Dodano: 05.01.15 - 21:10 | Dział: Głos Polonii

Gdyńskie babki


Marzenia jak ptaki szybują po niebie - lecz do realizacji od szybowania jeszcze długa droga, czasami tak kręta, że nie sposób ją pokonać. Każdy lubi marzyć - to nic nie kosztuje i nie boli, trudniej przeżywać zawód - kiedy marzenia pozostają tylko marzeniami.
Ale jakÄ… wartość miaÅ‚oby życie, gdyby nie byÅ‚o w nim marzeÅ„, gdyby sen nie byÅ‚ snem - życie zupeÅ‚nie na poważnie nie istnieje, a jeÅ›li nawet – to jest nudne i pozbawione sensu.
Jak pisaÅ‚ Sztaudynger” każdy komin o tym marzy, by mieć wielu kominiarzy”- coÅ› w tym jest, jeÅ›li marzÄ… martwe przedmioty - to my ludzie mamy być ich pozbawieni!
***
I ja kiedyś miałem swoje marzenia; śniła mi się zupełna wolność - taka przestrzenna, dzika, która istniała jedynie w moich myślach, no może jeszcze w bajkach i snach.
Nie byłem zbytnio rozpieszczany, dlatego lubiłem dyscyplinę i porządek od najmłodszych lat
i nawet marzenia miałem w głowie poukładane w odpowiedniej kolejności: od tej najwyższej półki do tej na samym dole. Marzenia niewątpliwie są najważniejsze - dlatego należy tak pieczołowicie je pielęgnować, układać i często odkurzać, by nie uległy zniszczeniu, i zapomnieniu.
Najwięcej marzeń rodziło się w murach podstawówki, dzieciństwo ma swoje prawa i jest najpiękniejszą cząstką tej ziemskiej chwili. Nie wiem o czym marzą dziewczyny; może o krainie tysiąca i jednej nocy, wchodzą w baśniowy świat, nie jedna ma marzenia kopciuszka, królowej śniegu, a może nawet księżnej. A chłopcy! - oni chcą zostać bohaterami, rycerzami okrągłego stołu, kolarzami, pilotami, a w najgorszym wypadku marynarzami. To ostatnie prześladowało mnie przez długie lata, uparłem się, a na to lekarstwa nie wymyślono, przynajmniej wtedy, choć brałem tabletki z krzyżykiem lecz bez żadnego skutku. Upór; ośla cecha, ale jeszcze nie taka ostatnia, są zdecydowanie gorsze np. donoszenie czy kablowanie.
Z każdÄ… cechÄ… czÅ‚owiek siÄ™ rodzi, w drodze wyjÄ…tku jÄ… nabywa - w myÅ›l zasady „z kim przybywasz – taki bywasz”. Od mÅ‚odych lat umiÅ‚owaÅ‚em przestrzeÅ„, która jedynie istnieje na morzu i potrafi zachwycić najwiÄ™kszym urokiem, a jednoczeÅ›nie sprawić w najtwardszym sercu lÄ™k. Wolność do pewnych granic, bowiem granice powinny istnieć we wszystkim – do czÅ‚owieka należy ich niewiele – resztÄ… wÅ‚ada Bóg, na caÅ‚e szczęście nie czÅ‚owiek. Kto sprawuje wÅ‚adzÄ™ nad morzem? jaki jest Neptun? - ciÄ…gle zadawaÅ‚em sobie te i podobne pytania - pozostajÄ…ce dÅ‚ugo bez odpowiedzi.
Młody człowiek wybiera to, o czym tak na prawdę wie niewiele lub nic, bo co może wiedzieć piętnastoletni chłopiec, który prócz marzeń nie posiada żadnego zaplecza.
„Nie miaÅ‚em prawie nic, a chciaÅ‚em zawojować Å›wiat”- marzyÅ‚y mi siÄ™ wielkie wody, a urodziÅ‚em siÄ™ w maÅ‚ym Stawie, przez który przepÅ‚ywaÅ‚a miniaturowa rzeczka zwana GarnkÄ…. MaÅ‚a – ale regulowana z prostymi brzegami i co najistotniejsze z czystÄ… jak Å‚za wodÄ…, w której żyÅ‚y raki i tÄ™gie ryby - co prawda mniejsze nieco od rekina, ale wciąż duże.
***
Po komunistycznej eksmisji mieszkaliÅ›my w samym sercu Stawu, gdzie mieÅ›ciÅ‚y siÄ™ wszelakie urzÄ™dy wraz z posterunkiem sÅ‚awetnej milicji, sklepami i barem - gdzie czÄ™sto urzÄ™dowali ”strażnicy prawa”. W prezencie otrzymaliÅ›my nowych sÄ…siadów; rodzina wielodzietna i w miarÄ™ sympatyczna, moim rówieÅ›nikiem byÅ‚ Jurek - chÅ‚opak wesoÅ‚y i elokwentny, jego mÅ‚odsza siostra Zocha byÅ‚a niczego sobie i jak wówczas mówiono „smolna”. W miarÄ™ szybko zaprzyjaźniliÅ›my siÄ™, Jurek byÅ‚ niezÅ‚ym kumplem i rozrabiakÄ…, miaÅ‚ swoiste poczucie humoru i kilka zalet, co w szczególny sposób podobaÅ‚o siÄ™ mÅ‚odym panienkom, a niekiedy i pannom. Jego starszy brat byÅ‚ marynarzem - wiÄ™c za poÅ›rednictwem Jurka mogÅ‚em, co nieco dowiedzieć siÄ™ o pÅ‚ywaniu, jego zaletach i wadach, choć te ostatnie wtedy do mnie nie docieraÅ‚y. InteresowaÅ‚y mnie tylko i wyÅ‚Ä…cznie zalety. To jest podobnie jak z narzeczonÄ…, w której wad siÄ™ nie dostrzega i wydaje siÄ™, że one w ogóle nie istniejÄ…, przynajmniej do Å›lubu.
Najważniejsze jak widać są zalety, wady w każdej chwili można usunąć, lub odrobinę zredukować.
-Marzenia - ile potrzeba czasu na ich realizację, ile zabiegów, zapału i cierpliwości, ale człowiek całkowicie pozbawiony marzeń - jest już martwy.
PodwalinÄ… sukcesu jest wiedza - szukaÅ‚em wiÄ™c w ogÅ‚oszeniach prasowych szkół morskich, lecz okazaÅ‚o siÄ™, że zostać marynarzem nie jest caÅ‚kiem prosto - ja nawet nie widziaÅ‚em morza!, prawdziwego statku - no może w raczkujÄ…cej wtedy TV! Z pewnoÅ›ciÄ… nie otwieraÅ‚o to jeszcze drzwi jednej ze szkół. Nie pochodziÅ‚em z zamożnej rodziny, by stać mnie byÅ‚o na próby i wycieczki krajoznawcze, kombinowaÅ‚em wiÄ™c na różne sposoby, by móc stanąć nad brzegiem BaÅ‚tyku. Porwany wirem życia ruszyÅ‚em do ataku! - wkrótce udaÅ‚o mi siÄ™ nakÅ‚onić Jurka, by ruszyÅ‚ ze mnÄ… Å›ladami Kolumba - w nim również pÅ‚ynęła niespokojna krew odkrywcy i podróżnika. ÅšledzÄ…c prasÄ™ szukaliÅ›my jakiegoÅ› punktu zaczepienia, zdawaliÅ›my sobie sprawÄ™ z tego, że chcÄ…c być nad morzem trzeba gdzieÅ› mieszkać i coÅ› jeść. Godna uwagi byÅ‚a notatka:” przyjmÄ™ chÅ‚opców do nauki zawodu w charakterze cukiernika Jan Dudziak Gdynia – Witomino ul. SÅ‚oneczna 2 - pasi! Z pewnoÅ›ciÄ… nie byÅ‚ to ukochany zawód (do dzisiaj przetrwaÅ‚ jedynie apetyt na sÅ‚odkoÅ›ci) - ale byÅ‚ to z pewnoÅ›ciÄ… dobry punkt zaczepienia.
-Oto jak zaczynała się moja przygoda z morzem - dość niefortunnie i nieufnie, może nawet prymitywnie, ale kości zostały rzucone-.
***
Po przygotowaniu ekwipunku - ruszyliśmy w trasę, droga była długa i nieznana; po raz pierwszy udawałem się w taką podróż, w podróż, której odgłosy słyszę jeszcze dzisiaj.
Olbrzymia lokomotywa sapnęła, wysokie stalowe koła poszły w ruch, z komina uleciał w niebo czarny, gęsty dym, zaskrzypiały wagony. Odgłos zderzaków zadźwięczał w uszach - jedziemy! Oczy Jurka wbiły się we mnie jakby chciały przekazać mi jakąś nowinę, ostrzec przed niebezpieczeństwem, może powstrzymać od nieprzemyślanej decyzji, oderwałem siłą wzrok, spojrzałem w okno. Słońce chyliło się ku ziemi potęgując barwę czerwieni, jego ostre różowe szpady przebijały na wylot mizerne chmury, kiedy pociąg zbliżył się do lasu widać było umykające promienie wśród gałęzi. Zanikły w gęstwinie, a nad lasem zapaliło się niebo, tylko kłęby dymu z lokomotywy gasiły ten podniebny pożar - pociąg mknął coraz szybciej.
Do przedziału weszła starsza pani zajmując tobołami połowę siedzenia, spojrzeliśmy na siebie kwitując to uśmiechem - dokąd to chłopcy! - spytała chrypliwym (niczym Drupi) głosem. Nad morze! odparliśmy z ulgą prawie jednogłośnie. W tamtych czasach jednogłośność stawała się być modna, wtedy prawie wszystko odbywało się zgodnie z wytycznymi partii, plakaty zawieszone gęsto głosiły o różnych wyczynach: a to o warszawskich czwórkach murarskich, o wydobyciu węgla ponad normę. Jak wzrosła liczba pogłowia, ile jaj zniosła kura rekordzistka, że w hucie Warszawa kuje się stal na zimno i wiele abstrakcyjności drugiej połowy dwudziestego wieku.
Na następnej stacji nasz przedział był już zapełniony - towarzystwo niczego sobie: starsza pani z tobołami, małżeństwo w średnim wieku z dzieckiem i strasznie wścibska panienka, która chciała poznać wszystkie sekrety ludzi. Pytała wszystkich o wszystko - bez rezultatu.
A noc za oknem wymarzona, zewsząd gwiazd tuziny i księżyc wiszący jak srebrna latarnia, czasami zerwany ręką anioła przeleci płonący meteor, zostawiając iskierkę w człowieka źrenicy. Taka iskierka może płonąć przez lata w młodzieńczym oku, to ona przynosi nadzieję, to ona potrafi spoglądać w przyszłość i marzyć bez końca.
Na kształt meteorytu ekspres przetnie noc za oknem i swym stukotem postawi śpiących na nogi, odważnych wystraszy, a nerwowym spokój przywróci. Na korytarzu grupka młodzieży śpiewy zaczyna, płynie melodia ze strun gitary - przyłączamy się do nich z Jurkiem - przecie my nie smutasy, nam również piosenka nie obca, znajome dowcipy i cząstka humoru. Nie można ciągle bić się z myślami; co będzie jutro, jak dzień się zacznie. Trzeba cieszyć się każdą chwilą, która nie chce się powtórzyć, która staje się przeszłością. Zarówno towarzystwo jak ich śpiew przypada nam do gustu - adoptujemy się w tej grupie, po godzinie nikt nie potrafi rozpoznać ile czasu już się znamy - co znaczy wspólny język!
Mijają przy muzyce godziny - dobre towarzycho sprawiło, iż nocy już widać kres, wesołe słońce wychyla swą łagodną okrągłą twarz, włosami złotymi kominów dotyka i ściany maluje pastelowym grzbietem. Zmęczeni ludziska sterczą na peronie lub na drewnianych ławach obok kasy, podróże kształcą i męczą zarazem, ale i cieszą kiedy cel już w oku, a ta niepewność, która mnie nurtuje dotąd nieznana i wciąż tajemnicza - ciekawa świata.
„Hej ! dzieÅ„ siÄ™ budzi”- czy w kolorach sÅ‚oÅ„ca? - to siÄ™ dopiero okaże, tymczasem zbliżamy siÄ™ do docelowej stacji. Serce mocniej uderza, pÅ‚onÄ… mÅ‚odzieÅ„cze lica, jakiÅ› niepokój skrada siÄ™ do duszy i odrobina niepewnoÅ›ci.
Była to podróż niezwykle udana, poznaliśmy kilka wspaniałych osób, a co najważniejsze przełamaliśmy pierwsze lody. Pociąg stanął jak wryty, pożegnaliśmy wesołą ferajną i wysiedliśmy na peron, napis nad głową upewniał nas, że dotarliśmy do celu. Powiało chłodem, od razu uświadomiłem sobie, że ten wiatr ma coś wspólnego z morzem - i miał, tu i ówdzie przechodzili marynarze. Portowe miasto - okno na świat, stąd bliżej do zachodniego raju, do tej wymarzonej wolności i demokracji. Gdynia-nowoczesne miasto z powiewem wiosennego poranka, ze świeżością młodego ogrodu, gdzie małe drzewka soczystą zielenią się budzą. W rzeczy samej - miasto młode, wesołe i jak kwiatu pąk szybko się rozwija i strzela urokiem. Roześmiane dziewczyny kwitną na chodniku i wiatru śpiewy pośród mew okrzyku.
DotarliÅ›my pod wskazany adres. Dzwonek przy bramie - wychyla siÄ™ z okna jakaÅ› panienka, a Jurek pyta; dziad w domu! – jaki dziad! odpowiada zdziwiona panienka - sprostowaÅ‚em – pan Dudziak w domu! - o tak ! odpowiedziaÅ‚a z ulgÄ…. Po chwili do bramy wyszedÅ‚ facet okoÅ‚o pięćdziesiÄ…tki, dość niedbale ubrany (widać w poÅ›piechu) wymieniliÅ›my z Jurkiem wzrok. Na pewno nie pomogÅ‚o nam to pytanie „dziad w domu!” ksywa wymyÅ›lona przed miesiÄ…cem - tak po prostu. „Dziad” zaprowadziÅ‚ nas na” pokoje objaÅ›niajÄ…c po drodze regulamin domu, po czym zwiedziliÅ›my cukierniÄ™ mieszczÄ…cÄ… siÄ™ na parterze. DzieÅ„ wolny wykorzystaliÅ›my na zwiedzanie - pierwszym punktem wycieczki byÅ‚o oczywiÅ›cie morze. Sen staÅ‚ siÄ™ jawÄ…; nagle urwaÅ‚ siÄ™ lÄ…d i ta niewyobrażalna przestrzeÅ„ - aż do horyzontu, tam gdzie niebo Å‚Ä…czy siÄ™ z ziemiÄ…. Przy molo koÅ‚ysaÅ‚y siÄ™ prawdziwe, wielkie statki, ich maszty zachwycaÅ‚y oko, na redzie kilka olbrzymów czekaÅ‚o na sygnaÅ‚ wejÅ›cia do portu. Drapieżne mewy wyrywaÅ‚y sobie zÅ‚owione ryby, ich krzyk harmonizowaÅ‚ z szumem morza - coÅ› na ksztaÅ‚t orkiestry gdzie jeden instrument uzupeÅ‚nia lub wspomaga drugi. Takich koncertów można by sÅ‚uchać godzinami. Swoisty urok morza zachwyciÅ‚ nas swymi barwami, że staliÅ›my jak posÄ…gi bez jednego sÅ‚owa gapiÄ…c siÄ™ na to, co Bóg stworzyÅ‚ jednym gestem, bo takie cuda może stworzyć jedynie Bóg. Ten wiatr goniÄ…cy spienione fale, taki ciepÅ‚y i silny zarazem, czyż nie sÄ… to cechy Boże! Wytworny to widok, zewszÄ…d przestrzeÅ„ wskutek, której” czÅ‚owiek staje siÄ™ wolny” jak pisaÅ‚ Norwid, wolny i szczęśliwy, a dusza lekka jak pyÅ‚. Do dnia dzisiejszego ten obraz mam w oczach, bo pierwszej miÅ‚oÅ›ci nigdy siÄ™ nie zapomina i jeżeli istnieje miÅ‚ość od pierwszego wejrzenia – ta takÄ… byÅ‚a.
Szkoda tylko, że trzeba było powrócić do tej cukierni, gdzie zamiast na dziewczyny trzeba było patrzeć na babki - na szczęście tylko przez kilka miesięcy.
Szkoda tylko, że Jurek, mój towarzysz tamtej wyprawy - już nie żyje. Pocieszam się jedynie tym, że została o nim pamięć w moim sercu i te wspaniałe wspomnienia z Gdyni.
Śmiało mogę powiedzieć, że z niejednego pieca chleb jadłem, a nawet babki.
Kto by pomyślał, że marzenia mogą się spełnić za pośrednictwem maleńkiej cukierni!

Władysław Panasiuk
Chicago