Dodano: 17.08.09 - 16:01 | Dział: Głos Polonii

Na stanowisku redaktora

- wspomnienie


„Tygodnik Polski” (Melbourne) 28.7.1949 – 28.7.2009

28 lipca 2009 roku minęło 60 lat od chwili wydania w Australii przez ks. Edmunda Konrada Trzeciaka pierwszego numeru „Tygodnika Katolickiego”, który ukazuje siÄ™ po dziÅ› dzieÅ„, jednak od 1965 roku pod tytuÅ‚em „Tygodnik Polski”. Jest wiÄ™c to dzisiaj jedno z najstarszych pism polonijnych na Å›wiecie.

Z pismem tym byłem nie tylko blisko związany współpracą, ale również odegrałem w jego historii dwukrotnie bardzo ważną rolę.

Mój pierwszy kontakt z „Tygodnikiem Polskim” (wówczas jeszcze Katolickim) miaÅ‚ miejsce 2 kwietnia 1964 roku we Freemantle. Zaraz po przyjeździe do Melbourne mjr StanisÅ‚aw Jandzis, wÅ‚aÅ›ciciel drukarni Polpress, w której drukowany byÅ‚ „Tygodnik”, zaaranżowaÅ‚ moje spotkanie z red. Romanem Gronowskim. Na spotkanie przyszedÅ‚em z napisanym „na kolanie” artykuÅ‚em (pierwszym w moim życiu). Nie tylko, że przyjÄ…Å‚ go do druku, ale zamieÅ›ciÅ‚ na pierwszej stronie pisma (Kraj Wam tego nigdy nie wybaczy 9.5.1964), a po kilku kolejnych naszych spotkaniach zaproponowaÅ‚ mi stanowisko sekretarza redakcji; w latach 1964-65 byÅ‚em pierwszym i jak dotychczas jedynym w historii „TP” sekretarzem redakcji.

ArtykuÅ‚ ten, jak i wszystkie inne w tym okresie, byÅ‚ podpisany pseudonimem „Marian Soroka” (pseudonim zasugerowaÅ‚ ze wzglÄ™du na bezpieczeÅ„stwo mojej rodziny w Polsce i wymyÅ›liÅ‚ Redaktor).

Niestety, warunki pracy nie były najlepsze; otrzymywałem mniej niż minimum wynagrodzenia. Natomiast współpracę z Redaktorem bardzo mile wspominam.

W początkach lat 70. zostałem ponownie współpracownikiem pisma; mój tekst ukazał się m.in. w ostatnim numerze pisma zredagowanym przez Romana Gronowskiego.

ZmarÅ‚y 12 lipca 1974 roku red. Roman Gronowski w swoim testamencie w ogóle nie wspomniaÅ‚ o „Tygodniku Polskim”, czyli nie daÅ‚ wskazówek co ma siÄ™ stać z pismem po jego Å›mierci. Zgodnie z prawem w takim przypadku „pismo” powinno być wÅ‚Ä…czone do masy spadkowej – do podziaÅ‚u miÄ™dzy spadkobierców. Prawne zaÅ‚atwienie sprawy testamentowej zabiera wiele miesiÄ™cy, co oznaczaÅ‚o by Å›mierć dla pisma. Wykonawca testamentu, dr Zbigniew Stelmach, postanowiÅ‚ je ratować, czyli dalej wydawać i finansować z masy spadkowej. PotrzebowaÅ‚ do tego redaktora. PrzypomniaÅ‚ sobie (co stwierdziÅ‚ w „Tygodniku”), że w jednej z nim rozmów red. Gronowski powiedziaÅ‚, że tylko ja mógÅ‚bym dać sobie radÄ™ z wydawaniem pisma po jego Å›mierci, gdyż jak byÅ‚em sekretarzem redakcji pisma nauczyÅ‚ mnie tego. Dr Stelmach uprosiÅ‚ mnie, abym ratowaÅ‚ pismo i zostaÅ‚ jego redaktorem. ByÅ‚em nim od 17 lipca 1974 do 19 lipca 1977 roku.

Tak więc wspólnie z dr Stelmachem uratowaliśmy pismo dla społeczeństwa polskiego w Australii.

Natomiast uspoÅ‚ecznienie pisma to już tylko i wyÅ‚Ä…cznie moja zasÅ‚uga. TrzymajÄ…c pismo w swoich rÄ™kach i znajÄ…c wszystkie jego tajemnice mogÅ‚em stać siÄ™ bardzo Å‚atwo jego wÅ‚aÅ›cicielem, gdyż jak orzekÅ‚ sÄ…d decyzja dra Stelmacha o wydawaniu pisma byÅ‚a sprzeczna z prawem, a szybko rozwiÄ…zać ten problem mogÅ‚o kupno pisma przeze mnie. Ja jednak uważaÅ‚em, że pismo powinno być wÅ‚asnoÅ›ciÄ… spoÅ‚ecznÄ… i dlatego musiaÅ‚a siÄ™ odbyć jego licytacja (decyzja sÄ…du spowodowana zaskarżeniem ze strony spadkobierców). Gdybym nie uważaÅ‚, że pismo powinno być wÅ‚asnoÅ›ciÄ… spoÅ‚ecznÄ…, to mogÅ‚em stawać do licytacji, czy by siÄ™ to komu podobaÅ‚o czy nie. Poza tym nie namawiaÅ‚bym zarzÄ…du Spółdzielni Dom Polski im. T. KoÅ›ciuszki do kupna pisma na licytacji lub mogÅ‚em tak pokierować SPRAWAMI, że nabywca tytuÅ‚u pisma nigdy by nie wydaÅ‚ ani jednego numeru. – Nie żaÅ‚ujÄ™ swej decyzji, chociaż dzisiaj wiem, że nie ma żadnej różnicy miÄ™dzy pismem prywatnym a spoÅ‚ecznym.

Spółdzielnia kupiła na licytacji tylko i wyłącznie tytuł pisma. Nie kupiła ani kartoteki prenumeratorów, ani listy kolporterów i ogłoszeniodawców. Stała się właścicielem tych rzeczy również tylko i wyłącznie dzięki mnie, gdyż wszystko to dla niej skopiowałem przed licytacją. Bez tego samo kupno tytułu pisma niewiele by pomogło Spółdzielni w wydawaniu gazety.

Po nabyciu „Tygodnika Polskiego” zarzÄ…d Spółdzielni zaoferowaÅ‚ mi stanowisko redaktora pisma.

Spółdzielnia, czyli wydawca panicznie baÅ‚a siÄ™ deficytu – reakcji na niego ze strony jej udziaÅ‚owców. StÄ…d trzeba byÅ‚o pracować w bardzo ciężkich warunkach lokalowych, administracyjnych i technicznych w wynajmowanej „przedpotopowej” budzie sklepowej w Seddon. GodziÅ‚em siÄ™ na to (jak i sekretarka pisma, p. Teresa Szulc) dla dobra pisma. W jak trudnych warunkach pracowaÅ‚em niech zaÅ›wiadczy to, że w tej „budzie” jako redaktor nie miaÅ‚em wÅ‚asnego kÄ…ta, a redakcja nawet maszyny do pisania z polskimi czcionkami (używaÅ‚em wÅ‚asnej). Mój nastÄ™pca nie chciaÅ‚ pracować w takich ciężkich warunkach i wydawca musiaÅ‚ odpowiednio wyremontować tÄ™ „budÄ™” i dużo lepiej urzÄ…dzić redakcjÄ™.

Aby zaoszczędzić wydatków dla wydawcy chyba jako jedyny redaktor w historii pisma przez cały dzień pomagałem przy wysyłce pisma! A nie musiałem tego robić! Po prostu dłużej za pieniądze robiliby to pan Juliusz Kurkowski i pani Stasia Flisykowskiej.

Dla dobra pisma zrezygnowałem również z bonusu, który mi się należał zgodnie ze spisaną umową między mną a wydawcą.

Przez trzy lata byÅ‚em redaktorem „Tygodnika Polskiego” i każdego roku pismo byÅ‚o dochodowe, co potwierdzajÄ… zestawienia finansowe drukowane w „TP”.

W redagowaniu i w prowadzeniu „Tygodnika” nikt mi nie pomagaÅ‚!!! To nie to co teraz, że red. Józefie Jarosz pomaga w pracy ofiarnie i czÄ™sto bezinteresownie aż tyle osób. Ale to zasÅ‚uga obecnego prezesa/wydawcy i może innych osób, które troszczÄ… siÄ™ o pismo. Tej troski o pismo nie byÅ‚o wÅ›ród zarzÄ…du Spółdzielni jak ja byÅ‚em redaktorem. Może dlatego, że posiadanie pisma byÅ‚o dla nich nowoÅ›ciÄ… i nie wiedziano jak do tej sprawy dobrze podejść.

Pracy nie uÅ‚atwiali mi również niektórzy dziaÅ‚acze polonijni, którzy uważali, że spoÅ‚eczny „Tygodnik” to ICH pismo, i przez to mogÄ… mi dyktować to i owo. A jak nie mogÅ‚em speÅ‚nić ich żądaÅ„, to lecieli ze skargÄ… na mnie do wydawcy pisma. SprawÄ™ tÄ™ uregulowaÅ‚ wydawca dopiero za mojego nastÄ™pcy.

MiaÅ‚em jednak poparcie moralne i nie tylko moralne ze strony bardzo wielu czytelników pisma i szeregu osób, jak np. Edwarda Myszki, Teresy Szulc, dra Stelmacha, mjr Jandzisa, o. Rajmunda Koperskiego OP, paÅ„stwa Piskozubów (wraz z córkami), MichaÅ‚a Czajki czy CzesÅ‚awa Graczyka. – DziÄ™ki im za to.

W chwili Å›mierci red. Gronowskiego „TP” miaÅ‚ nakÅ‚ad 2500 egzemplarzy, a w chwili mojego odejÅ›cia z redakcji 2700 egzemplarzy. PozyskaÅ‚em ok. 200 nowych prenumeratorów, co byÅ‚o dużym osiÄ…gniÄ™ciem. Każdy redaktor pisma emigracyjnego wie jak ciężko jest zdobyć nowego prenumeratora!

NakÅ‚ad pisma wzrósÅ‚, gdyż podobaÅ‚o siÄ™ ono czytelnikom i spoÅ‚eczeÅ„stwu polskiemu. Nie miaÅ‚em ambicji uczynienia z „TP” nowej paryskiej „Kultury”, gdyż takim pismem nie byli zainteresowani jego czytelnicy. StaraÅ‚em siÄ™ o to, aby pismo byÅ‚o niepodlegÅ‚oÅ›ciowe i na dobrym poziomie, a przede wszystkim żeby podobaÅ‚o siÄ™ czytelnikom. Np. 50% ówczesnych Polaków w Australii pochodziÅ‚o z Ziem Wschodnich (Lwów – Wilno), stÄ…d wprowadziÅ‚em tematykÄ™ kresowÄ…. Jednak przede wszystkim staraÅ‚em siÄ™, aby w piÅ›mie byÅ‚o jak najwiÄ™cej oryginalnego materiaÅ‚u. Nigdy przedtem i nigdy potem „Tygodnik Polski” nie miaÅ‚ aż tyle oryginalnego materiaÅ‚u – od Polaków z caÅ‚ej Australii co za mnie, szczególnie w ostatnim okresie.

I nigdy żaden inny redaktor „TP” nie pisaÅ‚ dla pisma aż tyle tekstów co ja pisaÅ‚em. A podpisywaÅ‚em je swoim nazwiskiem, pseudonimem „Marian Kliczkowski” i skrótami ze swego imienia i nazwiska „Mar-Ka” lub „m.k”.

MojÄ… ważnÄ… rolÄ™ w historii „Tygodnika Polskiego” dostrzegÅ‚ krajowy historyk prasy polskiej w Australii Jan Lencznarowicz, który napisaÅ‚: „M. KaÅ‚uski zdoÅ‚aÅ‚ przeprowadzić gazetÄ™ przez najtrudniejszy okres utrzymujÄ…c jej objÄ™tość i zyskujÄ…c nowych prenumeratorów” (Prasa i spoÅ‚eczność polska w Australii 1928-1980 Kraków 1994).

CieszÄ™ siÄ™, że „Tygodnik Polski” ciÄ…gle siÄ™ ukazuje, że dobrnÄ…Å‚ do 60-tki, jak i z tego, że jest dobrym – ciekawie redagowanym pismem.

Życzę pismu dalszych 60 lat, gdyż jest ono nam i polskiemu życiu społecznemu w Australii bardzo potrzebne.

Marian Kałuski
Australia