Piątek 29 Marca 2024r. - 89 dz. roku,  Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 23.12.17 - 15:10     Czytano: [1260]

Dział: Godne uwagi

Wigilia lat sześćdziesiątych

z cyklu „Przytulam wspomnienia”



W latach sześćdziesiątych jako nastolatka (od 1962 do 1968) mieszkałam z rodzicami i swoją starszą siostrą Zosią w małym drewnianym budynku przy ulicy Rybaki w Serocku n/Narwią. Powinniśmy mieszkać na Śląsku, gdzie moja siostra wyszła za mąż za chłopca z tamtych stron i młodzi otrzymali piękne mieszkanie z przydziału kopalni Jankowice w trzypiętrowym bloku w Boguszowicach Osiedlu. Tam starsza ode mnie o dziesięć lat siostrzyczka Zosia, mając dwadzieścia dwa lata - urodziła Jolę. Po roku mojego i mojej mamy pobytu na Śląsku – moja siostra (z córeczką Jolą i ze mną) postanowiła przyjechać na wakacje do Serocka, bo tutaj mieszkała nasza druga siostra – Ania, która z kolei miała synka Mirusia, o dwa lata starszego od Joli. Za nami bez uzgodnienia przyjechała moja mama. Zdała to piękne mieszkanie do kopalni, wynajęła ciężarówkę i przywiozła nasze rzeczy do tego maleńkiego domku przy ul. Rybaki. Powiedziała, że nie chce mieszkać na Śląsku. Należy zaznaczyć, że przed wyjazdem na Śląsk, mieszkaliśmy w oddalonym o dziesięć kilometrów od Serocka - Popowie.

Domek, w którym zamieszkaliśmy należał do Pani Góreckiej, starszej pani, z którą początkowo wspólnie mieszkaliśmy, a którą potem przygarnęła do siebie jej córka. Domek składał się z jednego pokoju, maleńkiej wąskiej kuchenki i sionki. Nasz tatuś był ciągle w delegacji, bowiem pracował w Hydrobudowie, a budowy rozrzucone były po całej Polsce. Przyjeżdżał do nas mniej więcej raz na miesiąc. Bardzo za nim tęskniłam. Ale na Boże Narodzenie czy Wielkanoc był zawsze z nami...

Trochę wspomnień, jak to kiedyś u nas wyglądały święta:
Szybkimi krokami zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. W domu panowały wielkie przygotowania świąteczne. Moja przedsiębiorcza mama z samiutkiego rana wybierała się na rynek po zakup świeżych jaj i drobiu. Na Boże Narodzenie zawsze kupowała nie indyka, jak to jest tutaj (w Australii) jest w zwyczaju, ale gęś. Gęś była opalana ogniem ze spirytusu, a potem dokładnie szorowana. Niemniej pracy było z flakami. To nie były taki bielutkie i czyste flaki, jakie możemy kupić teraz. Trzeba je było płukać wielokrotnie w wodzie, następnie gotować po trzy, cztery razy aż były gotowe, by połączyć je z ugotowanym wołowym rosołem. Pasztet – to kolejny dosyć pracochłonny proces gotowania różnorakich mięs, kręcenia przez ręczną maszynkę. Szynka była gotowana. Wcześniej, co najmniej na tydzień czy dwa peklowana z dodatkiem saletry, czosnku i innymi przyprawami. Po ugotowaniu na maleńkim ogniu często nocą, pozostała w garnku aż do ostudzenia. Ciasta – koniecznie strucle makowe i ciasta drożdżowe. Czasem sernik, czy piernik. Jakże pachniało w całym domu. Ale ileż było przy tym pracy. Moczenie maku w mleku, suszonych owoców, rodzynek... Ciasto drożdżowe musiało wyrosnąć po kilka razy. I ciasteczka do których mama dokładała skwarki. Ciasto przechodziło przez zdobną blaszkę, będącą przedłużeniem maszynki. Takie ciasteczka nawlekałam na nitkę i zaczepiałam na choinkę. Aż dziw, że wszystko zawsze się udawało.

A sama wigilia! Koniecznie dwanaście potraw, liczonych po wiele razy, aby na stole nie zabrakło niczego. Dominowała kapusta wigilijna z prawdziwymi suszonymi grzybami. Jej zapach rozchodził się na okolicę. Ziemniaki okraszone prawdziwym olejem o kolorze brązowawym, zakupionym na rynku. Karp, którego zakup wcale nie był łatwy. Czasem trzeba było czekać w rybnym po parę godzin. Karp smażony, karp w galarecie, czasem w occie. Śledzie w różnych postaciach, również obsmażane w cieście naleśnikowym. Makaron ze słodkim makiem. Oczywiście pyszne pierogi. Mama zawsze gotowała kompot z suszu. Suszone owoce jabłek, gruszek, śliwek z dodatkiem skórki pomarańczowej. Mój ojciec zwykł we wigilię wstawać raniutko, aby być pierwszym przed otwarciem piekarni. Przynosił świeżutkie jeszcze gorące nieduże rumiane chlebki. A ja miałam także swoje obowiązki. Kiedy już mama przyniosła własnoręcznie uciętą ośnieżoną choinkę z lasu – to moim obowiązkiem było jej udekorowanie. Ale dekoracje to nie tylko błyszczące bombki, ale także cukierki w kolorowych błyszczących papierkach, ciasteczka, o których już wspomniałam, a także małe czerwone jabłuszka. Świeczki wkładane były do specjalnych uchwytów, przyczepianych do gałązek świerku czy sosny. Bo czasem mieliśmy też sosnową choineczkę, która pachniała jeszcze bardziej. Nie było elektrycznych światełek.

W przeddzień wigilii w porze wieczorowej mama szykowała dla nas kąpiel. Tutaj w Serocku w tym maleńkim domku nie było ani wody bieżącej, ani łazienki. Wodę pitną przynosiliśmy wiadrami ze studni od sąsiadów (200 m od naszego domu), a tę do celów sprzątania z rzeki, jeśli nie była zamarznięta. Kąpaliśmy się w sporej metalowej wanience. Należy sobie wyobrazić ile wiader wody trzeba było nanosić, aby wystarczyło do gotowania, mycia i sprzątania! Bo przecież trzeba było tez wyszorować drewniane podłogi w pokoju i kuchence, a także czerwone cegiełki w sionce.
Moim zadaniem też było szykowanie dekoracji dla Mikołaja, którym zawsze był mój tatuś. Przewracał kożuch na lewą stronę, zakładał uszytą przeze mnie brodę z wąsami i z pełnym workiem prezentów zwykł kijem walić w drzwi wejściowe do naszego małego domku, w którym zasiadała do wieczerzy wigilijnej nasza cała rodzinka: moi rodzice, moja siostra Zosia z córeczką Jolą, siostra Ania z mężem i synkiem Mirusiem i ja jako najmłodsza z rodzeństwa.
Najmłodsze pociechy – Jola i Miruś niecierpliwie oczekiwali na wizytę Mikołaja. Jola, chociaż dwa lata młodsza nie bała się go, natomiast Miruś aż trząsł się ze strachu. Rutynowo Mikołaj prosił dzieci, aby się przeżegnały, a potem każde zaśpiewało jakąś piosenkę, czy powiedziało wierszyk.

Bardzo czekaliśmy na rozpoczęcie wieczerzy, wyglądaliśmy pierwszej gwiazdki. Bo też każdy był bardzo głodny. Nie było czasu, aby cokolwiek jeść tego dnia za wyjątkiem małych dzieci. Pałaszowaliśmy więc z ogromnym apetytem. A wszystko, co na stole było takie smaczne! Po wieczerzy mama rozkazywała, abym to ja posprzątała stół. Chodziło tylko o zebranie talerzy, bo pod obrusem w sianku... były dla mnie pieniążki. Po kolacji zapalaliśmy świeczki na choince i śpiewaliśmy kolędy, a przed północą szliśmy po skrzypiącym śniegu w górę do kościoła świętej Anny... http://parafia-serock.pl/.

Tam dopiero można było poczuć wagę i atmosferę narodzenia się dzieciątka Jezus. Ogromne świerki, dekoracje i potężne głosy „Bóg się rodzi, moc truchleje”...

Autor - Danuta Duszyńska nick "australijka"

Wersja do druku

Grażyna - 23.12.17 18:42
Australijko , dziękuje Ci, mam podobne wspomnienia... czyli Wigilii na wsi na kielecczyźnie /od... może ... 1955r lub dalej /. Celebra świąt Bożego Narodzenia była wyjątkowa i dlatego te lata wspominam najserdeczniej.
Pozwól, że złożę życzenia : niechaj narodzi się w nas nadzieja i pokora i dziecięca radość idąca z Bożego Narodzenia
oraz by Naród wreszcie żył w jedności i w pokoju – tego sobie i Wszystkim życzę.

Wszystkich komentarzy: (1)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

29 Marca 1943 roku
Oddział Jędrusiów wspólnie z grupą AK rozbił więzienie niemieckie w Mielcu i uwolnił 126 więźniów


29 Marca 1848 roku
We Włoszech z inicjatywy Adama Mickiewicza został podpisany akt zawiązania legionu polskiego.


Zobacz więcej