! Tu w USA przecież to samo istnieje! To są jakby stada
czerwonych świętych krów. Wśród nich są byli TW SB. Od nich aż się tutaj
roi i troi. Musi Pan uważać na swoje zdrowie i życie. Oni są bezwzgledni,gdyż
każdy skomuszały osobnik nie wierzy w Boga. Oni dopiero wtedy przypominają
sobie o Bogu jak widzą,że kończą im się ostatnie oddechy na Bożym świecie.
Takich zdarzeń widziałem w swoim życiu sporo.Ostatnimi czasy główny
zbrpdniarz PRL Jaruzelski nawet w łóżku przy sobie miał obrazek MB w ramce.
Bandyta Kiszczak też błagał o katolicki pochówek.A ilu pomniejszych
komuszków grzebano na katolickich cmentarzach. O tym wiedzieli głównie.
księża. Ja tutaj przyleciałem z moim poematem komediowo-satyrycznym pt.
"Towarzysz Kłapciak "chcąc nim zachęcić do publikacji miejscowe polonijne
media to tylko Pan Frenkiel z Australii publikował mi tę komedię o
komunistycznych komediach z PZPR. W USA nawet mi nie zwrócili otrzymanego materiału,w którym, w sposób satyryczny opisywałem życie tej podłej
czerwonej klasy PRL. A los mi pozwolił podpatrywać tę nowa klasę Kraju-Raju.
Nawet 3 razy udało mi się być naganiaczem na polowaniach na
zwierzynę łowną towarzyszy sekretarzy PZPR razem z MO.UB itp. Widziałem
jak po pijaku strzelali do dzików. Po polowaniu naganiacze byli poczęstowani
jedzeniem w osobnym pomieszczeniu. Czerwoni nadludzie też w oddzielnym
pomieszczeniu. Ale to jest temat nie na komentarz. W czasie nagonki bardzo
mocno musieliśmy uważać na siebie. Mimo tego zdarzały się pokaleczenia
śrutem. Suma summarum mój poemat trafił do szuflady już zapewne na
zawsze. Część mi zaginęła przez przeprowadzki,a głównie nie zwracanie
mi przez redakcje przesyłanych jego części. Nawet nie pomogły moje prośby
o ich zwrot. Myślałem naiwny,że media polonijne prowadzą Polacy z krwi
i kości,ale wnet się zawiodłem.Zresztą,gdyby poemat ruszył na fale eteru
to nie byłoby komu płacić wierszówki. Tak jest wśród Polonii.To jest
przykre,ale prawdziwe! Inaczej polonus żeruje na polonusie.
Drogi Panie HISTORYKU tak jest nie tylko w Australii Czerwoni są od lat
wszędzie i nie wymienialni. Prawdziwi Polacy są przez nich OLEWANI.
Wielu z tych krasnych to byłe wtyki SB. Nikt ich ze środowisk polonijnych nie wydłubał i już zapewne nie wydłubie. Serdecznie Pana pozdrawiam z życzeniem cierpliwości i zdrowia.

Agamemnon - 22.01.16 21:01
Wzmianki niektórych wydarzeń, jakie miały miejsce w okresie 2007 - 2015, rządów Platformy Obywatelskiej w Polsce można znaleźć
w: Przestępczość władzy Agamemnon blog (wejście przez google)

Lubomir - 22.01.16 15:47
Kiedy w Polsce mówi się o potrzebie Odnowy a we Włoszech o Rinnovamento, niczym o kole ratunkowym - dla zatapianej na różne sposoby Europy, jak ważne jest oddanie do rąk czytelników tak mądrej pozycji literackiej, jak ta napisana przez Pana Mariana Kałuskiego. Cała Europa czeka na ruch umysłowy na miarę Renesansu i Romantyzmu. A kto inny ma tego dokonać, jak nie literaci i artyści?

Wszystkich komentarzy: (17)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

29 Marca 1837 roku
Urodził się Władysław Sabowski, polski poeta, pisarz, dramatopisarz, dziennikarz i tłumacz (zm. 1888)


29 Marca 1943 roku
Oddział Jędrusiów wspólnie z grupą AK rozbił więzienie niemieckie w Mielcu i uwolnił 126 więźniów


Zobacz więcej