Dodano: 10.08.15 - 9:37 | Dział: Opowiadania

Ludzko-ziemskie puzzle


Ludzko-ziemskie puzzle
poukładanie pod moimi skrzydłami.
Wszystko podzielone, nazwane.
Bogu nie zostawili nic.

W tak wielu królestwach
na tronach przeklęci,
straż pełnią nad ludzką pychą.




BESTIA kryje się w ludzkiej skórze. Przemawia z rządowych mównic wyłożonych czerwonym suknem. Podrywa tłumy do pieśni i wspólnego czynu w imię nacjonalizmu wszystkich czasów i większości narodów.
CiÄ…gle czujna i nienasycona.
Idą za nią całe pokolenia oszukane przekonaniem o swojej wyjątkowości. W imię tego przekonania nie cofną się przed niczym. Nawet przed tym, o czym brzydzą się pisać ich poeci. I będą to robić konsekwentnie. Niszczyć i mordować, dla królowej, króla, prezydenta lub sekretarza. A potem morderców będą dekorować medalami, nazywać bohaterami i stawiać im pomniki. Spodobają się przez to BESTII, a ta obdarzy ich swoim przekleństwem.
I nawet jeśli zmieni się oblicze ziemi, rewolucje wywrócą do góry nogami świat i wszyscy wykrzykiwać będą, że oto nastał nowy porządek, przekleństwo BESTII będzie trwać wiernie. Daleki potomek ludobójcy stanie ochoczo do służby w legionach straceńców, by spełnić jej krwiożercze pragnienia. I będzie to robił konsekwentnie. Niszczył i mordował dla nowej królowej, nowego króla, prezydenta lub sekretarza. Nakarmi BESTIĘ przerażeniem niewinnych ofiar, a ta przytuli go do swego zimno-szklistego serca.
***
Poruszał się jasnym, szerokim korytarzem. Bogate zdobienia sufitów, okien i ścian przyćmiewały swoim blaskiem wszystko, co do tej pory widział. Ogromne okna wpuszczały do środka jasne smugi, kładące się pod jego stopami na kształt szarf utkanych z lekkości.
Jak się tu znalazł? Co to za miejsce?
Znał dobrze rezydencje wszystkich europejskich władców. Nawet korona angielska nie dysponowała nigdy takim przepychem.
Gdzie siÄ™ podziaÅ‚a sÅ‚użba? – zastanawiaÅ‚ siÄ™ i ta myÅ›l zaczynaÅ‚a powoli budzić w nim irytacjÄ™. ZmrużyÅ‚ oczy i dostrzegÅ‚ w oddali zarys drzwi koÅ„czÄ…cych dÅ‚ugi hol. W miarÄ™ zbliżania siÄ™ kontury drzwi stawaÅ‚y siÄ™ coraz wyraźniejsze, odsÅ‚aniajÄ…c przed nim potÄ™gÄ™ swoich skrzydeÅ‚, Å‚Ä…czÄ…cych siÄ™ ostro na wysokoÅ›ci okoÅ‚o piÄ™ciu metrów. Obok drzwi staÅ‚o dwóch lokajów.
No, nareszcie sÅ‚użba! – odczuÅ‚ chwilowÄ… ulgÄ™, ale już po chwili zauważyÅ‚, że obaj lokaje sÄ… czarnoskórzy.
Dlaczego hoÅ‚otÄ™ wpuszcza siÄ™ na salony?! – tym razem mocno zdegustowany zaczÄ…Å‚ już obmyÅ›lać kary, jakie wymierzy za pozostawienie go samego w obcym miejscu. Lecz gdy stanÄ…Å‚ przed potężnymi wrotami, wszelkie kwestie zeszÅ‚y na plan dalszy. Oto staÅ‚ przed najpiÄ™kniejszym dzieÅ‚em rzemieÅ›lników, jakie kiedykolwiek oglÄ…daÅ‚ w swoim królewskim życiu.
Metalowe zdobienia wykonane ze złotego drutu układały się w tak kunsztowne figury i obrazy, że aż otworzył szeroko usta, próbując ogarnąć biblijne sceny stworzone na całej powierzchni drzwi przez geniuszy rękodzieła. Wszystko jak żywe, cudownie dynamiczne i czytelne jak w żadnej katedrze europejskich stolic.
Koniecznie trzeba zatrudnić tego mistrza w moim paÅ‚acu w Laeken – rozmyÅ›laÅ‚ zafascynowany, gdy drzwi Å‚agodnie zaczęły siÄ™ otwierać. Dziwne, bo zupeÅ‚nie bezszelestnie rozchodziÅ‚y siÄ™ na boki, mimo że taki ciężar wymagaÅ‚ zapewne dość haÅ‚aÅ›liwego mechanizmu. Z jeszcze wiÄ™kszym podziwem dla twórców wrót Å›ledziÅ‚ przesuwajÄ…ce siÄ™ zdobienia. Drzwi bezgÅ‚oÅ›nie znieruchomiaÅ‚y, roztaczajÄ…c przed nim obraz obszernej, Å›wietlistej sali. Na pierwszy rzut oka wyglÄ…daÅ‚a jak sala wykÅ‚adowa uniwersytetu w Brukseli w sÅ‚oneczne popoÅ‚udnie. Nawet dostrzegÅ‚ na Å›rodku maÅ‚Ä… ambonkÄ™, jakby miejsce dla wykÅ‚adowcy. DookoÅ‚a promieniÅ›cie rozchodziÅ‚y siÄ™ okrÄ…gÅ‚e rzÄ™dy Å‚awek, wznoszÄ…c siÄ™ coraz wyżej i wyżej, aż znikaÅ‚y gdzieÅ› wÅ›ród mglistego blasku. RuszyÅ‚ powoli i stanÄ…Å‚ przy mównicy.
– Zapewne chcÄ…, by król przemawiaÅ‚ – mówiÅ‚ do siebie i o sobie, jak czÄ™sto ostatnio. OdczekaÅ‚ dÅ‚uższÄ… chwilÄ™, lecz nikt siÄ™ nie pojawiÅ‚.
Co za maniery, żeby król czekaÅ‚ na sÅ‚uchaczy?!– zdenerwowaÅ‚ siÄ™, próbujÄ…c stukać palcami w drewniane obramowanie mównicy. Wtedy dopiero dostrzegÅ‚, że jego dÅ‚onie sÄ… jakby przezroczyste. Szybko dotknÄ…Å‚ twarzy, lecz nie poczuÅ‚ na niej swoich palców.
A wiÄ™c to sen – odkryÅ‚ nagle z ulgÄ… i już chciaÅ‚ uÅ›miechnąć siÄ™ w myÅ›li, gdy usÅ‚yszaÅ‚ gÅ‚osy dochodzÄ…ce gdzieÅ› z góry, jakby z wysokich rzÄ™dów górujÄ…cych nad mównicÄ…. Po chwili dostrzegÅ‚ kilka postaci zbliżajÄ…cych siÄ™ do niego wÄ…skim przepustem pozostawionym miÄ™dzy Å‚awkami. Postacie zaczęły schodzić w dół i wtedy ze zgrozÄ… dotarÅ‚o do niego, że wszystkie sÄ… czarnoskóre. Murzyni poprzebierani w sÄ™dziowskie szaty, peruki i zÅ‚ote Å‚aÅ„cuchy zajmowali kolejno miejsca za obszernym sÄ™dziowskim stoÅ‚em, moszczÄ…c swoje parszywe, brudne zady w fotelach przeznaczonych dla paÅ„stwowych urzÄ™dników wysokiej rangi.
To nie sen, to koszmar! – ZagotowaÅ‚o siÄ™ w nim i już miaÅ‚ wybuchnąć gniewem, gdy usÅ‚yszaÅ‚ ponad sobÄ… gÅ‚os jednego z czarnoskórych.
– Otwieram rozprawÄ™ przeciwko Leopoldowi Drugiemu, tytularnemu królowi belgijskiemu – sÅ‚owa wybrzmiaÅ‚y w nienagannej francuszczyźnie, co zbiÅ‚o z tropu króla nie mniej, niż ich treść. Po chwili odzyskaÅ‚ jednak równowagÄ™ i chciaÅ‚ krzyknąć, ale uÅ›wiadomiÅ‚ sobie z niepokojem, że nie może wydobyć z siebie ani sÅ‚owa. Pomimo staraÅ„ gÅ‚os nie wydobywaÅ‚ siÄ™ z jego poruszajÄ…cych siÄ™ ust. SpróbowaÅ‚ wiÄ™c odwrócić siÄ™ i wyjść, ale nogi zupeÅ‚nie odmówiÅ‚y mu posÅ‚uszeÅ„stwa.
– Oskarżony nie otrzymaÅ‚ prawa gÅ‚osu – odezwaÅ‚ siÄ™ Å‚agodnie jeden z sÄ™dziów pomocniczych, uÅ›miechajÄ…c siÄ™ przy tym rzÄ™dem biaÅ‚ych, Å›wiecÄ…cych zÄ™bów.
– Oskarżony otrzymaÅ‚ prawo do obrony – dodaÅ‚ drugi siedzÄ…cy skrajnie z lewej czarnoskóry mężczyzna, poprawiajÄ…c komicznie wyglÄ…dajÄ…cÄ… perukÄ™.
Zaraz po tych sÅ‚owach w rozÅ›wietlonym blaskiem miejscu, skÄ…d nadeszli sÄ™dziowie, zaczęła majaczyć jeszcze jedna postać. Przysadzista figura wychodziÅ‚a z poÅ›wiaty, próbujÄ…c niezdarnie przedrzeć siÄ™ pomiÄ™dzy wÄ…sko zabudowanymi Å‚awkami. Już po chwili król rozpoznaÅ‚ w nim sprzedajnego prawnika z San Francisco, Henry’ego J. Kowalsky’ego, który reprezentujÄ…c Leopolda w sprawie dotyczÄ…cej kolonii w Kongo, zamiast bronić interesów swego mocodawcy, skompromitowaÅ‚ koronÄ™ belgijskÄ… przed caÅ‚ym Å›wiatem. Król z niechÄ™ciÄ… przyglÄ…daÅ‚ siÄ™, jak otyÅ‚y, sześćdziesiÄ™cioletni adwokat toczy siÄ™, sapiÄ…c w kierunku skÅ‚adu sÄ™dziowskiego, i zajmuje miejsce, przy wtórze trzeszczÄ…cych pod nim desek, na samym koÅ„cu dÅ‚ugiego stoÅ‚u. Leopold powinien siÄ™ ucieszyć, bÄ…dź co bÄ…dź to jednak jedyny biaÅ‚y w tym skÅ‚adzie. Ale czemu to musi być wÅ‚aÅ›nie ten zaprzedany zdrajca?! Czerwony z trudu Kowalsky ocieraÅ‚ chusteczkÄ… spocone czoÅ‚o, a czarnoskórzy sÄ™dziowie szeptali coÅ› miÄ™dzy sobÄ….
– Królu belgijski Leopoldzie Drugi – odezwaÅ‚ siÄ™ znów siedzÄ…cy poÅ›rodku Murzyn – jesteÅ› oskarżony o spowodowanie Å›mierci dwunastu milionów szeÅ›ciuset pięćdziesiÄ™ciu oÅ›miu tysiÄ™cy trzystu czterdziestu piÄ™ciu ludzi, a liczba ta caÅ‚y czas roÅ›nie.
Zdziwienie wywołane przez słowa francuskojęzycznego Murzyna powoli zaczynało w umyśle Leopolda przeobrażać się w oburzenie. Znów otworzył usta, by zaprotestować, nazwać po imieniu czarne bydło, które tu pozwala sobie obrażać królewski urząd, ale tylko bezskutecznie poruszał drżącą brodą. Burza słów kotłowała się ciągle w trzeźwo myślącym umyśle, ale nie wydostawała się z odrętwiałych ust. Sędziowie znów coś szeptali do siebie.
– W chwili obecnej zmarÅ‚o kolejnych trzydzieÅ›ci sześć twoich ofiar – zakomunikowaÅ‚ jeden z nich.
Leopold spojrzał energicznie na swojego obrońcę, który jeszcze większą chustką wycierał nalaną, czerwoną twarz.
– Czy obroÅ„ca chciaÅ‚by powoÅ‚ać Å›wiadków? – padÅ‚o pytanie ze stoÅ‚u sÄ™dziowskiego. Czarne gÅ‚owy groteskowo ozdobione blond puklami zwróciÅ‚y siÄ™ w prawo, w stronÄ™ siedzÄ…cego samotnie Kowalsky’ego, lecz ten wÅ‚aÅ›nie zaczynaÅ‚ beztrosko chrapać. Król przypomniaÅ‚ sobie, że Kowalsky cierpi na narkolepsjÄ™ i zasypia nagle w najdziwniejszych sytuacjach. ChciaÅ‚ krzyknąć, obudzić go, ale wymachiwaÅ‚ tylko rÄ™kami, miotajÄ…c siÄ™ za barierkÄ… mównicy. OtyÅ‚y adwokat spaÅ‚ w najlepsze, podczas gdy tu rzucane sÄ… parszywe oszczerstwa Bogu ducha winnemu monarsze.
– A to, czy Bogu, to siÄ™ dopiero okaże, Leopoldzie – rzekÅ‚ tym samym, cholernie Å‚agodnym tonem sÄ™dzia główny, jakby czytaÅ‚ w myÅ›lach króla. – W zwiÄ…zku z brakiem argumentów obrony proszÄ™ oskarżycieli o zabranie gÅ‚osu.
– ZatwardziaÅ‚e serce grzesznika pozostaje niewzruszone na jawne dowody winy – odezwaÅ‚ siÄ™ czarnoskóry sÄ™dzia z prawej.
Leopold poczuł, że robi mu się słabo. I jeszcze do tego jakiś Czarnuch mówi do niego po imieniu.
Skandal! – krzyczaÅ‚ w myÅ›li, potrzÄ…sajÄ…c dÅ‚ugÄ… siwÄ… brodÄ…. – Jakim prawem plebejska hoÅ‚ota Å›mie wydawać wyroki na królewskÄ… osobÄ™?!
Jeden z sędziów, który wcześniej odmawiał królowi prawa do głosu, wstał i spojrzał w dół na Leopolda. Tym razem się nie uśmiechał. Po chwili milczenia, w czasie której nawet król zaniechał gniewnego tonu, jakoś dziwnie przytłoczony górującą nad nim postacią, sędzia zaczął przemawiać:
– Nazywam siÄ™ Malume Niama, wódz ludu Sanga zamieszkujÄ…cego na poÅ‚udnie od obszarów, które zostaÅ‚y napadniÄ™te przez dzikich biaÅ‚ych ludzi.
Leopold nie zdążył nawet otworzyć szeroko oczu na absurdalnie brzmiące słowa, gdy mocny głos wodza znów uderzył z góry, przejmując dominację nad ciszą sądowej sali.
– Hordy biaÅ‚ych dzikusów wdarÅ‚y siÄ™ do naszego kraju z północy, porywajÄ…c i gwaÅ‚cÄ…c nasze kobiety, zabijajÄ…c maÅ‚e dzieci, niewolÄ…c mężczyzn, by sÅ‚użyli diabelskiej machinie sterowanej przez ciebie, biedny Leopoldzie – ostatnie sÅ‚owa wybrzmiaÅ‚y z żalem, jakby z litoÅ›ciÄ… nad czÅ‚owiekiem, który staÅ‚ na Å›rodku sali.
– PodjÄ™liÅ›my walkÄ™, by chronić naszych ludzi, ale przewaga demonów byÅ‚a miażdżąca. Wraz z wojownikami i tymi, którzy przetrwali masakrÄ™, ukryliÅ›my siÄ™ w miejscu, gdzie od wieków nasz lud szukaÅ‚ schronienia, gdy niebezpieczeÅ„stwo zagrażaÅ‚o bytowi narodu: w jaskini Tshamakele. Tam trwaliÅ›my przez miesiÄ…c, aż przyszÅ‚y nam z pomocÄ… AnioÅ‚y Boga.
Leopold zaczął coś kojarzyć. Był taki bunt w Katandze, gdzie buntowników zapędzono do jakiejś jaskini. Jego żołnierze przez trzy miesiące blokowali wejście do jaskini, aż całe czarne plugastwo w środku zdechło z głodu.
Wódz usiadł, a wstał kolejny sędzia, tym razem z prawej strony stołu.
– Nazywam siÄ™ Tswambe. W roku 1890 od narodzenia Zbawiciela w lesie obok naszej wioski zaÅ‚ożyÅ‚ swe leże „diabeÅ‚ równika” Leon Fievez, przysÅ‚any przez ciebie, Leopoldzie, by nas mordować. Na jego rozkaz i za twoim przyzwoleniem ucinano rÄ™ce wszystkim zÅ‚apanym mężczyznom. Dla szataÅ„skiej zabawy zmuszano okaleczonych chÅ‚opców do gwaÅ‚cenia swoich matek i sióstr. Kiedy nasza wioska spóźniÅ‚a siÄ™ z dostarczeniem diabÅ‚u ryb i manioku, ten rozkazaÅ‚ zabić stu naszych ludzi, a gÅ‚owy wbić na pale wokół swego obozu. DajÄ™ Å›wiadectwo o tym, bo sam byÅ‚em ofiarÄ… tej rzezi.
Chłód ogarnął serce Leopolda. Ci ludzie patrzący na niego z góry to zjawy, upiory w sędziowskich togach. Co za koszmar niemający końca!
– To nie sen, Leopoldzie, biedny czÅ‚owieku, zaprzedany wÅ‚adzy szatana – znów powstaÅ‚ jeden z sÄ™dziów, kierujÄ…c palec w stronÄ™ króla:
– Opowiedz nam, co robiÅ‚eÅ› z dziećmi?
Drżenie królewskiej brody wzmogło się jeszcze bardziej. Teraz bał się nawet myśleć, choć mimo woli wracał wspomnieniami do tych słodkich chwil, gdy jego służący przyprowadzali mu dziesięcioletnie dziewczynki, zawsze obiecując, że są dziewicami. Słono ich za to wynagradzał, gdy bez zagrożenia skandalem osobiście mógł to sprawdzić. A jego szesnastoletnia Caroline? Naród belgijski nigdy nie darował mu związku z tą boginią miłości.
A przecież to była jedyna osoba, którą kochał na świecie! Słyszycie?!
Teraz już nie zważał, czy jeszcze myśli, czy już krzyczy myślami.
– Leopoldzie, czÅ‚owieku opÄ™tany, zabiÅ‚eÅ› w obozach Å›mierci dziesiÄ…tki tysiÄ™cy dzieci. Ci chÅ‚opcy, którzy przeżyli głód i choroby, zostali wcieleni do twojej zgrai morderców, by siać terror i zniszczenie. Czyny twoje zostaÅ‚y oÅ›wietlone peÅ‚nym Å›wiatÅ‚em i nie ma dla ciebie miejsca wÅ›ród Å›wiÄ™tych naszego Pana. Czy wyznasz skruchÄ™, by cierpieniem odpokutować swoje ohydne zbrodnie?
Ja miaÅ‚bym pokutować, i to jeszcze z wyroku Czarnuchów? – szczere oburzenie znów wstrzÄ…snęło królem.
– A wiÄ™c wybraÅ‚eÅ›, Leopoldzie – powiedziaÅ‚ sÄ™dzia siedzÄ…cy w Å›rodku i jak na komendÄ™ caÅ‚a Å‚awa sÄ™dziowska wstaÅ‚a. ObudziÅ‚ siÄ™ też Kowalsky, rozglÄ…dajÄ…c siÄ™ dookoÅ‚a zdezorientowanym wzrokiem. Czarnoskórzy sÄ™dziowie ruszyli w kierunku, z którego nadeszli. Jasne Å›wiatÅ‚o spowijajÄ…ce salÄ™ zaczęło blednąć i przygasać. Za sÄ™dziami wychodziÅ‚ także obroÅ„ca Leopolda, rzucajÄ…c królowi niepewne spojrzenia.
Nastała cisza. Blask z góry nad ławkami zgasł wraz ze zniknięciem ostatniego z sędziów. Leopold chciał zawrócić, opuścić to miejsce, gdzie tak niegodnie z nim postąpiono, ale nadal nie mógł oderwać nóg od podłogi.
Wreszcie, szarpiąc się z barierką, dostrzegł jakiś ruch pomiędzy szeregami ławek. Postać w powłóczystej szacie zbliżała się drogą, którą odeszli mężczyźni. Król zesztywniał, wpatrując się w tamtą stronę, ale już po chwili odetchnął z ulgą. Oto zbliżała się do niego jego kuzynka, królowa angielska Wiktoria. Nie zawracając sobie głowy faktem, że przecież umarła osiem lat temu, wyciągnął do niej ramiona i uśmiechnął się szeroko. Wreszcie ktoś godny jego stanu. Z tej odległości nie mógł jednak dostrzec, jak wielkie cierpienie wykrzywia jej gnijące, królewskie oblicze.
***
Åšwiadomość Å›wiata wybuchÅ‚a przed nim jak armatni wystrzaÅ‚ tuż przy gÅ‚owie. Kiedy otrzÄ…snÄ…Å‚ siÄ™ z pierwszego szoku, uÅ›wiadomiÅ‚ sobie, że biegnie. Ale dokÄ…d? Powoli przypominaÅ‚ sobie wydarzenia ostatnich godzin. JacyÅ› ludzie uprowadzili jego rodzinÄ™. Jego cudownÄ… Caroline i ich maÅ‚ego synka Filipa. Jedyne istoty, jakie kochaÅ‚ naprawdÄ™ na Å›wiecie, wpadÅ‚y w rÄ™ce dzikusów i on byÅ‚ teraz jedynym, który może ich uratować. PrzedzieraÅ‚ siÄ™ przez dżunglÄ™ w sposób niezwykle sprawny, przeskakujÄ…c pnie drzew i bezbÅ‚Ä™dnie omijajÄ…c zwisajÄ…ce pnÄ…cza kauczukowe. WiedziaÅ‚, że prowadzÄ… ich do faktorii „diabÅ‚a równika”. WiedziaÅ‚ także aż nazbyt dobrze, co tam siÄ™ robi z kobietami i dziećmi. Wszystkie dzieci sÄ… tam od razu zabijane kolbami karabinów lub bagnetami. Kobiety, zanim zginÄ…, sÄ… wielokrotnie gwaÅ‚cone. Tylko zdrowi mężczyźni w tym przeklÄ™tym miejscu majÄ… szansÄ™ na krótkotrwaÅ‚e przeżycie, bo sÄ… potrzebni do katorżniczej pracy.
Dżungla powoli przerzedzała się i w oddali zauważył jaśniejącą polanę. W miarę jak pędem zbliżał się do otwartej przestrzeni, wyczuwał delikatny swąd spalenizny. Ktoś niedawno palił tam ognisko. Pewnie w drodze do faktorii założyli obóz. Wypadł z dżungli i zobaczył ich od razu. Stos nieruchomych, powykręcanych ciał, niektóre zwęglone. Źrenice rozszerzyły mu się, a w głowie dudniło pulsowanie krwi, niby uderzenia młotem w skronie. Podbiegł do leżących w trawie ludzi i wyciągnął ręce, przesuwając wzrokiem po makabrycznym znalezisku.
Filipa rozpoznał najpierw, chłopiec od urodzenia nie miał prawej dłoni. Leżał ze strzaskaną czaszką, trzymając lewą ręką dłoń kobiety, w której Leopold od razu poznał Caroline. Wydał z siebie nieludzkie wycie, po czym upadł na kolana.
Bał się ich dotknąć, jakby bezrozumnie przypuszczał, że zaraz się obudzą, wstaną na nogi i będzie ich mógł odprowadzić do domu. Lecz kobieta z rozprutym brzuchem nie mogła już powstać. Rząd nagich kobiecych ciał leżących bez życia z rozrzuconymi szeroko nogami w jasny sposób określał, czego doświadczyły, zanim zostały zamordowane. Szaleństwo zawłaszczało umysł Leopolda.
Trzeba wezwać sÅ‚użbÄ™! Najlepszych medyków! Trzeba ich ratować!!! – SzamotaÅ‚ siÄ™, klÄ™czÄ…c, a Å›wiat dookoÅ‚a wydawaÅ‚ mu siÄ™ przesÅ‚oniÄ™ty krwawÄ… mgÅ‚Ä…. Ostatnim przebÅ‚yskiem Å›wiadomoÅ›ci dostrzegÅ‚ po drugiej stronie polany wyrÄ…banÄ… w Å›cianie gÄ™stej roÅ›linnoÅ›ci drogÄ™. SkoczyÅ‚ na nogi i puÅ›ciÅ‚ siÄ™ biegiem w tamtym kierunku, wyjÄ…c i wymachujÄ…c rÄ™kami. Potem zobaczyÅ‚ bÅ‚ysk i coÅ› ukÅ‚uÅ‚o go w pierÅ›, przewracajÄ…c na plecy.
Gdy wstał, cały świat zwolnił, a on, jakby zanurzony w wodzie, zdziwiony podnosił dopiero wzrok, gdy stanęło przed nim dwóch czarnoskórych mężczyzn. Ich wesoła rozmowa docierała do niego niewyraźnie. Przeszli obok, a kiedy się odwrócił, zobaczył, że przyklękli przy jakimś zakrwawionym człowieku. Jeden z mężczyzn zamachnął się i uderzył dwa razy maczetą. Potem podniósł za włosy ociekającą krwią głowę i pokazał drugiemu. Dziwne, ale Leopold nie przeraził się tym mocno, że to przecież jego twarz, wprawdzie wykręcona cierpieniem, ale jednak jego oblicze zdobiło tę wzniesioną wysoko głowę.
– Popatrz, jakÄ… ma gÅ‚upiÄ… minÄ™ – powiedziaÅ‚ jeden z mężczyzn. Obaj rozeÅ›miali siÄ™ i powÄ™drowali z tÄ… gÅ‚owÄ… w stronÄ™ drogi wyrÄ…banej w dżungli.
– BÄ™dzie dobra na pÅ‚ot puÅ‚kownika, on lubi takie gÅ‚owy, dostaniemy dużo miedzianego drutu – dorzuciÅ‚ drugi, równie ubawiony sytuacjÄ…. Leopold dopiero teraz zaczynaÅ‚ pojmować, co wÅ‚aÅ›ciwie siÄ™ staÅ‚o. Przerywany drżeniem szloch wstrzÄ…snÄ…Å‚ jego Å›wietlistÄ… postaciÄ…. Åšwiat wokół stawaÅ‚ siÄ™ krwistoczerwony i lodowaty. Ruch, gÅ‚osy, wrażenia, wszystko zwalniaÅ‚o, zatrzymywaÅ‚o siÄ™ stopniowo, wykrzepiajÄ…c, jak krew w ofiarnym naczyniu.
Lecz już po chwili świadomość świata znów wybuchła przed nim, jak armatni wystrzał tuż przy głowie. Kiedy otrząsnął się z pierwszego szoku, uświadomił sobie, że biegnie. Ale dokąd?


Wszystkie opisane wydarzenia dotyczące haniebnego życia króla belgijskiego Leopolda II, także pedofilia, są udokumentowane historycznie. Przypisuje mu się ponad dziesięć milionów ofiar, ale liczba ta jest mocno zaokrąglona. Stawia go jednak bezsprzecznie wśród największych ludobójców wszechczasów.


Andrzej Chodacki
Strona autorska


Autor opowiadania i fragmentu poematu: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powoÅ‚ania mąż i ojciec, z zawodu lekarz. Pisze prozÄ™ i poezjÄ™, a także fotografuje. Laureat kilkudziesiÄ™ciu konkursów literackich. Jego opowiadania byÅ‚y drukowane miÄ™dzy innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, MiesiÄ™czniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, oraz w wielu czasopismach polonijnych na caÅ‚ym Å›wiecie. W 2012 roku wydaÅ‚ debiutanckÄ… książkÄ™ z poezjÄ… i fotografiÄ… pt.„ Pejzaże tÄ™sknoty”. W 2013 roku wydaÅ‚ cykl opowiadaÅ„ pt. „ OpowieÅ›ci ze Å›wiata”. W 2014 roku wydaÅ‚ kolejny cykl opowiadaÅ„ pt „ WyczekujÄ…c dnia”.
W 2015 roku jego najnowsza powieść pt „ Doktor SeliaÅ„ski” zostaÅ‚a przetÅ‚umaczona na jÄ™zyk ukraiÅ„ski. Od 2015 roku czÅ‚onek Unii Polskich Pisarzy Lekarzy


Od Redakcji: Opowiadania Andrzeja Chodackiego można również znaleźć w dziale:Na każdy temat.