Dodano: 20.05.09 - 10:22 | Dział: Na każdy temat

U nas nie będzie Tolkiena

Jest rok 1930. Trzydziestoośmioletni, nienagannie ubrany mężczyzna mknie rowerem uliczkami Oxfordu. Spieszy się, wracając do domu ze słynnej uczelni, której jest pracownikiem. A gdy wreszcie tam dociera udaje się do swojego gabinetu w południowym skrzydle domu. Zapala fajkę i zabiera się do sprawdzania prac studentów. W jednej z prac zauważa, iż jedna z kartek nie jest zapisana. Prostuje się z zadowoleniem na krześle, ciesząc się, że ma mniej do sprawdzania i wtedy jego wzrok pada na fragment dywanu przy jednej z nóg biurka. Dostrzega w materiale maleńką dziurkę i przez długą chwilę wpatruje się w nią, śniąc na jawie. Potem wraca spojrzeniem do leżącej przed nim pustej kartki i pisze: „W pewnej norze ziemnej mieszkał sobie pewien hobbit”. W tamtej właśnie chwili to jedno zdanie zapoczątkowało ciąg zdarzeń prowadzący do napisania „Hobbita” i „Władcy Pierścieni”. Człowiekiem pędzącym tego dnia do domu był oczywiście tym John Ronald Reuel Tolkien – wybitny pisarz i naukowiec.

Nie czytałem dzieł Tolkiena. Raz tylko przytrafiło mi się zapoznać z treścią jednego z opowiadań i nie wydało mi się niczym interesującym. Czytać jego powieści ani oglądać ich ekranizacji nie zamierzam. Czym innym jest jednak biografia mistrza pióra.

Uderzająca jest rola jaka odegrała w życiu naukowca i pisarza wysokiej jakości edukacja i ogromna chęć zdobywania wiedzy. Uczęszczał do szkoły średniej King Edward’s. Założył tam wraz z kolegami coś w rodzaju stowarzyszenia. Jego uczestnicy spotykali się w bibliotece przy herbacie, aby dyskutować nad mitologiami i językiem. Teraz uczniowie szkół średnich w Polsce raczej spędzają czas na dyskotekach i popijawach, a poziom wymagań wobec uczniów nie zmusza do zdobywania wiadomości i umiejętności. Wystarczy chodzić do szkoły mniej więcej regularnie, buczeć coś pod nosem i tyle. Zresztą nauczyciele często są zbyt głupi, aby kogokolwiek czegokolwiek nauczyć. A poza tym, dziecko to czy tamto, ma jakichś rodziców, są jakieś układy i raczej nie należy podskakiwać, bo może zabraknąć etatu. Tolkien za drugim podejściem dostał się na studia do Oxfordu otrzymując stypendium umożliwiające utrzymanie się. W Polsce przyznawane stypendia, socjalne czy naukowe nie wystarczają na nic, więc najlepiej je przepić i z tym akurat zgadzam się ze studentami. Autor „Władcy Pierścieni” musiał solidnie przykładać się do nauki, aby zdać egzaminy. U nas jest inaczej. Sami profesorowie wiedzą, że część egzaminów to lipa, farsa i można je zdać bez żadnego przygotowania. Oczywiście są wyjątki, np. taka krwawa Margot na wydziale prawa na Uniwersytecie Wrocławskim, która oblewając notorycznie studentów zapewnia dochody uczelni za ponowne egzaminy. Oblewanie studentów nie jest skutkiem ich niewiedzy, ale chęcią wydojenia ich z gotówki. Co innego synalkowie i córeczki prawników! Ci nie muszą się o nic martwić, egzaminem wstępnym na studia, bo dostają się z list dziekańskich, egzaminami w trakcie studiów, obraną swoich (czy raczej przez siebie podpisanych prac), ani posadami w korporacji prawników. To wszystko załatwiają im rodzice.

Wreszcie nie można nie zwrócić uwagi na ogromną erudycję Tolkiena, znajomość kilku języków, w tym wymarłych, zaangażowanie w wykonywaną pracę przejawiające się nawet w tak prozaicznym zajęciu jak rzetelne sprawdzanie prac studentów. To wszystko jest nie do pomyślenia dzisiaj nad Wisłą. Pracownicy naukowi rzadko czytują prace licencjackie, magisterskie, a nawet doktorskie swoich studentów. Recenzenci właściwie wcale. Pewnie każdy kto odbył studia jest w stanie wskazać profesorów, którzy w języku obcym potrafią powiedzieć tylko spasiba i pażausta. Ale nikt nie przebije profesorów w umiejętności udawania, że coś robią, podczas, gdy siedzą i nic nie robią, okupowania swoimi cielskami licznym dobrze płatnych posad, trzymanie się kurczowa stołków, brania pieniędzy pod różnymi pretekstami: grantów, konferencji, publikacji, delegacji. Wielu, jeśli już coś pisze, to w kółko to samo, tylko trochę inaczej i pod innym tytułem. Trudno się temu dziwić, skoro nie zawdzięczają swoich posad wiedzy i umiejętnością, ale protekcji, pewnie niejednokrotnie ze strony Służby Bezpieczeństwa, z którą tak chętnie podejmowali współpracę. Po co tracić czas na wnikliwe, rzetelne badania naukowe, skoro wystarczy rozpić parę półlitrówek stworzyć wzajemnie popierającą się klikę i załatwiać to co trzeba: stanowisko, habilitację, posadę dla żony, granty itd.

Stan światka naukowego w Polsce jest pewnie jeszcze gorszy niż opisałem: nie wspomniałem wszak o plagiatach, zwykłym złodziejstwie, alkoholizmie pracowników, zrzynaniu prac studentów, porażająco niskim poziomie intelektualnym, lizusostwie wobec zwierzchników. Czy w takim zdegenerowanym środowisku mógłby się wykształcić tak wybitny naukowiec i pisarz jak Tolkien. Oczywiście, że nie. Profesorowie znad Wisły najzwyczajniej niewiele potrafią. To środowisko może wydać co najwyżej paru przestępców (a to szwindle przy budowie biblioteki uniwersyteckiej we Wrocławiu, a to niegospodarność, a to plagiat, a to łapownictwo), ale nie wyda nikogo wybitnego. Oni nie są w stanie tolerować nikogo powyżej przeciętnej w swoim gronie, nie dopuszczają takich do pracy na uczelni, pewnie dlatego, że byłoby wówczas widać ich prostactwo, głupotę i nieuczciwość. Nikt wybitny więc z tego środowiska nie wyjdzie. W telewizji często można obserwować profesorów-polityków, co jeden to głupszy.

MICHAŁ PLUTA