Piątek 29 Marca 2024r. - 89 dz. roku,  Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 19.01.18 - 21:48     Czytano: [2362]

Złapać Ukrainę za łeb (Aktualizacja)

- czyli jak odzyskać polskie pamiątki narodowe przetrzymywane we Lwowie



Złapał Kozak za łeb Polaka,
ale Polak za łeb go nie trzyma



Kiedy mówimy o stratach dzieł sztuki ze zbiorów polskich podczas II wojny światowej, to myślimy, mówimy czy piszemy o stratach poniesionych ze strony Niemców i Związku Sowieckiego/Rosji. Zapominamy, że kradli nasze zbiory także Ukraińcy, Litwini i Białorusini. Praktycznie to oni są dzisiaj w posiadaniu prawie wszystkich zbiorów polskich, na które położyli swe złodziejskie łapy po zajęciu Ziem Wschodnich przez Związek Sowiecki najpierw w 1939, a następnie w 1944 roku. I gdyby można było sporządzić inwentarz zrabowanych nam dzieł sztuki, które znajdują się dzisiaj w Rosji, na Ukrainie, Litwie i Białorusi, to jestem pewny, że okazało by się, że najwięcej naszych dóbr narodowych jest dzisiaj nie w Rosji, a na Ukrainie. Że super złodziejami nie są Rosjanie, a tylko Ukraińcy.

W samym Lwowie Ukraińcy położyli swe złodziejskie łapy na wszystkie polskie muzea w tym mieście. A jak były one bogate i o jak dużym znaczeniu dla narodu polskiego poświadczyć może np. hasło „Lwowska Galeria Sztuki (do 1998 Lwowska Galeria Obrazów) w internetowej Wikipedii, w którym czytamy, że to „jedno z największych muzeów we Lwowie, posiadające ok. 50 tys. eksponatów w kilkunastu oddziałach we Lwowie i poza nim. Powstało na bazie przedwojennej miejskiej galerii obrazów oraz włączonych w okresie okupacji radzieckiej Lwowa innych (POLSKICH) galerii i zbiorów kościelnych i prywatnych, które do wybuchu II wojny światowej (1939) znajdowały się w jurysdykcji państwa polskiego”.
Jak się okazuje Ukraińcy kładli swe złodziejskie łapy także na polskie prywatne zbiory.

W „Roczniku Lwowskim 2012-13” w artykule Natalii Filerycz pt. „Lwowska Galeria Sztuki 1907-1944” czytamy, że kiedy władze sowieckie powróciły do Lwowa latem 1944 roku i Związek Sowiecki już wiedział, że Lwów już nie będzie polski, że ludność polska zostanie z miasta wysiedlona w ustalone przez Stalina granice komunistycznej Polski, przystąpiono do brutalnej kradzieży prywatnych zbiorów dzieł sztuki znajdujących się w posiadaniu Polaków mieszkających w tym mieście. W artykule Filerycz czytamy następującą lakoniczną informację na ten temat: „W tym czasie (1944 r.) do Galerii (Lwowska Galeria Sztuki) przekazano szereg prac, które komisyjnie wyłączano z domów mieszkańców Lwowa, którzy wyjechali na zachód (do Polski). Były składane akta, gdzie wskazywano, że dzieła sztuki zostają przekazane do muzeum nieodpłatnie, zgodnie z rozporządzeniem Radnarkomu ZSRR z 17 kwietnia 1943 roku”.
Nie zauważyłem, aby ktoś z Polaków, nawet tych związanych ze sprawami kresowymi, zwrócił uwagę na tę informację. Informację bardzo istotną dla sprawy strat dzieł sztuki ze zbiorów polskich podczas II wojny światowej.

Informacja Natalii Filerycz (Ukrainki ze Lwowa?) jest nie tylko lakoniczna, ale zapewne także kłamliwa: na pewno chodziło o Polaków, którzy mieli być wysiedleni do PRL, gdyż z pewnością nie wynoszono dzieł sztuki z opuszczonych mieszkań; ci co uciekli ze Lwowa przed wkroczeniem Armii Czerwonej do miasta, wywieźli ze sobą dzieła sztuki! Stąd dzisiaj w polskich zbiorach muzealnych i prywatnych jest dużo cennych przedmiotów, które do 1945-46 roku znajdowały się w domach i mieszkaniach polskich we Lwowie i na Ziemiach Wschodnich. Np. spadkobiercy historyka i archiwisty Aleksandra Czołowskiego, który zmarł we Lwowie w 1944 roku, wywieźli z miasta do centralnej Polski nie kilka czy kilkanaście cennych książek czy dzieł sztuki, ale m.in. całą jego cenną bibliotekę liczącą aż 12 653 książek (dzisiaj są w zbiorach Biblioteki Narodowej w Warszawie).

Jednak informacja ta jest namacalnym dowodem na to, że Ukraińcy, czy jak kto woli komuniści ukraińscy, dokonywali jawnej kradzieży dzieł sztuki będących PRYWATNĄ własnością polską. Bo jeśli zbiory muzealne zgodnie z prawem międzynarodowym związane są z danym terenem, to zbiory prywatne są PRYWATNĄ własnością danej osoby i w żadnym demokratycznym państwie nie podlegają konfiskacie – sekwestrowi (bez prawa do odszkodowania).

Jednak kradzież polskich prywatnych zbiorów polskich we Lwowie rozpoczęli Sowieci i Ukraińcy już w 1939 roku - zaraz po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną we wrześniu. Wydano wówczas rozporządzenie o znacjonalizowaniu prywatnych zbiorów, a także Polaków, którzy we wrześniu 1939 roku przed inwazyjną armią niemiecką uciekli do Lwowa, zabierając ze sobą cenne rzeczy (Internet: Irena Horban „Życie muzealne we Lwowie rok 1939”).

W polskim komunistycznym systemie prawa do roku 1990 i jak widać także w sowieckim, konfiskata mienia należała do katalogu tzw. kar dodatkowych, orzekanych w przypadku skazania za: zbrodnie przeciwko podstawowym interesom politycznym lub gospodarczym państwa, zagarnięcie mienia społecznego znacznej wartości lub inną zbrodnię dokonaną z chęci zysku. Po upadku komunizmu w Polsce w 1989 roku konfiskata mienia jako jawne bezprawie, została zniesiona nowelizacją Kodeksu karnego z dnia 23 lutego 1990 roku (Dz.U. z 1990 r. Nr 14, poz. 84).

Jednak Polacy, tak w 1939 roku jak i w 1944 roku, którym władze sowiecko-ukraińskie skonfiskowały ich prywatne dzieła sztuki, nie popełnili żadnego z tych przestępstw. Dokonywano więc jawnej kradzieży, bo taka była natura tego ustroju. A jednocześnie chciano zniszczyć – i wiele zniszczono! – jak najwięcej polskich pamiątek narodowych, szczególnie te, który potwierdzały wielowiekową polskość Lwowa i Małopolski Wschodniej. Horban przytacza rozporządzenie władz sowieckich dotyczące Muzeum Historycznego m. Lwowa: „W Muzeum… zamknąć ostatnie piętro, poświęcone wojnie imperialistycznej, wojnom 18-19-20 lat (wojna polsko-ukraińska o Lwów i Małopolskę Wschodnią i wojna polsko-bolszewicka 1919-20 – M.K.), ogółem jako szowinistyczne i antyradzieckie”. Potem wiele z tych eksponatów zniszczono.

My, Polacy znając aż za dobrze system sowiecki możemy sobie wyobrazić, jak wyglądała kradzież dzieł sztuki z polskich mieszkań dokonywana przez ukraińskich urzędników sowieckich zapewne z udziałem NKWD-ystów. Po dowiedzeniu się kto ma co w domu, te państwowe bandziory rozwalały drzwi do mieszkań i po rewizji zabierali z nich co chcieli. A przestraszonym domownikom zagrozili „siedzieć cicho” jak nie chcą być wywiezieni na Sybir albo dostać kulę w łeb. Gorzej, bo ci ludzie nie mogli także dochodzić sprawiedliwości także później - w komunistycznej Polsce, do której zostali wysiedleni.

Dzisiaj rząd wolnego państwa ukraińskiego ani myśli naprawić tę krzywdę. Uważa, że dawne polskie zbiory muzealne i te skradzione z prywatnych mieszkań za ukraińskie dziedzictwo narodowe! A wszystkie rządy polskie od 1989 roku zakochane w Ukrainie, Ukraińcach i ignorujące antypolskie zachowania Ukrainy i polakożerców ukraińskich nic nie zrobiły i nie robią, aby chociaż odzyskać najcenniejsze NARODOWE pamiątki polskie znajdujące się w ukraińskich łapach. Rząd PiS zaraz po dojściu do władzy w 2015 roku pożyczył ledwo dyszącej gospodarczo Ukrainie na wieczne nieoddanie 1 miliard (!) dolarów amerykańskich. A przecież mógł za te pieniądze zażądać zwrotu chociażby właśnie tych najcenniejszych dla narodu polskiego pamiątek historycznych, które znajdują się w ukraińskich łapach i są trzymane w magazynach, gdzie niszczeją z braku pieniędzy na ich konserwację. Tacy „patrioci” rządzą Polską!

Ukraina i Ukraińcy nie są przyjaciółmi Polski i Polaków. To widać gołym okiem; o tym ćwierka czy śpiewa każdy ptak, szumi każde drzewo. Tylko polscy głupi politycy – zaczadzeni SKRAJNĄ rusofobią oraz antypolskimi idiotyzmami Jerzego Giedroycia tego nie dostrzegają (które w okresie Solidarności stały się modne przez narzucenie ich jej działaczom). Niestety, historia Polski pokazuje, że wśród polityków polskich mieliśmy dużo zwykłych kretynów, ludzi wypranych z patriotyzmu i zwykłych zdrajców. A nam przedstawiali się i przedstawiają jako patrioci polscy i gęby mają pełne patriotycznych frazesów. Za patriotę polskiego uważała się m.in. kanalia nad kanaliami - gen. Wojciech Jaruzelski. Tusk (i jego banda), podobnie jak dawniej targowiczanie, także uważa się za patriotę polskiego, chociaż szkodził i szkodzi Polsce i Polakom najpierw jako premier (skandaliczne rządy) a dzisiaj w Unii Europejskiej. Politycy PiS udają patriotów, ale prawdą jest, że ten ich patriotyzm jest bardzo wybiórczy (np. tak naprawdę to mają w nosie Polaków na Kresach i sprawy kresowe; tamtejszych Polaków oddają na pastwę nacjonalizmu litewskiego i ukraińskiego, na co namacalnych dowodów jest aż za wiele!) i rasistowski, gdyż w polityce kierują się skrajną rusofobią i większym dbaniem o sprawy litewskie i ukraińskie niż polskie (ciekawe zjawisko: antypolski rasizm Polaków z urodzenia!). Czyli ich działalność skierowana jest przeciwko narodowi polskiemu.

Wszyscy mało inteligentni (prezydent Polski Bronisław Komorowski, który ukończył studia historyczne, nie wiedział, że Konstytucja 3 Maja 1791 roku była pierwszą uchwaloną konstytucją w Europie i robił błędy ortograficzne w publicznych dokumentach, a minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski mówił publicznie o państwie San Escobar, które w ogóle nie istnieje!), beznadziejni dyplomaci i wyjątkowo naiwni politycy polscy po 1989 roku byli i są zwolennikami polskiej polityki wschodniej opracowanej przez zespół paryskiej „Kultury” 50-40 lat temu, nazywanej powszechnie giedroyciowską od nazwiska redaktora tego pisma Jerzego Giedroycia. Wówczas istniał Związek Sowiecki, a Litwa, Ukraina i Białoruś wchodziły w jego skład. Natomiast Polska była zależna od Moskwy i w zasadzie okupowana (na terenie Polski stacjonowała cała armia sowiecka). Wówczas można było marzyć czy planować współpracę Polski z naszymi wschodnimi sąsiadami po upadku Związku Sowieckiego. To państwo z piekła rodem upadło w 1991 roku i Litwa odzyskała niepodległość, a Ukraina i Białoruś po raz pierwszy w dziejach Europy pojawiły się jako niepodległe państwa. Dwa lata wcześniej (1989) Polska wyzwoliła się ze szponów Związku Sowieckiego. Niestety, chociaż upadł Związek Sowiecki nowa Rosja stała się kontynuatorem imperializmu rosyjskiego. Polityka wschodnia Giedroycia była antypolska, gdyż zgodnie z jej wykładnią Polska ma ustępować we wszystkim, a więc także w kwestiach jawnie antypolskich, Litwie, Ukrainie i Białorusi, aby przez to nie psuć poprawnych stosunków Polski z tymi państwami. I taka polityka jest prowadzona przez Warszawę po dziś dzień. Rządzący Polską zapominają (czy raczej nie wiedzą – tak znają koncepcję Giedroycia!) o bardzo ważnej rzeczy, że w budowanym ładzie na wschodzie Europy według miała partycypować także DEMOKRATYCZNA Rosja. Tak nie jest i plan Giedroycia przez to stał się fiaskiem. Giedroyciowska polityka Polski wobec Litwy, Ukrainy i Białorusi definitywnie wymaga korekty. Nie może być tak, że Polska ma we wszystkim ustępować antypolskim rządom w Wilnie i Kijowie i ponosić duże ciężary natury ekonomicznej przez całkowite i sprzeczne z polską racją stanu popieranie Ukrainy w konflikcie z Rosją (sankcje rosyjskie na Polskę). To nieprawda, to wręcz skrajna głupota twierdzić, że Ukraina i Litwa są strategicznymi partnerami Polski i że bez wolnej Ukrainy czy Litwy (jest pod każdym względem totalnym zerem w Europie!) nie będzie wolnej Polski (główna teza Giedroycia).

Fiasko polskiej polityki wschodniej i szkodę, jaką ona przynosi Polsce i polskim interesom narodowym zauważają coraz częściej co mądrzejsi politycy polscy i ludzie oświeceni (których mózgi są wolne od głupiej i antypolskiej propagandy partyjnej). W ostatnich miesiącach ukazało się szereg artykułów i wypowiedzi na ten temat. Oto niektóre wymowne tytuły i wypowiedzi: dr hab. Andrzej Zapałowski, historyk i ekspert do spraw bezpieczeństwa: „Czas na rewizję polityki wobec Ukrainy” („Nasz Dziennik” 8.6.2017); publicysta, sympatyzującego z rządem oraz Prawem i Sprawiedliwością portalu wPolityce.pl Piotr Cywiński pisze o „końcu złudzeń” wobec Ukrainy i wzywa do rewizji polityki wobec tego państwa (wPolityce.pl/kresy.pl 22.6.2017); jeden z najbardziej prominentnych, sympatyzujących z PiS publicystów, Piotr Zaremba stwierdził, że prez. Lech Kaczyński poświęcał interesy kresowych Polaków w imię budowania „antyrosyjskiego kordonu” (Kresy.pl 29.8. 2017); „Kukiz do Kaczyńskiego: Podajecie rękę tym, którzy czczą diabła” tj. Banderę (DoRzeczy 17.10.2017); prof. Andrzej Gil z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego pisze, że stosunki z Ukrainą są dla Polski bardzo ważne, ale obecnie Polska nie ma w Ukrainie partnera. Ocenił, że polska polityka zagraniczna wobec Ukrainy jest naiwna, oparta bardziej na życzeniowym myśleniu, niż na politycznym pragmatyzmie („Dzienniku.pl” 30.10.2017); znany dziennikarz „Ziemkiewicz: dla nas Ukraina jest partnerem, a dla Ukrainy Polska jest frajerem” (wsensie.pl/youtube.com/Kresy.pl 2.11.2017); Anna M. Piotrowska „Kult zbrodniarzy na Ukrainie. Fiasko polskiej polityki wschodniej” („DoRzeczy” 5.11.2017).

Najdosadniej polską politykę wschodnią skrytykował znany niezależny publicysta polski Stanisław Michalkiewicz: „Michalkiewicz ostro krytykuje postępowanie rządów, tak Prawa i Sprawiedliwości, jak i wcześniejszych wobec Ukrainy. Jego zdaniem postępowanie rządów w Warszawie: „nie zasługuje nawet na nazwanie go polityką. Bo polityka powinna mieć jakiś cel, tymczasem postępowanie to polega na żyrowaniu w ciemno wszystkiego, na co tylko wpadnie rząd w Kijowie. To jest ku*estwo, a nie polityka. Zdaniem publicysty przynosi to rezultaty opłakane (dla Polski)” (magnapolonia.pl / Kresy.pl 2.11.2017).

Jednak najwymowniejsza w tej sprawie jak i na temat prowadzenia przez rządy polskie antypolskiej polityki wschodniej Giedroycia, która doprowadziła do niebywałego zuchwalstwa i arogancji antypolskich bestii w Kijowie i Wilnie, jest wypowiedź Jana Parysa, szefa Gabinetu Ministerstwa Spraw Zagranicznych, który powiedział (co szeroko komentowały media): „Moim zdaniem silna i niepodległa Ukraina jest ważna dla Polski, natomiast to nie jest tak, że istnienie Ukrainy jest niezbędnym warunkiem istnienia wolnej Polski… Parys tłumaczył, że Polska jest piątym krajem w Unii Europejskiej po odejściu Wielkiej Brytanii, jest w NATO, a także głównym krajem flanki wschodniej i będzie istnieć niezależnie od tego, co dzieje się na Ukrainie. (Jan Parys) podkreślał również, że oczywiście lepiej jest dla Polski, kiedy Ukraina jest demokratyczna, kiedy jest tam normalne, silne i sprawne państwo, jednak na to mają wpływ tylko politycy, którzy rządzą w Kijowie. – Nie jest tak, żeby Ukraina była warunkiem istnienia Polski – powtórzył szef gabinetu Ministra Spraw Zagranicznych. – Oczywiście wpływy rosyjskie na wschodzie są groźne i dla Polski i dla Europy, ale to nie oznacza, że mamy rezygnować z obrony własnych interesów, że mamy tolerować każde świństwo, takie jak rozbieranie torów, fałszowanie historii, mówienie, że byliśmy okupantami, że byliśmy takim samym, totalitaryzmem jak totalitaryzm hitlerowski, że mamy milczeć, kiedy kradnie się obrazy z polskich kościołów, kiedy się szykanuje polską mniejszość – podkreślił. – Jesteśmy na tyle dużym państwem, że nikt nas nie będzie szantażował. Nawet rosyjskim zagrożeniem – dodawał. - Ze strony Ukrainy nie było wzajemności w żadnej ważnej dla nas sprawie. Ten brak symetrii jest dalej nie do utrzymania – tak podsumował ostatnie dwa lata polskiej polityki zagranicznej na wschodzie Jan Parys. I dodał: Mam wrażenie, że ukraińscy politycy mają zupełnie fałszywą opinię o Polsce. Czerpią wiedzę z komentarzy „Gazety Wyborczej”. Dopóki tak będzie, będą błądzić. Sądzą, że Warszawa jest słaba, izolowana i potrzebuje Ukrainy. Nieprawda. To Ukraina potrzebuje Polski. Polska bez Ukrainy sobie znakomicie poradzi. (…) Nie będziemy decydować o tym, jakie tradycje wybierają sobie władze na Ukrainie, ale nie pozwolimy rozwijać u nas kultu Bandery, który jest kwestionowany przez Polskę, ale także przez środowiska żydowskie (Jan Parys „Istnienie Ukrainy nie jest niezbędnym warunkiem istnienia wolnej Polski” DoRzeczy 9.12.2017, Kresy 24.pl).

Wystąpienie Jana Parysa poparł Leszek Miller, były premier Polski i były szef SLD, mówiąc: „Wypowiedź Jana Parysa na temat Ukrainy to prawidłowa ocena sytuacji… To jest jednak naprawdę dziwne, że polskie władze tolerują sytuację, w której na Ukrainie kwitnie antypolski nacjonalizm, że czci się zbrodniarzy i ludobójców”. W tymże samym Miller wywiadzie zabrał głos w sprawie doktryny Giedroycia, ostro ją krytykując: „Doktryna Giedroycia uformowana jeszcze w latach 60. ubiegłego stulecia – zwłaszcza po tym, jak weszliśmy do NATO i Unii Europejskiej jest anachroniczna… My mamy przede wszystkim kierować się polskim interesem, polską racją stanu, a nie racjami ukraińskimi. Niestety ta doktryna Giedroycia, którą polskie elity przez długi czas się kierowały i myślę, że dalej się kierują, doprowadziła do tego, że interesy obcego (i wrogiego nam państwa! – M.K.) stawia się wyżej niż interesy własnego państwa. Tak przecież nie może być” (DoRzeczy 11.12.2017). „Natomiast na pytanie: do czego potrzebna jest Polsce banderowska Ukraina, odpowiedź powinna brzmieć – do niczego” – powiedział Leszek Miller (Kresy.pl 8.121.2017). - Czas najwyższy, aby zrozumieli to wreszcie politycy PO i PiS.

Z kolei Wojciech Konończuk w artykule pt. „Polska i Ukraina w epoce postgiedroyciowskiej” zamieszczonym w dzienniku „Rzeczpospolita” z 14 stycznia 2018 roku pisze m.in.: „Odwoływanie się do idei Jerzego Giedroycia nie rozwiąże obecnych polsko-ukraińskich sporów. Choć bowiem szerzej nie jest to zauważane, przesłanie programu ukraińskiego „Kultury" już się wypełniło… (Obecny) Spór o historię (między Polską a Ukrainą) sprawił, że po obu stronach granicy znowu słychać wezwania do powrotu do idei Jerzego Giedroycia, które jakoby miałyby się stać panaceum na obecny kryzys. Wypracowany przez paryską "Kulturę" program wschodni był niezwykle ważnym drogowskazem dla niepodległej Polski. Jednak każda, najlepsza nawet, koncepcja wymaga weryfikacji i rewizji, gdy zmienia się rzeczywistość. Idei utożsamianej z Jerzym Giedroyciem (w uproszczeniu, gdyż pierwszoplanową rolę w jej stworzeniu odegrał Juliusz Mieroszewski) nie należy kanonizować i na siłę do niej wracać…”.

Koncepcja Giedroycia jest dzisiaj nieaktualna i bardzo szkodliwa dla polskich interesów narodowych! Za Mieroszewskiego sprawy polsko-ukraińskie zupełnie inaczej wyglądały. Dzisiaj i Polska i Ukraina są wolnymi państwami, a cele ukraińskie z ich własnego wyboru są bardzo często, jeśli nie wrogie to co najmniej nieprzyjazne wobec Polski i narodu polskiego. Oni (i Litwini) całkowicie ignorują koncepcję wschodnią Giedroycia w odniesieniu do siebie. Chcą jednak aby rządy polskie ją realizowały, bo jej przestrzeganie przez Warszawę jest korzystne dla Ukraina (i Litwy). Podobnie MSZ Ukrainy niefrasobliwie kopiuje zasadę przebaczamy i prosimy o przebaczenie (Kresy.pl / Telewizja Republika 4 listopada 2017). Tzn. Polska ma tę zasadę stosować wobec Ukrainy i Ukraińców, ale nie Ukraina i Ukraińcy wobec Polski i Polaków. Przebaczyć to znaczy przyznać się do winy. A do swych win Ukraińcy w ogóle nie chcą się przyznawać. Najbardziej jaskrawy przykład na to miał miejsce podczas spotkania biskupów polskich i ukraińskich w Rzymie w 1988 roku z okazji 1000-lecia chrztu Rusi. Wówczas polscy biskupi skierowali do biskupów ukraińskich formułę: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Na co przedstawiciel biskupów ukraińskich kardynał Myrosław Lubacziwski odpowiedział tylko „Przebaczamy” (za Dominikiem Morawskim, paryska „Kultura”). Uczynił tak nie jakiś bezbożny polityk, a tylko ponoć chrześcijański kapłan, który w swym zacietrzewieniu nacjonalistycznym zapomniał o tym co powiedział Pan Jezus: Nikt z was nie jest bez winy. Jak więc z takimi ludźmi rozmawiać i uważać ich za przyjaciół czy ludzi nam życzliwych i pragnących szczerze naprawy stosunków polsko-ukraińskich?!

Natomiast Jazmig w dzienniku „Rzeczpospolita” z 3 listopada 2017 roku napisał: „Cała filozofia pisowskiej polityki wobec Ukrainy wynika z założenia, że za wszelką cenę musimy mieć dobre stosunki z tym krajem. Zdaniem pisowców Ukraina jest wrogiem Rosji i przez to przyjacielem Polski. Jest to poważny, strategiczny błąd władz Polski od początku III RP., lepszy jest bowiem prawdziwy wróg od fałszywego przyjaciela. O ile można było się jakoś układać z w miarę cywilizowanymi poprzednimi władzami Ukrainy, to z władzami banderowskimi jest to krok samobójczy. Banderowcy byli są i będą antypolscy i proniemieccy. Mówi o tym historia, więc nie będę uzasadniał swojego poglądu. Banderowska Ukraina bez osłonek zgłasza swoje pretensje terytorialne wobec Polski, a rzeczywiste cele Niemiec są podobne, aczkolwiek na razie skrywane. W razie problemów, obydwa te państwa rzucą się na Polskę bez chwili wahania. W chwili obecnej to Ukraina ma interes w tym, żeby mieć dobre stosunki z Polską. Ukraina nie ma Polsce nic do zaoferowania, bo jej władze i tak są z Rosją w złych stosunkach z powodu Krymu i Donbasu, a bez Polski Ukraina nie dostanie się ani do UE, ani do NATO. Dlatego to Polska może i powinna narzucać Ukrainie warunki współpracy i zacząć od tego, aby władze ukraińskie zostały oczyszczone z banderowców. Ukraina nie może wrócić do dobrych stosunków z Rosją, bo musiałaby na początek zrezygnować z wszelkich pretensji do Krymu.
Dlatego Ukraina jest na musiku i musi spełniać żądania Polski. Skoro dzieje się odwrotnie, to oznacza, że albo mamy nieudolne władze, albo te władze zdradzają świadomie swój kraj – Polskę”.

I tu dochodzimy do sedna sprawy – do polskich skarbów narodowych przetrzymywanych dziś w ukraińskim Lwowie.
To przez podporządkowanie swojej polityki wschodniej antypolskiej koncepcji Giedroycia rządy polskie nie starały się i nie starają m.in. o zwrot przez Ukrainę i (Litwę) cennych i historycznych polskich pamiątek narodowych.

Prawo międzynarodowe stanowi, że w wyniku przesunięć granic państwowych zbiory archiwalne i muzealne pozostają na miejscu.
Zgodnie z tym prawem, polskie muzea i archiwa na Ziemiach Wschodnich po 1945 roku mogły pozostać na terenie Związku Sowieckiego, który zagarnął te polskie ziemie. Z kolei archiwa i muzea niemieckie na tzw. Ziemiach Zachodnich, które w 1945 roku przypadły Polsce przejęły władze polskie. Z tym, że Niemcy bardzo dużo najcenniejszych zbiorów zdążyli przedtem wywieźć w głąb Niemiec. W Polsce pozostały resztki po tej wywózce i dokonanej kradzieży dzieł sztuki z tych ziem przez Armię Czerwoną w 1945 roku. Natomiast Związek Sowiecki przejął przebogate archiwa i zbiory polskie, które dzisiaj znajdują się w łapach jego spadkobierców: Ukrainy, Litwy i Białorusi; tylko drobna ich część znalazła się w Rosji.

Poza tym we Wrocławiu, Szczecinie czy innym mieście na wschodnich terenach Niemiec, które przypadły Polsce w 1945 roku nie były w zasadzie gromadzone niemieckie pamiątki narodowe o ogólnoniemieckim znaczeniu. Podczas gdy zbiory polskie, szczególnie we Lwowie (i Wilnie), były pełne bardzo ważnych – o wielkim znaczeniu dla Polaków pamiątek narodowych. A to dlatego, że w latach 1795-1918 nie było państwa polskiego. Ziemie polskie były okupowane przez Rosję, Niemcy i Austrię. Przede wszystkim Rosjanie i Niemcy prowadzili na ziemiach polskich politykę rusyfikacji i germanizacji. Austria do 1867 roku także prowadziła politykę germanizacyjną; jednak w 1817 roku zrobiła wyjątek - zezwoliła na ufundowanie dla Narodu Polskiego przez Józefa Maksymiliana Ossolińskiego Zakładu Narodowego im. Ossolińskich (ZNiO)/Ossolineum we Lwowie (otwarty w 1827), który do 1939 roku łączył w sobie bibliotekę, wydawnictwo i bogate Muzeum Książąt Lubomirskich (od 1823 r.), założone przez księcia Henryka Lubomirskie z jego zbiorów w Przeworsku koło Rzeszowa, które gromadziło dzieła sztuki i pamiątki historyczne związane z dziejami narodu polskiego. Polski język i polska kultury były przez zaborców tępione, historia Polski zakłamana, a naród poniżany. Rosjanie wiele polskich bibliotek i cennych zbiorów sztuki wywieźli w głąb Rosji, głównie Petersburga, Kijowa i Moskwy. Gromadzenie, a przede wszystkim udostępnianie dla publiczności polskich pamiątek narodowych było bardzo utrudnione, jeśli w ogóle możliwe. W okupowanej przez Rosjan stolicy Polski - Warszawie nie było żadnego muzeum polskiego o charakterze patriotyczno-narodowym!

W 1867 roku Wiedeń przyznał autonomię Galicji, której stolicą był polski Lwów. Władzę w Galicji i we Lwowie przejęli Polacy. Autonomia dała Polakom wolność narodowo-kulturalną. Polacy mogli zakładać m.in. polskie muzea. W ten sposób powstały we Lwowie przebogate muzea polskie: Miejskie Muzeum Przemysłu Artystycznego (zał. 1874, 7707 eksponatów), Muzeum Historyczne Miasta Lwowa (zał. 1891, w 1929 r. 12 540 eksponatów), Panorama Racławicka (zał. 1894, potem filia Galerii Narodowej), Galeria Narodowa Miasta Lwowa (zał. 1897, w 1929 r. 2958 eksponatów, w tym 1276 obrazów, w tym 1033 obrazy 243 malarzy polskich; 16 obrazów Jana Matejki), Biblioteka i Muzeum Baworowskich (zał. 1900), Muzeum Narodowe im. Króla Jana III (zał. 1908, w 1929 r. 40 000 eksponatów), Zbiory Bolesława Orzechowicza przy Muzeum Narodowym (zał. 1919, 4965 eksponatów), Rzymsko-katolickie Muzeum Archidiecezjalne (zał. 1916), Muzeum Etnograficzne, Muzeum Pradziejów Ziemi Czerwieńskiej, Muzeum Pamiątek po Zasłużonych Polakach, Muzeum Higieny, Muzeum Archidiecezji Ormiańskiej (była to polska placówka). Poza tym było 70 prywatnych kolekcji (prywatne muzea), głównie polskich, z których największymi i najcenniejszymi były zbiory Leona Pinińskiego, barona Konstantego Brunickiego, Gołuchowskich, Pawlikowskich, J. Kulczyckiego, M. Goldsteina (Internet: Irena Horban „Życie muzealne we Lwowie rok 1939”, „Muzea Gminy Miasta Lwowa” Londyn 1968).

Muzea te były instytucjami i placówkami polskimi. Ich zbiory zgromadzone i utrzymywane były wysiłkiem Polaków i społeczeństwa polskiego, pozyskane i stworzone jego kosztem i przez to stanowiły I STANOWIĄ, chociażby z punktu widzenia moralnego, niewątpliwie własność narodową polską. Należy tu wspomnieć, że właśnie przez te fakty władze sowieckie po zajęciu Lwowa we wrześniu 1939 roku przystąpili do rozbicia polskich kolekcji artystycznych w mieście i zatarcia ich polskiego pochodzenia – podzielono je między różne muzea i instytucje ukraińskie, tym samym powodując ich rozproszenie.

Zbiory te tworzyli nie tylko Polacy we Lwowa czy Małopolski Wschodniej, ale cały naród polski. Bo w okresie rozbiorowym Lwów obok Krakowa stanowił wybitne i zasłużone centrum polskiego wolnego ducha i życia narodowego. A poza tym nikt, dosłownie nikt z Polaków w trzech zaborów nie wyobrażał sobie wolnej Polski bez Lwowa. Stąd zbiory muzeów i bibliotek lwowskich powiększały dary Polaków z wszystkich ziem przedrozbiorowej Polski. Np. Jan Nargielewicz ze Żmudzi ofiarował Ossolineum swój piękny, cenny i zasobny księgozbiór – 5000 dzieł pięknie i estetycznie oprawionych (Stanisław Wasylewski „Pod kopułą lwowskiego Ossolineum” Wrocław 1958); Polacy z zaboru pruskiego przysyłali do Ossolineum wydawane czasopisma polskie w zaborze pruskim i przez to stał się najpełniejszym z wszystkich zbiorów polskich (włącznie z Biblioteką Narodową w Warszawie) zbiorem prasy polskiej z zaboru pruskiego, który dzisiaj znajduje się w ukraińskich rękach, chociaż Ukrainę i Ukraińców nic nie łączyło z zaborem pruskim. Pomimo tego nie chcą tego zbioru przekazać Polsce. Oczywiście z „miłości” do Polski i Polaków. Bo ten zbiór bez opieki (konserwacji), na którą dziadowską Ukrainę nie stać, kiedyś przepadnie. I o to chodzi Ukraińcom! W 1921 roku, a więc po traktacie ryskim, po którym Polacy myśleli, że Lwów będzie już na zawsze polski, Jan Gwalbert Pawlikowski przekazał Ossolineum (Muzeum Lubomirskich) kolekcję swego dziadka, Gwalberta Pawlikowskiego, która do tej pory znajdowała się w jego dworze w Medyce koło Przemyśla – na terytorium dzisiejszej Polski. Kolekcja zawierała ponad 25 000 rycin i rysunków, a ponadto bibliotekę, zbiór rękopisów, map, monet i pieczęci. Stała się ona osobnym oddziałem Ossolineum – Biblioteką Pawlikowskich.

Z kolei Bibliotekę i Muzeum Baworowskich powiększył zbiór (ok. 7 tys. tomów) starodruków hr. Zygmunt Czarnecki z Ruska i Gogolewa w Wielkopolsce – rzadkich i najrzadszych druków polskich lub odnoszących się do Polski. Na zbiór ten składały się rzadkie egzemplarze pomników literatury polskiej, szczególnie XVI i XVII w polskiego prawa i polskiej historii, druki religijne, komplet najstarszych mszałów diecezji krakowskiej i poznańskiej XV i XVI w., unikatowa literatura katolicka i dysydencka, ogromna ilość biblii, ustawy synodów diecezji polskich, dzieła dotyczące unii brzeskiej, bogata literatura nt. schizmy, rzadkie polskie hebraica, literatura astronomiczno-matematyczna itp.; oraz zbiór dzieł i pism (ok. 8 tys. tomów) z okresu I wojny światowej (w tym wszystkie wydawnictwa działającego podczas tej wojny polskiego Naczelnego Komitetu Narodowego (Wikipedia).
Przez wyjątkowo liczne dary Polaków z kraju i zagranicy Galeria Narodowa Miasta Lwowa stała jedną z największych galerii malarstwa polskiego, a dziś, będąc prawem kaduka w rękach ukraińskich, stanowi największy poza Polską zbiór malarstwa polskiego (2000 obrazów!).

Jeśli chodzi o darowizny Polaków dla tej Galerii, to w roku 1905 lwowski mecenas Michał Szymon Toepfer ofiarował miastu do przyszłej galerii 59 obrazów i szkiców malarskich polskich artystów ze swojej prywatnej kolekcji. W 1907 roku profesor Piotr Harasimowicz przekazał w darze wspaniałe, dużego formatu płótno młodego Stanisława Dębickiego Pogrzeb żydowski w małym miasteczku (1887). W roku 1908 kilka portretów pędzla Aleksandra Raczyńskiego ofiarował profesor Władysław Ochenkowski. W tymże roku Wojciech Kossak zrezygnował na rzecz galerii z części honorarium za obraz Wiosna 1813 roku, nawiasem mówiąc jedno z najlepszych, charakterystycznych dlań dzieł. W roku 1909 hrabina Helena Mierowa podarowała muzeum cieszący się wielką popularnością obraz Pawła Merwarta Potop (Sara), według poematu Alfreda de Vigny Le déluge. Wśród innych pierwszych ofiarodawców, którzy przekazali obrazy do galerii, znaleźli się Fryderyk Lachner (szkice malarskie Wilhelma Leopolskiego), wdowa po pisarzu Marianie Gawalewiczu (portret jej męża pędzla Stanisława Lentza), Stanisław Niemczynowski (Portret pani S. N. Andrzeja Grabowskiego), syn malarza Aleksandra Raczyńskiego (Autoportret ojca), znana lwowska kolekcjonerka Helena Dąbczańska (prace Aleksandra Raczyńskiego, Tadeusza Popiela i innych artystów pracujących we Lwowie). W tym początkowym okresie istnienia galerii ofiarowali do niej swe obrazy Aleksander Augustynowicz, Zygmunt Rozwadowski, Stanisław Fabijański, Leonard Winterowski, Maria Dulębianka, Feliks Wygrzywalski (jego Autoportret z 1906 roku jest reprodukowany w tej książce).

W dalszym ciągu napływały do galerii cenne dary. Po zakończeniu pierwszej wojny światowej na podstawie zapisu Floriana Ziemiałkowskiego jego rodzina przekazała do galerii kilka obrazów Wilhelma Leopolskiego i wielką scenę wschodnią Tadeusza Ajdukiewicza Modlitwa na pustyni. W roku 1919 Julia Mussilowa przekazała niewielką, lecz cenną kolekcję obrazów malarzy lwowskich; Jana Maszkowskiego, Kornelego Szlegla, Aleksandra Raczyńskiego i kilku innych. Dar Erazma Barącza z roku 1925 wzbogacił galerię o Portret Tadeusza Barącza pędzla Jacka Malczewskiego, Portret Erazma Barącza pędzla Leona Wyczółkowskiego i szereg innych dzieł. W roku 1928 malarz Ludwik Kwiatkowski, który wiele lat spędził we Lwowie, ofiarował około 50 portretów, pejzaży i martwych natur. Wyjątkowo ważne darowizny miały miejsce również w latach trzydziestych. W roku 1933 z zapisu Kazimierza Fedorowicza oraz od Kazimierza Pruszkowskiego z Paryża weszło do galerii siedem dzieł Witolda Pruszkowskiego. Dzięki tym darom, w których znalazły się tak znakomite obrazy, jak Wiosna, Portret Stefanii Fedorowiczowej, Madonna, Trzy palety i Wierzby, zespól prac malarza w galerii lwowskiej nabrał wyjątkowego znaczenia. W tym samym roku Zuzanna Dylewska podarowała portrety pędzla malarzy ze środowiska lwowskiego: Marcina Jabłońskiego, Karola Schweikarta oraz jeden z najdoskonalszych portretów kobiecych Alojzego Reichana, wyobrażający Helenę Matzel z Wroczynerów. Wśród dzieł ofiarowanych w roku 1939 przez Stanisława Badeniego znalazły się: dużej wartości artystycznej obraz Wacława Szymanowskiego Opowiadanie górala, rzadki, z wczesnego okresu twórczości pejzaż Tadeusza Ajdukiewicza Tabun koni, a także krajobrazy Jana Stanisławskiego, Stanisława Czajkowskiego, Romana Bratkowskiego, pastele Alfonsa Karpińskiego, Teodora Axentowicza i Odo Dobrowolskiego, młodo zmarłego artysty lwowskiego, działającego na początku XX wieku. W latach trzydziestych Aleksander Hajdecki i Stanisława Felicja Obtułowicz ofiarowali różne obrazy Wilhelma Leopolskiego, malarz Władysław Jarocki własny obraz Portret Władysława Kozickiego, Luna Drexlerówna, bardziej znana jako rzeźbiarka - swój malarski autoportret. (Internet: Dmitrij Szelest „Dzieje zbiorów polskiego malarstwa w Lwowskiej Galerii Obrazów”).

Ukrainiec Szelest nie wymienia wszystkich polskich darowizn dla Galerii Narodowej Miasta Lwowa. Więcej darowizn wymienia Agnieszka Biedrzycka w swoim „Kalendarium Lwowa 1918-1939” (Kraków 2012). Ostatnim był zapewne dar hrabiego Stanisława Henryka Badeniego dokonany na krótko przed wybuchem wojny w 1939 roku. Ofiarował on lwowskiej Galerii 32 obrazy polskich malarzy, m.in. T. Ajdukiewicza, T. Axentowicza, J. Fałata, J. Malczewskiego, A. Pankiewicza, J. Stanisławskiego, W. Szymanowskiego i L. Wyczółkowskiego.

Gdyby ci wszyscy darczyńcy (i inni) wiedzieli, że Lwów odpadnie od Polski w 1945 roku, że ich dar PRAWEM KADUKA wpadnie w ręce antypolskich Ukraińców, to na pewno nie przekazywali by obrazów malarzy polskich (a zapewne i cudzoziemców) do tego miasta.
W muzeach lwowskich było tysiące poloników, bardzo często o dużej wartości dla narodu polskiego. Np. w Muzeum Narodowym im. Króla Jana III (Sobieskiego) były m.in. pamiątki po tym królu czy Tadeuszu Kościuszce, a przede wszystkim zabytki z okresu walko o niepodległość Polski 1795-1920, cenne przedmioty związane z polskim Orłem Białym, cykl 126 obrazów i szkiców Aleksandra Sochaczewskiego p.t. „Sybir” (droga zesłańców polskich na Sybir), a także 92 obrazy olejne Józefata Łukaszewicza (1789-1850), przedstawiających typy umundurowania i uzbrojenia wojsk Królestwa Polskiego 1815-31 (czyli ziem etnicznych Polski).

W Bibliotece i Muzeum im. Dzieduszyckich także było setki ważnych polskich pamiątek. Znajdowały się tam książki drukowane w Polsce, począwszy od 1473 roku (w tym unikaty Ecclesiastes), wiele inkunabułów i rzadkości bibliograficznych. W dziale rękopiśmiennym znajdowały się listy królów polskich, Jana Długosza, dziennik podróży kanclerza Osieckiego, archiwum rodzinne rodziny Dzieduszyckich, zielniki Spiczyńskiego z XVII w., zaś wśród autografów m.in. rękopis „Króla Ducha” Juliusza Słowackiego. W jej muzeum były m.in. zbiory obrazów pędzla przyjaciół rodziny Dzieduszyckich – Juliusza Kossaka, Franciszka Tepy, a przede wszystkim arcydzieła Artura Grottgera (cykl Warszawa I).

Po zajęciu Lwowa przez Niemców w 1941 roku i skrytobójczym zamordowaniu przez Ukraińców Władysława Wisłockiego, kierującego Zakładem Narodowym im. Ossolińskich (jemu zawdzięcza się ocalenie zbiorów Ossolineum w 1939 r.), kierownikiem Ossolineum, które zostało połączone z Biblioteką Baworowskich, został Polak, Mieczysław Gębarowicz. Cały czas okupacji (29 czerwca 1941 – 27 lipca 1944) zabezpieczał i ochronił zasoby Ossolineum. Wobec zbliżania się Armii Czerwonej do Lwowa, w początkach 1944 roku władze niemieckie zarządziły przeprowadzenie ewakuacji na zachód lwowskich zbiorów bibliotecznych. Dwa transporty ewakuacyjne przygotowane przez Mieczysława Gębarowicza zawierały – wbrew wyraźnym instrukcjom niemieckim, nakazującym przede wszystkim ewakuację niemieckiej literatury fachowej i księgozbiorów podręcznych czytelni głównych – najcenniejsze i starannie wyselekcjonowane zbiory specjalne i cymelia Ossolineum, ważne dla narodu polskiego. Było to 2298 rękopisów, 2198 dokumentów (dyplomów) z XIII.XIX w., ok. 1860 inkunabułów i starych druków, 2371 rycin i rysunków z dawnych zbiorów Muzeum im. Lubomirskich i kolekcji Pawlikowskich oraz kilkaset sztuk najcenniejszych numizmatów. Ponadto znalazło się tam 169 najcenniejszych rękopisów, 115 dyplomów i 410 inkunabułów i starych druków innej fundacyjnej biblioteki polskiej – Biblioteki Baworowskich oraz najcenniejsze rękopisy i inkunabuły Biblioteki Uniwersyteckiej we Lwowie. Wśród ewakuowanych materiałów literackich XIX i XX w. znalazł się autograf „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza, cała spuścizna rękopiśmienna Juliusza Słowackiego (z autografami „Mazepy”, „Lilli Wenedy”, „Króla Ducha”) i Aleksandra Fredry (z autografami „Pana Jowialskiego”, „Ślubów panieńskich” „Zemsty” i „Dożywocia”, a w dalszej kolejności autografy prac Seweryna Goszczyńskiego, Teofila Lenartowicza, Józefa Conrada Korzeniowskiego, Henryka Sienkiewicza (w tym autograf „Potopu”), Józefa Ignacego Kraszewskiego, Jana Kasprowicza, Władysława Reymonta (w tym autograf „Chłopów”), Stefana Żeromskiego. Ponadto ewakuowano spuścizny rękopiśmienne lwowskich polskich uczonych: Wojciecha Kętrzyńskiego, Ludwika Bernackiego, Oswalda Balzera, Karola Szajnochy oraz archiwum galicyjskich działaczy ruchu ludowego Bolesława i Marii Wysłouchów. Jeśli chodzi o dokumenty, do ewakuacji wytypowano przede wszystkim egzemplarze najstarsze i najcenniejsze, poczynając od dokumentów papieża Grzegorza IX z 1227 roku i piastowskiego księcia śląskiego Henryka Brodatego z 1229 roku. Ewakuowane zbiory Ossolineum zostały w kwietniu 1944 roku do Krakowa i umieszczone w bezpiecznych piwnicach Biblioteki Jagiellońskiej. Jednak w lecie 1944 roku zostały niespodziewanie wywiezione przez Niemców do Adelina (obecnie Zagrodno) koło Złotoryi na Dolnym Śląsku, gdzie odnalezione w 1947 roku zasiliły reaktywowaną we Wrocławiu Bibliotekę Ossolineum.

Niemcy postanowili ewakuować na zachód także najcenniejsze z ich punktu widzenia zbiory archiwalne i muzealne. Archiwiści i muzealnicy polscy postanowili wykorzystać okazję i obok tego co chcieli Niemcy ewakuować polonika. Jak pisze Maciej Matwijów w szkicu „Ewakuacja zbiorów polskich ze Lwowa w 1944 r.” Instytut Lwowski, Warszawa): Z lwowskiego Archiwum Państwowego ewakuowano cały zespół akt prezydialnych Gubernium i Namiestnictwa Galicji wraz z indeksami i inwentarzami (ok. 2000 fascykułów i ksiąg), całą metrykę Józefińską, całe tzw. archiwum bernardyńskie, zawierające akta grodzkie i ziemskie lwowskie, przemyskie, sanockie, bełskie, halickie, przeworskie, trembowelskie, buskie od XV w. do 1784 r. (razem ok. 11000 ksiąg), ok. 500 dyplomów pergaminowych miast Małopolski Wschodniej od XIII w. (w tym 230 z dawnego zasobu archiwalnego, a 270 ze zbiorów Dzieduszyckich, Lanckorońskich i Szeptyckich z Przyłbic), wszystkie księgi miejskie tychże miast, cały dział tzw. Normaliów i Hofresolutionen (ok. 400 fascykułów i ksiąg) oraz księgi miejskie zabrane przez Sowietów z katolickiego Archiwum Diecezjalnego w Przemyślu. Wszystko to ważyło 90 ton. Natomiast z Archiwum m. Lwowa ewakuowano do opactwa w Tyńcu pod Krakowem cały niemal dział staropolski, a więc dyplomy pergaminowe z lat 1234-1796 (814 sztuk), zbiór listów oryginalnych i akta luźne z okresu staropolskiego, archiwum Stauropigii (20 tek pergaminów, ksiąg i fascykułów), księgi miejskie średniowieczne i nowożytne (42 sztuki), 1175 ksiąg staropolskich wraz z indeksami, zbiór planów i map, a ponadto akta obrony Lwowa 1918 r. (117 fascykułów). Z Biblioteki Uniwersyteckiej, obok ok. 50 000 książek, które chcieli Niemcy, ewakuowano wszystkie najcenniejsze polonika, wszystkie inkunabuły (ok. 3000) i stare druki oraz część rękopisów i zbiorów kartograficznych. Zbiory także i tej biblioteki odnalazły się na Dolnym Śląsku.

Niestety, wywiezienie najcenniejszych przedmiotów i poloników z muzeów lwowskich nie powiodło się w pełni. Z Galerii Narodowej wywieziono do Wiśnicza 98 obrazów, jednak nie najwartościowszych. Większość stanowiły dzieła malarstwa zachodnioeuropejskiego, a z malarstwa polskiego dzieła m.in. Stanisława Chlebowskiego, Jacka Malczewskiego, Jana Matejki (2 obrazy) i Aleksandra Kotsisa, a przede wszystkim trzy duże obrazy Jana Matejki: „Unia Lubelska”, „Rejtan” i „Batory pod Pskowem”. Natomiast z Muzeum Historycznego m. Lwowa ewakuowano do klasztoru Kamedułów na Bielanach pod Krakowem 22 paki z zabytkową bronią pochodzącą z dawnych zbiorów Muzeum Narodowego im. Jana III i 2 paki z zabytkami cechowymi. Inne transporty nie zostały zrealizowane z powodu zajęcia Lwowa przez Armię Czerwoną w lipcu 1944 roku.

Dokonywano również nieoficjalnych ewakuacji zbiorów i poloników ze Lwowa. Mieczysław Gębarowicz obawiając się powierzenia Niemcom zabytków sztuki zachodnioeuropejskiej, za pośrednictwem Niemca J. Marksena zdeponował na własną rękę w kwietniu 1944 roku w Muzeum Narodowym w Krakowie zbiór rysunków obcych mistrzów (w tym Rembrandta) z dawnych zbiorów Muzeum im. Lubomirskich. Na wiosnę 1944 roku gorączka ewakuacyjna ogarnęła również prywatne osoby. Np. swoje bogate zbiory archiwalne w 33 pakach wyekspediował ze Lwowa do Tyńca znany lwowski historyk i kolekcjoner Aleksander Czołowski (dzisiaj w Bibliotece Narodowej w Warszawie).

Jak pisze Maciej Matwijów: W chwili zakończenia wojny wszystkie ewakuowane ze Lwowa zbiory znajdowały się na terytorium Polski. Ich status był jednak niejasny. Jak wiadomo, w wyniku przesunięcia granic Lwów znalazł się poza terytorium państwa polskiego, co mogło dawać stronie sowieckiej podstawę do zgłaszania pretensji o zwrot "zagrabionych" przez Niemców "radzieckich" dóbr kultury. Jednocześnie trzeba zaznaczyć, że znajdujące się w rękach polskich niektóre zbiory lwowskie (jak np. archiwalia) mogły stać się w przyszłości silną kartą przetargową w staraniach o rewindykację z Ukrainy pozostałych tam zbiorów Ossolineum i innych dóbr kulturalnych.

Niestety, po zajęciu Lwowa przez Armię Czerwoną w lipcu 1944 roku, Ukraińcy stwierdzili, że oba archiwa lwowskie zostały wywiezione na zachód i Sowieci niezwłocznie zaczęli ich szukać. Już w marcu 1945 roku przybył do Tyńca sowiecki oddział wojskowy, który wszedł na teren opactwa i oba archiwa bezzwłocznie wywiózł do Lwowa. Jak zauważa Maciej Matwijów: „Wprawdzie w świetle zasad prawa międzynarodowego krok ten nie mógł budzić dyskusji, jednak nie zmienia to faktu, że odbyło się to z naruszeniem interesów strony polskiej. Wśród wywiezionych poza granice Polski znalazły się bowiem akta powstałe i odnoszące się do jej terytorium w granicach z 1945 r. (np. akta grodzkie i ziemskie przemyskie i sanockie), które zgodnie z archiwalną zasadą przynależności terytorialnej powinny były pozostać w kraju”. Oczywiście ani polskie rządy komunistyczne (bo nie mogły), ani rządy po 1989 roku, które mogły to uczynić, nic nie zrobiły, aby – zgodnie z prawem międzynarodowym! - akta przemysko-sanockie zostały przekazane Polsce. Tym postsolidarnościowym i postkomunistycznym „Polakom” ten plan nawet nie przyszedł do głowy.

W 1949 roku na żądanie Związku Sowieckiego Polska musiała oddać Ukraińcom znajdujące się w Polsce zbiory lwowskiej Biblioteki Uniwersyteckiej. Było to bezprawie (dyktat okupanta), gdyż Polska weszła w ich posiadanie dlatego, że dzieła te znajdowały się po zakończeniu wojny prowadzonej przez Niemców na ziemiach polskich.

W normalnych warunkach, tj. gdyby Polska po 1945 roku była wolnym państwem, to nawet gdyby musiała oddać niektóre zbiory, to jak pisze Matwijów: „…znajdujące się w rękach polskich niektóre zbiory lwowskie (jak np. archiwalia) mogły stać się w przyszłości silną kartą przetargową w staraniach o rewindykację z Ukrainy pozostałych tam zbiorów Ossolineum i innych dóbr kulturalnych”.

Polska i tym razem została skrzywdzona.
Jedynym pocieszeniem, jest to, że w Polsce pozostały ewakuowane najcenniejsze zbiory Ossolineum, Biblioteki Baworowskiej i Muzeum Historycznego (dzisiaj we wrocławskim Ossolineum i w Bibliotece Narodowej w Warszawie), że monumentalne obrazy Jana Matejki „Rejtan” i „Batory pod Pskowem” zdobią dzisiaj ściany Zamku Królewskiego w Warszawie, a „Unia Lubelska” znajduje się na Zamku w Lublinie. Że chociaż część cennych polskich pamiątek narodowych pozostała w polskich rękach.

Po wojnie Ukraińcy nie chcieli niczego przekazać Polsce ze zbiorów lwowskich. Dowodem na to jest m.in. fakt przystąpienia do barbarzyńskiej akcji „oczyszczania zbiorów muzealnych i bibliotecznych z dzieł szkodliwych”, którą prowadził polakożerca L. O. Lubczyk z Muzeum Sztuki Ukraińskiej. Akcja ta polegał na utworzeniu zbiorów specjalnych w których gromadzono polskie malarstwo, książki, zabytkową broń, niepoprawną ideologicznie grafikę itd., które zapakowano do ponad 100 skrzyń. Celem tego "przedsięwzięcia" było zatarcie śladów wielowiekowej kulturowej obecności Polski na tych terenach (Wikipedia).

Jednak dzięki staraniom władz polskich, udało się w 1946 roku odzyskać od Związku Sowieckiego część lwowskich dzieł sztuki i zbiorów Ossolineum. Ówczesny komunistyczny rząd polski postanowił zbiory te wraz z Panoramą umieścić we Wrocławiu. Oddane 30% zbiorów lwowskiego Ossolineum utworzyło nowe – polskie Ossolineum w nadodrzańskim grodzie. Z kolei grupa wybranych tylko przez Ukraińców dzieł ze zbiorów muzealnych Lwowa została przekazana wrocławskiemu Muzeum Narodowemu. Ukraińcy zwrócili w zasadzie tylko to co za nic nie mogli zatrzymać we Lwowie czy po prostu zniszczyć, jak np. rękopisy dzieł autorów polskich, „Panoramę Racławicką” czy obrazy Jana Matejki „Śluby Jana Kazimierza” „Carowie Szujscy przed Zygmuntem III” i cykl obrazów Artura Grottgera „Wojna” (obecnie obrazy te są w Muzeum Narodowym we Wrocławiu).

Z lwowskiego Ossolineum Ukraińcy przekazali Polsce 150 tysięcy starych druków, druków XIX i XX w. i rękopisów, co stanowiło zaledwie ok. 15–20% całości zbiorów, przy czym nie uwzględniono w ogóle zbiorów graficznych, kartograficznych oraz praktycznie całego zbioru czasopism polskich z XIX – XX w. Przy wyborze co przekazać Polsce personel polski nie miał nic do powiedzenia. Decydowali tylko Ukraińcy. Stąd podczas dzielenia zbiorów zastosowali oni dość oryginalne kryteria. Np. zakwestionowano i nie zwrócono m.in. akt abdykacji króla Stanisława Augusta Poniatowskiego ponieważ nastąpił w Grodnie, druki z Wielkopolskiego Leszna Jana Amosa Komenskiego (które zaliczyli do bohemiców), wszelkie druki dotyczące dysydentów, materiały dotyczące pierwszego polskiego antyrosyjskiego powstania narodowego – konfederacji barskiej (1768-72), korespondencję dyplomatyczną dotyczącą rozbiorów Polski.

Jeśli chodzi o lwowskie zbiory muzealne to Ukraińcy byli zmuszeni do przekazania Polsce niektórych cennych pamiątek i przedmiotów polskich. W lipcu 1946 roku Ukraina przekazała Polsce – jako dar narodu ukraińskiego! – około 150 obrazów malarzy polskich (a więc zaledwie około 10% zbiorów Galerii Narodowej), m.in. „Panoramę Racławicką”, obrazy staropolskie, cykle Jana Matejki i Wojciecha Kossaka (pochodziły głównie z Galerii Narodowej miasta Lwowa, Muzeum im. Lubomirskich oraz z Biblioteki Baworowskich) oraz prace z kolekcji o polskim profilu historycznym z Muzeum Narodowego im. Króla Jana III. Zespół ten został przekazany do Muzeum Narodowego we Wrocławiu (Działy Sztuki Polskiej i Dział Rzemiosła Artystycznego).

Ukraińcy nie przekazali jednak z Ossolineum i muzeów lwowskich żadnych bardzo ważnych dla narodu polskiego dokumentów i przedmiotów, które nazwano „niewygodnymi eksponatami polskimi”. Było tego 70 skrzyń. W latach 1949–1952 decyzją sekretarza partii we Lwowie – Z. Litwina, zostały trwale zniszczone wraz z dokumentacją (nie pozostawili nawet ich oficjalny spis). Zniszczono także 43 skrzynie z niewygodnymi eksponatami polskimi z muzeów (Wikipedia).

Pomimo tego wszystkiego we Lwowie pozostało wiele tysięcy poloników, w tym wiele setek bardzo cennych. Polskich skarbów narodowych, które powinny być w polskich rękach.
Dlatego np. Muzeum Historyczne m. Lwowa w dzisiejszym ukraińskim Lwowie chwali się (Internet) posiadaniem cennych poloników. Czytamy: Artyści (oczywiście głównie polscy) różnych epok pozostawili widoki książęcego i średniowiecznego miasta Lwowa. Dlatego „Najbogatszym w szczegóły i niezwykle zajmującym jest obraz „Lwów w XVIII wieku", namalowany przez Z. Rozwadowskiego i St. Janowskiego w 1928 r.” I dalej: „Do cennych pamiątek historii Lwowa należą także: księga „Magdeburskie prawo" (wydana w 1581 r.), herby miasta, atrybuty przedstawicieli władzy sądowniczej i wykonawczej, broń. O wysokim mistrzostwie i tradycjach cechów lwowskich świadczą ich emblematy oraz wyroby rzemieślników (oczywiście większość przedstawicieli władz miejskich i sądowych oraz rzemieślnicy byli Polakami – M.K.). Zbiór monet mennicy lwowskiej przypomina, że w XIV-XV w. bito tutaj srebrne i miedziane pieniądze dla całej Rusi Czerwonej. Potem w 1. 1656-1663, w mennicy, ewakuowanej do Lwowa z Krakowa, wypuszczano orty, szóstaki, tymfy, które reprezentowane są w bogatej numizmatycznej kolekcji muzeum… Prawdziwą perłą lwowskiego malarstwa XVII w. jest portret (Polki) Barbary Łangisz. Ten wizerunek młodej lwowianki należy do unikatowej kolekcji portretów trumiennych (portrety trumienne to tradycja polska – M.K.), posiadającej wielką artystyczną i historyczną wartość… (Prezentuje) „Broń zaczepną i rażącą dawnych wojowników dopełnia broń ochronna: kolczugi, pancerze, kirasy, tarcze, hełmy. Najdoskonalszym jej rodzajem była zbroja „husarii skrzydlatej" (ciężkiej konnicy polskiej XVI-XVIII w.)… Kolekcja „(polskich) skrzydlatych husarzy" lwowskiego muzeum jest drugą co do wartości na świecie. Szczególną wartość ma miecz z XIV w., którego głownię zdobi mosiężny krzyż - emblemat Zakonu Krzyżackiego (oczywiście ze zbiorów polskich, bo Ukraińcy z Krzyżakami nie mieli nic wspólnego)… Do cennych okazów złotnictwa polskiego należą relikwiarz z połowy XV w. (ok. 1447), wykonany w Krakowie, oraz kałamarz gdańskiej roboty z połowy XVIII w. Kałamarz umieszczony jest w oryginalnej szkatułce - na jej cyzelowanym wieku przedstawiona jest bitwa Polaków w 1649 r. pod dowództwem króla Jana Kazimierza z kozakami na czele z Bohdanem Chmielnickim (Internet: „Lwowskie Muzeum Historyczne”).

W dzisiejszym ukraińskim Lwowie jest nie tylko największa kolekcja malarstwa polskiego (2000 obrazów) czy kolekcja „(polskich) skrzydlatych husarzy", ale także m.in. największa kolekcja polskich medalionów i medali w Lwowskiej Galerii Sztuki. Na początku 2016 roku wydało „Katalog plakiet, medalionów i medali polskich i z Polską związanych w Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki”, z którego dowiadujemy się, że kolekcja ta, zgromadzona, ofiarowana czy zakupiona przez Polaków, liczy ponad 1200 eksponatów, z których wiele wykonali polscy artyści. Prace ich powstawały dla uczczenia wydarzeń politycznych i państwowych, takich jak koronacje, zaślubiny lub zaręczyny polskich monarchów, narodziny członków panującego domu. Część z nich upamiętnia wybitnych Polaków, zasłużonych dla kraju z racji działalności politycznej, kulturalnej, oświatowej, filantropijnej. Inne powstały dla utrwalenia pamięci o historycznych wydarzeniach, z okazji rocznic i obchodzonych jubileuszy. Znaczenia tej ostatniej grupy dzieł dla utrwalania tożsamości narodowej społeczeństwa pozbawionego politycznej samodzielności nie sposób przecenić. Najstarsze medale pochodzą z epoki renesansu: medal z wizerunkiem króla Zygmunta I Starego wybity w 1527 roku na pamiątkę hołdu pruskiego w Krakowie w 1525 roku został wybity w Gdańsku medal z wizerunkiem Zygmunta I Starego. Do grupy jego historycznych medali należy m.in. praca z roku 1636 roku poświęcona zwycięstwu króla Władysława IV pod Smoleńskiem, kilka medali wybitych z okazji zwycięstwa pod Wiedniem w roku 1683 roku. W zbiorach galerii znajduje się również kilka medali nieznanych autorów z wizerunkami króla Jana III Sobieskiego i królowej Marii Kazimiery oraz dwa rzeźbione w marmurze medaliony królewiczów Sobieskich – Konstantego, z końca wieku XVII, i Jakuba Ludwika, z początku wieku XVIII. Jest tu medal z wizerunkiem króla Stanisława Leszczyńskiego z 1737 roku, medal koronacyjny Ludwika XV i Marii, córki Stanisława Leszczyńskiego oraz liczne i różnorodne prace medalierskie z czasów panowania króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, szczególne zasłużonego dla rozwoju tej dziedziny twórczości artystycznej, m.in. jeden wybity z racji otwarcia w roku 1766 mennicy w Warszawie. Są medale o treści patriotycznej, jak np. z roku 1869 liczne dzieła poświęcone 300. rocznicy Unii Lubelskiej, z 1883 roku wybite na 200-lecie odsieczy wiedeńskiej, z okazji stulecia Konstytucji 3 Maja, Insurekcji Kościuszkowskiej oraz urodzin Adama Mickiewicza. Są wreszcie wizerunki wybitnych Polaków, m.in. takich sław jak Jan Kochanowski, Mikołaj Kopernik, Adam Mickiewicz, Tadeusz Kościuszko, książę Józef Poniatowski, Kazimierz Pułaski, generał Jan Henryk Dąbrowski, Juliusz Słowacki, Fryderyk Chopin, Józef Ignacy Kraszewski, Wincenty Pol, Henryk Sienkiewicz, Józef Piłsudski, Stefan Żeromski. Wyróżnia się tu wielki, liczący ponad 120 plakiet portretowych, zespół wykonany na początku XX stulecia przez rzeźbiarza Czesława Makowskiego.

Kustosz Lwowskiej Galerii Sztuki Igor Chomyn zapytany czy te zbiory kiedykolwiek były eksponowane, odpowiedział przecząco (Anna Gordijewska „Prezentacja Katalogu polskich medalionów i medali we Lwowie” Kurier Galicyjski 6.3.2016). A więc te cenne pamiątki polskie są trzymane z dala od Polaków - w piwnicy, gdzie prezentowane są myszom i szczurom!

Po upadku komunizmu w Polsce (1989 r.) i na Ukrainie (1991 r.), od 1992 roku, dla mydlenia oczu narodowi polskiemu, trwały negocjacje z Ukraińcami w sprawie rewindykacji Ossolineum i Muzeum i Zbiorów Bolesława Orzechowicza, gdyż tak Maksymilian Ossoliński i Bolesław Orzechowicz w swoich testamentach wyraźnie napisali, że zbiory swoje przekazują narodowi polskiemu i – w przypadku Ossolineum – było zaznaczone, że jeśli Lwów kiedykolwiek odpadł od Polski to zbiory mają być oddane Polsce. W 1997 roku strona polska oficjalnie zwróciła się o przekazanie Polsce całego Ossolineum i Bolesława Orzechowicza oraz zbioru prasy polskiej z zaboru pruskiego (najpełniejszy komplet na świecie!). Ukraina zignorowała to. Zignorowała testamenty Ossolińskiego i Orzechowicza! A rząd polski – jak zwykle bez jaj! - skulił ogon pod siebie i od tej pory nic nie robi w tej sprawie. No bo koncepcja polskiej polityki wschodniej Jerzego Giedroycia wymusza na rządach polskich podporządkowywanie się m.in. w takich sprawach woli Ukraińców, Litwinów i Białorusinów. W koncepcji tej dla polskich interesów narodowych nie ma miejsca. Polska ma się jedynie zadawalać istnieniem Ukrainy, Litwy i Białorusi. Dla polskich polityków po 1989 roku przetrzymywanie na Ukrainie, Litwie i Białorusi cennych polskich pamiątek narodowych to żaden problem. Tą sprawę mają głęboko gdzieś. Wyprawni z patriotyzmu w szkołach PRL i na dokładkę ogłupiali koncepcją polityki wschodniej Jerzego Giedroycia wymyśloną i wspieraną przez rząd Stanów Zjednoczonych (według Jana Nowaka Jeziorańskiego Giedroyć był płatnym agentem amerykańskim (miesięcznik Radia Wolna Europa w Monachium „Na Antenie” Czerwiec 1972), którego Polska za wszelką cenę chce być parobkiem (niby partnerem) bez wynagrodzenia, nie przywiązywały i nie przywiązują żadnej wagi do tego, że polskie pamiątki narodowe są trzymane w obcych rękach – ukraińskich, litewskich i białoruskich, z dala od Polaków i często niszczone, jak np. zgromadzony przez Ukraińców po wojnie we lwowskim jezuickim (za polskich czasów) kościele św. Piotra i Pawła unikatowy i najbogatszy zbiór prasy polskiej z zaboru pruskiego, który praktycznie przez 50 lat pozostawał niezabezpieczony. W 2010 roku kościół decyzją Lwowskiej Rady Miejskiej został przekazany ukraińskim grekokatolikom. W 2011 roku część zbiorów była przewożona do nowego magazynu przy ulicy Lotniczej 1. Transport i przeniesienie zabytkowych ksiąg odbył się w skandalicznej formie: książki były rzucane z rąk do rąk, nierzadko wypadały z nich kartki, które potem w nieładzie były wkładane z powrotem (Wikipedia).

Niestety, tak jak już napisałem, współcześni polscy politycy są mało inteligentni, beznadziejnymi dyplomatami oraz osobami i politykami bardzo naiwnymi, a przy tym skrajnymi rusofobami. Rząd PiS w 2016 roku pożyczył swojej kochance Ukrainie na wieczne nieoddanie (!) jeden miliard dolarów. Tak, jeden miliard dolarów. A przecież za te pieniądze można było zażądać wydania Polsce przez Kijów chociażby najcenniejszych polskich pamiątek narodowych, które pozostają w łapach ukraińskich lub właśnie tego zbioru prasy polskiej z zaboru pruskiego, który Ukraińcom jest tak potrzebny jak psu piąta noga. Tym „inteligentom i patriotom” nawet nie przyszło to do głowy. Ich interesuje bardziej wspieranie stworzonego przez Związek Sowiecki sztucznego państwa ukraińskiego, które w obecnych granicach nie ma racji bytu. Niedawno redaktor Andrzej Talaga w „Rzeczpospolitej” (24.10.2017) przewidywał, że za 20 lat może nie być Ukrainy. Bo większego bezhołowia i beznadziejności oraz zgnilizny nacjonalistyczno-faszystowskiej nie ma w żadnym innym państwie europejskim. Ukraińcy masowo uciekają ze swego kraju za chlebem i normalnością; w samej Polsce jest dzisiaj 2 miliony Ukraińców.

Z pewnością żaden inny naród europejski podczas II wojny światowej nie stracił tyle dzieł sztuki co naród polski. Na pewno nie!

W Wikipedii w haśle „Grabież polskich dóbr kultury w czasie II wojny światowej” czytamy, że zorganizowany i rabunek polskich dóbr kultury prowadzony w latach 1939–1945 rozpoczął się wkrótce po agresji niemiecko-sowieckiej na Polskę we wrześniu 1939 roku. Większość rabunku dokonali Niemcy, jednak Związek Sowiecki ZAGRABIŁ również znaczącą część dzieł kultury i sztuki państwa polskiego i jego obywateli.

Ogółem, okupant niemiecki dokonał w okupowanej Polsce rabunku ok. 516 000 pojedynczych dzieł sztuki, o wartości szacunkowej 11,14 miliardów dolarów (według kursu z 2001). Wszystkie formalne wnioski o zwrot dzieł sztuki zakończyły się ich pozytywnym rozpatrzeniem. Natomiast dużym problemem jest oszacowanie dzieł sztuki wywiezionych z Polski przez Rosjan podczas i po II wojnie światowej. Według prof. Jana Pruszyńskiego szacunkowa wartość rynkowa dzieł sztuki zrabowanych przez Niemców i Rosjan w Polsce w latach 1939–1945 wynosi 30 mld dolarów. Jednak ten szacunek z pewnością nie obejmuje zbiorów polskich we Lwowie i na całych Ziemiach Wschodnich, które zgodnie z prawem międzynarodowym przejął Związek Sowiecki przez włączenie do tego państwa w 1945 roku Ziem Wschodnich II Rzeczypospolitej.

Podczas gdy przyłączenie do Polski w 1945 roku niemieckich ziem na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej było legalne i zgodne ze sprawiedliwością dziejową (Niemcy dokonały agresji na Polskę we wrześniu 1939 roku, zniszczyły niemiłosiernie kraj, obrócili w gruzy stolicę Polski – Warszawę, zamordowali 6 milionów obywateli polskich), to przyłączenie polskich Ziem Wschodnich do Związku Sowieckiego – Ukrainy, Białorusi i Litwy w 1945 roku było CAŁKOWICIE BEZPRAWNE, gdyż ziemie te były częścią państwa polskiego zgodnie z prawem międzynarodowym, Rosja Sowiecka i Ukraina w 1921 roku uznały w traktacie ryskim granicę polsko-sowiecką, a Litwa w 1938 roku granicę polsko-litewską. Związek Sowiecki (Stalin) dokonał wraz z Niemcami (Hitlerem) zbrojnej agresji na Polskę we wrześniu 1939 roku, łamiąc umowy międzynarodowe. Dokonał na Polsce i narodzie polskim tych samych zbrodni, jakich dopuścili się Niemcy. Niemcy zostały ukarane po wojnie, a Związek Sowiecki w nagrodę otrzymał od prezydenta USA F. Roosevelta i premiera Wielkiej Brytanii W. Churchilla polskie Ziemie Wschodnie wraz z polskimi pamiątkami narodowymi, których Sowieci – Ukraińcy, Litwini i Białorusini nie myśleli przekazać Polsce – narodowi polskiemu, opierając się na prawie międzynarodowym, że zbiory pozostają w rękach aktualnego pana czy okupanta danego terytorium.

Ani Ukraina, ani Litwa nie są naszymi przyjaciółmi: tak nas kochają, że z miłości z przyjemnością by nas udusili. Nie stanowią buforu między nami a Rosją, nie są naszymi strategicznymi partnerami (szczególnie Litwa, która ma tylu żołnierzy co kot napłakał), tak Ukraina jak i Litwa prześladuje tamtejszych Polaków, z morderców Polaków robią swoich bohaterów narodowych, fałszują historię polską na Kresach, nie chcą nam zwrócić ukradzionych przez Stalina i im ofiarowanych polskich zbiorów – polskich pamiątek narodowych, mają roszczenia terytorialne do dzisiejszej Polski (Chełmszczyzna i Ziemia Przemyska Ukraińcy, Ziemia Suwalska – Litwini). Tak jak powiedział były premier Leszek Miller: Ukraina jest nam do niczego nie potrzebna. A jak napisał Jamzig w „Rzeczpospolitej”: „W chwili obecnej to Ukraina ma interes w tym, żeby mieć dobre stosunki z Polską. Ukraina nie ma Polsce nic do zaoferowania, bo jej władze i tak są z Rosją w złych stosunkach z powodu Krymu i Donbasu, a bez Polski Ukraina nie dostanie się ani do UE, ani do NATO. Dlatego to Polska może i powinna narzucać Ukrainie warunki współpracy i zacząć od tego, aby władze ukraińskie zostały oczyszczone z banderowców. Ukraina nie może wrócić do dobrych stosunków z Rosją, bo musiałaby na początek zrezygnować z wszelkich pretensji do Krymu. Dlatego Ukraina jest na musiku i musi spełniać żądania Polski”.

Polscy politycy powinni wreszcie zrozumieć, że „samo pojęcie polityki wyklucza pojęcia „zdrady” czy „wierności”. Zdrada czy wierność są to pojęcia z dziedziny moralnej. Polityka (była zawsze i) jest amoralna, w tym jej siła i realizm. Polityka jest bowiem sztuką działania dla dobra własnego narodu, dla żadnych innych celów, jest sztuką świętego egoizmu, świętego oportunizmu, świętej hipokryzji, świętego profitu” (Marian Hemar „Awantury w rodzinie” Londyn 1967, str. 84). Postarajmy zrozumieć historię naszego kraju, a przede wszystkim jego zazwyczaj tragiczną dyplomację, podszytą po dziś dzień wprost dziecinną głupotą i zwykłą naiwnością. Zrozumiemy wówczas, że obecna polityka Polski wobec Ukrainy, Litwy i Białorusi to nie tylko droga donikąd, ale droga prowadząca do przepaści. Bowiem: „Jeśli konflikt na Ukrainie zakończy się użyciem broni nuklearnej to pierwszym celem Putina będzie Warszawa! Takie stwierdzenie padło ze strony brytyjskiego dziennikarza i autora wielu książek Jeffreya Taylera w „Foreign Policy”” (se.pl 7.9.2014). A rządy polskie swoim zachowaniem aż proszą, aby to się stało!

Nie może być dłużej tak, co ma miejsce w stosunkach polsko-ukraińskich od 1991 roku, że Ukraińcy na nas plują, a nasz rząd mówi, że to tylko deszcz pada. Że Ukraina jest naszym przyjacielem, partnerem strategicznym, buforem oddzielającym nas od Rosji, że bez wolnej Ukrainy nie ma wolnej Polski – bo to wszystko jest jedno wielkie kłamstwo, kretynizm naszych domorosłych polityków. Przyszedł czas inaczej rozmawiać z Ukraińcami. A celem tego nie ma być rozpętanie wojny polsko-ukraińskiej, ale doprowadzenie do prawdziwego polepszenia stosunków polsko-ukraińskich, po prostu do ich znormalizowania – doprowadzenia do tego, jak wyglądają np. stosunki niemiecko-francuskie. To hańba, że dzisiaj Polaka przez naszych polityków jest parobkiem Kijowa i Wilna.

Tak, przyszedł czas, aby Polska chwyciła za łeb Ukrainę, bo w tej chwili to tylko Ukraina trzyma za łeb Polskę. Jak już powiedziałem chwycić za łeb Ukrainę nie przez wojnę. Należy rozpocząć przyjacielskie rozmowy z rządem ukraińskim. Strona polska podczas tych rozmów musi zawsze podkreślać – bo to prawda, że chcemy tylko poprawnych i dobrych stosunków z Ukrainą. Musimy jednak wytłumaczyć Kijowowi, że od dzisiaj, jeśli Ukraina chce jakiejkolwiek naszej pomocy, to musi spełniać takie i takie warunki. Musi zacząć liczyć się z polskim interesem narodowym, co dotychczas zupełnie ignoruje. A w jego orbicie jest m.in. zwrot chociażby najcenniejszego dla nas polskiego dziedzictwa narodowego znajdującego się w rękach ukraińskich. Jeśli strona ukraińska zignoruje nasze przyjacielskie starania, będzie je ignorować, to wówczas należałoby odwołać ambasadora polskiego z Kijowa do czasu, dopóki rząd ukraiński poważnie nie zacznie traktować tego tematu. Jeśli Kijów i to zignoruje, to możemy wywierać na niego różnego rodzaju naciski, np. gospodarcze, handlowe, transportowe i polityczne, zagrozić akcją na terenie Unii Europejskiej i arenie międzynarodowej, a w najgorszym wypadku zagrozić zbliżeniem Polski z Moskwą i uznaniem przyłączenia przez nią Krymu do Rosji.

Ukraińcy, Litwini i Białorusini nie myśleli przekazać Polsce – narodowi polskiemu, opierając się na prawie międzynarodowym, że zbiory pozostają w rękach aktualnego pana czy okupanta danego terytorium.

To niesprawiedliwe prawo w odniesieniu do Polski można w pewnym sensie przyrównać do niedorzecznej, ale ciągle obowiązującej prawnie umowy jeszcze z czasów kolonialnych dotyczącej wykorzystywania wód Nilu Błękitnego. Wówczas Egipt i Sudan były podporządkowane Wielkiej Brytanii. Stąd Londyn narzucił „prawo”, które brytyjskiemu Egiptowi i Sudanowi dało prawo do 90 proc. płynącej Nilem Błękitnym wody. Od dawna protestuje przeciw temu Etiopia, na terenie której znajduje się 86 proc. Nilu Błękitnego. Tak samo silne państwa europejskie w zasadzie narzuciły światu bezduszne prawo, jako prawo międzynarodowe, które stanowi, że w wyniku przesunięć granic państwowych zbiory archiwalne i muzealne pozostają na miejscu. Tak jak prawo odnośnie wód Nilu uderzyło w naturalne prawa Etiopii, tak to prawo uderzyło w naturalne prawo narodów do swego dziedzictwa narodowego, konkretnie narodu polskiego.

To międzynarodowe prawo jest bardzo niesprawiedliwe i z drugiego powodu. Nie powinno być tak, że agresor jest wynagradzany (napad ZSRR na Polskę we wrześniu 1939 r.), że bardzo cenne pamiątki narodowe danego narodu oddaje w ręce innego narodu (zazwyczaj wrogiego), który nie gwarantuje ich przechowywania i konserwacji, bo to nie jego pamiątki. I rzeczywiście, Polska jeśli chce, aby polskie pamiątki w ukraińskich rękach przetrwały, to Polacy muszą je dzisiaj za swoje pieniądze konserwować. I tak to obecnie się odbywa. Wydaliśmy już na to wiele dziesiątków milionów złotych. Na konserwację czegoś co de facto nie jest naszą własnością. Jesteśmy pod przymusem: konserwujcie albo stracicie nieodwracalnie swoje dobra narodowe. To nienormalne. To skandal! Drugiego takiego przykładu na świecie zapewne nie ma.

Rząd polski powinien zapoczątkować na arenie międzynarodowej domaganie się zmiany tego NIESPRAWIEDLIWEGO i wyraźnie krzywdzącego Polską i naród polski prawa.
Cenne pamiątki narodowe w razie zmiany granicy powinny być oddawane ich PRAWOWITYM właścicielom, gdyż stanowią one dziedzictwo narodowe danego narodu. Szczególnie jeśli zmiana granicy, jak w wypadku polskich Ziem Wschodnich, została dokonana w wyniku agresji i przez złamanie prawa międzynarodowego. Agresorowi nie powinny przysługiwać żadne przywileje. Warszawa powinna wykorzystywać także i ten fakt, że Polska podczas II wojny światowej poniosła największe straty spośród wszystkich państw w odniesieniu do dóbr kultury. To powinien być przekonywujący argument. Do walki o zwrot polskich pamiątek narodowych z muzeów Lwowa, Wilna i innych miast kresowych rząd polski powinien starać się wciągnąć rządy Niemiec i Związku Sowieckiego. Oba państwa mają moralne zobowiązania wobec Polski w tej konkretnej sprawie. Ostatecznie to przez te państwa ponieśliśmy te straty. A że Moskwa ma na pieńku z Ukrainą i Litwą, to mogła by na to pójść, gdyby Polska dokonała jakieś gesty pojednawcze wobec Kremla. Polskę nie stać na permanentne złe stosunki z Rosją, która z nami graniczy i jest naszym największym i najpotężniejszym sąsiadem na wieki wieków. Rosja nie jest naszym przyjacielem, ale pomimo swej potęgi jest za słaba, aby podbić czy nawet podporządkować sobie Polskę, która nie jest bezbronnym krajem, a przede wszystkim jest członkiem NATO i Unii Europejskiej, co samo w sobie gwarantuje nam duże bezpieczeństwo. Jesteśmy rusofobami, bo to nasza cecha narodowa, ale rusofobami dla Ukraińców i Litwinów, bo tak chcą polscy politycy. Kosztuje to nas wiele. Miliardy złotych (bojkot polskich towarów przez Rosję) i wspieranie tych prawie że bankruckich państw. I co za to mamy? No co, pośle Jarosławie Kaczyński? Czy Pańska polityka gwarantuje nam bezpieczeństwo?!

W walce o odzyskanie polskich dóbr narodowych rząd polski powinien wykorzystać także fakt zniszczenia przez Ukraińców ponad 100 skrzyń z niewygodnymi dla nich dokumentami i pamiątkami polskimi, co umożliwiło mi obecne prawo międzynarodowe. Ten barbarzyński fakt powinien być głośno potępiony przez odpowiednie instytucje międzynarodowe, dla ostrzeżenia innych nacjonalistów. I fakt, że jeśli chcemy, aby nasze pamiątki narodowe znajdujące się w łapach ukraińskich przetrwały, to muszą być konserwowane za pieniądze polskich podatników. Podkreślać i to, że drogie naszemu sercu pamiątki narodowe są trzymane w piwnicach i przez to niedostępne dla Polaków. Że Ukraina przetrzymuje skradzione przez Sowiety PRYWATNE zbiory polskie (Żydzi skutecznie walczą o odzyskanie podczas II wojny światowej skonfiskowanych prywatnych zbiorów żydowskich).

Rząd polski powinien zasięgnąć rady, gdzie sprawę tę może poruszyć w instytucjach Unii Europejskiej, na forum międzynarodowym oraz powinien zasięgnąć rady i pomocy prawników amerykańskich (bo oni są najlepsi w takich sprawach) jak odzyskać polskie pamiątki narodowe. Będzie to taniej kosztować naród polski niż „pożyczenie” przez PiS Ukrainie 1 miliarda dolarów na wieczne nieoddanie! Warszawa powinna skontaktować się z rządem greckim, który także walczy o zwrot greckiego dziedzictwa narodowego. Sprawdzić jakie są możliwości rozpatrzenia tej sprawy w Międzynarodowym Trybunale Sprawiedliwości w Hadze czy w sądach amerykańskich.

A żeby do takich akcji rządu polskiego doszło, kresowiacy mieszkający w Polsce powinni skuteczniej walczyć o polskie dziedzictwo na Wschodzie. Według opublikowanych niedawno danych, w Polsce mieszka 4,3 miliona Polaków którzy pochodzą z Kresów lub mają kresowe korzenie. I jest wiele organizacji kresowych. Niech kresowiacy wezmą przykład z czarnych pochodów kobiet z ubiegłego roku, którymi PiS i Jarosław Kaczyński bardzo się przestraszyli. Kresowiacy powinni także pokazać politykom polskim swe ostre pazury. – Ale nie tylko kresowiacy. Ta sprawa powinna leżeć na sercu wszystkim Polakom. Niech zmuszą rząd do złapania i trzymania za łeb Ukrainę. A jak tego politycy polscy nie zrobią, to niech naród złapie ich za łeb i zmusi do tego, aby nareszcie zaczęli służyć Polsce i Polakom.

Marian Kałuski


..............................................................
25 stycznia 2018r.

Po opublikowaniu mojego powyższego artykułu w KWORUM otrzymałem prawie tuzin maili z Australii i Europy w sprawie niektórych moich wypowiedzi politycznych. Dziękuję za ich zainteresowanie się artykułem. Że są to czytelnicy KWORUM więc odpowiadam hurtowo.

1. Dla mnie komunizm to rak, cholera, tyfus itd. Ja przez komunistów straciłem ojca. Ojciec był magistrem farmacji, 9 stycznia 1951 roku władze PRL upaństwowiły bez odszkodowania wszystkie apteki w Polsce. Tego dnia zjawili się urzędnicy z tą hiobową wiadomością dla ojca. Przyszli w asyście milicji. I kiedy ojciec zaprotestował przeciwko temu gwałtowi, jeden z milicjantów powiedział: „Ty, stary stul mordę jak nie chcesz dostać kulę w łeb”. Ojciec dostał ataku serca i później cały czas chorował na serce a następnie zmarł.
2. Mieszkając w Australii od 50 lat jestem neutralny w sprawach polityki krajowej. Zawsze mówiłem i mówię, że Polacy jak sobie pościelą tak się wyśpią. Z wszystkich partii politycznych działających w Polsce najbliżej mi do PiS.
To zdecydowanie lepsza partia od PO (partia ludzi wypranych z patriotyzmu, cwaniaczków i często zwykłych złodziei, a przede wszystkim głupków nad głupkami – a ja jestem grogiem głupoty ludzkiej: przejęli akronim rosyjski dla Związku Sowieckiego – CCCP, który Polacy, jak ja mieszkałem w Polsce, tłumaczyli: Cep Cepa Cepem Pogania). Jako człowiek niezależny politycznie dostrzegam jednak wady w PiS i u samego Jarosława Kaczyńskiego.
Największą jest prowadzenie wschodniej polityki Polski w oparciu o koncepcję Giedroycia. Ta koncepcja jest antypolska. I trudno zrozumieć mi zachowania PiS i Kaczyńskiego, którzy przedstawiają się jako prawdziwi patrioci polscy, a jednocześnie wyrażają zgodę na prześladowanie Polaków na Litwie i Ukrainie. W głowie mi się nie mieści jak Polak może wyrażać zgodę na prześladowanie przez obcych swoich rodaków! Patriotyzm dla mnie wygląda zupełnie inaczej.
3. Nie mam nic przeciwko temu, aby PiS rządziło w Polsce sto lat. Ale nich zmienią swoją obecną antypolską wschodnią politykę.

Marian Kałuski, Australia
(Nr 170)

Wersja do druku

Lubomir - 20.01.18 19:27
Mamy szczęście do polityków, którzy bardziej przejmują się tym, co dzieje się na granicach Izraela, niż tym co dzieje się na Ukrainie Zachodniej, Litwie, Żmudzi, Białorusi, na Łotwie i w Estonii. Przecież to nie my burzyliśmy nieoznakowanymi maszynami Irak czy Syrię. Dlaczego wciąż nie mamy sprzętu wojskowego kompatybilnego z państwami naszego regionu: Czechami, Węgrami i Słowacją?. Np. szwedzkich gripenów?. Sprzęt kompatybilny z Bliskim Wschodem, może nie być zbytnio przydatny u nas. Cóż to za nadzwyczajne prawa, mają niektóre państwa - spoza NATO i spoza Zjednoczonej Europy?.

Marian Kaluski - 20.01.18 19:19
Artykuł "Złapać Ukrainę za łeb" polecam wszystkim patriotom polskim.
Prawdziwy patriota polski zajmuje się nie tylko bieżącymi sprawami politycznymi. W sprawach politycznych czytelnik KWORUM niewiele może zrobić. Więcej może zdziałać w walce o sprawy narodowe.
Marian Kałuski, Australia

Wszystkich komentarzy: (2)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

29 Marca 1983 roku
Uruchomiono pierwszy komputer typu laptop


29 Marca 1837 roku
Urodził się Władysław Sabowski, polski poeta, pisarz, dramatopisarz, dziennikarz i tłumacz (zm. 1888)


Zobacz więcej