Dodano: 11.05.14 - 12:18 | Dział: Nasze zdrowie

Służba zdrowia czy wykańczalnia?





Takiej skali pogardy dla ludzi, jaką można znaleźć w naszej służbie zdrowia, trzeba chyba szukać gdzieś na Czarnym Lądzie. To coś więcej niż tylko zwykle absurdy, to bezkarne decydowanie o życiu i śmierci pacjentów, to urzędniczy Sąd Ostateczny. Ludzkie cierpienia to wstępna selekcja do eutanazji – cichej, systematycznej likwidacji tkanki narodu.
(…)


Mówimy: system „ochrony zdrowia”, choć raczej należałoby mówić o wykańczalni, o systemie destrukcji naszego zdrowia. W dodatku sytuacja systematycznie się pogarsza. Szpitale zwalniają personel, tną pensje, NFZ nie płaci, lekarze nie chcą leczyć, zwłaszcza ludzi starych i przewlekle chorych. Nie tylko małopolskie szpitale wypisują chorych w złym stanie zdrowia, żeby za chwilę powtórnie znów ich przyjąć, tyle że tym razem z innym rozpoznaniem i na inny oddział. Takie idiotyczne . niebezpieczne postępowanie wymuszają zasady rozliczania świadczeń medycznych przez fundusz. Zdarza się, że wypisany pacjent niestety nie wraca do szpitala ponownie, gdyż w międzyczasie schodzi z tego padołu.

Co gorsze, komercjalizacja szpitali i służby zdrowia, o której mówi rząd, w biednym kraju i niezamożnym społeczeństwie nic nie da, bo prywatne szpitale zwyczajnie nie chcą leczyć ciężko chorych pacjentów, wymagających specjalistycznych, drogich procedur leczniczych i długiego pobytu w placówce. Pacjent taki jest całkowicie nieopłacalny. Chcą leczyć jedynie młodych, zdrowych i bogatych. Na przykład w szpitalu publicznym MSW w Warszawie za jedyne 700 złotych można wykupić miesięczny abonament i ominąć kolejki, zostając pacjentem VIP-em.

Mało tego opłatę trzeba wnieść z góry za pół roku i nie można mieć więcej niż 65 lat.

Mamy i takie perełki wśród prywatnych szpitali, jak choćby ten podwarszawski, który pobierał dwukrotnie opłaty zarówno od pacjentów, jak i z NFZ-etu. Ale rekord pobił Uniwersytet Medyczny w Łodzi, który po 38 latach budowy i wydania miliarda złotych nie może być oddany do użytku, ponieważ zabrakło 50 milionów złotych na wyposażenie.

Nic dziwnego, że na operację zaćmy czeka się 2-3 lata, wszczepienia endoprotezy stawu kolanowego czy biodrowego od 3 do 8 lat, a na poradę kardiologiczną nawet rok. Na endokrynologię pacjenci zapisują się „już” na 2017 rok. Mamy też prawdziwą kolejkową listą hańby na zabieg czy wizytę dla dzieci. I tak: do alergologa w Płocku dzieci czekają czasem 250 dni, w Olsztynie – 124 dni, do ortodonty w Inowrocławiu – nawet 340 dni, w Warszawie – „tylko” 75 dni, do dermatologa w Krakowie -75 dni, a w Katowicach – 56 dni. Do okulisty w Częstochowie dzieci muszą czekać czasami 200 dni, a do pulmonologa w Poznaniu i Grudziądzu – ponad 60 dni.

Ci wszyscy skazańcy losu i systemu płacą oczywiście składki zdrowotne, a coroczny budżet NFZ-etu to ponad 60 miliardów złotych. Ale są miejsca, gdzie na lekarza czeka się tylko kilkanaście dni – to zakłady karne. Chcesz się szybko wyleczyć, idź do więzienia.

Czy nie jest totalnym nonsensem, że kilkuletnie dzieci dostają ze szpitali rachunki nawet na kilkanaście tysięcy złotych za leczenie – choć wiadomo, że do 18 lat są ustawowo ubezpieczone?
(…)

Okazuje się, że jedyną niezawodną polisą na życie i zdrowie nadal jest łapówka. Już wkrótce całkiem oficjalnie naprawdę leczyć będą tylko bogatych. Za leczenie ponad plan publiczne szpitale, przychodnie będą mogły pobierać od swych pacjentów opłaty całkiem rynkowe, nawet te, które mają podpisane kontrakty z NFZ (…)

Terapia nowoczesnymi medykamentami będzie bowiem przysługiwać głównie tym pacjentom, którzy będą stać nad grobem. Jeśli zaś dzięki leczeniu stan zdrowia pacjenta, nie daj Boże, się poprawi, to me będzie on znów spełnia! wymaganych kryteriów i wypadnie z programu.

Tu absurd jest wpisany na trwałe jako fundament systemu. Co ciekawe, zdarzają się prawdziwe „cuda Tuska” – śląski NFZ na przykład podpisał kontrakty ze szpitalami, które nie były gotowe przyjąć pacjentów i ich leczyć, ale kasę dostały. Sprawą musiało się zająć CBA.

Tymczasem szpitale, które odważą się nadal leczyć, czyli dokończyć drogą terapię, spotka za to surowa kara finansowa z groźbą zerwania kontraktu i dodatkowo wysoka kara finansowa dla „rozrzutnego” lekarza poważnie traktującego swój zawód i przysięgę.
(…)

Ale co tam, starych ludzi leczyć i tak nie warto. Pamiętamy przecież nagrodzoną ministerialną teką sportu Joannę Muchę, która jako posłanka twierdziła, że starym ludziom nie warto robić operacji wszczepienia endoprotezy biodra, bo chodzić nie będą, a tak w ogóle to często się leczą dla rozrywki*. Prawdziwy ekonomiczny mózg liberalnej drużyny… Czy z tego tytułu spotkała ją kara, publiczne wykluczenie na zawsze z polityki? Wprost przeciwnie – awans.
Inna gwiazda PO – Elżbieta Radziszewska – o kolejki do lekarzy, tłok i gehennę na szpitalnych korytarzach obwinia nie tyle system i ministra zdrowia ani, broń Boże, rząd, ale samych pacjentów, którzy, jak twierdzi, w szpitalach „cwaniaczą”.
(…)

A jak szpital na przykład w Gorzowie ma 260 milionów złotych długów, to komornik zajmuje super nowoczesny tomograf i jest spokój, bo nikt me musi ratować ludzkiego życia. Ktoś ma w tym ewidentny interes.
Dlaczego w polskich szpitalach wręcz głodzi się pacjentów? Stawki żywieniowe między 4-11 złotych dziennie na osobę to dość powszechne zjawisko, już w więzieniu jest dużo lepiej.

Dlaczego chory po udarze mózgu na konsultacje u chirurga musi czasami czekać kilka tygodni, zaś pacjent z rakiem płuc z prze¬rzutami musi poczekać na radioterapię czasem nawet 2 miesiące i więcej? Przecież to wyrok śmierci.
Dlaczego umierającemu pacjentowi z zawałem serca na Śląsku dopiero w 11. z rzędu szpitalu znaleziono miejsce? Dlaczego osoba ze zdiagnozowanym rakiem krwi do hematologa musi czekać nawet kilka miesięcy, jeśli oczywiście nie ma nadmiaru pieniędzy?

Nie od dziś lekceważy się ludzkie życie w obecnym systemie i upadla chorych w najtrudniejszym momencie ich życia. To oczywiście znacznie mniej wdzięczny temat w mediach niż piłkarska impreza czy wyrok dla Dody, Nergala, Kuby Wojewódzkiego czy innego celebryty.

Czy ważniejsza jest troska o związki partnerskie? Obecnie rząd pracuje nad projektem ustawy, która ułatwi zmianę płci już od 16. roku życia.
Ta spirala absurdu pnie się ku szczytom, a chorzy wołają o pomstę do nieba, bo na władzę już nie mogą liczyć. Takiego chaosu w służbie zdrowia nie było od czasów powojennych. Cofamy się coraz szybciej. Urzędnicy bawią się w Pana Boga, lekarze nie mogą lub nie chcą leczyć, pielęgniarki mają pracować do 67 lat, a samorządowcy najchętniej zamknęliby szpital z braku pieniędzy.

Mylna diagnoza, błędna terapia, lata oczekiwania na zabieg czy niespodziewany zgon pacjenta to dziś normalka. Jakby tego było mało, za noc spędzoną przy chorym dziecku rodzic musi zapłacić, wypożyczenie leżaka w warszawskim szpitalu kosztuje 10 złotych, za łóżko we Wrocławiu trzeba zapłacić już 30 złotych.
Chory musi być przyjęty do szpitala na co najmniej 3 dni, bo za krótszy pobyt NFZ nie chce płacić. Zbyt szybko wyleczony pacjent to zły pacjent. Jeśli operacja naczyń wieńcowych, miażdżycy czy tętniaka jest poniżej linii pępka, a to się zdarza – refundacja na niektóre leki się nie należy, jeśli powyżej pępka -przysługuje, bo wtedy jest chorobą przewlekłą. Absurd – arcydzieło do Księgi Guinnessa.

Nawet rodząca kobieta nieraz musi objechać 2-3 szpitale, bo w wielu brakuje miejsc i pieniędzy. Szpital z Mazowsza nie chce leczyć Poznaniaków, a ten z Gdańska – Krakusów. Fundusz nie tylko odmawia niektórym ciężko chorym finansowania ich terapii, ale wręcz dokonuje selekcji chorych. Sam jednak urzędniczy moloch NFZ kosztuje nas corocznie 500-660 milionów złotych, w tym ok, 300 milionów złotych wynagrodzenia. Pensja dyrektora w NFZ ok. 14 tysięcy złotych, średnie zaś zarobki to ok. 5 tysięcy złotych. Ma on przygotowane miliony złotych na procesy coraz częściej wytaczane urzędnikom przez szpitale. Często mimo wygranej w sądzie szpital z wyrokiem w ręku za tzw. nadwykonania i tak nie może odzyskać należnych pieniędzy z NFZ-etu. Tu prawo nie działa ani Konstytucja RP, ani przyzwoitość i uczciwość. Jak w filmowym „Misiu”: „Nie odda-my panu palta i co nam pan zrobi”.

W walce o kontrakty szpitale i przychodnie urządzają wręcz prowokacje, donoszą na konkurencję, szpiegują się wzajemnie, utrudniają nawet prywatnych detektywów, by zyskać kilka milionów złotych.
(…)

Nasza służba zdrowia to dziś śmiertelna choroba przenoszona drogą urzędową i najlepszy symbol dziadowskiego państwa. Jest z nią i śmieszno, i straszno. Rządzą naszym losem zagraniczne koncerny farmaceutyczne i urzędnicy bez serca i skrupułów, a my się na to grzecznie godzimy. NFZ znalazło ostatnio w sobie tyle łaskawości, że postanowiło nawet, że od nowego roku będzie wybudzać małe dzieci ze śpiączki w ramach świadczenia gwarantowanego – czyli że wreszcie za to zapłaci szpitalom. Zadziwiające jest to, że do tej pory NFZ za to nie płacił. To nie jest zwykły absurd, że dotąd tego nie robił, podtrzymując jedynie funkcje życiowe młodych pacjentów. To haniebne i nieludzkie. Sprawa nie jest błaha, szacuje się, że takich dzieci jest corocznie nawet 5 tysięcy – głównie to ofiary wypadków samochodowych, sportowych i wakacyjnych skoków do wody. (…)

Ale prawdziwe rekordy biją następujące przykłady: 40-letni pacjent sosnowieckiego szpitala, spokojnie martwy przeleżał sobie ponad rok 30 metrów od wejścia na eleganckim klombie, przy samym deptaku. A w piwnicach warszawskiego Szpitala Bródnowskiego robotnicy odkryli ciało zaginionego od miesięcy pacjenta. Czyżby obaj mieli dosyć polskiej służby zdrowia, czy raczej są sztandarowym symbolem tej wykańczalni, jaką jest obecny system?

Żeby było bardziej ponuro, NFZ traktuje porady psychiatryczne jak pracę na taśmie produkcyjnej. Choremu psychicznie przysługuje 15 minut w czasie wizyty kontrolnej i 30 minut na wizytę terapeutyczną. Jeśli lekarz przyjmie dodatkowo chorych, którzy chcą na przykład właśnie popełnić samobójstwo, NFZ odmawia zapłacenia za cały dzień pracy lekarza.

Jeśli specjalista przyjmie więcej pacjentów niż zaplanował NFZ, to zapłaci on karę za nadwykonanie. Aż 70 procent Polaków ocenia, że dzisiejsze warunki życia zwiększają ryzyko zachorowania na choroby psychiczne. Za najbardziej zagrażające zdrowiu psychicznemu ankietowani uznali bezrobocie (65 procent), nadużywanie alkoholu (48 procent), kryzys rodziny (46 procent) i biedę (30 procent).
(…)

Prawdziwym popisem sprawności państwa i skuteczności wymiaru sprawiedliwości w sojuszu ze służbą zdrowia jest historia 12-letniej Oli z Gdańska, która przez blisko 2 lata z małymi przerwami przebywała w szpitalu psychiatrycznym bez podstaw medycznych. Tylko dlatego, że urzędnicy nie potrafili znaleźć dla niej miejsca wśród zdrowych, w odpowiedniej placówce opiekuńczej typu rodzinnego. Nic dziwnego, że przedstawiciele opozycji obawiają się, iż znane z czasów ZSRR „psychuszki” mogą u nas łatwo powrócić.

Ciągle pojawiają się nowe przykłady absurdów ignorancji, jak choćby zdarzenie z Niepołomic, gdzie zmarł pacjent, którego dom znajduje się zaledwie 250 metrów od lokalnego pogotowia ratunkowego. Dyspozytor karetki z Krakowa zadysponował jednak karetkę aż z Nowej Huty. Gdy ta dotarła do pacjenta, ten już nie żył.

A jeśli, nie daj Boże, pacjent zasłabnie w przychodni lekarskiej, nawet szpitalnej, na Podkarpaciu pogotowie wzywa straż pożarną, bo strażacy z Nowego Sącza mają defibrylator. Takie są teraz procedury ratunkowe.
(…)

Właśnie odżywa instytucja stacza kolejkowego, który stoi za pacjentów w kolejkach do lekarzy specjalistów. Skoro do neurochirurga trzeba stać 40 godzin, do kardiologa – 15, do chirurga – 12, to warto zapłacić staczowi nawet 30-40 złotych. Absurd PRL-u powrócił, jak widać mimo systemu e-WUŚ.

Nic więc dziwnego, że tak bardzo zapadają w pamięć i tak gorzko brzmią słowa piosenki z telewizyjnego serialu „Daleko od noszy”: „Daleko od noszy, od noszy najdalej, nie choruj, omijaj szpitale [...] Opieka lekarza jak grabarza sen, w zaświaty zaprowadzi cię”.
ewastankiewicz.wordpress.com

źródło:
Janusz Szewczak – Polska – kraj absurdów – fragmenty rozdziału pt: „Służba zdrowia czy wykańczalnia?”