Czwartek 28 Marca 2024r. - 88 dz. roku,  Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 10.08.18 - 15:58     Czytano: [1397]

Bandytyzm ukraiński w Polsce


Co piąty Ukrainiec w Polsce narusza prawo

A jest ich już w Polsce ponoć już 2 miliony! Tak rząd PiS ukrainizuje Polskę i importuje ukraiński bandytyzm.

Szerokie otwarcie granic RP dla zagranicznych pracowników stworzyło pole do rozwoju patologii. Zdaniem Dziennika Gazety Prawnej co piąty cudzoziemiec pracujący w Polsce narusza prawo. Straż Graniczna od dłuższego czasu dostrzega ryzyko, jakie może wynikać z działalności agencji pośrednictwa pracy, których rzeczywistym zamiarem jest wyłącznie ułatwienie wjazdu i pobytu cudzoziemcom na terytorium RP, a nie zaspokajanie potrzeb polskich pracodawców – podała w środę Polska Agencja Prasowa powołując się na ustalenia Dziennika Gazety Prawne (Kresy.pl 8.8.2018).

Funkcjonariusze Straży Granicznej z Dolnego Śląska w czasie kontroli jednej z agencji pracy tymczasowej ujawnili ogromną skalę naruszeń prawa. Telewizja Polsat News poinformowała o kontroli przeprowadzonej przez funkcjonariuszy Nadodrzańskiego Oddziału Straży Granicznej w jeden z działających na Dolnym Śląsku agencji pracy tymczasowej. W czasie kontroli ujawniono, że aż 233 obsługiwanych przez nią cudzoziemców pracowało w Polsce nielegalnie, bez wymaganych zezwoleń oraz umów cywilnoprawnych. Ogromną większość z nich stanowili Ukraińcy. Wśród nich było także sześciu obywateli Gruzji i jeden Rosjanin. Traci na tym skarb państwa (8.8.2018).

Wraz ze wzrastaniem liczby Ukraińców w Polsce wzrasta ich przestępczość. Coraz więcej czytamy takie informacje prasowe: „Dwóch ciężko pobitych i hospitalizowanych Polaków to efekt libacji urządzanych przez Ukraińców w miejscach publicznych w Oławie. Około godziny 1 w nocy 4 sierpnia 2018 roku trójka mężczyzn, których język wskazywał na ukraińskie pochodzenie, zaatakowała mieszkańca ulicy Strzelnej w Oławie. Ukraińcy urządzili sobie libację w miejscu publicznym, a Polak próbował ich uciszyć. Został ciężko pobity przez imigrantów. Nieprzytomnego znaleźli na miejscu funkcjonariusze policji. Pobity mieszkaniec Oławy trafił do szpitala we Wrocławiu. Ma problemy z wymową, ze względu na obrażenia głowy. Bity przez Ukraińców uderzył nią kolejno o barierkę a potem krawężnik. Tej samej nocy w innym miejscu Oławy został ciężko pobity przez Ukraińców inny Polak” (Kresy.pl. 9.8.2018). Albo: „Policjanci z Chełma zatrzymali czterech obywateli Ukrainy podejrzanych o rozboje na terenie powiatu chełmskiego” (Lublin.pl 25.6.2018). „Pobili i grozili śmiercią. Zatrzymano (w Gdańsku) dwóch Ukraińców” (Wyborcza.pl 12.10.2017) czy „(W Gorzowie) Pijany Ukrainiec wjechał pod prąd i staranował mercedesa” (Pościgi.pl 29.7.2018). Ukraińcy wyspecjalizowali się w napadach na kantory: często czytamy takie wiadomości: „Napad na kantor w Przemyślu. Bandyta z Ukrainy zrabował milion złotych” (Nowiny24), „Ukraińcy napadli na kantor w Żarach – dramatyczne sceny zarejestrowała kamera” (TVP Info 23.7.2018).

Podobnych informacji można podać kilkaset, bo, według oficjalnych danych już prawie 400 Ukraińców siedzi w polskich więzieniach na koszt polskiego podatnika, co kosztuje jego już kilkadziesiąt milionów złotych. A ile tysięcy chodzi na wolności, a ilu uciekło na Ukrainę (na granicy złapano bandytów z Żarów)?

Potrzebne to Polsce i Polakom?

Ostatnie dni polskiego Lwowa

Polacy zostali zmuszeni do porzucenia miasta wiernego Rzeczypospolitej. Miało być bowiem nie tylko sowieckie, lecz także ukraińskie.

„W styczniu 1944 r. Armia Czerwona przekroczyła granicę ryską, do 17 września 1939 r. granicę między Rzeczpospolitą a Związkiem Sowieckim. Zanim zbliżyła się do Lwowa, sowieckie bombowce atakowały niejednokrotnie miasto, także podczas świąt Wielkanocy. Te naloty oraz zbliżanie się frontu wywoływało u części lwowskich Polaków chęć ucieczki. Pamiętali bowiem dobrze sowiecką okupację w latach 1939-41, terror NKWD, deportacje na Sybir i masowe mordy we lwowskich więzieniach na wieść o rozpoczynającej się wojnie z III Rzeszą. Wpływ na postawy Polaków we Lwowie miały też morderstwa dokonywane przez ukraińskich policjantów” - pisze Tomasz Stańczyk w najnowszym numerze „Historii Do Rzeczy” (6.7.2018).

Przytacza on także wypowiedź Kazimierza Żygulskiego, członka lwowskiej Delegatury Rządu: „Nie miałem złudzeń, że nasza propaganda przekona wszystkich. Wystarczyło przejść przez miasto i zobaczyć setki wyjeżdżających rodzin. […] Odżywały wspomnienia z lat 1939-41, zmieniał się nawet stosunek do Niemców, którzy teraz już nie tylko nawoływali do wyjazdu na zachód, lecz nawet, mimo potrzeb wojskowych, ułatwiali go, dawali transport, werbowali do pracy w niemieckim przemyśle w głębi Rzeszy” (…).

Ile tysięcy Polaków opuściło Lwów przed zbliżającą się do miasta Armią Czerwoną nie wiadomo. Było ich jednak wiele tysięcy. Po wojnie prawie wszyscy czy nawet wszyscy z nich pozostali na Zachodzie.

Armia Czerwona zajęła Lwów w lipcu 1944 roku. Otwarcie mówiono, że Lwów zostanie przyłączony do Związku Sowieckiego, a Polacy muszą wyjechać do Polski w nowych granicach, tj. bez Ziem Wschodnich wraz ze Lwowem. Zaraz po ogłoszeniu tzw. akcji repatriacyjnej (de facto wysiedleńczej) w listopadzie 1944 wyjechało ze Lwowa do Polski 2242 osób, w grudniu 4900 osób – razem 7142 Polaków w 1944 roku, w styczniu 1945 roku wyjechało 3971 osób, w lutym już tylko 1279, w marcu 3711, w kwietniu 2197 Polaków. Wiosną 1945 roku do Lwowa przyjechał Nikita Chruszczow. Był wściekły, gdy dowiedział się, że w mieście jest wciąż bardzo dużo Polaków – do 100 000 osób. Aby zmusić ich do opuszczenia rodzinnego miasta, zagrożono im zakazem przebywania we Lwowie, odebraniem paszportu, przymusową pracą z dala od miasta. Żeby zmusić Polaków do wyjazdu, zwalniano ich także z pracy. A kiedy to nie pomagało zaczęto grozić Polakom, że jak nie wyjadą ze Lwowa, to zostaną wywiezieni na Sybir, a władza stawała się coraz bardziej brutalna. Chcą nie chcąc Polacy zaczęli opuszczać swoje ukochane miasto – swoją odwieczną ojcowiznę! W maju 1945 roku opuściło Lwów 5971 Polaków, w czerwcu 8221, w lipcu 4912, w sierpniu 3243, we wrześniu 16 276, w październiku 17 727, w listopadzie 15 676, w grudniu 8778 osób. Razem w 1945 roku wyjechało ze Lwowa za pośrednictwem biura „repatriacyjnego” 91 962 Polaków. Od stycznia do lipca 1946 roku wyjechało ze Lwowa dalszych 25 441 Polaków (najwięcej w czerwcu – 16 427 i lipcu – 4288), po czym wstrzymano dalszą „repatriację” (wysiedlenie). Jedynie w listopadzie 1946 roku zezwolono na wyjazd jeszcze 183 osobom (Jan Czerniakiewicz Repatriacja ludności polskiej z ZSRR 1944-1948 Warszawa 1987). We Lwowie pozostało najwyżej 20 000 Polaków, którzy woleli przyjąć sowieckie obywatelstwo i być dyskryminowani jako Polacy, aby tylko móc mieszkać nadal w swoim ukochanym mieście.

Zagłada polskiego Wilna

1 września 1939 roku Niemcy hitlerowskie napadły zbrojnie na Polskę, a 17 września – zgodnie z porozumieniem Hitlera ze Stalinem - od wschodu napadł Związek Sowiecki, zajmując całe Ziemie Wschodnie – od Wilna po Lwów. Kreml w myśl zasady „dziel i rządź” postanowił Wilno przekazać Litwie za cenę utraty niepodległości przez Litwę – przez wprowadzenie na Litwę Armii Czerwonej. Głupi politycy litewscy na to poszli i 28 października 1939 roku do Wilna wkroczyły wojska litewskie, rozpoczynając okupację miasta, połączoną z brutalną polityką przeciwko Polakom i polskości miasta. Tym samym Litwa pośrednio wzięła udział w IV rozbiorze Polski. 15 czerwca 1940 roku Związek Sowiecki zajął Litwę, która została włączona do niego jako republika sowiecka. Od lipca 1941 do lipca 1944 Litwa była pod okupacją niemiecką. Zajęta ponownie przez Armię Czerwoną pozostała w granicach Związku Sowieckiego. Na konferencji Wielkiej Trójki (Stalin, Roosevelt i Churchill) w Jałcie w lutym 1945 roku prezydent Stanów Zjednoczonych F. Roosevelt i premier Wielkiej Brytanii W. Churchill zgodzili się na przyłączenie Wilna (polskich Ziem Wschodnich) do Związku Sowieckiego i na wysiedlenie Polaków z Wilna i Wileńszczyzny. Potraktowano mieszkających od setek lat Polaków w Wilnie jak jakieś bydło, które można przetransportować z jednego do drugiego gospodarstwa.

Polska raczej na zawsze utraciła Wilno – czwarte (po Warszawie, Krakowie i Lwowie) najważniejsze miasto w historii Polski i w dziejach narodu polskiego.

31 października 1939 roku minister spraw zagranicznych Związku Sowieckiego W. Mołotow na V Nadzwyczajnej Sesji Rady Najwyższej ZSRR złożył obszerne sprawozdanie o ostatnich wydarzeniach w międzynarodowej polityce. Mówiąc o stosunkach z krajami bałtyckimi, a konkretnie na temat przekazania przez Moskwę Wilna Litwie powiedział m.in.: „…Związek Sowiecki poszedł na przekazanie miasta Wilna Republice Litewskiej nie dlatego, że dominuje w nim ludność litewska. Nie, w Wilnie większość stanowi ludność nie-litewska…” (oficjalny dziennik sowiecki „Izwiestia”, nr 253/7023 z 1 XI 1939).

Dlaczego więc doszło do tak wielkiej tragedii narodowej – do oderwania od Polski tak bardzo arcypolskiego miasta?

Zwalanie winy na sukinsynów politycznych: Hitlera, Stalina, Roosevelta i Churchilla było by zwykłym uproszczeniem. To nie oni oderwali od Polski Wilno. Oni po prostu wykonywali to do czego zostali zaprogramowani. Sam Kościół katolicki naucza, że wszystko – dosłownie wszystko zostało stworzone i zaprogramowane w najdrobniejszych szczegółach przez Boga. Historyk Witold Dzięcioł w szkicu historycznym pt. „Tysiąclecie Związku Ziemi Czerwieńskiej z Polską” („Teki Historyczne. Tom XV, Londyn 1966-68, str. 66) pisze: „Nad historią panuje Bóg… Wschodnia Polska w ostatniej wojnie została zniszczona. Nieprzyjaciel tu szalał najbardziej. Ta Polska jest symbolem tragedii ściągniętej na ludzkość przez siły ciemności. Tryumf wielkiego zła w świecie został przypieczętowany nieprawością popełnioną na tej ziemi…”.

Hitler, Stalin, Roosevelt i Churchill byli tylko pionkami w rękach Boga: wykonywali Jego plan. Plan, w którym wyjątkowo sadystycznie znęca od 370 lat nad Polską. Żaden inny naród w Europie nie ma nawet w 10 procentach tak tragicznej historii jaką ma Polska i Polacy od 1648 roku. Z mocarstwa europejskiego sprzed 1648 rokiem przez Boga doszło w 1795 roku do wymazania w ogóle Polski z mapy Europy. Do straszliwego prześladowania Polaków i polskości. Ile nasz naród wycierpiał i cierpi tego żadne pióro nie opisze. Nawet chyba i boskie. I znowu: żaden inny naród europejski nie wycierpiał tyle co Polacy. Bóg nam to wszystko zgotował! A więc także i utratę przez Polskę Wilna i Lwowa. W odniesieniu do Lwowa ten fakt jest o tyle ciekawy, że w tym mieście 1 kwietnia 1656 roku w katedrze Matka Boska została ogłoszona przez króla Jana Kazimierza Królową Polski. Nie w Warszawie, Krakowie czy Częstochowie, ale we Lwowie – ponoć nie polskim mieście. Wniosek z tego wypływa taki, że Matka Boska wcale nie jest Królową Polski albo bardzo źle wywiązuje się z patronatu nad Polską. Bowiem jest faktem historycznym, że właśnie od kiedy została Królową Polski na nasz kraj spadały coraz to potworniejsze – siejące pożary i zgliszcza oraz zabijające tysiące ludzi pioruny z nieba. Ten bezsprzeczny fakt można więc wytłumaczyć jedynie tym, że ogłoszenie Matki Boskiej Królową Polski 1 kwietnia było po prosu królewskim żartem prima aprilisowym! I aktem dokonanym na pociechę głupiego ludu, który w tę brednię uwierzył. Bo Matka Boska nie może być królową piekła. Świat bowiem był pomyślany przez Boga jako jedno wielkie piekło – dla ludzi i Bogu ducha winnych zwierząt (mówimy „pieskie życie”). Jest to więc świat ciemności, w którym na każdym kroku tryumfuje zło. I tylko dlatego utraciliśmy Wilno i całe Ziemie Wschodnie. Jak mamy mieć o to do kogokolwiek pretensje czy żal – to tylko do Boga.

Niektóre kresowiana w zbiorach muzeów polskich

Kresy były tak blisko związane z Polską i narodem polskim, że pomimo utracenia po 1945 roku zbiorów muzeów polskich we Lwowie, Wilnie i innych miastach na Ziemiach Wschodnich, w bardzo wielu muzeach polskich jest bardzo dużo pamiątek kresowych. Najwięcej jest ich w Muzeum Narodowym i Muzeum Wojska oraz na Zamku Królewskim w Warszawie, Muzeum Narodowym i Muzeum Czartoryskich oraz na Wawelu w Krakowie. W szeregu innych muzeach jest również sporo pamiątek kresowych. Oto niektóre cenniejsze kresowiana w zbiorach polskich:
Białystok: Muzeum Podlaskie: m.in. kolekcja obrazów artystów wileńskich.
Częstochowa: Skarbiec na Jasnej Górze i Muzeum 600-lecia klasztoru: wśród licznych najcenniejszych wotów jest wiele pamiątek kresowych, m.in. szabla hetmana Stanisława Żółkiewskiego, buławy hetmanów kresowych, mundur pochodzącego z Brzeżan w Małopolsce Wschodniej marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, figura św. Kazimierza, woreczek z ziemią z mauzoleum Józefa Piłsudskiego w Wilnie oraz okruch ziemi, zebranej 17 września 1939 roku pod Kołomyją na Pokuciu przez generała Mieczysława Borutę-Spiechowicza, ziemia przesiąknięta krwią żołnierzy 18 Lwowskiego Batalionu Strzelców i 12 Pułku Ułanów Podolskich
Tablica pamiątkowa z tekstem lwowskich ślubów Jana Kazimierza z 1 kwietnia 1656, obrazy z XVII wieku „Podziękowanie królewicza Władysława IV, późniejszego króla Polski za zwycięstwo nad Turkami pod Chocimiem w 1621” i „Jana Kazimierza przyjmującego hołd Kozaków zaporoskich w 1661”.
Dębno koło Brzeska: Zamek – Oddział Muzeum w Tarnowie: m.in. sporo eksponatów pochodzących z zamku w Podhorcach w Małopolsce Wschodniej.
Gdańsk: Muzeum Narodowe: jest tu m.in. cenna porcelana z Korca na Wołyniu i Baranówki na Ukrainie.
Kielce: Muzeum Narodowe: m.in. wiele obrazów malarzy pochodzących z Kresów, m.in. K. Sichulskiego „Na Prucie” (1913).
Konarzewo koło Poznania: Izba Adama Mickiewicza; pamiątki po poecie z okresu jego pobytu w Wielkopolsce.
Kórnik koło Poznania: Biblioteka Kórnicka PAN – Dział muzealny: m.in. kolekcje broni i naczyń wschodnich.
Kraków: Państwowe Zbiory Sztuki na Wawelu: m.in. bardzo cenna kolekcja tkanin wschodnich z daru Włodzimierza i Jerzego Kulczyckich ze Lwowa, miecz ofiarowany dowódcy kozackiemu Konaszewiczowi Sahajdacznemu przez królewicza Władysława Wazę za zasługi w bitwie pod Chocimiem w 1621 r., cenne polonika, pochodzące z Radziwiłłowskiej zbrojowni w Nieświeżu, szyszak Mikołaja Radziwiłła Czarnego z 1561 r., szyszak Tyszkiewiczów z XVI w., działo z 1506 r. z herbami Polski i Litwy, relikwiarz ruski z XV w.
- Skarbiec katedry wawelski: m.in. relikwiarz św. Floriana z XV w. z daru królowej Zofii Jagiełłowej, misa i dzban z ok. 1600 r. z herbem Chodkiewiczów, klaszcz koronacyjny z 1764 r. króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, który pochodził z Polesia.
- Zbiory Czartoryskich: m.in. cenna i piękna kolekcja porcelany z Korca na Wołyniu i Baranówki na Ukrainie, militaria ze zbiorów kresowych magnatów, Ewangeliarz Aprekor z XIII w. z Ławryszewa na Nowogródczyźnie.
- Muzeum Narodowe – Oddział im. Emeryka Hutten-Czapskiego: m.in. niezmiernie rzadki zbiór monet kurlandzkich (lenno Polski, dziś Łotwa), 410 zabytków sztuki cerkiewnej.
- Muzeum Archeologiczne, m.in. eksponaty pochodzące z wykopalisk na terenach Galicji Wschodniej, Białorusi i Ukrainy.
- Muzeum Przyrodnicze PAN: m.in. unikalny okaz nosorożca włochatego wydobyty ze złoży ozokerytu i soli w Staruni w Małopolsce Wschodniej.
Lublin: Muzeum Lubelskie: m.in. wielki obraz Jana Matejki „Unia Lubelska”, porcelana korecka (Wołyń).
Łańcut: Zamek: szereg pamiątek kresowych, osobny Dział Sztuki Cerkiewnej.
Łódź: Muzeum Archeologiczne i Etnograficzne: m.in. bogaty zbiór pisanek ukraińskich z Galicji z XIX i XX w.
Malbork: Muzeum Zamkowe: m.in. kompletny zestaw monet mennicy wileńskiej.
Nieborów koło Łowicza: Pałac – Oddział Muzeum Narodowego w Warszawie: w 1774 r. Nieborów objął wojewoda wileński Michał Hieronim Radziwiłł, który wyposażył pałac w stylowe meble, tkaniny, obrazy i rzeźby oraz przedmioty rzemiosła artystycznego - szereg pamiątek kresowych.
Pieskowa Skała: Muzeum Zamkowe: cenne manierystyczne sarkofagi Sieniawskich z kaplicy zamkowej z Brzeżan w Małopolsce Wschodniej, stalle lwowskie.
Płock: Muzeum Diecezjalne: m.in. duża kolekcja polskich pasów kontuszowych z persjarni na Kresach.
Poznań: Muzeum Kultury i Sztuki Ludowej: znaczna kolekcja sztuki pokuckiej (ceramika, wyroby mosiężne, obrazy na szkle.
- Muzeum Instrumentów Muzycznych: co najcenniejszych eksponatów w muzeum zaliczane wyroby lutnicze polskiej rodziny Dankwartów działającej w Wilnie w XVII w.
Przemyśl: Muzeum Narodowe: zbiory etnograficzne z Huculszczyzny, zbiór ikon ruskich.
Sandomierz: Muzeum Diecezjalne, m.in. meble podolskie z XVII-XIX w.
Słupsk: Muzeum Pomorza Środkowego: m.in. eksponaty z Polesia.
Tarnów: Muzeum Diecezjalne: m.in. sztuka ludowa z obszarów dzisiejszej Ukrainy.
- Muzeum Okręgowe: m.in. zbiory z zamku w Podhorcach w Małopolsce Wschodniej, szkło z manufaktur w Nalibokach na Nowogródczyźnie i Urzeczu na Białorusi, ceramika z manufaktur w Korcu na Wołyniu, Baranówce na Ukrainie i Horodnicy koło Grodna,
Warszawa: Muzeum Narodowe: są tu bardzo liczne kresowiana, m.in. arras z herbami Chaleckich, gobeliny radziwiłłowskiej manufaktury w Koreliczach koło Nowogródka, szkła z manufaktur w Urzeczu i Nalibokach oraz Huty Szkła „Niemen” na Nowogródczyźnie, ceramika z manufaktur w Korcu na Wołyniu, Baranówce na Ukrainie, Horodnicy koło Grodna i Telechan na Polesiu, liczne wyroby przemysłu artystycznego.
- Muzeum Archeologiczne: są tu m.in. zbiory z wykopalisk archeologicznych na Kresach: z Rosi koło Wołkowyska, z Popudni koło Lipowca i Pieniążkówka koło Humania na Ukrainie, Młyńska koło Włodzimierza Wołyńskiego, Borowczyc koło Horochowa i Gródka koło Równego na Wołyniu, Mierzan i Suduty koło Święcian oraz Żwirblów koło Wilna na Wileńszczyźnie i z Pakulniszek koło Poniewieża na Litwie.
- Państwowe Muzeum Etnograficzne: m.in. unikatowe zbiory z Polesia, Litwy, Wołynia, Huculszczyzny, Ukrainy.
- Muzeum Wojska Polskiego: bardzo dużo eksponatów rodem z Kresów, m.in. kolekcja broni, szabel, czapka Tadeusza Kościuszki, obrazy związane z Kresami, w tym z bitwami tam toczonymi.
- Muzeum Adama Mickiewicza: pamiątki po wieszczu i z nim związane.
Wrocław: Muzeum Narodowe: m.in. zabytki przekazane w 1946 r. z polskich muzeów lwowskich (Galerii Miejskiej we Lwowie, Muzeum Narodowego im. Króla Jana III, Muzeum Lubomirskich) i Kijowa, głównie obrazy, cenne tkaniny wschodnie, kilka kilimów polskich, w tym dwa z grodzieńskiej manufaktury. Główny trzon kolekcji pochodzi ze zbiorów muzealnych Lwowa, przekazanych Wrocławiowi w 1946 r.; cenny zbiór fotografii lwowskiej.
- Panorama Racławicka - muzeum sztuki we Wrocławiu, oddział Muzeum Narodowego we Wrocławiu, założone w 1893 r. we Lwowie, po utracie przez Polskę Lwowa w 1946 r. przekazany Polsce, od 1980 r. we Wrocławiu, eksponuje wielki cykloramiczny obraz „Bitwa pod Racławicami” (15 x 114 metrów) namalowany w latach 1893–1894 przez zespół malarzy pod kierunkiem Jana Styki i Wojciecha Kossaka.
- Zakład Narodowy im. Ossolińskich: w zespole grafiki m.in. „De sanctis angelis libellus” T. Makowskiego z 1609 r. wydany w Nieświeżu (34 miedzioryty odbite na jedwabiu), rękopis „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza, zdjęcia widoków Kresów wydawnictwa „Atlas” we Lwowie.
- Muzeum Książąt Lubomirskich we Wrocławiu – muzeum sztuki, oddział Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, założone w 1823 r. we Lwowie, w 1939 r. zagrabione przez Ukraińską SRR, restytuowane w 1995 r. w oparciu o zbiory, które ewakuowane przez Niemców na obszar dzisiejszej Polski (m. in. 2371 grafik i rysunków, 218 miniatur portretowych), po 1945 roku pozostały w kraju i z części zbiorów lwowskiego Muzeum Lubomirskich (74 obrazy, w tym 48 jest obecnie we wrocławskim Muzeum Lubomirskich), które w 1946 r. zostały przekazane przez Związek Sowiecki Polsce.
- Muzeum Poczty i Telekomunikacji: m.in. szyld poczthalterii w Słonimiu (Nowogródzkie) z XVIII w.
W zbiorach muzeów polskich jest tysiące eksponatów związanych z byłymi Kresami Rzeczypospolitej. Dostatecznie dużo, aby utworzyć nareszcie Muzeum Narodowe Kresów. Brak takiego muzeum jest zbrodnią popełnianą na narodzie polskim – na jego historii. Zbrodnią wołającą o pomstę do nieba!

Kora Jackowska z kresowymi korzeniami

28 lipca 2018 roku zmarła w Bliżowie na Roztoczu, ciągnącym się do obecnej granicy polsko-ukraińskiej, Kora, właściwie Olga Aleksandra Sipowicz z domu Ostrowska, primo voto Jackowska, urodzona w Krakowie 8 czerwca 1951 roku w Krakowie. Była wokalistką rokową i autorką tekstów, w latach 1976–2008 solistka zespołu Maanam, w którym została główną wokalistką. Od 1980 była jednym z najważniejszych i najpopularniejszych przedstawicieli tego gatunku w historii polskiej muzyki – po prostu ikoną polskiego roka, a jednocześnie śpiewaczką światowej klasy. Jej zgon opłakuje cała Polska.

Kora Jackowska, jak kilka milionów Polaków mieszkających w dzisiejszej Polsce ma kresowe korzenie. Jej rodzice pochodzili z Małopolski Wschodniej, oderwanej od Polski przez Stanina w 1945 roku i włączonej do Sowieckiej Ukrainy. Była piątym i najmłodszym dzieckiem Marcina Ostrowskiego, który urodził się w 1897 roku w Buczaczu w województwie tarnopolskim i Emilii Ostrowskiej z domu Siarkiewicz, urodzonej w 1908 roku w Stanisławowie – stolicy województwa stanisławowskiego, która była jego drugą żoną. Do 1939 roku Ostrowski był komendantem Policji Państwowej w Buczaczu. Po napadzie Związku Sowieckiego na Polskę 17 września 1939 roku został aresztowany przez NKWD, zdołał uciec z więzienia i przedostał się do Generalnego Gubernatorstwa. W tym samym czasie jego pierwsza żona i córki, starsze wiekiem pół siostry Kory, zostały zesłane na Sybir, gdzie żona zmarła z głodu i chorób. Rodzice Kory poznali się po II wojnie światowej w Krakowie.

Polski Wicyń w powiecie złoczowskim

Wicyń do 1945 roku był dużą wsią polską w powiecie złoczowskim, w województwie tarnopolskim.
Tutejsze pustkowia król Władysław Jagiełło w 1389 roku w nagrodę zasług darował Mikołajowi Gołogórskiemu, na których z biegiem czasu powstała wieś Wicyń. W następnych wiekach należała m.in. do katolickich arcybiskupów lwowskich (od 1482 r.), potem do polskich rodów Sienińskich (od 1561 lub 1565), Sobieskich (od ok. 1620 do 1740 r.), Michała Kazimierza Radziwiłła (1740-47), Padniewskich (1747-88), Potockich (1788-ok. 1840), w 1840 roku właścicielką majątku wicyńskiego została Olimpia Matkowska, która ok. 1850 roku sprzedała rodzinie żydowskiej Brotschwiczów, od których przeszedł w ręce Mirosława Edera, a następnie Romuald Vrabetz, a po jego śmierci w 1934 roku jego żony Marii. Jednak właściwym założycielem Wicynia, czy nowej wsi na tym terenie był Jakub Sobieski (ojciec króla Jana III), który na zgliszczach zniszczonej przez Tatarów wsi i po wymordowaniu przez nich jej mieszkańców, w 1630 roku osadził sprowadzonych z centralnej Polski „Mazurów” i od tej pory i aż do 1945 roku była to wieś polska, pomimo jej pacyfikacji przez kozaków Chmielnickiego w latach 1648 i 1649. Była jedną z wielu wsi polskich w Małopolsce Wschodniej. Według austriackiego spisu ludności, w 1880 roku było w Wicyniu 178 domów i 1081 mieszkańców, w tym 885 katolików, 121 grekokatolików i 75 Żydów; 1043 mieszkańców podało narodowość polską i 38 rusińską. W 1938 roku Wicyń zamieszkiwało 1538 osób, w zdecydowanej większości Polaków. W 1856 roku została tu otwarta szkoła polska, a w 1911 roku nowa szkoła dwuklasowa, która w niepodległej Polsce stała się siedmioklasową szkołą podstawową. Pod koniec XIX w. majątek wicyński miał 520 mórg ziemi ornej, 139 łąk i sadów, 50 pastwisk i 733 lasu; do włościan należało 1333 mórg ziemi ornej, 325 łąk i sadów, 194 pastwisk i 21 mórg lasu. Rozwinięte tu było pszczelarstwo. W Wicyniu były dwa młyny wodne i gorzelnia, a do 1939 roku wśród wicyńskich rzemieślników byli m.in. bednarze, kołodzieje, stolarze, tkacze, szewcy oraz krawcy.

Katolicy wicyńscy przez kilka wieków należeli do parafii w Dunajowie, leżącym 6 km od Wicynia, należącej do arcybiskupstwa lwowskiego. W 1863 roku wicynianie rozpoczęli starania a utworzenie parafii katolickiej w ich wiosce. W 1888/89 roku został założony w Wicyniu katolicki kościół filialny parafii dunajowskiej pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia NMP (poświęcony 14 grudnia 1889 r.). 16 czerwca 1893 roku wicyńska Radę Gminną podjęła uchwałę o podjęciu działań zmierzających do wyłączenia Wicynia z parafii w Dunajowie i w wyniku tych starań w 1894 roku ustanowiona została w Wicyniu ekspozytura parafii dunajowskiej. Osobna parafia w Wicyniu powstała w 1909 roku decyzją Rady Gminy, popartą przez arcybiskupstwo lwowskie. W 1910 roku przystąpiono do budowy nowego kościoła, którą wstrzymała I wojna światowa, a następnie wojna z Ukraińcami.26 sierpnia 1922 roku arcybiskup Józef Bilczewski (obecnie święty: beatyfikowany 26 czerwca 2001 r. przez papieża Jana Pawła II i kanonizowany 23 października przez papieża Benedykta XVI) dokonał konsekracji nowego kościoła wicyńskiego. W 1938 katolicka parafia wicyńska miała 1632 parafian i wchodziła w skład dekanatu brzeżańskiego arcybiskupstwa lwowskiego.

Król polski Jan III Sobieski, do którego należały dobra pomorzańskie wraz z majątkiem w Wicyniu, w 1695 roku ufundował w Wicyniu monastyr unicki. Jego syn, królewicz Aleksander Sobieski 25 stycznia 1703 roku dokonał aktu nadania wicyńskim bazylianom części ziem Wicynia, na których założony został folwark. W 1771-78 przy monastyrze zbudowano cerkiew, przy pomocy finansowej katolickiego arcybiskupa lwowskiego Wacława Sierakowskiego, w której znajdowały się dwa cudowne obrazy: Matki Boskiej Wicyńskiej i św. Onufrego. W 1846 roku pożar zniszczył cerkiew i większą część klasztoru, co doprowadziło do likwidacji monystyru. Folwark bazyliański odkupił od bazylianów w 1871 roku Julian Kuliński. Uratowany obraz Matki Boskiej Wicyńskiej bazylianie przenieśli w 1868 roku do monastyru w Krasnopuszczy. Cerkiew unicka (grekokatolicka) w Polsce była już w XVII w. bardzo spolonizowana, jeśli chodzi o duchowieństwo. Np. unicki biskup lwowski Szeptycki zapis darowizny dla monastyru bazyliańskiego w Wicyniu zrobiony w 1709 roku napisał w języku polskim. Także rewizja monastyru wicyńskiego przeprowadzona w 1724 roku była spisana po polsku. W monastyrze wicyńskim funkcjonowania bazyliańska szkoła retoryczna, w której nauczanie prowadzone było po polsku. Do dnia dzisiejszego zachowała się napisana po polsku „Pieśń o Matce Najświętszej Wicyńskiej w roku 1759 napisana, w Wicyniu mieszkając”. Dopiero zaborcy austriaccy, którzy okupowali Galicję w latach 1772-1918, w myśl hasła „dziel i rządź” zasiali niezgodę między katolikami (Polakami) a unitami/grekokatolikami (Rusinami/Ukraińcami), aby łatwiej mogli rządzi zniewolonymi przez siebie narodami.

1 listopada 1918 roku nacjonaliści ukraińscy z wojskową pomocą Austrii dokonali zbrojnego opanowania Galicji i ogłosili Lwów stolicą tzw. Republiki Zachodnioukraińskiej. Polacy w arcypolskim Lwowie chwycili za broń i do 22 listopada 1918 roku przepędzili z miasta intruzów. 8 czerwca 1919 roku doszło do walki polskich formacji zbrojnych z ukraińskimi między Wicyniem i Koropcem. Wojna z Ukraińcami trwała do lipca 1919 roku, kiedy to resztki armii ukraińskiej zostały wyparte za Zbrucz przez Wojsko Polskie. Wicyń był polski i został siedzibą gminy wiejskiej w powiecie złoczowskim w województwie tarnopolskim. Wieś rozwijała się w niepodległej Polsce, m.in. w 1938 roku zakończono budowę utwardzonej drogi przez wieś („gościńca”), otworzona szkołę podstawową, powstało kilka organizacji. W związku ze zbliżającą się wojną z Niemcami, pod koniec sierpnia 1939 nastąpiła mobilizacja 35 rezerwistów mieszkających w Wicyniu. Po napadzie Niemiec 1 września 1939 roku, a następnie 17 września Związku Sowieckiego na Polskę Wicyń znalazł się pod okupacją sowiecką. Rozpoczęły się aresztowania i zesłania na Sybir. W 1940 roku nastąpiło zawiązanie się konspiracyjnej organizacji „Niepodległość”. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej 22 czerwca 1941 roku Wicyń znalazł się pod okupacją niemiecką.

Wicyń odegrał ważną rolę w konspiracyjnym ruchu walki z okupantem i w ruchu obronnym wobec nacjonalistów ukraińskich. Już w 1941 roku został tu utworzony oddział Związku Walki Zbrojnej (ZWZ) „Wilk”. Po rozpoczęciu rzezi Polaków w Małopolsce Wschodniej w 1943 roku przez nacjonalistów ukraińskich, do Wicynia – jako dużej i względnie bezpiecznej wsi polskiej rozpoczął się napływ Polaków z okolicznych wsi pogorzelców i ofiar ukraińskich napadów. W Wicyniu znalazło schronienie na krótszy lub dłuższy czas kilkuset pogorzelców. Jesienią 1943 roku rozpoczął w Wicyniu działalność oddział Kedyw-u Armii Krajowej (AK) i w kwietniu 1944 roku miała miejsce inspekcja wicyńskiej IV kompanii 52 złoczowskiego pułku AK na wzgórzu Żbyry przez przedstawicieli komendy Inspektoratu i Obwodu AK Złoczów. Polska działalność wojskowa w Wicyniu spowodowała 25 kwietnia 1944 roku zbrojną pacyfikację wsi przez Niemców (10 zabitych, 20 spalonych domów). W lipcu 1944 roku oddziały Armii Czerwonej ponownie zajęły Wicyń.

Na konferencji Wielkiej Trójki (Stalin, Roosevelt, Churchill) w lutym 1945 roku Małopolska została bezprawnie oderwana od Polski i włączona do Związku Sowieckiego. Ludność polska miała być wysiedlona do stalinowskiej Polski w nowych granicach. 1 maja 1945 roku nastąpił wyjazd ze Złoczowa na Zachód pierwszej grupy Polaków, a 30 maja 1945 – opuszczenie Wicynia przez ostatnią – czwartą z kolei grupę wysiedleńców z polskiej ojcowizny w Wicyniu. W trakcie wyjazdu, wójt wsi – Stefan Żukowski został zamordowany przez zbirów sowieckich we wsi Szpikłosy koło Złoczowa – bo tak się im podobało. Wysiedleńcy byli przewożeni w bydlęcych wagonach. Jak podaje Wikipedia, Polacy zostali osiedlili się aż w 55 różnych miejscowościach, a najliczniej w Biskupicach Oławskich, Nowej Wsi Głupczyckiej na Opolszczyźnie i w Starym Bielsku (dziś część Bielska-Białej) na Śląsku. Wicynianie nie mogli się zrzeszać w komunistycznej Polsce. Drugie i trzecie pokolenie wicyniaków mieszka obecnie w dużych skupiskach w Raciborzu, Opolu, we Wrocławiu i na Śląsku. 25 sierpnia 2007 roku zorganizowali oni I Światowy Zjazd Wicynian w Sulęcinie, na którym powołano do życia Klub Wicynian przy szczecińskim oddziale Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich.

W Wicyniu urodziło się kilku znanych Polaków, m.in. Mieczysław Kuliński (1871-1958 Kraków), generał dywizji Wojska Polskiego, w 1919 dowódca brygady piechoty w Grupie Operacyjnej „Bug”, walczącej z Ukraińcami i odnoszącej znaczące sukcesy taktyczne, dowódca Okręgu Korpusu Nr V w Krakowie, kawaler Orderu Virtuti Militari, Józef Zator-Przytocki (1912-1978 Gdańsk), duchowny katolicki, dziekan korpusu Armii Krajowej w Krakowie w stopniu podpułkownika, więzień okresu stalinowskiego, proboszcz Bazyliki Mariackiej w Gdańsku od 1958, którą odbudowywał ze zniszczeń wojennych, Józef Kowalski (1900-2013 Tursk), kapitan Wojska Polskiego, najdłużej żyjący weteran wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku: brał udział w Bitwie pod Komorowem niedaleko Zamościa, gdzie 31 sierpnia 1920 polska kawaleria rozbiła trzon sił Konarmii Budionnego; była ona największym starciem konnicy w wojnie polsko-bolszewickiej i ostatnią wielką bitwą kawaleryjską w historii Europy, 16 sierpnia 2012 (dzień po 92. Rocznicy „Cudu nad Wisłą”) otrzymał tytuł honorowego obywatela Wołomina, a także Warszawy i Radzymina.

Ukraińcy zmienili historyczną i polską nazwę wsi Wicyń na Smerekiwka. Dzisiaj jest to zapadła dziura, jak zresztą cała zaniedbana Małopolska Wschodnia, w której mieszka i klepie biedę zaledwie 269 Ukraińców. Ciekawe ilu z nich pracuje dzisiaj w Polsce, aby nie przymierać głodem. Bo wiadomo, że kradzione nie tuczy.

Wołyńska tragedia Polaków 1943-44

W 1969 roku wyszła w kraju książka, która zelektryzowała Wołynian i właściwie cały kraj. A chociaż jej nakład wynosił 20 000 egzemplarzy, szybko zniknęła z półek księgarskich. Ciężko ją było kupić, bo była sprzedawana, jak to mówiono w czasach PRL, „zza lady”, czyli znajomym osobom. Stąd mogłem kupić dopiero jej 3 wydanie z 1974 roku.

Książka ta to „Czerwone noce” Henryka Cybulskiego (Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1974, nakład 20 000 plus 310 egzemplarzy, stron 377, 27 ilustracji i 2 mapy), o której z obwoluty dowiadujemy się, że „Są to wspomnienia komendanta najbardziej znanego ośrodka samoobrony polskiej we wsi Przebraże w powiecie łuckim z okresu walk z nacjonalistycznymi bandami UPA (Ukraińskiej Powstańczej Armii). Relacja Cybulskiego obfituje w nieznane, a nieraz rewelacyjne szczegóły i gdyby nie autentyzm faktów, można by ją uznać za książkę sensacyjną. Organizacja swoistej „mikrorepubliki”, jej obrona, życie wewnątrz warownego obozu, walka z głodem i epidemiami, szpiegostwem i spekulacją, oto niektóre tylko wątki tego niezwykłego pamiętnika”.

Wspomnienia poprzedza Wstęp pióra Stanisława Wrońskiego, który na samym wstępie pisze: „Jest to pierwsza publikacja o powstaniu i przetrwaniu organizacji samoobrony ludności polskiej we wsi Przebraże na Wołyniu w latach 1943-44. Milczenie, jakie istniało wokół tego tematu w Polsce, pierwszy przerwał gen. Józef Sobiesiak swoją książką wydaną przez Wydawnictwo MON w 1965”.

Dlaczego więc te rewelacyjne wspomnienia pisane przez autora na gorąco, tak długo nie mogły się ukazać i dlaczego w ogóle milczano na ten temat w Polsce? Na to pytanie w książce nie znajdziemy odpowiedzi. Milczano, bo taki był nakaz z góry – przemilczać wszystko to co się tyczy Polaków na wschód od granicy jałtańskiej. A jeśli zrobiono wyjątek to chyba tylko i wyłącznie przez osobę gen. Sobiesiaka, któremu, jak należy wnioskować, najwięcej zależało na wydaniu tej książki.

Generał Józef Sobiesiak, przedwojenny działacz Komunistycznej Partii Polski, w latach 1941-43 dowódca oddziału partyzanckiego im. Frunzego na Wołyniu i Polesiu, a w 1944 roku dowódca brygady „Grunwald” na Kielecczyźnie, w ludowym Wojsku Polskim dosłużył się stanowiska zastępcy dowódcy Marynarki Wojennej (1963-68), a od 1968 do 1971 (rok śmierci) był zastępcą komendanta Wojskowej Akademii Politycznej w Warszawie. Jego ambicje sięgały z pewnością znacznie wyżej. Potrzebował i zależało mu na legendzie. Miał coś wspólnego z Przebrażem, więc postanowił z tego skorzystać. Pierwsza fotografia w książce przedstawia oczywiście gen. Sobiesiaka. We książce Cybulskiego jest wspomniany aż kilka razy. To on ponoć namówił Henryka Cybulskiego, mającego przeszkolenie wojskowe, a obecnie zatrudnionego w nadleśnictwie w powiecie kowelskim, do udania się do Przebraża, gdzie miejscowi Polacy organizowali samoobronę przed morderczymi bandami ukraińskimi.

Ale wspomnienia Henryka Cybulskiego pisane na gorąco, ręką prawdziwego żołnierza-patrioty nie nadawały się w dzisiejszej Polsce do wydrukowania. Jestem ciekawy, ile trudu włożono – a włożona na pewno – aby tekst uczynić względnie strawnym dla cenzora. Z informacji podanej przez wydawcę dowiadujemy się, że „opracowanie literackie” wykonał Henryk Pająk. Nie poprzestano na tym na tym. Do wspomnień dołączono Wstęp, wprowadzający czytelnika w akcję książki. Trudno w tym miejscu wyliczyć wszystkie fałszerstwa jakich dopuścił się w nim były minister kultury PRL Stanisław Wroński. Niezaprzeczalnym faktem jest, że za bardzo przeholował. Np. przenosi procent analfabetów z 1921 roku na 1938 roku, aby wykazać zacofanie województwa pod polskimi rządami.

Nie jest dla nikogo tajemnicą – nawet w Polsce Ludowej -pakt Ribbentrop-Mołotow, mocą którego Niemcy i Związek Sowiecki dokonały we wrześniu 1939 roku nowego – czwartego rozbioru Polski. Tymczasem Stanisław Wroński pisze: „Gdyby wojska radzieckie nie przyłączyły tych terenów do ZSRR, hitlerowcy mieli przygotowany plan wywołania na tych ziemiach przy pomocy nacjonalistów ukraińskich powstania” i wyniszczenia Żydów i Polaków.

Intencja Wrońskiego jest jasna. Chce udowodnić czytelnikowi, że żadnej współpracy Związku Sowieckiego z Niemcami hitlerowskimi przeciwko państwu polskiemu nie było, że przyłączenie Ziem Wschodnich Polski do ZSRR wypływało tylko i wyłącznie z troski władz sowieckich o los mniejszości ukraińskiej i białoruskiej zamieszkującej wraz z Polakami te tereny, i że to przyłączenie było zbawienne także i dla Polaków, gdyż uratowało ich od niechybnej śmierci z rąk ukraińskich nacjonalistów. Śmiercią kilkuset tysięcy Polaków zesłanych przez sowieckie NKWD na Syberię, Ural i Kazachstanu Wroński wcale się nie przejmuje. Szczęśliwy człowiek i wielki „patriota”!

Autor wspomnień Henryk Cybulski urodził się w Przebrażu, dużej wsi polskiej w powiecie łuckim, 12 km na północ od miasteczka Kiwerce. Ojciec był rolnikiem, właścicielem kilkunastu hektarów i… dziesięciorga dzieci. Henryk był dobrym uczniem, a przede wszystkim dobrym sportowcem. Odnosił duże sukcesy w strzelaniu i biegach. W 1933 roku wygrał w ogólnopolskich zawodach lekkoatletycznych w Warszawie bieg na przełaj i na Wołyń powrócił jako triumfator. W 1937 roku został nadleśniczym w Kiwercach i na tym stanowisku zastała go wojna. Na Wołyń wkroczyła Armia Czerwona. Autor pisze: „Rozpoczynała się nowa rzeczywistość, w której należało znaleźć sobie miejsce. (po kampanii wrześniowej 1939) Wróciłem na poprzednie stanowisko do pracy w nadleśnictwie”. Zimą 1940 roku został aresztowany przez NKWD (autor pisze: „…Nikt z nas nie orientował się jeszcze wtedy w istocie beriowszczyzny i jej symptomach”) i wywieziony na daleką północ (europejska część ZSRR –jak przypuszczam prawdopodobnie w okolice Murmańska). W lipcu 1940 roku uciekł z łagru i po ośmiu tygodniach tułaczki powrócił na Wołyń. W rodzinnej wiosce nie mógł jednak pozostać, gdyż „…Zwolennicy metod Berii nie byliby przypuszczalnie skłonni zrezygnować ze swych bezpodstawnych oskarżeń”. Ukrywał się po wioskach aż do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941 roku.

„Zdawałem sobie sprawę, że wojna może zmienić moją sytuację, ale że nie będzie to zmiana, jakiej pragnąłem. Nie łączyła własnych przeżyć ze stosunkiem do Kraju Rad. Jeżeli miałem uprzedzenia, to nie do władzy, nie do ustroju, który nas chłopów, mógł tylko dźwignąć w górę, lecz do konkretnych metod. Nienawidziłem z całego serca naciągających hitlerowców. To oni zniszczyli mój kraj i moje najwspanialsze marzenia. Teraz z minuty na minutę tajały we mnie urazy nawet do tych ludzi radzieckich, od których doznałem swoich krzywd. Na horyzoncie pojawił się nowy, wspólny wróg. Nienawiść do niego jednoczyła i nakazywała zapomnieć o smutnych przeżyciach”.

To jest wstawka, za którą Sobiesiak i autor mógł uzyskać zgodę na wydrukowanie wspomnień. Podobnych wstawek jest więcej. Ile w nich kryje się wyrachowanych intencji? Oczywiście nie autora, tylko Sobiesiaka, Wrońskiego czy cenzura. Np. wina za wszystko zło zwalana jest tylko i wyłącznie na beriowszczyznę. Straszak niemiecki – aktualny jak najbardziej do 1969 roku, a nawet i teraz.

Jest wielce zastanawiające, że pozwolono Cybulskiemu pisać tylko dodatnio o Armii Krajowej (AK). Za to Wroński we Wstępie odbiela jej działalność. Równocześnie dopatrzono tego, aby ukazać braterstwo broni 25 000 przebrażan z partyzantką sowiecką. Za zgrabnie to nie wyszło. Gorzej, trzeba być człowiekiem naiwnym, aby nie wyciągnąć właściwego wniosku z wyprawy przebrażan na Słowatycze.

Otóż w październiku 1943 roku przybył do Przebraża goniec dowódcy sowieckiego oddziału partyzanckiego kapitana Kowalenki. Dowódca sowiecki zaproponował wspólną wyprawę na Słowatycze, gdzie oprócz upowców stacjonował także duży oddział własowców. Ze Słowatycz przyszło ponoć do dowództwa sowieckiego dwóch mieszkańców tej wioski, którzy podali się za starych komunistów. Poinformowali oni partyzantkę sowiecką, że własowcy ci chcą połączyć się z partyzantami i oni mogą podjąć się roli parlamentariuszy. Dowództwo Przebraża miało pewne wątpliwości, ale ostatecznie ponoć zaufali partyzantom sowieckim i zgodzili się na wspólną wyprawę, która odbyła się w nocy z 27 na 28 października 1943 roku. Plan wyprawy był następujący:
- oddział sowiecki obejdzie wieś dookoła i zajmie pozycje od zachodu
- siły Przebraża obsadzą wschodni kraniec Sławotycz
- zadaniem przebrażan jest zaatakować rejon cmentarza, zdobyć go i czekać na rezultat pertraktacji „parlamentariuszy” z własowcami.

Przebrażanie po krótkiej walce zajęli cmentarz i… nagle i niespodziewanie zostali zaatakowani przez połączone siły upowców i własowców. Tylko przezornie wykopane okopy natychmiast po zajęciu cmentarza nie tylko uratowały Polaków, ale i zadecydowały o wyniku bitwy. Doskonale ukryci Polacy wytrzymali wstępną nawałę ognia. Następnie pozwolili upowcom zbliżyć się na odległość rzutu granatem. Granaty i silny ogień karabinowy zrobiły swoje. A Rosjanie?

„Radzieccy partyzanci nadbiegli w chwili, gdy atak upowców już się załamywał, a własowcy poddawali się całymi grupami. … Kapitan Kowalenko nie krył swej radości. – Wydierżali, Polaczki! Ot, małodcy!” – czytamy w książce.

Co by było, gdyby nie wydierżali? I czy na tym Rosjanom nie zależało? – Z pewnością tak! Wszystko było z góry zaplanowane i to z upowcami, aby zniszczyć przebrażan. Bo na upadku przebraskiego ośrodka samoobrony zależało tak Sowietom jak i upowcom.

A jak wyglądała współpraca A.K. z partyzantką sowiecką? – „Współpraca z partyzantką radziecką była chaotyczna, od przypadku do przypadku” – pisze Cybulski. W październiku 1943 roku sowiecki pułkownik Prokopiuk wystąpił z inicjatywą zorganizowania wspólnej narady dowódców wszystkich oddziałów partyzanckich z okolicy w Hermanówce. Przedstawiciele grupy partyzanckiej A.K. „Drzazga”, „Piąty” i „Słoń” zaraz po naradzie zginęli bez śladu. Cybulski pisze: „Zniknięcie „Drzazgi” – nazwisko Jan Rerutko - zaniepokoiło mnie. Bardzo łatwo przecież mógł natknąć się na oddział upowców, Niemców, schutzmanów czy wreszcie volksdeutschów, zdrajców i kolaborantów… Niezwłocznie przystąpiliśmy do poszukiwań… Tajemnica wyjaśniła się dość szybko. W pobliżu Hermanówki (a więc tam, gdzie odbyła się narada i było dużo partyzantów sowieckich – przyp. M.K.) na brzegu lasu, spoczywały zwłoki trzech ludzi. Byli to „Drzazga”, „Piąty” i „Słoń”. Wszyscy trzej zginęli od strzałów w plecy, oddanych z bliskiej odległości. Działo się to 6 listopada 1943”. W tym samy czasie przybył do Przebraża oddział „Bomby”. „Wiedziałem, że był to oddział Armii Krajowej. Według relacji przybyłych ich dowódca zginął w nieznanych okolicznościach, a jego oddział przebijał się z okolic Sarn do Przebraża. Oddział składał się z około 150 ludzi, dobrze wyszkolonych i nieźle uzbrojonych”.

Gdybym był szubrawcem, a przez to jednym z cenzorów w PRL, nigdy bym nie zezwolił wydrukować tych dwóch ustępów. Ale ludowe porzekadło mówi: „Kogo Pan Bóg chce ukarać, temu rozum odbiera”. „Wszyscy trzej zginęli od strzałów w plecy, oddanych z bliskiej odległości” – podobnie zginęli jak kilka tysięcy oficerów polskich w lasku katyńskim. Oczywiście zbrodnia katyńska – według reżymowców – została popełniona przez Niemców. A jeśli tak, to wolno postawić pytanie – dlaczego o tej „niemieckiej” obrzydliwej i wielkiej zbrodni milczy nie tylko „Wielka Encyklopedia PWN” (Warszawa 1962-1970), ale i jej Suplement (1970), w którym dodatkowo wylicza się – z pewnością na polecenie ZBoWiDu - kilkaset niemieckich zbrodni ludobójstwa popełnionych na narodzie polskim?!

„Czerwone nocy” to nie tylko historia obrony Przebraża przed bandami UPA (pierwszy atak 5 lipca 1943 przy udziale 1000 bandytów, drugi 31 lipca przy udziale 3500 bandytów i w 2. poł. sierpnia przy udziale 6000 bandytów; Przebraża broniło 1300 uzbrojonych obrońców), który w okresie okupacji hitlerowskiej stał się warownym obozem, miejscem schronienia aż dla 25 tysięcy ludzi wypędzonych ze swoich wiekowych domowisk przez faszystowskie bandy ukraińskie, ale to przede wszystkim dramatyczna historia Polaków na Wołyniu w latach II wojny światowej. Sprawa konfliktu polsko-ukraińskiego siłą rzeczy wysuwa się na plan pierwszy. Co o niej ma do powiedzenia autor?

„…Wielonarodowościowy Wołyń, zamieszkały przez Polaków, Ukraińców, Żydów, Niemców, Czechów i Rosjan, był terenem sprzyjającym zgodnemu współżyciu. Narzucała to po prostu życiowa, codzienna konieczność. Zakłócić to współżycie mógł tylko czynnik zewnętrzny: bałamutna, obliczona na posianie wzajemnej nienawiści i antagonizmów polityka, jaką zastosował hitlerowski okupant… Już pierwsze dni okupacji na tych terenach wskazywały na to, że w najbliższym czasie należy oczekiwać istotnych i ponurych wydarzeń. Rozlepione w miastach, miasteczkach i wsiach obwieszczenia, podpisane przez Banderę, a głoszące „smert Lacham, Żydam i Moskwiczam”, nie pozostawiały żadnych złudzeń. Co do „programu politycznego” nowych władz.

„…Niemcy, nie tyle planując stworzenie „Samostijnej” Ukrainy, ile zmierzając złupić jej bogactwa, potrzebowali pomocników, którzy ułatwiliby ściąganie kontyngentów, rabowanie dobytku, a przy tym w jakimś stopniu zabezpieczali tyły, zaplecze frontu. Tymi zadaniami obarczyli ukraińskich nacjonalistów. W przyspieszonym tempie formują tysięczne zastępy ukraińskiej „czarnej policji”, tak zwanych schutzmanów. Ci schutzmani m.in. w 1942 roku likwidowali getta żydowskie na Polesiu i Wołyniu. Kiedy okupanci uznali, że „problem żydowski został rozwiązany”, nacjonaliści przystąpili do nowego etapu – niszczenia ludności polskiej”. W tym celu w Zakopanem pewne grupy nacjonalistów założyły programową szkołę dla wypracowania metod depolonizacji Wołynia.

13 listopada 1942 roku nastąpił pierwszy masowy mord ludności polskiej na Wołyniu. Ofiarą tego okrucieństwa padli wszyscy bez wyjątku mieszkańcy wsi Obórki w powiecie łuckim. Jednakże pierwsze sotnie band UPA ruszyły do lasu 3 marca 1943 roku. Szli od Kołek, śpiewając hymn „Samostijnej” Ukrainy:
Czorne more Dniprom propływe,
Ataman na Moskwu nas wede
Ne strasznaja w boju smert..
Sława Bohu, czast…
Smert’ Lacham, żydiwskiej komunie.
Był to krwawy pochód, którego wiernym kronikarzem został Henryk Cybulski.
Tysiące zagród, tysiące ludzi nie wyłączając kobiet, starców i dzieci zostało w wyjątkowo bestialski sposób zamordowanych przez sfanatyzowanych nienawiścią Ukraińców. Ale autor pisze: „Należy podkreślić, że straty w ludziach i rozmiary zniszczeń byłyby znacznie większe, gdyby nie wydatna pomoc ludności ukraińskiej. Wszędzie, nawet w nacjonalistycznie nastawionych wioskach ukraińskich, znajdowali się ludzie, którzy z narażeniem życia pomagali zagrożonym polskim rodzinom”. Cybulski przytacza na to wiele dowodów i stwierdza, że humanistyczna postawa wielu Ukraińców „budziła świadomość, iż walczymy nie z narodem ukraińskim, lecz z jego zalepionymi odszczepieńcami, i że przynależność do tego czy innego narodu nie decydowała o znalezieniu się po tej lub po tamtej stronie frontu”.

Do dnia dzisiejszego nie mamy tak w kraju jak i na emigracji źródłowo opracowanych tych ponurych wydarzeń. Dlatego nie dziwota, że wspomnienia Henryka Cybulskiego w mgnieniu oka znikły z półek księgarskich. Ostatecznie tych, co przeżyli potworną zbrodnię dokonanej na Polakach przez Ukraińców w Janowej Dolinie w powiecie kostopolskim (600 ofiar) żyje jeszcze tysiące. A musimy pamiętać, że Polska jest skazana na ciągłe sąsiedztwo z Ukrainą, z którą wcześniej czy później będziemy musieli dojść do porozumienia. Do porozumienia na bazie tego wszystkiego co nas łączy. A mimo wszystko łączy nas wiele. („Tygodnik Polski” Melbourne 1.11.1975).

Współczesny naród litewski ma pochodzenie wybitnie chłopskie

Przed 1385 rokiem Litwa była krajem pogańskim i zacofanym. Żyła z rabunkowych najazdów na sąsiednie kraje i z systematycznego podboju ziem księstw ruskich dewastowanych przez Mongołów. Doszło do tego, że ziemie etnicznie litewskie stanowiły mniej niż 10 procent powierzchni kraju. Rusini byli chrześcijanami i cywilizacyjnie stali znacznie wyżej od Litwinów. Groziło zruszczenie litewskiej warstwy rządzącej. Jednocześnie od zachodu śmiertelnym wrogiem Litwy stało się Państwo Krzyżackie, dążące do podboju ziem etnicznie litewskich. Litwini zaczęli szukać ratunku. Ratunek widzieli w Polsce. W 1385 roku została zawarta unia polsko-litewska. Polska i Litwa miały wspólnego króla, a naród litewski miał przyjąć religię katolicką.

Unia ta uratowała naród litewski od unicestwienia. Jednak jego straszliwe zacofanie spowodowało, że litewskie warstwy wyższe wraz z przyjęciem wiary katolickiej, zaczęły polonizować się, przyjmując język polski i polską kulturę. Z biegiem lat ci ludzie stali się po prostu Polakami. Nawet tak bardzo litewski ród książęcy Radziwiłłów spolonizował się i dzisiaj na Litwie nie ma żadnego przedstawiciela tego rodu, rozsianego od dawna po całym świecie, głównie jednak w Polsce. Tylko co Konstanty Radziwiłł był w latach 2015-18 polskim ministrem zdrowia. Naród litewski stał się narodem chłopskim; jedynie niektórzy księża przyznawali się do litewskości.

Marek Jerzy Minakowski (ur. 1972) jest polskim filozofem, historykiem i przede wszystkim wybitnym genealogiem, autorem szeregu publikacji z tej dziedziny. Jak czytamy w Wikipedii, w Internecie opublikował pracę pt. „Ci wielcy Polacy to nasza rodzina” (od 2009 pod nazwą „Wielka Genealogia Minakowskiego), która zawiera informacje o prawie 700 tysiącach (stan na kwiecień 2017) powiązanych ze sobą rodzinnie osób i jest ciągle rozbudowywana i aktualizowana. Jest także twórcą serwisu „Genealogia Potomków Sejmu Wielkiego”, poświęconego potomkom posłów i senatorów uczestniczących w obradach Sejmu Wielkiego (1788-1792), zawierającego dane ponad 125 tysięcy osób (stan na kwiecień 2017).

W kwietniu 2006 razem z żoną Anną Lebet-Minakowską i Januszem Janotą-Bzowskim został współzałożycielem Stowarzyszenia Potomków Sejmu Wielkiego i objął funkcję marszałka, którą pełnił przez kilka lat do czasu wyboru Andrzeja Krzyżanowskiego. W październiku 2008 był prelegentem polsko-litewskiej konferencji naukowej z okazji pierwszych obchodów święta państwowego Republiki Litewskiej oraz uczestniczył w spotkaniu uczestników z prezydentem Litwy, Valdasem Adamkusem.
Minakowski prowadzi swoją stronę internetową Minakowski.pl. 24 stycznia 2011 roku zamieścił w niej swój tekst pt. „Smetona-Piłsudski-Komorowski: kłótnia w rodzinie”, w którym pisze m.in.: „Gdy dwa lata temu marszałek Sejmu Litewskiego (C. Jursenas), prezydent (V. Adamkus) i obecny premier (A. Kubilius) pytali mnie czy jacyś potomkowie posłów Sejmu Wielkiego żyją na Litwie, potrafiłem im wskazać tylko drobne wyjątki”.

Ten fakt potwierdza dobitnie, że współczesny naród litewski jak mało który naród na świecie ma wybitnie chłopskie pochodzenie.

Zresztą cała Litwa to jedna wielka wieś. Starczy pooglądać sobie zdjęcia miast (poza Wilnem, Kownem i kilkoma innymi większymi miastami) i miasteczek litewskich w Wikipedii, aby przekonać się jak bardzo wsiowy jest również z wyglądu ten kraj. Zamknięty w swej pilnie strzeżonej przez nacjonalistyczne rządy chłopskiej litewszczyźnie, kulturalnie także odbiega od Zachodu; np. w języku litewskim nie można przeczytać bardzo wielu podstawowych dzieł literatury światowej; całe życie kulturalne to najwyżej miernota. Nie dziwię się więc, że Litwini uciekają na Zachód z tego zadupia. W ostatnich 15 latach Litwa straciła 20% mieszkańców: ludność kraju z 3 674 800 osób w 1989 roku spadła do 2 831 670 osób w 2017 roku (Wikipedia).

Marian Kałuski
(Nr 182)

Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

28 Marca 1940 roku
Został aresztowany przez Gestapo polski olimpijczyk Janusz Kusociński. Niemcy rozstrzelali go w Palmirach w dn. 21.06.1940r.


28 Marca 1930 roku
Konstantynopol i Angora zmieniły nazwę na Stambuł i Ankara


Zobacz więcej