Dodano: 19.09.14 - 11:11 | Dział: Głos Polonii

„Tygodnik Polski” w Melbourne (Aktual.)


Polonia australijska obchodziła akurat 65-lecie ukazywania się „Tygodnika Polskiego” w Melbourne – jedynego tygodnika polskiego wydawanego na antypodach.

65 lat to długi okres czasu w życiu człowieka – to trzy pokolenia. Prawdopodobnie niewiele pism polskich na emigracji może pochwalić się tak starą metryką. Jednak czy pismo „dożyje” do siedemdziesiątki jest dużym znakiem zapytania. Coraz więcej czarnych chmur zbiera się nad pismem.

„Tygodnik Polski” został założony jako „Tygodnik Katolicki” przez ks. Konrada E. Trzeciaka w mieście Bathurst, w stanie Nowa Południowa Walia, w lipcu 1949 roku; w 1954 roku redakcja przeniosła się do Melbourne. Ks. Trzeciak wydawał i redagował pismo z dużym powodzeniem do 1961 roku. Była to jego prywatna własność. W związku z przeniesieniem polskich księży misjonarzy (lazaryści) pracujących w Australii do Stanów Zjednoczonych Ameryki, ks. Trzeciak „sprzedał”, czy raczej właściwie przekazał pismo dziennikarzowi polonijnemu Romanowi Gronowskiemu, które stało się jego własnością. Red. Gronowski wydawał pismo również z dużym powodzeniem do swojej nagłej śmierci w lipcu 1974 roku; pismo, które w 1965 roku zmieniło tytuł na „Tygodnik Polski”, cieszyło się dużym poparciem ze strony Polaków w Australii, gdyż było redagowane w duchu niepodległościowym i ciekawie. Interes był intratny, gdyż Gronowski był w stanie założyć własną drukarnię. Niestety, w swoim testamencie red. Gronowski „zapomniał” o „Tygodniku Polskim” – o jego dalszej egzystencji po jego śmierci. Wygląda na to, że chciał aby wraz z nim umarło i pismo, co wyraźnie potwierdza ten fakt, że drukarnię zapisał swojemu wiernemu drukarzowi, który choćby nawet i chciał, to nie mógłby zostać redaktorem pisma, a na zatrudnienie kogoś na to stanowisko nie stać by go było.

Wykonawcami testamentu red. Romana Gronowskiego byli dr Zbigniew Stelmach i dr Mieczysław Piątek. „Tygodnik Polski”, jako jedyne polskie pismo w Melbourne, odgrywał wielką rolę w życiu dużej i aktywnej Polonii tego miasta. Stąd dr Zbigniew Stelmach i dr Mieczysław Piątek kiedy zapoznali się z testamentem i stwierdzili, że pismu grozi likwidacja, postanowili je ratować. Zdecydowali się na dalsze wydawanie go z funduszów masy spadkowej (przedpłat na prenumeratę; na kontach bankowych red. Gronowski miał ówczesnych 65 000 dolarów). Potrzebowali jednak poparcia dla tego przedsięwzięcia ze strony spadkobierców i społeczeństwa polskiego, a przede wszystkim nowego redaktora. Red. Gronowski zmarł w piątek 12 lipca 1974 roku, a już 13 lipca zatelefonował do mnie dr Stelmach z propozycją, a właściwie gorącą prośbą objęcia przeze mnie stanowiska redaktora pisma. Swoje zwrócenie się do mnie w tej sprawie tłumaczył tym, że do ostatniego numeru wydanego przez red. Gronowskiego byłem stałym współpracownikiem pisma, a poza tym red. Gronowski powiedział kiedyś dr Stelmachowi w prywatnej rozmowie, że po jego (Gronowskiego) śmierci „tylko Kałuski mógłby zostać redaktorem pisma – mógłby sobie dać radę z jego redagowaniem”. Co było prawdą, gdyż red. Gronowski uczył mnie na swego następcę (stąd bez niczyjej pomocy od razu redagowałem pismo bez najmniejszych problemów).

Dr Stelmach błagał mnie na wszystkie świętości, abym ratował pismo. Nie wiedziałem co robić. Miałem bowiem dobrą i dobrze płatną pracę, byłem żonaty i ojcem dwóch małych córek. Tymczasem praca w „Tygodniku Polskim” wcale nie była gwarantowana. Uległem jednak prośbą prawie że na kolanach dra Stelmacha. Chciał on jak najszybciej załatwić formalności prawne związane z dalszym wydawaniem pisma. Namawiał więc mnie do kupna pisma, obiecując załatwienie mi w razie potrzeby pożyczki bankowej.

Zostałem redaktorem pisma. Wspólnie z dr Stelmachem i dr Piątkiem zwołaliśmy na 25 lipca 1974 roku Nadzwyczajne Zebranie Przyjaciół „Tygodnika Polskiego” w sprawie przyszłości pisma. Niestety, jak to bywa z Polakami, nie można było osiągnąć wspólnego porozumienia w sprawie dalszego wydawania pisma. Niektórzy poczuli się dotknięci tym, że to im nie zaproponowano objęcie stanowiska redaktora pisma, choć wcale się do tego nie nadawali. W efekcie zamiast ratować pismo nastąpiło skłócenie społeczeństwa polskiego, co doprowadziło do tego, że pismo (właściwie tylko tytuł pisma) poszło w listopadzie 1974 roku na licytację.

Trzymając „Tygodnik Polski” w swoich rękach od czterech miesięcy, znając jego wszystkie sekrety i uzyskawszy zdecydowane poparcie większości tak czytelników „Tygodnika” jak i społeczeństwa polskiego (czego nie kwestionują nawet moi wrogowie) mogłem sam kupić pismo, albo utrudnić jego przejęcie i wydawanie przez jakiegokolwiek nabywcę. Tak jak już wspomniałem, dr Stelmach bardzo mnie zachęcał do kupna „Tygodnika Polskiego”, obiecując załatwienie dla mnie pożyczki bankowej. Uważałem jednak, że „Tygodnik Polski” powinien być pismem społecznym, gdyż pismo w prywatnych rękach nie zdało egzaminu w krytycznej chwili. Poza tym, prawdę mówiąc, bałem się, że przez rozbicie jakie zapanowało w tej sprawie, niektórzy „kochani” i wpływowi rodacy oraz niektórzy Żydzi polscy mogą bardzo utrudniać mi i pracę i życie. Bowiem prawdą jest, że w bitwie o „Tygodnik Polski” nie tylko w 1974 roku ale do końca mojego urzędowania na stanowisku redaktora brało udział wielu polskich Żydów. Red. Gronowski utrzymywał z nimi bliski kontakt i liczył na ich reklamy w gazecie; stąd zmienił tytuł pisma z „Tygodnika Katolickiego” na „Tygodnik Polski”. Dlatego po śmierci red. Gronowskiego ci ludzie martwili się o to czy nowy redaktor „Tygodnika Polskiego” będzie kontynuował przyjazną postawę wobec nich i interesów żydowskich. To oni po moim odejściu z „Tygodnika Polskiego” wpłynęli na to, że nowym redaktorem został Jerzy Grot-Kwaśniewski żonaty z Polką żydowskiego pochodzenia, i to oni wpłynęli na to, że jego status prawny jako redaktora został natychmiast uregulowany przez wydawcę (J. Lencznarowicz), czego mi złośliwie odmawiano. Niestety, wielu ówczesnych czołowych działaczy Polonii melbourneńskiej było pachołkami żydowskimi albo się ich bało. Taka jest prawda!

Wszystko to wpłynęło na to, że nie kupiłem pisma i zrobiłem wszystko aby „Tygodnik Polski” nabyła Spółdzielnia Dom Polski im. T. Kościuszki w Melbourne (właściciel Domu Polskiego w Melbourne (City), która zatrudniła mnie na stanowisku redaktora pisma, bo mnie wówczas bardzo potrzebowała. Spółdzielnia kupiła na licytacji tylko tytuł pisma. I dlatego na pewno wydawanie przez nią pisma nigdy nie doszło by do skutku, gdybym nie przekazał jej listę prenumeratorów i kolporterów oraz listy biznesów i instytucji, które ogłaszały się w „Tygodniku Polskim”. Zgodnie z prawem nie miałem prawa tego uczynić. Łamałem prawo australijskie, aby ratować pismo dla Polaków w Australii. Dlatego, jeśli dzisiaj ukazuje się „Tygodnik Polski”, to jest to tylko i wyłącznie moja zasługa. Niestety, nasi bonzowie nigdy mi za to nie podziękowali, nie byli za to mi wdzięczni. Na tym mi jednak nie zależało i Bóg mi świadkiem, że mówię prawdę. Jeśli to dzisiaj wspominam to tylko dlatego, aby pokazać jakie to były wredne i obrzydliwe typy ci nasi bonzowie i nowi właściciele pisma.

Włożyłem wiele serca i pracy w utrzymanie pisma, które przez testament red. Romana Gronowskiego straciło wszystko (redakcję, drukarnię, dotychczasowy dostęp do źródeł informacji, archiwum, bibliotekę, całą sumę przedpłat na prenumeraty – 4000 dolarów) poza samym tytułem pisma. Wszystko trzeba była zaczynać od podstaw i harować jak przysłowiowy wół. Zauważył i docenił moją pracę krajowy historyk prasy polskiej w Australii Jan Lencznarowicz, który w pracy „Prasa i społeczność polska w Australii 1928-1980” napisał: „M. Kałuski zdołał przeprowadzić gazetę przez najtrudniejszy okres utrzymując jej objętość i zyskując nowych prenumeratorów” (Kraków 1994, str. 66). Za to także dostałem kopniaka od naszych bonzów i właściciela pisma. Pocieszeniem dla mnie było to, że społeczeństwo polskie doceniało moją pracę i wiele osób po dziś dzień okazuje mi życzliwość, co potwierdza moje archiwum. Bez ich pomocy nie odniósłbym tylu życiowych sukcesów.

Niestety uspołecznienie pisma rozpoczęło walkę o to czyją własnością jest pismo – czy społeczeństwa polskiego czy prezesów organizacji polskich i delegata rządu londyńskiego na Australię. Od 1974 roku wszyscy prezesi Stowarzyszenia im. Kościuszki uważali i uważają pismo za swoją prywatną własność i tak je traktują. Osobiście jako redaktor starałem się, aby pismo było naprawdę pismem wszystkich Polaków w Australii o obliczu niepodległościowym. Niestety, praca w „Tygodniku” stawała się jednym wielkim koszmarem. 19 lipca 1977 roku wysłałem list polecony do wydawcy pisma, aby pod względem prawnym rozwiązał mój statut jako redaktora pisma i jednocześnie zażądałem załatwienia pewnych istotnych dla mnie spraw. Wydawca na to się nie zgodził i odszedłem z pisma. Podobna sytuacja zaistniała w 2003 roku, kiedy zaledwie po sześciu miesiącach od objęcia stanowiska redaktora „Tygodnika Polskiego” została zwolniona z pracy mgr Grażyna Walendzik, za to tylko, że podobnie jak ja chciała, aby pismo służyło wszystkim Polakom w Australii. Po sześciu latach pracy bez wynagrodzenia na stanowisku redaktora dostała kopniaka w tyłek Józefa Jarosz (2003-2009), a jej następcy, Wojciechowi Szlachetko, tak utrudniano pracę i życie, że po roku pracy (2010-2011) zrezygnował z redaktorskiego „zaszczytu”.

Ale nie tylko prezesi-wydawcy „Tygodnika Polskiego” cieszą się złą opinią. Otrzymałem email z taką oto opinią o całym zarządzie Stowarzyszenia im. Kościuszki: „Powszechnie wiadomo, że jest to jakieś ‘hermetyczne towarzystwo” wzajemnej adoracji, faworyzujące tzw. starych znajomych”. Przez ostatnich 40 lat było czy jest w tym „hermetycznym towarzystwie” zaledwie kilka przyzwoitych osób. Niektórzy z członków zarządu powinni stanąć przed sądem za to, że społeczeństwo polskie przez ich głupotę straciło Dom Polski na Lonsdale Street w City na początku lat 90. XX w., który dzisiaj byłby wart kilka milionów dolarów (nie dostali nawet dolara!). Albo chociażby być skazanymi przez społeczeństwo polskie na ostracyzm. Tymczasem nic takiego się nie stało, bo aferę szybko i cichutko zamieciono pod dywan, zgodnie z powiedzeniem: „Kur.a kur.ie łba nie urwie”.

Stowarzyszenie im. Kościuszki straciło Dom Polski, później wybrało sobie na redaktora swego kumpla, przez którego głupotę w kilku sprawach sądowych „Tygodnik Polski” stracił ponoć aż 50 000 dolarów, co powiedział mi redaktor „Tygodnika Polskiego” w latach 1977-91 Jerzy Grot-Kwaśniewski, a teraz jego prezeska robi wszystko, aby „Tygodnik Polski” poszedł razem z nią do grobu.

Prezeską tą jest od dwunastu lat 85-letnia (!) Marzenna Piskozub, kobiecina, która niczym w życiu nie zabłysła. Została prezeską w 2002 roku, kiedy nasi bonzowie postanowili usunąć ze stanowiska prezesa Stowarzyszenia im. Kościuszki, inż. Andrzeja Goździckiego, który chciał, aby „Tygodnik Polski” stał się pismem wszystkich Polaków w Australii, a nie tylko sitwy. Piskozubowa zaraz po objęciu prezesowskiego stolca zwolniła (2003) ze stanowiska redaktora, mgr Grażynę Walendzik, osobę, która na to stanowisko nadawała się pod każdym względem – jak rzadko kto, bo chciała mieć na tym stanowisku swojego człowieka, jak również uderzyć tym pociągnięciem w o. Dominika Jałochę OP, z którym blisko współpracowała red. Walendzik, a który nie był jej ulubionym kapłanem. W 2009 roku dała kopniaka w tyłek red. Józefie Jarosz, uprzednio swojej przyjaciółce, a w 2011 roku doprowadziła do rezygnacji ze stanowiska redaktora Wojciecha Szlachetko.

Spotkałem się niedawno z jednym z członków (członkinią) zarządu Stowarzyszenia im. Kościuszki, która mi powiedziała, że Piskozubowa zachowuje się na zebraniach zarządu jak prawdziwy dyktator, że w ostatnich trzech latach liczba prenumeratorów pisma zmniejszyła się aż o 40 procent (podała dokładne liczby, ale ich nie publikuję, bo nie chcę zaszkodzić pismu). Z tym, że od innej osoby, która niedawno pomagała przy wysyłce pisma, dowiedziałem się że liczba prenumeratorów jest jeszcze niższa. Jeśli to prawda, to nakład „Tygodnika Polskiego” jest trzy razy czy nawet 90% niższy od tego, kiedy ja byłem redaktorem pisma. Prawdę mówiąc trudno mi w to uwierzyć. Niemniej faktem jest, że nakład pisma jest dużo, dużo mniejszy i pismo ma poważne kłopoty finansowe. Swoją dwunastoletnią działalnością związaną z „Tygodnikiem Polskim” p. Piskozubowa doprowadziła do tego, że nikt z młodych nie czyta pisma. Jest to dzisiaj pismo emerytów. Stąd następuje tak duży spadek prenumeratorów i grozi mu likwidacja.

W tym miejscu chciałbym poruszyć jedną ważną sprawę. Otóż po przegranej przez „Tygodnik Polski” sprawy sądowej z Żydami, słyszałem od osoby dobrze poinformowanej, że zostało założone tajne konto (ponoć teraz są nawet dwa) na nazwisko jakiejś wybranej osoby. Szczegóły o nim zna tylko p. Piskozub. Nie chce udzielić żadnych informacji na ten temat pozostałym członkom zarządu. Jeśli tak jest, a jutro by umarła, to tajemnicę tego konta/kont zabrała by z sobą do grobu. Osoba, której nazwisko ma to konto, mogła by wówczas – gdyby była nieuczciwa – przywłaszczyć sobie te pieniądze. Jeśli to prawda, to takie zachowanie jest nielegalne i uważam, że konta te powinny być zlikwidowane, a pieniądze przerzucone do jawnego konta, aby była nad nim kontrola – pełna kontrola nad finansami pisma.

14 grudnia 2014 roku ma się odbyć kolejne zebranie wyborcze Stowarzyszenia im. Kościuszki. Na ostatnim zebraniu dwa lata temu p. Piskozubowa została ponownie wybrana na prezesa przewagą tylko jednego głosu. Widać, że nie tylko w społeczeństwie polskim narasta bunt przeciwko jej działalności w Stowarzyszeniu i w „Tygodniku Polskim” ale także wśród członków Stowarzyszenia. Chcą się pozbyć „dozgonnego” dyktatora.

85 lat to ładny wiek, ale człowiek w takim wieku jest tylko cieniem młodszej i zdrowszej osoby, tym bardziej, że rok temu p. Piskozubowa miała operację serca. Przyszedł dla niej czas na zasłużoną emeryturę, na dobrowolne przekazanie stanowiska prezesa osobie młodszej, bardziej energicznej, która mogłaby ratować „Tygodnik Polski” przed nieuchronnym pod prezesurą p. Piskozub upadkiem.

Tymczasem wiadomo, że p. Piskozubowa chce ponownie kandydować na stanowisko prezesa (dwa lata). Jeśli tak się stanie, to nich na zebranie przyniesie ze sobą świadectwo od psychiatry, że ma jeszcze wszystkie klepki w głowie, a drugie od innego lekarza, że on myśli, że zdrowie jej na to pozwala.

Czym można wytłumaczyć to, że p. Piskozubowa przekleiła się do „Tygodnika Polskiego” jak rzep do psiego ogona? Chyba tym tylko, że wmówiła sobie, że jest młodą, pełną energii „panną do wzięcia”, że nikt nie może zastąpić jej na tym stanowisku (nie ma ludzi nie zastąpionych!), że chce umrzeć w glorii wydawcy „Tygodnika Polskiego” (na pewno spodziewa się pogrzebu na koszt państwa z pełnymi honorami!), a jednocześnie chce go swoją niszczycielską działalnością zabrać ze sobą do grobu.

Nie dopuśćmy do tego. „Tygodnik Polski” nie jest jej własnością (!) i zróbmy wszystko, aby tego szkodnika odsunąć od pisma, aby uratować go jeszcze raz przed likwidacją.

Pani Marzenno, dziękujemy Pani za pracę i życzymy spokojnej i słonecznej emerytury oraz godnego chrześcijańskiego spotkania z Bogiem. Memento mori.

Marian Kałuski
Melbourne
Australia

.............................................................................................................................
21.10.2014 r.


Wysłałem artykuł do „Tygodnika Polskiego”


„Stary-nowy” zręcznie się wykręcił z tej sprawy, wiedząc bardzo dobrze, że „Tygodnik Polski” nie idzie w parze z wolnością słowa.
Skorzystałem jednak z jego rady i dzisiaj wysłałem mój artykuł o „Tygodniku Polskim” do redakcji tego pisma. Zobaczymy jak będzie reakcja, jak właśnie jest ważna sprawa wolności słowa w tym piśmie.



Marian Kałuski – KWORUM 20.10.14 1:26
Wyzwanie dla "Starego-nowego" i "Tygodnika Polskiego"
..."Stary-nowy" oburza się, że sprawy Polonii australijskiej są poruszane na łamach publikacji wydawanych poza Australią. Po pierwsze KWORUM jest pismem CAŁEJ Polonii na świecie, a po drugie w naszych australijskich mediach polonijnych żadna krytyka naszej wierchuszki jest nie do pomyślenia.
Jeśli to nieprawda, to niech "Stary-nowy", tak mocno związany z naszą wierchuszką i jej mediami, sprawi żeby mój powyższy artykuł o "Tygodniku Polskim" ukazał się w tym piśmie.
To doskonały test na wolność słowa w mediach polonijnych w Australii...


Stary-nowy – KWORUM 20.10.14 11:52
Kałuski!... Artukuł zanieś SAM do redakcji TP i poproś Panią Redaktor aby ci go wydrukowali.
Proste?!
Bywaj zdrów!
s-n


Szanowna Redakcjo,
Uprzejmie proszę o zamieszczenie poniższego mojego artykułu w „Tygodniku Polskim”.
Jeśli mają Państwo jakieś uwagi czy zastrzeżenia do jakiegoś wyrazu czy zdania, proszę się ze mną skontaktować.
Pozdrawiam,
Marian Kałuski




.................................................................................................................................
25.10.2014r.

List od Telewizji Polsat

Uprzejmie informuję czytelników KWORUM w Australii, że dzisiaj, tj. 25 października 2014 roku, wysłałem do Polsat – redakcji „Wiadomości” list następującej treści:


Telewizja Polsat Sp. z o.o.
Warszawa, Polska

Szanowni Państwo,

Jestem dziennikarzem i autorem 21 książek (są podane w internetowym katalogu Biblioteki Narodowej w Warszawie).
Polsat przesyła australijskiej państwowej etnicznej stacji telewizyjnej SBS swoje "Wiadomości", które są tu nadawane codziennie o godz. 7.30 rano. Zazwyczaj trwają one ok. 25 min. Jednak czasem znacznie mniej. Np. czas nadawania "Wiadomości" emitowanych u nas 23 października (czyli z dnia 22 X) wynosił zaledwie 10 minut. Resztę czasu nadawano muzykę.
Chciałbym wiedzieć czy wysłaliście tego dnia tak krótkie "Wiadomości" czy zostały one tutaj skrócone. Obawiam/obawiamy się, że osoba, która cenzoruje w SBS Wasze "Wiadomości" dokonuje sobie dowolnych skrótów, według swoich PRYWATNYCH zapatrywań politycznych.
Będę wdzięczny za tę informację, bo zakrawa to na skandal i trzeba coś zrobić w tej sprawie.

Z poważaniem,
Marian Kałuski