Piątek 29 Marca 2024r. - 88 dz. roku,  Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 10.07.16 - 21:57     Czytano: [1989]

Dział: Opowiadania

Złota godzina


Chmury podniecone radośnie przedwiosenną gonitwą bawiły się w chowanego z pomarańczowym słońcem. Raz za razem ciepła łuna spływała na świat, głaszcząc przygniecione trawy ulizane przez śnieg. Dzień kończył się pięknie, więc Stefcia postanowiła wyjechać ze Staśkiem do ogrodu. Z niemałym trudem ubierała go, mówiąc do niego cały czas, jakby ciągle miała nadzieję, że jej mąż kiedyś wstanie z wózka i odpowie jej, przytuli. Mężczyzna siedzący na kanapie odzywał się tylko z rzadka, prosząc zwykle wtedy o dodatkową tabletkę środka przeciwbólowego lub leku na duszność. Choroba dokonała totalnej degradacji w ciele i umyśle tego energicznego kiedyś człowieka. Długi czas leczył ludzi dotkniętych takimi chorobami i nawet mówiono o nim, że jest naprawdę dobry. Teraz ledwo uszedł z życiem, gdy żelazna obręcz zacisnęła się wokół jego własnego serca.
Stefcia nie narzekała jednak zbyt mocno. Przecież jednak żył, ciągle był obok. Niedołężny, zapominający słowa, upuszczający przedmioty, ale ciągle był.
Stali już przed wielkimi drzwiami salonu otwieranymi w stronę ogrodu. Zawiązując mu szalik, pomyślała o swojej przyjaciółce, Krysi, której mąż nie miał tyle szczęścia. Znaleziono go martwego w warsztacie na działce. To także był ciężki zawał. Krysia powiedziała potem coś, co zapadło jej mocno w pamięć.
– Wiesz, Stefa – tak zwracała się do niej przyjaciółka – mój sąsiad jest niewidomy. Codziennie widzę, jak jego żona i córka prowadzą go przed blok, by posiedział na ławeczce, pooddychał świeżym powietrzem. Niechby mój Heniek nawet był niewidomy, nawet na wózku. Opiekowałabym się nim, niechby nawet… – tu Krysi zwykle łamał się głos i łzy ciekły po policzkach. Gdy Stasiek jest w gorszej formie i ma trudności z podniesieniem się z łóżka, Stefania przypomina sobie te słowa i jest wtedy mocniejsza. Dziękuje Bogu za kolejny dzień spędzony wspólnie. Za to, że zima ustępuje i piękne słońce ogrzewa kojącą przestrzeń ich ukochanego ogrodu.
Otworzyła drzwi, po czym wyjechała wózkiem przed dom. Zaciągnęła się rześkim, wilgotnym powietrzem i spojrzała przed siebie. Rzędy iglaków, stałe w uczuciach do swojej niezmiennej zieloności, poprowadziły jej wzrok w stronę altanki pokrytej uschniętym winogronem. Ruszyła powoli, popychając przed sobą siedzącego na wózku mężczyznę.
– Pamiętasz, Stasiu, jak zdobyliśmy ten nasz drewniany płot? – pytała jak zwykle na tych spacerach, uśmiechając się na wspomnienie radosnych lat wicia wspólnego gniazda.
– A tego stolarza, co nam robił huśtawki, pamiętasz? – snuła monolog, wiedząc, że Stasiek od dawna nie jest w stanie przypomnieć sobie wydarzeń z tamtych czasów.
– On umarł – usłyszała odpowiedź męża.
– A więc pamiętasz! – wykrzyknęła, zachodząc wózek od przodu. Spojrzała na twarz Staśka. Była jasna, oczy wyraziste, żywo patrzące przed siebie.
– Jak tu pięknie, Stefcia – powiedział cicho mężczyzna, czując, że żona tuli się do niego. Na policzkach poczuł mokry dotyk.
– Ty płaczesz, Stefcia? – przytulił ją, bez trudu obejmując w pasie. – Nie płacz, będzie dobrze, zobaczysz.
Nie zdziwił się nawet, że udało mu się wstać z wózka na własne nogi. Nabrał chłodnego powietrza w płuca mocno, aż zakręciło mu się w głowie. Spojrzał na słońce, które stało już nisko nad horyzontem. I nagle dotarło do niego, że pamięta bardzo dobrze wszystko z ostatnich trzech miesięcy swojego życia. Świadomość tej wiedzy zaskoczyła go początkowo, ale z sekundy na sekundę zaczęła go przerażać. Przypomniał sobie, jak zasłabł na dyżurze, wchodząc po schodach po zakończonej na OIOM-ie reanimacji. Już po chwili zajął miejsce kobiety, której nie udało im się uratować. Ostry ból klatki piersiowej, krzyki przestraszonych pielęgniarek, migające nad głową świetlówki korytarza i znajoma twarz anestezjologa pochylająca się nad nim z wyrazem najwyższej troski.
– Spokojnie, Stanisław, wezwałem już Krzyśka, oddział jest już pod jego opieką, oddychaj spokojnie – słyszał gdzieś obok, podczas gdy sala reanimacyjna wirowała mu przed oczami.
Pochylił głowę na bok i zobaczył, jak wywożą zmarłą przed chwilą pacjentkę. Potem stanął nad nim jego kolega, trzymając w ręku długą igłę.
– Nie będzie bolało, Stanisław, masz tamponadę osierdzia, muszę kłuć – dotarły do niego słowa i wtedy uświadomił sobie, że gdzieś to już słyszał. On sam wypowiedział podobne zdanie, gdy na stażu do kardiologii stał nad umierającym mężczyzną. Zapamiętał, że pacjent miał siwą brodę i bujną siwą czuprynę, kontrastującą upiornie z purpurowym kolorem jego niedotlenionej skóry.
– Panie kolego, proszę kłuć, póki krew krąży – usłyszał wtedy ponaglenia kierownika specjalizacji. Mężczyzna leżący przed nim już prawie nie oddychał. Był nieprzytomny, a mimo to Stanisław zapewniał go, że nie będzie bolało. Stał nad nim z tą długą igłą w rękach i zastanawiał się, czy to ma sens.
– Kolego, kiedyś trzeba się nauczyć – usłyszał znów głos rozsądku zza pleców. Ale pacjent ciągle jeszcze żył, choć zaniechano już czynności reanimacyjnych. Na monitorze pojawiały się słabnące impulsy umierającego serca. Stanisław czuł, że zdobywając wiedzę w taki sposób, okradał tego człowieka z resztek życia. Z przywileju umierania w spokoju.
Silny ból poniżej mostka brutalnie odciął go od rozmyślań. Jego kolega, anestezjolog nadziewał go na kilkunastocentymetrową igłę, próbując dotrzeć do otaczającego serce płynu. Wspomnienia zgasły boleśnie.
Znów stał w ogrodzie, a słońce właśnie zachodziło za widnokręgiem. Otrząsnął się i spojrzał do tyłu. Jego żona klęczała, obejmując jakiegoś człowieka siedzącego na wózku inwalidzkim. Od strony ulicy biegli sanitariusze, taszcząc nosze i reanimacyjne torby. Za nimi bardzo powoli zbliżał się mężczyzna w czerwonej kurtce służb medycznych. Był bez czapki, z daleka więc dostrzegł jego siwą brodę i zupełnie białe włosy. Gdy zrobił jeszcze kilka kroków, Stanisław rozpoznał w nim tego człowieka, który zmarł mu kiedyś na dyżurze, zanim wbił w niego ostrze długiej igły. Blondyn szedł do niego spokojnie i ciepło się uśmiechał.


Andrzej Chodacki
Strona autorska


Autor opowiadania: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powołania mąż i ojciec, z zawodu lekarz. Pisze prozę i poezję, a także fotografuje. Laureat kilkudziesięciu konkursów literackich. Jego opowiadania były drukowane między innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, Miesięczniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, oraz w wielu czasopismach polonijnych na całym świecie. W 2012 roku wydał debiutancką książkę z poezją i fotografią pt.„ Pejzaże tęsknoty”. W 2013 roku wydał cykl opowiadań pt. „ Opowieści ze świata”. W 2014 roku wydał kolejny cykl opowiadań pt „ Wyczekując dnia”.
W 2015 roku jego najnowsza powieść pt „ Doktor Seliański” została przetłumaczona na język ukraiński. Od 2015 roku członek Unii Polskich Pisarzy Lekarzy


Od Redakcji: Opowiadania Andrzeja Chodackiego można również znaleźć w dziale:Na każdy temat.

Wersja do druku

Andrzej Chodacki - 17.07.16 14:17
... a czasu nie da się cofnąć ...

MariaN - 17.07.16 12:59
Człowiek przeważnie nie docenia tego co ma. Dopóki wszystko jakoś się układa, i zdrowie dopisuje nie zwraca na to uwagi. I nic dziwnego, tak jest po prostu. Wazne jest aby czasem pomyśleć głębiej, zatrzymać sie na chwilę, gdy wszystko sie układa. Nie czekać aż przydarzy się tragedia. Ważną lekcją życia jest wizyta w szpitalu lub hospicjum, ale człowiek nie chce sobie psuć nastroju i chce żyć lekko i przyjemnie, odsuwa od siebie wszelkie kłopoty

Wszystkich komentarzy: (2)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

29 Marca 1837 roku
Urodził się Władysław Sabowski, polski poeta, pisarz, dramatopisarz, dziennikarz i tłumacz (zm. 1888)


29 Marca 1943 roku
Oddział Jędrusiów wspólnie z grupą AK rozbił więzienie niemieckie w Mielcu i uwolnił 126 więźniów


Zobacz więcej