Wtorek 23 Kwietnia 2024r. - 114 dz. roku,  Imieniny: Ilony, Jerzego, Wojciecha

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 25.08.18 - 16:13     Czytano: [1416]

Kto zrobił z polskiego Lwowa ukraiński?


Kto sprawił, że Lwów polski stał się ukraiński?

W internetowym portalu www.ukrstor.com wiosną 2014 roku ukazał się artykuł Leonida Sokołowa pt. „Kto sprawił, że Lwów stał się ukraiński”, który przez zaprezentowanie ciekawych faktów o przedwojennym Lwowie polemizuje z ukraińską propagandą nacjonalistyczną o rzekomej odwiecznej ukraińskości tego miasta. Artykuł zauważył polski portal internetowy Kresy.pl i 29 maja 2014 roku zamieścił go w tłumaczeniu na język polski Marcina Skalskiego. Poniżej moje tłumaczenie tego artykułu, uzupełnione koniecznymi faktami.

Nacjonalistyczna propaganda ukraińska głosi, że Lwów wsławił się tym, że był i jest „najbardziej ukraińskim z wszystkich ukraińskich miast”. To z tego miasta nieustannie słychać głosy pouczania, jaka ma być Ukraina, żeby nie stać się „Małorosją”.

W tej propagandzie zapomina się o tym, że sam Lwów został ukraińskim miastem stosunkowo niedawno i to przede wszystkim dzięki władzy sowieckiej w mieście w latach 1944-91, którą galicyjscy nacjonaliści ukraińscy przeklinają przy każdej możliwej okazji. Przyczyną tego ma być głównie prowadzona w tych latach rusyfikacja miasta: „przyszli moskale-okupanci” i rusyfikowali nasze „ukraińskie miasto Lwiw”. Jako dowód na rusyfikowanie miasta podaje się to, że w latach ’30 XX wieku we Lwowie żyło tylko kilkuset uchodźców rosyjskich, a do 1979 roku liczba Rosjan wzrosła do swej najwyższej liczby – 128 338 ludzi; przed 1939 rokiem we Lwowie nie było ani jednej rosyjskie szkoły, podczas gdy pod koniec sowieckiego panowania we Lwowie ich liczba wyniosła 24.

Oto rzekoma rusyfikacja „ukraińskiego Lwiwa!” – rzekoma, bo oderwana od faktu, że ludność ukraińska dzięki władzy sowieckiej zawsze dominowała w powojennym Lwowie: liczna Ukraińców ciągle wzrastała: z 247 086 ludzi w 1959 roku do 377 562 w 1970 roku, 492 194 w 1979 roku i 622 701 w 1989 roku. A jeśli ktoś nawet skarży się, że „Moskale” zajęli najlepsze mieszkania w prestiżowych dzielnicach miasta, to twierdzi, że wysiedlono stamtąd… Ukraińców.

Nie da się zaprzeczyć napływowi rosyjskiej ludności do Lwowa i powstawiania rosyjskich szkół za sowieckiej władzy. Ale czy był to proces, który naprawdę działał na szkodę Ukraińców? Czy powodował on
zmniejszeniu liczby Ukraińców w mieście bądź też pogorszenie ich statusu socjalnego i zawodowego?

Postarajmy się na to odpowiedzieć, a przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie: czy Lwów w ogóle był ukraińskim miastem do 1944 roku, czyli do ustanowienia w Galicji sowieckiej władzy? Aby odpowiedzieć na te pytania przytaczam najbardziej chyba wiarygodne do Ukraińców dane o Ukraińcach w przedwojennym polskim Lwowie, podane przez ukraińskiego uczonego mieszkającego wówczas w tym mieście i zajmującego się tym zagadnieniem.

27 stycznia 1938 roku na posiedzeniu komisji statystycznej Towarzystwa Naukowego im. Tarasa Szewczenki we Lwowie jego dyrektor Wołodymyr Ogonowśkyj wystąpił z wykładem na temat „Narodowościowa, socjalna i zawodowa struktura ludności Lwowa wg spisu ludności z 9 grudnia 1931 roku”. Tekst tego wystąpienia był opublikowany w 1938 roku w broszurze pod tytułem „Lwów w cyfrach”.

Na podstawie danych przywołanych w tej broszurze ogólna liczba ludności Lwowa według stanu z 9 grudnia 1931 roku wynosiła 312 231 ludzi.

Wedle kryterium religijnego ludność wyglądała następująco: rzymskich katolików (prawie wszyscy Polacy) – 157 490 ludzi, czyli 50,5%, żydów (wyznanie mojżeszowe) – 99 595 ludzi, czyli 31,9%, grekokatolików – 49 747 ludzi, czyli 15,9%, prawosławnych – 1 077 ludzi, czyli 0,3%, pozostali – 4 322 ludzi, czyli 1,4%.
Co do kryterium narodowościowego, to spis ten uwzględnia, że narodowość, tak jak i wcześniej za czasów austriackich, opiera się na używanym języku na co dzień. Skład ludności Lwowa pod względem „używanego języka” prezentuje się na- stępująco: Polaków – 198 212 ludzi, czyli 65,5%, żydów (język jidysz) – 75 316 ludzi, czyli 24,1%, Ukraińców – 24 245 ludzi, czyli 7,8%, Rusinów – 10 892 ludzi, czyli 3,5%, pozostałych – 3 566 ludzi, czyli 1,1%.

Tutaj konieczne jest wyjaśnienie, dlaczego oddzielnie uwzględniono Ukraińców i Rusinów i co to właściwie oznacza. Otóż w przeszłości termin „Rusini” - „russkije” dotyczył zarówno Małorosjan, Białorusinów i Rosjan, oraz pozostałych Słowian wschodnich, którzy żyli na terytorium średniowiecznej Rusi, a potem na ziemiach Rzeczpospolitej Obojga Narodów – historycznej Litwy i Polski. W nomenklaturze polskiej i rosyjskiej termin Rusini był używany najczęściej dla nazwania Małorusinów (Ukraińców), a w austriackiej Galicji dla ludności grekokatolickiej, która zresztą w większości sama aż do końca XIX w. nazywała siebie Rusinami (wśród grekokatolików było do 1939 roku dużo Polaków!). W Rosji po rewolucji październikowej 1917 bolszewicy używali nazwę „russkije” dla określenia tylko jednej gałęzi russkiego narodu – dla Wielkorosjan, natomiast Ukraińców i Białorusów oficjalnie nazywano oddzielnymi narodami, czym bolszewicy oddali nieocenioną usługę tym narodowościom.

W drugiej połowie XIX wieku w łonie galicyjskich Rusinów zaszedł podział na Starorusinów – tak właśnie się określającymi, którzy pozostali na gruncie historycznej tradycji uznawania się za część jednego wielkiego ruskiego narodu, któremu przewodzi Rosja i dlatego Polacy nazywali zwolenników tego ruchu „moskalofilami” oraz na Młodorusinów lub ukrainofilów, którzy przyjęli ideę oddzielnego małoruskiego (ukraińskiego) narodu.
Stopniowo ukrainofile odeszli od nazwy „Rusini”, przede wszystkim nazywając siebie „Rusinami-Ukraińcami”, czy też po prostu Ukraińcami. W austriackiej Galicji termin „Ukraińcy” nie był oficjalnie używany na określenie narodowości i służył jedynie określaniu politycznej orientacji wśród części galickich Rusinów.

Dopiero w trakcie pierwszej wojny światowej, gdy galicyjsko-ruska, czyli moskalofilska orientacja narodowo-polityczna w Galicji została rozgromiona przez Austriaków, którzy wymordowali 50 000 moskalofilów, władze austriackie władze uznały termin „Ukraińcy” za określenie narodowości danej osoby.
Po pierwszej wojnie światowej galicyjsko-ruska orientacja znowu się odrodziła, a w Polsce w 1931 roku, jak widzimy, stosowane było także określenie „Ukrainiec”. Wtedy w ówczesnej polskiej Małopolsce Wschodniej przeważali już Ukraińcy, którzy we Lwowie mieli ponad dwukrotną przewagę na liczbą tych, którzy wciąż zwali siebie Rusinami. Natomiast wedle danych spisu powszechnego w trzech województwach – lwowskim, tarnopolskim i stanisławowskim – ogólna przewaga Ukraińców nad Rusinami nie była aż taka wielka, jak wśród samych grekokatolików w tych trzech województwach, gdzie „Ukraińcami” określiło się 1 660 826 ludzi, a „Rusinami” – 1 116 166 ludzi.

Wymaga także wyjaśnienia fakt, że łączna liczba Ukraińców i Rusinów w Małopolsce Wschodniej nie odpowiadała ogólnej liczbie grekokatolików. Wynika to stąd, że narodowość określało się na podstawie języka i oznacza to, że pozostali grekokatolicy podali za swój język podstawowy polski i zostali przydzieleni do polskiej grupy narodowościowej. To wyjaśnia także fakt, że Żydów jest mniej niż wyznawców wiary mojżeszowej, a Polaków więcej niż rzymskich katolików. Po prostu 20 000 wyznawców judaizmu uważało się za Polaków, z których bardzo wielu należało do polskiej elity intelektualnej.

Mieszkańcy Lwowa, którzy świadomie określali siebie jako „Ukraińcy” stanowili ogółem tylko 7,8% populacji miasta, ale opierając się na obliczeniach przeprowadzonych przez dyrektora Ogonowśkiego, gdyby za podstawę wzięto kryterium religii, to termin „Ukraińcy” zastosowany wobec wszystkich grekokatolików, wykazałby 15,9% ukraińskich mieszkańców Lwowa. Byłoby to jednak niezgodne z prawdą, gdyż wielu grekokatolików rozmawiało na co dzień wyłącznie po polsku i czuło się Polakami.

Jak natomiast przedstawiała się wówczas socjalna i zawodowa struktura Lwowa?
„Liczba ludzi umiejących pisać i czytać wśród Polaków i Żydów starszych niż 10 lat sięgała we Lwowie 92%, wśród Ukraińców – 77%.

Wśród pracujących Ukraińców 73% stanowiły osoby pracujące fizycznie, wśród Polaków – 50%, wśród Żydów – 32%.

Pracowników umysłowych wśród pracujących Polaków i Żydów było 20%, a Ukraińców w tym samym czasie tylko 7%.

Polacy we Lwowie dominowali w administracji (71%), w transporcie i łączności (76%), zdecydowanie w sferze oświaty i w przemyśle.

Żydzi dominowali w handlu – 62%, Polacy stanowili tu 27%, Ukraińcy – 11%.
W adwokaturze, notariacie, wśród praktykujących lekarzy Żydzi stanowili 71%, Polacy 22% zaś Ukraińcy 7%.

Jednak aż 45% wszystkich Ukraińców zatrudnionych było w pracach domowych, Żydów tylko 4%.

Z wszystkich pracujących Ukrainek aż 64% było zatrudnionych w pomocy domowej, a z pracujących Polek – 25%, Żydówek- 5%.

Co się zaś tyczy najbogatszych mieszkańców miasta, czyli tych, którzy mieli najwyższe dochody i korzystali z najemnej siły roboczej, to wraz z członkami rodzin stanowili tylko 6% mieszkańców miasta (wśród nich dominowało wyższe duchowieństwo grekokatolickie), a spośród nich Żydzi stanowili 11% ogółu ludności żydowskiej, Polacy odpowiednio 4%, Ukraińcy – 2% z ogółu Ukraińców.

A oto wnioski, które zaprezentował referent Ogonowśkyj na temat położenia Ukraińców w polskim Lwowie:
„Ukraińcy we Lwowie to przede wszystkim młody, napływowy element, często analfabeci i osoby przeważnie pracujące fizycznie.

Odnośnie zatrudnienia Ogonowśkyj odnotował, że na 30 000 wszystkich Ukraińców i Ukrainek – do których samowolnie zaliczył wszystkich grekokatolików, którzy pracują za wynagrodzeniem we Lwowie, jest 9700 służących (sprzątaczki, praczki, niańki, 2000 stróżów kamienic, 1400 niewykwalifikowanych robotników i 9000 robotników ze stażem oraz rzemieślników. Z wyjątkiem pomocy domowej Ukraińcy nigdzie nie stanowią większej liczby, co się tyczy 11% Ukraińców w handlu, to tam z 4000 Ukraińców połowa to stróże, strażnicy, magazynierzy, ludzie do posyłki. O zawodach inteligenckich nie ma co mówić. Udział Ukraińców w wolnych zawodach był wyjątkowo skromny. Jeszcze w przemyśle ukraińscy robotnicy i rzemieślnicy grają jakąś rolę, ale jako siła najemna.”

Leonid Sokołow zauważa: Każdy, kto jest w stanie obiektywnie przeanalizować przywołane cyfry, z łatwością zrozumie, jakie miejsce zajmowali Ukraińcy w polskim Lwowie w latach 30- tych XX wieku.
Jeśli chodzi o skład narodowościowy Lwowa, to miasto było wówczas polsko-żydowskie, a w żadnej mierze ukraińskie. Ukraińcy ustępowali Polakom i Żydom nie tylko pod względem liczebności, ale i znacząco odstawali od nich pod względem socjalnego i zawodowego statusu. Dlatego odnośnie mieszkań w prestiżowych częściach miasta, skąd rzekomo wysiedlono Ukraińców, to jeśli do 1939 roku pojawił się tam jednak Ukrainiec, to chyba tylko wyłącznie w charakterze pomocy domowej. Skarżyć się na wysiedlenie mogliby Polacy i Żydzi, którzy zajmowali wtedy te mieszkania, a na pewno nie Ukraińcy. Ale lwowskich Żydów w czasie niemieckiej okupacji wymordowali hitlerowcy, a po wojnie władza sowiecka zmusiła lwowskich Polaków do wyjechania do stalinowskiej Polski bez Ziem Wschodnich. Tak oto miasto straciło swój polsko-żydowski charakter. Obecnie ukraińscy galicyjscy nacjonaliści nazywają sowiecką władzę „moskalską” - rosyjską władzą, starając się przy tym zrzucić na Rosjan całą odpowiedzialność za represje w stalinowskich czasach i za fatalne administrowanie miastem. Jednak, jakby ktoś zauważył, sowiecka władza nie była w swej istocie i charakterze władzą rosyjską. O tym świadczy również los galicyjskich Rusinów.

Mimo ciężaru strat poniesionych przez galicyjskich Rusinów w czasach pierwszej wojny światowej, jeszcze w latach 30. XX wieku ponad milion Galicjan uznawało się za Rusinów- ruskich, za część ruskiego narodu w jego starym tradycyjnym znaczeniu. I jeśliby władza, która pojawiła się na tych terenach w 1944 roku, była władzą rosyjską, to ona, logicznie rzecz biorąc, powinna była przede wszystkim wspierać galicyjsko-rusińskie organizacje, popierać rozprzestrzenianie się idei jedności narodu ruskiego w Galicji, sprzyjającego Rosji i Rosjanom. Tymczasem te organizacje i różne instytucje zostały zamknięte, a sowieccy urzędnicy wszystkich galicyjskich Rusinów uznali wbrew ich woli za Ukraińców. Oczywiście w 1939 roku sowiecki reżim zamknął również galicyjsko-ukraińskie organizacje, które wtedy istniały. Jednak ukraińscy nacjonaliści mieli potężną bazę za granicą – w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, gdzie prowadzili swoją działalność i mimo „żelaznej kurtyny” (granicy) w jakimś stopniu oddziaływali na kraj.

Natomiast na sowieckiej Ukrainie władza dołożyła wszelkich starań, aby unicestwić choćby pamięć o istnieniu galicyjsko-ruskiej orientacji, o ludziach, którzy poddawani byli prześladowaniom ze strony polskich i austriackich władz, a którzy dochowali wierność idei narodowo-kulturowej jedności Rusi. Tym sposobem, to, czego nie dokonali Polacy, tłumiący „moskalifolstwo” w XIX wieku, czego nie dokonali Austriacy, posyłający w czasach pierwszej wojny światowej dziesiątki tysięcy galicyjskich Rusinów na rozstrzelanie i wywózki, za drut kolczasty Talerhofu koło Grazu i kazamaty Terezina, udało się zrobić sowieckiej władzy, która zupełnie wykorzeniła ze świadomości Galicjan ideę jedności ruskiej.

Wraz z budowaniem dużych zakładów przemysłowych w powojennym Lwowie i otwieraniem naukowych instytucji – nowych wyższych uczelni, ludność Lwowa wzrastała, przy czym większa część Galicjan – spośród których większość stanowiły osoby pochodzące ze wsi – zdobywając we Lwowie różnego rodzaju wykształcenie i specjalizację zawodową, zasilali jednocześnie szeregi jego klasy robotniczej i inteligencji. W taki to sposób właśnie za sowieckiej władzy Lwów przekształcił się w miasto ukraińskie, gdzie Ukraińcy stali się liczebnie przeważającą narodowością, a w zawodowych stosunkach nie pełnili roli pomocy domowej czy też stróżów kamienic, a zajmowali czołowe miejsca w przemyśle nauce, oświacie, medycynie itd.

Ocena działalności sowieckiej władzy w Galicji nie może być jednoznaczna. Można rozpatrywać ją jako swoisty paradoks historii, biorąc pod uwagę fakty, że sowiecki reżim, bezpośrednio rozprawiając się z ukraińskim nacjonalizmem, praktycznie wypełnił podstawowe postulaty, których nie zdołali wypełnić własnymi siłami nacjonaliści galicyjscy. Związek Sowiecki oderwał Galicję/Małopolskę Wschodnią od Polski, wysiedlił Polaków, zlikwidował galicyjsko-ruskie organizacje i zaliczył wszystkich mieszkających tam Rusinów w poczet Ukraińców, rozwinął przemyśl i naukę, przygotował dla nich miejscowe narodowe kadry, po czym spokojnie zszedł ze sceny w 1991 roku – opuścił Ukrainę, zostawiając na pożegnanie nacjonalistom prezent w postaci „niezależnego ukraińskiego państwa” i zostawił po sobie „ukraińskie miasto Lwiw”.

Na wieży miejskiego ratusza powiewa teraz błękitno-żółta flaga, pomniki sowieckiej epoki wyburzono, a nazwy ulic przemianowano, usunięto „moskali” z głównych stanowisk, dobijane są rosyjskie szkoły – oto rzeczywiste sukcesy Ukraińców we Lwowie! Tymczasem następuje upadek gospodarczy Lwowa i tysiące Galicjan, porzucając „ukraińskie miasto Lwiw” z jego błękitno-żółtymi flagami i przemianowanymi ulicami, ponownie podejmuje pracę w charakterze pomocy domowej w krajach Zachodu, głównie w znienawidzonej przez nich Polsce. Jednak w latach 30. XX wieku lwowski Ukrainiec po to, żeby podjął się pracy na czarno lub służył u Polaka, nie musiał wyrabiać zagranicznego paszportu, a obecnie musi.

A wszystko to przez tych „przeklętych Moskali”: oderwano Galicję od Polski, więc teraz Ukraińcy mają co chcieli…” czyli brud, smród i ubóstwo. I nigdy nie będzie tam lepiej.

Daniel Beauvois, czyli Polacy jak zwykle gonią w piętkę

Daniel Beauvois (ur. 1938) to francuski historyk zajmujący się historią Europy Wschodniej, głównie dziejami polskimi na Ukrainie. Ukończył studia rusycystyczne i polonistyczne na Uniwersytecie Lille III. Jest autorem prac i artykułów na ten temat, z których szereg zostało przetłumaczonych na język polski.

Niestety, jego prace na tematy polskie są bardzo tendencyjne, wręcz antypolskie i pisane, że tak powiem w duchu sowieckiej antypolskiej propagandy. Dlatego chciałbym bardzo wiedzieć, jakie on ma zapatrywania polityczne. To rzuciło by dużo światła na wiarygodność jego prac historycznych na tematy polskie.

Dwie rzeczy są pewne: miłość Francuzów do Rosji i ich wielki stopień lewactwa. Francuska Partia Komunistyczna (FPK) obok włoskiej była największa w Zachodniej Europie: w wyborach powszechnych w 1951 roku zdobyła aż 26,7% głosów! A oprócz (PKA) bardzo silna była Francuska Partia Socjalistyczna, która z poparciem komunistów rządziła Francją w latach 1981-2002. No i jeszcze jeden fakt: zdecydowana większość akademików francuskich to lewicowcy. Gdzie w tym wszystkim był Daniel Beauvois – z początku nauczyciel języka rosyjskiego w szkołach średnich. A że urodził się w Annezin w departamencie Pas-de-Calais, w którym mieszka całe mrowie Polaków, obok swojej ukochanej rusycystyki studiował język polski na Uniwersytecie w pobliskim Lille, też pełnym Polaków i gdzie był Konsulat Generalny PRL. Zapewne kontakty z tym konsulatem sprawiły, że w latach 1969–72 pełnił funkcję dyrektora Ośrodka Kultury Francuskiej przy Uniwersytecie Warszawskim, co zapoczątkowało jego karierę naukową. Od 1973 do 1978 był pracownikiem naukowym CNRS w Paryżu. Następnie, zapewne z jakąś pomocą ze strony władz PRL został kierownikiem katedry polonistycznej na uniwersytecie w Lille do 1992 roku oraz Ośrodka Historii Słowian na Sorbonie w latach 1993–1998. Jako historyk skupia się na tematyce ukraińskiej. Niestety, stał się skrajnym, powtarzam skrajnym ukrainofilem. W sposób wyjątkowo perfidny zohydza historię polską na Ukrainie. Chociaż, co jest prawdą, bazuje na faktach historycznych, w sposób właśnie perfidny manipuluje nimi, doprowadzając do z góry założonego antypolskiego celu. Tym samym jako historyk jest mało wiarygodnym. Co więcej, jego bez wątpienia skrajnie antypolskie prace nastawiają dziś jeszcze bardziej Ukraińców przeciwko Polsce i Polakom.

Mnie zastanawia jedno, na co zresztą zwróciły uwagę także inne osoby: w okresie sowieckim historycy mieli bardzo, ale to bardzo utrudniony dostęp do archiwum pełnych poloników znajdujących się na terenie Związku Sowieckiego. Beauvois miał do nich pełny dostęp. Starano się to wytłumaczyć tym, że jest Francuzem. Ale czy nie było innego wytłumaczenia tego? Np. czy ewentualna jego lewicowość nie odegrała tu dużej roli? A przede wszystkim czy wspólnie z władzami sowieckimi nie podjął się jakiejś misji – misji zakłamywania, a przede wszystkim obrzydzania polskiej przeszłości na Ukrainie? Przecież od samego początku władze Związku Sowieckiego nastawiały Ukraińców przeciwko Polakom. Czy nie chciały mieć „niezależnego” historyka, który poparły by opluwanie Polski i Polaków. Beauvois zdaje sobie z tego sprawę, że te fakty mogą rzucić cień podejrzenia na jego bezstronność jako historyka, często się usprawiedliwia (co samo w sobie sieje podejrzenia!): „Bezczelnych historyków, którzy trudzą się mozolnie w archiwach i wykazują, że nieludzkie traktowanie chłopów kresowych jest głównym powodem tragedii XX w., oskarża się o marksizm i głoszenie walki klas. A przecież do tego samego wniosku można dojść, kierując się chrześcijańskim miłosierdziem lub zwykłą litością!
(Kres kresomanii!, „Gazeta Wyborcza”, 8–9 września 2012), a innym razem mówi: „Czasem spotykam się z zarzutem, że jestem komunistą, bo tak wyjaśniam rzeczy, że moja wizja jest jak z epoki PRL. Jest to naprawdę śmieszne. Takie były fakty. Wszystko, co piszę, jest udokumentowane materiałami źródłowymi. Ja nic nie wymyślam. Chciałbym tylko pomóc innym lepiej się rozumieć. Z zewnątrz często lepiej się widzi” (Jagienka Wilczak „Trójkąt ukraiński”, „Polityka” 4.11.2009).

A co mamy zrozumieć? Że Polska była państwem kolonialnym, bo Ukraina była polską kolonią („Gdy Ukraina była polską kolonią…”, „Newsweek Historia” 04/2014), że byliśmy tam niczym innym jak tylko skurw…ami-ciemiężcami: „Stosunki między Polakami a Ukraińcami przypominały najczęściej stosunki między panem a niewolnikiem(...) były tak okrutne, jak na amerykańskich plantacjach bawełny, na francuskiej Martynice albo gdzieś w Afryce” (Trójkąt ukraiński. Szlachta, carat i lud na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie 1793–1914, Lublin 2005), że niczego dobrego nie zrobiliśmy na Ukrainie, że nie przynieśliśmy tam wyższą kulturę, itd., itd.

Najgłupsze są jego wywody, że Ukraina była polską kolonią i że na Ukrainie nie było chłopów polskich. Jeśli ich nie było, to gdzie głównie mieszkało 476 435 Polaków na Ukrainie, których tam odnalazł sowiecki spis ludności przeprowadzony w 1926 roku – w miastach czy na wsi? Zdecydowana ich większość mieszkała na wsi. Byli rozrzuceni na całym terenie przedrozbiorowej polskiej Ukrainy. Były jednak rejony, na których mieszkało ich wiele, albo stanowili większość ludności. Stąd, jak czytamy w broszurze pt. „Polskie Rady Wiejskie na Ukrainie Radzieckiej” (Charków 1928) w 1927 roku istniało na Ukrainie 137 rad polskich obejmujących 30 890 zagród wiejskich i 144 553 osób różnej narodowości, w tym 73.9% Polaków. To był polski okręg autonomiczny Marchlewszczyzna na Żytomierszczyźnie, rozwiązany przez Stalina w 1935 roku, a większość Polaków z niego zesłano do Kazachstanu, gdzie po dziś dzień zachowali polską tożsamość narodową i wielu z nich przyjechało do Polski jako repatrianci po upadku Związku Sowieckiego.

Mnie osobiście poirytowało jego obrzydliwe szkalowanie słynnego polskiego Liceum Krzemienieckiego na Wołyniu – oczywiście w oparciu o dokumenty archiwalne do których dotarł – na podstawie faktu, że kilku jego uczniów zachowywało się niemoralnie – o czym Beauvios z lubością pisze i z taką radością jakby odkrył Amerykę, albo znalazł kij na znienawidzonego przez siebie człowieka. Z igły zrobił widły, świadomie bijąc w chlubę polskiego XIX-wiecznego szkolnictwa. Czyli jeden głupi uczeń w klasie, a więc wszyscy uczniowie w tej klasie są głupi, a szkoła jest nic nie warta. Na tym przykładzie widać, że w tych sowieckich archiwach szukał – był zainteresowany tylko krytycznym materiałem o Polakach!

To nie jedne głupoty Daniela Beauviosa w jego pracach o Polakach na Ukrainie. A prawie wszystko to przez fakt, że Francuz traktuje ziemie ukrainne (bo nie Ukrainę, której wówczas nie było!) nie jako część Polski, a tylko właśnie jako polską kolonię. Bo np. czy los chłopa pańszczyźnianego na ziemiach polskich był lepszy od chłopa na ziemiach ukraińskich? I czy francuski chłop pańszczyźniany miał radosne życie? Czy Francja była bez grzechu? Nie ulega wątpliwości, że Francuzi mają cięższe grzechy na swoim sumieniu niż Polacy. Można tu wspomnieć chociażby krwawe wojny religijne (rzeź protestanckich hugenotów w 1572 r. – 5 tys. ofiar, rewolucja francuska 1798 r. – 250 tys. ofiar, pacyfikacja Wandei w 1793-1800 – 300 tys. ofiar, imperializm Napoleona, Komuna Paryska 1871 r. - 30 tysięcy zabitych w czasie walk, 10 tysięcy otrzymało wyroki śmierci, 4 tysiące deportowano do Nowej Kaledonii, skolonizowanie połowy Afryki i traktowanie Arabów i Murzynów jak podludzi, zdradzenie Polski w 1939 roku, kolaboracja Francji z Hitlerem, wyłapanie i wysłanie do obozów koncentracyjnych, w tym do Auschwitz przez Francuzów kilkadziesiąt tysięcy Żydów francuskich i tak dalej, i tak dalej. Niech się Francuzi swoimi grzechami zajmują, a nie grzechami innych narodów: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni”, bowiem „Nikt z was nie jest bez winy” (Pan Jezus). A robią to tylko i przez wyrzuty sumienia i próbę pomniejszenia swoich ciężki i naprawdę obrzydliwych grzechów! Tym bardziej antypolska działalność historyczna Daniela Beauvoisa jest obrzydliwa. Bo, powtarzam, pod pozorem badań naukowych jest świadomie nastawiona na szkalowanie Polski i Polaków oraz przyczyniła się do zaognienia stosunków polsko-ukraińskich. Przede wszystkim usprawiedliwia rzezie Polaków dokonane przez Rusinów/Ukraińców – pośrednio także ludobójstwo ukraińskie dokonane na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach 1943-44. A przez uparte twierdzenie, że Ukraina była kolonią Polski, co spodobało się nacjonalistom ukraińskim i to zaakceptowali jako niepodważalny fakt: „Mnóstwo Ukraińców, z którymi się dotąd spotkałem, jest święcie przekonana, że Polska była okupantem Ukrainy, stąd jak najbardziej usprawiedliwiony był fakt, iż miejscowa ludność wielokrotnie buntowała się i brała krwawy odwet na „okupantach” i ich rodzinach. („Ukraińska okupacja Krymu? Polska okupacja Ukrainy?” Internet: Salon24 1.10.2017). Co więcej, Ukraińcy wierząc w to kłamstwo-obrzydliwą głupotę żąda od Polski reparacji za polski okres kolonialny na Ukrainie: „Przewodniczący wołyńskich struktur Swobody, Anatolij Witiw powiedział: Oczekujemy od Polski przeprosin za wieloletnią politykę okupacji, kolonizacji, dyskryminacji i niszczenia ukraińskiego etnosu. Na koniec dodał, że Ukraina ma prawo żądać od Polski reparacji…” („Najwyższy Czas” 15.7.2018).

Gdyby wśród prac historycznych Daniela Beauviosa były także jakieś pochlebne o polskiej obecności na Ukrainie, to nie można byłoby mieć o niego pretensji, że nie jest bezstronny. Tymczasem wszystkie jego prace są wybitnie antypolskie. Jest w nich tylko tendencyjność i antypolska krytyka, krytyka i jeszcze raz krytyka. A chociaż w Polsce po 1989 roku jest bardzo duże przyzwolenie na szkalowanie Polski, Polaków i polskiej historii (bo, jak pisał już Adam Mickiewicz: „Co Francuz wymyśli, to Polak polubi” – nawet największą głupotę), to i to przyzwolenie musi niekiedy mieć jakieś granice. W rozmowie z „Newsweek Historia” (4/2014) Beauvious mówi: „Wiem, że Polacy wolą Normana Daviesa i że to, co piszę, przysparza mi wrogów... Moje teksty bywały odrzucane – choćby niedawno przez Muzeum Historii Polski, bo nie zgadzano się z moim podejściem. To jest fatalne, że często zamiast próbować poznać własną historię, wznosi się Urzędy Prawdy Historycznej…”. Jaki ten tekst musiał być antypolski, skoro został odrzucony wtedy, kiedy w Polsce rządziła bardzo liberalnie nastawiona do wszystkiego i także krytycznie do historii Polski Platforma Obywatelska?!

Niestety, głupota i brak patriotyzmu u wielu Polaków – nawet profesorów uniwersytetów często powala człowieka z nóg. Otóż z polskiej Wikipedii dowiadujemy się senaty uniwersytetów Wrocławskiego, Warszawskiego i Jagiellońskiego przyznały Danielowi Beauviosowi tytuł doktora honoris causa. – Ciekawe czym to uzasadniły. Jest także członkiem zagranicznym Polskiej Akademii Nauk i został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi RP.

Rzekome zbrodnie Polaków: pacyfikacja Małopolski Wschodniej w 1930 r. i burzenie cerkwi na Chełmszczyźnie w 1938 r.

W latach 1943-44 nacjonaliści ukraińscy dokonali masowego ludobójstwa na Polakach na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Liczba ofiar szacowana jest na 100-200 tysięcy ludzi. Nie oszczędzano nikogo – ku chwale prawosławnego i greckokatolickiego boga mordowano w wyjątkowo okrutny sposób kobiety (gwałcono, obcinano piersi, ciężarnym kobietom rozpruwali brzuch), dzieci (często przybijano do drzwi), starców i kaleki. Zabijano widłami, siekierami, topiono w studniach, palono w domach i stodołach. Mordowano wiernych modlących się w kościołach.

Nacjonaliści ukraińscy, a właściwie prawie cały naród ukraiński usprawiedliwia dokonane przez nich rzezie Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej rzekomymi polskimi grzechami popełnionymi wobec Ukraińców w Małopolsce Wschodniej i na Chełmszczyźnie. Często słyszymy, jak mówią: Przed Wołyniem była Małopolska Wschodnia i Chełmszczyzna, czyli pacyfikacja wsi ukraińskich w Małopolsce Wschodniej w 1930 roku, dokonana przez wojsko polskie oraz burzenie przez Polaków „cerkwi prawosławnych” na Chełmszczyźnie w 1938 roku.

Ale czy ludobójstwo i to tak strasznie okrutne można czymkolwiek usprawiedliwić? W tym wypadku mamy nie tylko ludobójstwo, ale także obrzydliwą zemstę. Gorzej, niektórzy księża ukraińscy błogosławili swoich wiernych idących palić polskie wsie i mordować ich mieszkańców. Jak się to ma do 10 przykazań boskich? Przecież Ukraińcy uważają się za chrześcijan!

Co to więc była ta potępiana tak mocno przez Ukraińców pacyfikacja wsi ukraińskich w Małopolsce Wschodniej i burzenie cerkwi na Chełmszczyźnie.

Niestety, polscy historycy mało się tymi sprawami interesują. Uważają, że właściwie nie ma się czym zajmować, gdyż to były wydarzenia mało znaczące w dziejach przedwojennej Polski, albo kierując się poprawnością polityczną i biorąc pod uwagę ukrainofilizm władz polskich po 1989 roku woleli się tą sprawą nie zajmować, a ci co się nią zajmowali, tak jak lewicowy historyk pochodzenia żydowskiego Karol Grunberg reprezentowali komunistyczny punkt widzenia na te dwie sprawy. Nie chcą zwrócić uwagę na to, że oddają pole w tej sprawie nacjonalistom ukraińskim, którzy nie tylko publikują tendencyjne prace na ten temat po ukraińsku, ale swoją narrację o tych wydarzeniach prezentują po polsku i chcą narzucić Polakom. Niestety, pomagają im w tym niektórzy historycy polscy – ukrainofile (naród polski miał i ma zawsze dużo zdrajców). Szczególnie w odniesieniu do burzenia „cerkwi”, czym interesowali się także prawosławni Białorusini (np. Antoni Mironowicz, Eugeniusz Czykwin). Tendencyjność ich prac widać chociażby na przykładzie ilości zburzonych „cerkwi”. Niektórzy z nich podają liczbę 91, inni 107 albo nawet 127 (Wikipedia). Autorzy wydanej po wojnie na emigracji „Encyklopedii Ukrainoznawstwa” podali nawet jeszcze większą – całkowicie wyssaną z palca! – liczbę 189 zburzonych „cerkwi” (ale czego się nie robi dla chwały Ukrainy). Tak jakby naprawdę było trudno ustalić w jakich miejscowościach uległa zniszczeniu cerkiew oraz na fakcie, że do napisania artykułu o pacyfikacji Małopolski Wschodniej w internetowej ukraińskiej Wikipedii wykorzystano jedynie tendencyjne czy nawet otwarcie antypolskie opracowania ukraińskie.

W 1920 roku w Pradze Czeskiej została założona Ukraińska Organizacja Wojskowa (UWO) – nielegalna, sabotażowa i terrorystyczna organizacja ukraińska działająca w Polsce w latach 1920-1933. Do najważniejszych celów stawianych sobie przez organizację należały: zbrojna walka o utworzenie niezależnego państwa ukraińskiego poprzez oderwanie od Polski województw: lwowskiego, tarnopolskiego i stanisławowskiego, zamachy terrorystyczne, sabotaż, działalność szpiegowska (także na rzecz Niemiec), różnego rodzaju szkolenia wojskowe młodzieży, przede wszystkim: terrorystyczne, szpiegowskie, wywiadowcze, dla prowokatorów i dywersantów (m.in. w szeregach Reichswehry), w czym brała udział m.in. ukraińska Cerkiew Greckokatolicka, kierowana przez „ojca” antypolskiego nacjonalizmu ukraińskiego, arcybiskupa lwowskiego Andreja Szeptyckiego (renegata polskiego!) i przeciwdziałanie porozumieniu Ukraińców z Polską (poprzez wywoływanie konfliktów między ludnością polską a ukraińską) oraz ZSRR. Największe nasilenie jej akcji terrorystycznych i dywersyjnych miało miejsce w roku 1922 i 1930.

Podczas drugiego wystąpienia, którego główne hasło w tej akcji wyrażało się w okrzyku: „Lachy precz za San!”, od lipca do końca listopada 1930 roku UWO dokonała 191 akcji sabotażowych (172 dotyczyły zabudowań prywatnych, a 19 – państwowych). Najwięcej akcji sabotażowych w tym okresie wystąpiło w województwie tarnopolskim – 90, natomiast w pozostałych następująco: lwowskim – 67, stanisławowskim – 34. Wzniecano pożary w dworach i zagrodach polskich, podpalano siano w stogach, koniczynę, zboże w snopach i stodołach lub niezżęte tratowano, terroryzowano przy tym (napadami po nocach, niszczeniem dobytku, biciem, nawet morderstwami) bezbronną ludność polską – osadników zwłaszcza i nauczycieli, w barbarzyństwie tym nie cofając rąk przed kobietami i dziećmi nawet. Według sprawozdań policji między lipcem a październikiem 1930 roku dokonanych zostało 186 aktów terroru: 1 napad na ambulans pocztowy, 8 sabotaży na torach, 14 na liniach energetycznych i telefonicznych (zwalanie słupów), 155 podpaleń mienia, 8 usiłowań (Wikipedia, Władysław Pobóg-Malinowski „Najnowsza historia polityczna Polski 1864-1945” Londyn 1956).

Rząd polski uznał, że nie można tolerować dłużej tego stanu rzeczy i że trzeba użyć argumentu siły. Postanowiono przeprowadzić przez wojsko i policję pacyfikację wsi ukraińskich w powiatach, w których doszło do aktów terroru i sabotażu. Pacyfikacja rozpoczęła się 16 września 1930 roku i trwała do 30 listopada 1930 roku i objęła 496 wsi w 16 powiatach (na 48 powiatów): w woj. lwowskim 287 wsi w 9 powiatach, w woj. stanisławowskim 89 wsi w 2 powiatach i w woj. tarnopolskim 120 wsi w 5 powiatach. Podczas akcji stosowano represje policyjne, a wojsko (zwykle były to szwadrony kawalerii) wysyłano tylko tam, gdzie Ukraińcy w dalszym ciągu występowali ze swoimi metodami terroru, gwałtu, podpaleń czy bicia ludności polskiej; stosowano kwaterunek wojskowy z wszystkimi jego ciężarami. Polskie dane dowodzą, że podczas pacyfikacji nie oddano ani jednego strzału i nie zanotowano ani jednego wypadku śmierci (Grzegorz Motyka „Ukraińska partyzantka 1942-1960”).

W sumie podczas akcji (według informacji dla sejmowej komisji budżetowej ministra spraw wewnętrznych Felicjana Sławoj-Składkowskiego z 9 stycznia 1931) zatrzymano 1739 osób, z czego wypuszczono 569, a 1143 przekazano do dyspozycji sądów. Tylko 25-30% oskarżonych otrzymało niewielkie wyroki, pozostałych uniewinniono. W czasie rewizji ujawniono 1287 sztuk broni długiej, 566 rewolwerów, 398 bagnetów, 31 granatów, kilkadziesiąt metrów lontu oraz 99,8 kg materiałów wybuchowych.

Późniejsze polskie działania represyjne i zapobiegawcze kolejnym aktom terroru ujawniły, że także niektórzy działacze UNDO (aresztowano 5 posłów Sejmu RP), Płastu, Łuha, jak i liczni uczniowie ukraińskich szkół byli zaangażowani w działania terrorystyczne. W wyniku akcji represyjnej rozwiązano 29 stowarzyszeń „Łuh”, 21 stowarzyszeń „Sokił”, 24 stowarzyszenia „Proswity”, 1 kooperatywę i 2 inne stowarzyszenia (Wikipedia).

Część działaczy ukraińskich skrytykowała metody walki, jakimi posługiwali się nacjonaliści ukraińscy – OUN i ich wystąpienia przeciw Polsce (np. petlurowcy, część UNDO) (Adam A. Ostanek „Wydarzenia 1930 roku w Małopolsce Wschodniej a bezpieczeństwo II Rzeczypospolitej” Warszawa 2017).

Efektem akcji pacyfikacyjnej było doraźne ograniczenie ukraińskich akcji terrorystycznych przeprowadzanych przez UWO-OUN. Nie dając za wygrane ukraińskie czasopisma nacjonalistyczne przystąpiły do eskalowania napięcia w stosunkach polsko-ukraińskich. Gazeta nacjonalistyczna „Rozbudowa naciji” apelowała do narodu ukraińskiego słowami następującymi: „Zbliża się nowa wojna, do której winniśmy się przygotować. Z chwilą, kiedy ten dzień nadejdzie, będziemy bez litości, zobaczymy powstających Żeleźniaków i Gontę, i nikt nie znajdzie litości, a poeta będzie mógł zaśpiewać „ojciec zamordował własnego syna”. Nie będziemy badali, kto bez winy, tak jak bolszewicy, będziemy najpierw rozstrzeliwali, a potem dopiero sądzili i przeprowadzali śledztwo” (Florentyna Rzemieniuk „Unici Polscy 1596-1946” Siedlce 1998). Działalność ich wspierały finansowo ukraińskie organizacje nacjonalistyczne w Kanadzie i Ameryce oraz Niemcy i Litwa. Niemcy wszczęły wściekłą kampanię antypolską w prasie europejskiej i sfinansowały tzw. „czarną księgę” wydaną w językach ukraińskim, niemieckim, francuskim, angielskim i hiszpańskim mającą świadczyć o „polskim barbarzyństwie”.

Ukraińcy na emigracji domagali się do Ligi Narodów wysłania do Małopolski Wschodniej międzynarodowej komisji śledczej, a popierany przez Niemców i Związek Sowiecki (współpracował z Moskwą w latach 1923-31, otrzymując 1000-1200 dolarów każdego miesiąca od sowieckiego MSZ) Jewhen Petruszewycz, upoważniony dyktator tzw. Republiki Zachodnioukraińskiej, domagał się interwencji Ligi Narodów. W grudniu 1930 roku troje ukraińskich posłów do Sejmu RP: Milena Rudnycka, Wasyl Panejko i Ołeksa Jaworowśkyj, wysłało skargę do Ligi Narodów, a Ukraińska Reprezentacja Parlamentarna wysłała także do Ligi Narodów petycję proszącą o rozpatrzenie metod stosowanych przez władze polskie wobec mniejszości ukraińskiej. Polska broniła się przed zarzutami wskazując, że traktat o ochronie mniejszości oprócz przywilejów nakłada na nie obowiązek lojalności. Przedstawiono też dowody, że pacyfikację wywołali sami Ukraińcy swoją akcją przeciw ludności polskiej i państwu polskiemu, a zastosowane przez nich metody przerosły to co propaganda zarzucała Polsce. Liga Narodów, po zbadaniu sprawy, 30 stycznia 1932 roku powzięła uchwałę stwierdzającą, że „Polska nie prowadzi przeciwko Ukraińcom polityki prześladowań i gwałtów” i że „pacyfikację” wywołali sami Ukraińcy przez swoją „akcję rewolucyjną” przeciwko państwu polskiemu. Społeczeństwo polskie w większości (poza socjalistami), oceniło pacyfikację zgodnie jako przykrą, ale nieuniknioną koniecznością państwową (W. Pobóg-Malinowski, Karol Grünberg, Wikipedia polska i ukraińska).

Czy się to Ukraińcom podoba czy nie, pacyfikację wywołali sami Ukraińcy swoją akcją terrorystyczną przeciwko państwu polskiemu. Dzisiaj także cały świat nie ma litości dla terrorystów i wszystkie akty terrorystyczne są surowo karane. I nikt się z nimi nie cacka, czego najlepszym dowodem jest więzienie w amerykańskiej bazie wojskowej Guantanamo na Kubie, gdzie terroryści są przetrzymywani nawet kilka lat bez wyroku sądowego oraz poddawani torturom w trakcie przesłuchań. Pomimo domagania się od lat przez lewacką Amnesty International zamknięcia więzienia, w styczniu 2018 roku prezydent Donald Trump podpisał dokument stwierdzający, że więzienie ma być na zawsze czynne (angielska Wikipedia). Tak się naprawdę walczy z terrorystami. Polska była za łagodna dla ukraińskich terrorystów. Stanowczo za łagodna, szczególnie dla bandytów, którzy byli księżmi ukraińskiej Cerkwi greckokatolickiej. Gdyby np. taki Stepan Bandera (jego ojciec był księdzem greckokatolickim, który wychował syna na bandytę-terrorystę!) który w 1933 roku został kierownikiem Egzekutywy Krajowej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, i który na tym stanowisku wzmógł działalność terrorystyczną, a zwłaszcza terror indywidualny, którego ofiarami mieli być w dużej mierze Ukraińcy i Polacy szukający porozumienia polsko-ukraińskiego, m.in. Tadeusz Hołówko czy Iwan Babij, i który za zorganizowanie zamachu na ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego w 1934 roku został, wyrokiem sądu okręgowego w Warszawie z 13 stycznia 1936 roku skazany na karę śmierci, którą na mocy amnestii zamieniono na karę dożywotniego pozbawienia wolności, dostał od razu kulę w swój bandycki łeb, to w 1939 roku nie wyszedł by z więzienia na wolność i kto wie, może mniej Polaków zginęłoby podczas II wojny światowej z rąk bandytów ukraińskich, których był watażką. Na dzisiejszej Ukrainie jest on uważany za bohatera narodowego, któremu wznosi się pomniki.
……….

Sprawa burzenia cerkwi, a właściwie opuszczony przez katolików kościołów i kaplic – często małych, przydrożnych jest tematem bardziej skomplikowanym od sprawy pacyfikacji Małopolski Wschodniej. Terror ukraiński i pacyfikacja miały podłoże polityczne, burzenie „cerkwi” polityczne i religijne. Ukraińcy i Białorusini bardzo tendencyjnie ją opisują, gdyż nazywają te świątynie cerkwiami, podczas gdy z punktu widzenia prawnego były to w większości opuszczone przez katolików świątynie rzymsko-katolickie. Prawnie należały do Kościoła katolickiego.

Władysław Pobóg-Malinowski (jw.) tak tłumaczy tą sprawę: „Rosjanie w długim okresie swego panowania, dążąc do wprowadzenia i utrwalenia prawosławia na Chełmszczyźnie (przed I wojną światową było tu ponad 350 tys. katolików i ponad 200 tys. prawosławnych M.K.), wiele kościołów polsko-katolickich przerobili na cerkwie prawosławne, pobudowali taż nadmierną ilość cerkwi nowych. W chwili odzyskania przez Polskę niepodległości było tu 389 cerkwi prawosławnych (powtarzam: na małym obszarze i dla ok. 200 tys. prawosławnych – M.K.); utworzona „komisja rewindykacyjna” jeszcze przed rokiem 1926 dokonała podziału – prawosławnym pozostawiono 51 cerkwi, co z nadwyżką nawet zaspakajało ich potrzeby; pozostałą resztę przekazano Kościołowi katolickiemu, do którego świątynie te w przeszłości należały. Ponieważ dawne władze rosyjsko-carskie po ukazie tolerancyjnym z roku 1905, nie zwracając kościołów skonfiskowanych (katolikom), pozwalały na wznoszenie nowych, ogólna ilość świątyń (katolickich) na Chełmszczyźnie przerastała znacznie potrzeby ludności polskiej i polskie władze kościelne po dokonaniu rewindykacji obsadzić mogły tylko część zwróconych świątyń; resztę większą, z przewagą małych kaplic, pozamykano i nawet, dla braku środków, nie troszczono się o konserwację”.

Do 1935 roku nie było żadnego problemu z tym faktem dla obu stron – katolickiej, a przede wszystkim prawosławnej. To jest, dopóki nie zjawili się na Chełmszczyźnie diabły w ludzkiej skórze, czy raczej w sutannach, czyli wysłannicy greckokatolickiego arcybiskupa lwowskiego Andreja Szeptyckiego, zawziętego polakożercy (był wnukiem znanego polskiego komediopisarza Aleksandra Fredry, został renegatem za obietnicę greckokatolickiego stolca arcybiskupiego we Lwowie; został arcybiskupem w wieku zaledwie 35 lat).

Ci wysłannicy Szeptyckiego, zazwyczaj zakonnicy, zaczęli od 1935 roku prowokować polskich katolików i w ogóle Polaków i władze polskie. Wykorzystując fakt, że te kościoły i kaplice są opuszczone, zakonnicy Szeptyckiego przyłączyli się do ponownej walki o ukraińską i prawosławną Chełmszczyznę, chociaż sami byli przecież grekokatolikami (unitami)! Zamieszkiwali oni w pobliżu tych opuszczonych kościółków i kaplic, urządzali zbiórki miejscowych Ukraińców, na których nastawiano ich antypolsko, a wieczorami i po nocach przy opuszczonych świątyniach rozpalano ognisko i modlono się o prawosławną Chełmszczyznę i śpiewano głośno pieśni religijne. Jednocześnie zachęcano do powrotu na prawosławie, unitów, którzy po carskim ukazie tolerancyjnym wydanym w 1905 roku stali się katolikami. Zaniepokoiło to biskupa lubelskiego Mariana Fulmana oraz władze polskie. Władze postanowiły wyburzyć opuszczone kościółki i kapliczki, aby wstrzymać tę wyraźnie antypolską akcję. Do akcji przyłączyła się okoliczna ludność katolicka oraz stacjonujące tu jednostki wojska polskiego. Według sprawozdania wojewody lubelskiego z 16 lipca 1938 roku, że w toku działań zniszczonych zostało 91 kościołów i cerkwi, 26 domów modlitewnych oraz 10 kaplic. W maksymalnej liczbie 127 zniszczonych świątyń i innych budynków kościelnych było 5 czynnych świątyń prawosławnych. Byłe one bowiem rozsadnikami polakożerstwa wśród prawosławnych. Władze polskie nie popierały takiej samowoli ze strony społeczeństwa polskiego (W. Pobóg-Malinowski). Natomiast oficjalne władze Kościoła katolickiego po zakończeniu akcji stwierdziły, że nie miały z nią żadnego związku i nikt nie udowodnił, że było inaczej.

Cała ta akcja nie należała do chwalebnych. Ale i w tym wypadku winę za nią ponosi przede wszystkim z piekła rodem greckokatolicki (ukraiński) arcybiskup lwowski Andrej Szeptycki i jego polakożerczy zakonnicy wysłani na Chełmszczyznę, gdyż to oni siejąc nienawiść do Polaków, zmusili ich do wyburzenia kościołów i kaplic, do których nie polska Cerkiew prawosławna zgłaszała pretensje, ale plugawy – na wzór hitlerowski nacjonalizm ukraiński. I co najważniejsze: 95% zburzonych świątyń to były kościoły i kapliczki katolickie, a nie żadne cerkwie prawosławne. Polacy będąc ich prawnymi właścicielami mieli pełne prawo zrobić z nimi co chcieli. Przeciwstawiając się antypolskiej akcji ukraińskiej władze polskie i Polacy postanowili wzmocnić polskość na Chełmszczyźnie. Była to reakcja na zapowiedzi nacjonalistów ukraińskich oczyszczenia Chełmszczyzny z Polaków. Ukraińcy narzucili Polakom regułę: albo oni nas stąd wyrzucą albo my ich stąd wyrzucimy. Nacjonaliści ukraińscy nie dali Polakom innej możliwości. Postanowili więc wzmocnić obecność polską na Chełmszczyźnie.

I jeszcze jedno. Swoim zachowaniem się na Chełmszczyźnie podczas II wojny światowej, swoją ścisłą współpracą z okupantem niemieckim w walce z tutejszymi Polakami i przez kradzież katolickich kościołów, które zamienili na cerkwie, Ukraińcy pozbawili się prawa moralnego do krytykowania Polaków za dużo mniejsze przewinienia popełnione wobec Ukraińców. Niech najpierw zauważą kłodę w swoim oku, zanim zauważą źdźbło w oku Polaków.

Bezczelne antypolskie typy!

Współczesny antypolski i antykatolicki litewski incydent w Turgielach koło Wilna
i milczenie polskiego rządu i Kościoła


Media polskie, m.in. PAP (Polska Agencja Prasowa), Polsat News i wPolityce.pl z 16 sierpnia 2018 roku podały informację, że w polskim kościele w Turgielach na Litwie doszło do profanacji – do szokującego incydentu. Grupa litewskich aktorów wtargnęła do świątyni zakłócając polską mszę św. Cel był tylko jeden – zadrwić z uczuć religijnych zgromadzonych Polaków.

Jak podkreśla redakcja strony „Wileński Pegaz z uśmiechem i smutkiem” na Facebooku, to już kolejny przypadek atakowania modlących się Polaków przez Litwinów. Pisze: Dzisiaj podczas uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, czyli Matki Boskiej Zielnej na mszę świętą do polskiego kościoła w Turgielach wtargnęli przebrani za osoby duchowne litewscy aktorzy złośliwe zakłócając msze św. Proponowali alternatywny litewski sposób wiary w boga dla miejscowych Polaków: W tym roku nie będzie Apokalipsy. 11 października z nieba zejdzie światło, i to wszystko stanie się w Wilnie, w świętym miejscu, które się nazywa Siemens Arena. Kto przyjdzie, ten stanie się zdrowy i będzie szczęście dla całej jego rodziny” – stojąc na środku kościoła mówił do parafian litewski komik Vitalijus Cololo – relacjonuje administracja (pisownia oryginalna - przyp. red.). Litewscy prowokatorzy w pewnym momencie zaczęli rozdawać zgromadzonym w kościele przedmioty przypominające skręty marihuany. Potem spokojnie opuścili kościół. Do sieci trafiło wideo dokumentujące prowokację.

Następnie „Wileński Pekaz” zauważa: Takie rzeczy są możliwe tylko w polskich kościołach na Litwie, bo kiedy Polacy z Litwy zwracają się o pomoc do prezydenta i premiera Polski, Polska milczy i tylko polski MSZ tłumaczy, że prześladowania Polaków nie zmienią stosunków Polski i Litwy, że wszystkie prześladowania Polaków i polskości na Litwie to wewnętrzna sprawa Litwy… i Polski to nie dotyczy, i dodaje: podnoszenie kwestii Polaków na Litwie może stanowić istotne zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski, co jest zgodne z doktryną opracowaną przez Biuro Bezpieczeństwa Narodowego.

Władze zamieszkałego przez Polaków rejonu solecznickiego, na terenie którego znajdują się Turgiele, są oburzone zachowaniem litewskich aktorów, którzy w środę podczas mszy świętej odpustowej w języku polskim dopuścili się prowokacji. Twierdzą, że naruszona została konstytucja i prawo wolności religijnej. Zgodnie z kodeksem karnym aktorom grozi kara w postaci prac publicznych, grzywna bądź kara pozbawienia wolności. Turgielanie oczekują nie tylko działań policji, ale także reakcji litewskich władz kościelnych i państwowych.

Jak informuje w czwartek polski portal wilnoteka.lt, będąca w rękach tylko Litwinów kuria wileńska odmówiła komentowania incydentu w Turgielach. Rzeczniczka kurii Santa Kanczyte oświadczyła, że „nie ma tu nic do komentowania i nie warto lać wody na młyn tej reklamy”. „Nie jest to jakieś ważne wydarzenie. Obecnie szykujemy się do ważniejszej sprawy - wizyty papieża” - cytuje Kanczyte wilnoteka.lt.

To oburzające i antychrześcijańskie zachowanie się duchownych litewskich przypomina zachowanie tych biskupów na świecie, którzy tolerowali pedofilię wśród księży, uważając, że dla dobra Kościoła (ale czy pokrzywdzonych?!) nie warto się tym zajmować i potępiać. A w tym konkretnym przypadku w oczach kurii wileńskiej aktorów litewskich usprawiedliwia to, że dokonali profanacji w polskim, a nie litewskim kościele.

A teraz pomyślmy sobie co by było, gdyby grupa polskich aktorów dokonała profanacji w kościele litewskim w Puńsku koło Sejn. Rząd i Kościół litewski darli by mordę na cały świat o nietolerancji Polaków. Tymczasem polski rząd i Kościół zamknęli mordę na kłódkę w sprawie profanacji polskiego kościoła w Turgielach na Litwie. No bo przecież tak polski rząd jak i Kościół nie mogą się wtrącać w wewnętrzne sprawy litewskie.

Jak to mówi polskie powiedzenie: Pies im (temu polactwu i litewskim biskupom wileńskim) mordę lizał!

I jeszcze jedna sprawa. Arcybiskupem Wilna od 2013 roku jest Gintaras Linas Grušas, który ma do pomocy aż dwóch biskupów pomocniczych, chociaż arcybiskupstwo wileńskie jest średniej wielkości (ma tylko 95 parafii i 171 księży): Arūnasa Poniškaitisa (od 2010 r.) i Dariusa Trijonisa (od 2017 r.). Oczywiście cała ta nie święta trójca to Litwini – nacjonaliści litewscy i obrzydliwi polakożercy. Tymczasem w arcybiskupstwie wileńskim około 40% katolików to Polacy. Sprawiedliwie by było, aby jeden z biskupów pomocniczych był Polakiem, który dbałby o interesy polskich katolików w archidiecezji wileńskiej. Litwini na to nie pójdą, Watykan im ulega, a Kościół polskie ma gdzieś tę sprawę. A ja się pytam: gdzie w tym wszystkim jest chrześcijaństwo? W dupie!

Dodam tu jeszcze, że ks. Gintaras Linas Grušas był organizatorem pielgrzymki papieża Jana Pawła II po Litwie w 1993 roku i to on, za zgodą episkopatu litewskiego nie chciał dopuścić do tego, aby papież spotkał się z Polakami w Wilnie, co polski papież, który zawsze spotykał się z Polakami podczas swych pielgrzymek po świecie, zaakceptował! Dopiero ostry protest 100 tysięcy Polaków w Wilnie wymusił zorganizowanie takiego spotkania, ale nie na żadnym stadionie czy błoniach, tylko w kościele św. Ducha, do którego mogło wejść zaledwie 1000 Polaków. Chodziło o to, aby w świat nie poszedł przekaz jak ciągle Wilno jest polskie.

Ciekawe czy Pan Jezus by to wszystko akceptował jakby był wśród nas? Na pewno nie. Wszystkich tych purpuratów (litewskich i polskich oraz papieża) przepędził by na cztery strony świata!

Nie melomani, a tylko chłopskie chamy i polakożercy
Litwini jako naród przetrwali do końca XIX w. tylko w warstwie chłopskiej. Prawie całkowicie pozbawiony był on inteligencji. Ta zaczęła powstawać na przełomie XIX i XX w. i prawie w stu procentach byli to synowie i córki (bardzo mało) chłopów – biednych chłopów i analfabetów. Ogłady i kultury towarzyskiej uczyli się więc sami podpatrując studentów z dobrych domów czy kulturalne osoby, z którymi mieli do czynienia. A jeśli się było chamem do szpiku kości – to chamem pozostawało się także po ukończeniu studiów. Toteż przedwojennej inteligencji litewskiej – jak się to mówi – słoma bardzo często wychodziła z butów. Byli to ludzie bez honoru. Była to więc bardzo często chamska i chwiejnych nogach inteligencja. A jeśli do tego do głosu u nich dochodziły zapatrywania nacjonalistyczne to zachowanie tych ludzi było poniżej krytyki.

Najlepszym na to przykładem, jednym z wielu!, jest zachowanie się władz litewskich po koncercie znakomitej polskiej śpiewaczki operowej Ewy Bandrowskiej-Turskiejm w Teatrze Muzycznym w Kownie w 1935 roku, występującej w wielu teatrach zagranicznych, w których śpiewała także po polsku, na który poszło szereg notabli litewskich. Po pierwszym koncercie w dniu 21 stycznia, nie otrzymała ona zgody na dwa dalsze występy. Powodem było, iż wykonywała m.in. pieśni polskie, co oburzyło tych notabli, a Vladas Jakubenas z dziennika rządowego „Lietuvos Aidas” napisał, że śpiew w języku polskim jest nie do przyjęcia na scenie litewskiego teatru państwowego.

Panorama Plastyczna Dawnego Lwowa

Od 2015 roku w Hali Ludowej we Wrocławiu (w 2006 roku hala została uznana za obiekt światowego dziedzictwa UNESCO) eksponowana jest Panorama Plastyczna Dawnego Lwowa. Jest to pięknie i artystycznie wykonana makieta miasta Lwowa, przedstawiająca widok miasta w II połowie XVIII w., o wymiarach 4 na 3,6 metra, w skali 1:200, wykonana w latach 1929-1946 pod kierownictwem polskiego architekta i historyka sztuki, absolwenta Politechniki Lwowskiej i Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie Janusza Witwickiego (1903-1946). Witwicki pracował nad dziełem w latach 1929-46, a pomagało mu w tym 20 innych lwowskich (polskich) architektów i historyków sztuki oraz specjalistów. Koszt wykonania panoramy został oceniony na 180 000 złp (ok. 45 000 ówczesnych dolarów amerykańskich), 1/3 kosztów miało pokryć miasto Lwów. Na makiecie zostały odtworzone najważniejsze budowle i ulice znajdujące się w obrębie murów obronnych XVIII-wiecznego Lwowa. Wykonano je z brystolu, ołowiu, blachy miedzianej i drutu, zaś historyczną patynę nadano za pomocą farb i roztworów kwasów. Na początku wojny gotowe były modele największych budowli. Większość prac wykonano podczas obu okupacji Lwowa: sowieckiej (1939-1941) i niemieckiej (1941-1944). Jak podaje Wikipedia, po oderwaniu Lwowa od Polski w 1945 roku władze sowieckiego Lwowa (komuniści ukraińscy) próbowały uniemożliwić wywiezienie panoramy do powojennej Polski. Wcześniej skonfiskowano Witwickiemu dokumentację naukową, która obecnie znajduje się bezprawnie w zbiorach ukraińskiej Akademii Nauk; sama Panorama została bardzo dobrze ukryta przed jej kradzieżą ze strony Ukraińców. Kiedy Witwicki przygotowywał się do wyjazdu do Polski bez Lwowa w ramach akcji ekspatriacyjnej, został skrytobójczo zamordowany przez funkcjonariuszy NKWD 16 lipca 1946 roku, co według zbirów miało uniemożliwić wywóz panoramy. Jednak jego żonie udało się z pomocą szeregu osób ostatecznie wywieźć Panoramę do Warszawy, gdzie w tajemnicy przechował ją przez kilka tygodni w magazynach Muzeum Narodowego jego dyrektor, prof. Stanisław Lorentz, biorący udział w sekretnym wywożeniu niektórych polskich zbiorów z Ziem Wschodnich. Następnie – wciąż w tajemnicy przed władzami – panoramę przeniesiono do magazynów Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej, do której przenieśli się polscy profesorowie Politechniki Lwowskiej; dużą pomoc udzielił wtedy sprawie ówczesny prorektor Politechniki Wrocławskiej, prof. Edward Sucharda, ostatni polski rektor Politechniki Lwowskiej. Pod opieką Politechniki Wrocławskiej Panorama pozostawała do 1975 roku, kiedy, już w bardziej swobodnych warunkach, przeniesiono ją do Muzeum Architektury we Wrocławiu. Po upadku władzy komunistycznej w Polsce, w której wszelkie sprawy kresowe były tabu, Panorama została poddana renowacji w latach 1994-2003 była wystawiona w Muzeum Historycznym we Wrocławiu, następnie była przechowywana w Muzeum Medalierstwa we Wrocławiu. W 2006 roku na mocy umowy zawartej między rodziną inż. Janusza Witwickiego a dyrektorem Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu (w 1946 r. Zakład został przeniesiony ze Lwowa do Wrocławia), dr Adolfem Juzwenko model Panoramy Plastycznej Dawnego Lwowa stał się własnością Ossolineum. Rozpoczęto wówczas wstępne prace inwentaryzacyjne. Rok później ukończony został model Cerkwi Wołoskiej, który wykonał warszawski architekt inż. Zbigniew Cheda pod kierunkiem inż. Michała Witwickiego. Sporządzenie szeregu planów — rzutów Lwowa i jego zabudowy w skalach 1:1000 i 1: 2000 koniecznych do dalszej inwentaryzacji i rekonstrukcji Panoramy. Plany wykonał inż. Marcin Sowa z Wrocławia. W latach 2008 — 2011 dwóch wrocławskich konserwatorów i plastyków, Adam Grocholski oraz Tomasz Fronczek, podjęło się przeprowadzenia renowacji Panoramy Plastycznej Dawnego Lwowa. Gromadzili oni materiały źródłowe, które umożliwiły odtworzenie brakujących modeli. Wykonali oni pracę dokumentacyjną tworząc karty muzealne poszczególnych elementów Panoramy obejmujące rozpoznanie stanu zachowania modeli budynków i segmentów podstawy oraz konieczny zakres prac konserwatorskich. W listopadzie 2013 roku dyrektor Ossolineum dr Adolf Juzwenko oraz prezes Wrocławskiego Przedsiębiorstwa „Hala Ludowa” Andrzej Baworowski podpisali list intencyjny dotyczący współpracy w zakresie renowacji i konserwacji modelu Panoramy Plastycznej Dawnego Lwowa. Ossolineum w maju 2014 roku otrzymało dofinansowanie z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na przeprowadzenie prac konserwatorskich i rekonstrukcje brakujących elementów „Panoramy Plastycznej Dawnego Lwowa”. Ruszyły prace konserwatorskie, które prowadził zespół w składzie: Adam Grocholski oraz Tomasz Fronczek. W czerwcu 2014 roku podpisana została umowa o współpracy pomiędzy Ossolineum a zarządem „Hali Ludowej”, w wyniku której dzieło inż. Janusza Witwickiego od 25 września 2015 roku jest eksponowane w jednej z tzw. rotund w kompleksie Hali Ludowej (Stulecia).

Marian Kałuski
(Nr 183)

Wersja do druku

(C)Hamil-ton - 27.08.18 9:40
Jeżeli już o Ukrainie mowa to wg mojej obserwacji i oddziaływania na opinię publiczną "Gazeta Polska" pana Tomasza Sakiewicza, Telewizja Republika, i media towarzyszące są orientacji ukraińskiej. Linia programowa mediów Sakiewicza i TV Republika wyraźnie preferuje pozytywne opinie o Ukrainie łącznie z działaniami pomniejszającymi zbrodnie ludobójstwa na kresach wschodnich Rzeczpospolitej i w innych newralgicznych kwestiach.
Sakiewicz ostatnio zaprosił nawet pana Kramka z fundacji "Otwarty Dialog", żeby wypłakał się i ponarzekał na "znienawidzony polski reżim" o czym informuje na pierwszej stronie w swoim artykule "Warszawska Gazeta".
Żona Bartosza Kramka Ludmiła Kozłowska, założycielka fundacji jest obywatelką Ukrainy i jak wynika z raportu znanego blogera Marcina Reja jest finansowana przez "rosyjską V kolumnę" związaną z przemysłem zbrojeniowym. Wreszcie, kto dał panu Kramkowi koncesję na handel bronią w Rzeczypospolitej?

Tu cytat z Raportu Marcina Reja:

"W okresie od założenia do końca 2016 roku, fundacja Otwarty Dialog zebrała łącznie blisko 6,6 milionów złotych. Pytani o źródła finansowania, jej przedstawiciele opowiadają o składkach do puszek i darowiznach od prestiżowych podmiotów. Jednak stanowi to ułamek jej przychodów. Analiza obrachunków wykazuje, że Otwarty Dialog jest w rzeczywistości fundacją rodzinną, finansowaną w 4/5 przez rodzinno-biznesowe otoczenie przedsiębiorcy Petra Kozlowskiego z krymskiego Sewastopolu, brata prezes fundacji Lyudmyły Kozlowskiej. Sewastopol to Rosja teraz.

A co pisze na temat Otwartego Dialogu red. Stanisław Michalkiewicz?

"... Z inicjatywy polskich władz deportowana została na Ukrainę nie tylko z Polski, ale z całej strefy Schengen pani Ludmiła Kozłowska, do niedawna, wraz ze swoim małżonkiem, Bartoszem Kramkiem, kierująca w Warszawie Fundacją Otwarty Dialog, co to stawia sobie za cel poprawienie świata od Atlantyku po Władywostok. Dalej już nie, bo dalej jest Pacyfik, a jego zmeliorować się nie da, no i Japonia, która na żadne "otwarte dialogi" nie jest podatna. Klangor podnieśli wszyscy płomienni ukraińscy szermierze demokracji i jestem pewien, że gdyby Stefan Bandera w jakiś sposób zmartwychwstał, to też przyłączyłby się do protestów, a może nawet urządziłby Polsce kolejną "wołynkę", zwłaszcza na "ukraińskim terytorium etnicznym" - jak Światowy Związek Ukraińców z siedzibą w Toronto nazywa województwo podkarpackie, część województwa małopolskiego i część województwa lubelskiego. Oburzenie wyraził też amerykański "The Washington Post", więc polscy zuchwalcy już nie odważyli się podnieść świętokradczej ręki na pana Bartosza Kramka, który nawet nie wypiera się autorstwa apelu o "wyłączenie" rządu polskiego. Pan Kramek nie zamierzał polskiego rządu wymordować, a w każdym razie - nie od razu, ale kto wie, do czego by doszło, gdyby zwyczajna perswazja nie pomogła? Najwyraźniej parasol ochronny nad nim trzyma czyjaś Mocna Ręka. Czyja? Tego dokładnie nie wiadomo, chociaż pewne światło na tę sprawę rzucają żarliwe zaprzeczenia kierownictwa Fundacji Otwarty Dialog, jakoby miała ona jakieś związki ze starym żydowskim finansowych grandziarzem, któremu też strzelił do głowy pomysł melioracji świata...."

Komu służy pan Sakiewicz i i jego media? Skąd czerpią fundusze na działalność media takie jak Gazeta Polska, Telewizja Republika, portale internetowe związane z Panem Tomaszem Sakiewiczem?
Pytania wciąż aktualne na które nie znamy w tej chwili odpowiedzi.

Wszystkich komentarzy: (1)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

23 Kwietnia 1939 roku
Urodził się Stanisław Wielgus, polski arcybiskup


23 Kwietnia 1935 roku
Prezydent RP Ignacy Mościcki podpisał Konstytucję Kwietniową.


Zobacz więcej