Dodano: 10.07.16 - 21:57 | Dział: Opowiadania

ZÅ‚ota godzina


Chmury podniecone radośnie przedwiosenną gonitwą bawiły się w chowanego z pomarańczowym słońcem. Raz za razem ciepła łuna spływała na świat, głaszcząc przygniecione trawy ulizane przez śnieg. Dzień kończył się pięknie, więc Stefcia postanowiła wyjechać ze Staśkiem do ogrodu. Z niemałym trudem ubierała go, mówiąc do niego cały czas, jakby ciągle miała nadzieję, że jej mąż kiedyś wstanie z wózka i odpowie jej, przytuli. Mężczyzna siedzący na kanapie odzywał się tylko z rzadka, prosząc zwykle wtedy o dodatkową tabletkę środka przeciwbólowego lub leku na duszność. Choroba dokonała totalnej degradacji w ciele i umyśle tego energicznego kiedyś człowieka. Długi czas leczył ludzi dotkniętych takimi chorobami i nawet mówiono o nim, że jest naprawdę dobry. Teraz ledwo uszedł z życiem, gdy żelazna obręcz zacisnęła się wokół jego własnego serca.
Stefcia nie narzekała jednak zbyt mocno. Przecież jednak żył, ciągle był obok. Niedołężny, zapominający słowa, upuszczający przedmioty, ale ciągle był.
Stali już przed wielkimi drzwiami salonu otwieranymi w stronę ogrodu. Zawiązując mu szalik, pomyślała o swojej przyjaciółce, Krysi, której mąż nie miał tyle szczęścia. Znaleziono go martwego w warsztacie na działce. To także był ciężki zawał. Krysia powiedziała potem coś, co zapadło jej mocno w pamięć.
– Wiesz, Stefa – tak zwracaÅ‚a siÄ™ do niej przyjaciółka – mój sÄ…siad jest niewidomy. Codziennie widzÄ™, jak jego żona i córka prowadzÄ… go przed blok, by posiedziaÅ‚ na Å‚aweczce, pooddychaÅ‚ Å›wieżym powietrzem. Niechby mój Heniek nawet byÅ‚ niewidomy, nawet na wózku. OpiekowaÅ‚abym siÄ™ nim, niechby nawet… – tu Krysi zwykle Å‚amaÅ‚ siÄ™ gÅ‚os i Å‚zy ciekÅ‚y po policzkach. Gdy Stasiek jest w gorszej formie i ma trudnoÅ›ci z podniesieniem siÄ™ z łóżka, Stefania przypomina sobie te sÅ‚owa i jest wtedy mocniejsza. DziÄ™kuje Bogu za kolejny dzieÅ„ spÄ™dzony wspólnie. Za to, że zima ustÄ™puje i piÄ™kne sÅ‚oÅ„ce ogrzewa kojÄ…cÄ… przestrzeÅ„ ich ukochanego ogrodu.
Otworzyła drzwi, po czym wyjechała wózkiem przed dom. Zaciągnęła się rześkim, wilgotnym powietrzem i spojrzała przed siebie. Rzędy iglaków, stałe w uczuciach do swojej niezmiennej zieloności, poprowadziły jej wzrok w stronę altanki pokrytej uschniętym winogronem. Ruszyła powoli, popychając przed sobą siedzącego na wózku mężczyznę.
– PamiÄ™tasz, Stasiu, jak zdobyliÅ›my ten nasz drewniany pÅ‚ot? – pytaÅ‚a jak zwykle na tych spacerach, uÅ›miechajÄ…c siÄ™ na wspomnienie radosnych lat wicia wspólnego gniazda.
– A tego stolarza, co nam robiÅ‚ huÅ›tawki, pamiÄ™tasz? – snuÅ‚a monolog, wiedzÄ…c, że Stasiek od dawna nie jest w stanie przypomnieć sobie wydarzeÅ„ z tamtych czasów.
– On umarÅ‚ – usÅ‚yszaÅ‚a odpowiedź męża.
– A wiÄ™c pamiÄ™tasz! – wykrzyknęła, zachodzÄ…c wózek od przodu. SpojrzaÅ‚a na twarz StaÅ›ka. ByÅ‚a jasna, oczy wyraziste, żywo patrzÄ…ce przed siebie.
– Jak tu piÄ™knie, Stefcia – powiedziaÅ‚ cicho mężczyzna, czujÄ…c, że żona tuli siÄ™ do niego. Na policzkach poczuÅ‚ mokry dotyk.
– Ty pÅ‚aczesz, Stefcia? – przytuliÅ‚ jÄ…, bez trudu obejmujÄ…c w pasie. – Nie pÅ‚acz, bÄ™dzie dobrze, zobaczysz.
Nie zdziwił się nawet, że udało mu się wstać z wózka na własne nogi. Nabrał chłodnego powietrza w płuca mocno, aż zakręciło mu się w głowie. Spojrzał na słońce, które stało już nisko nad horyzontem. I nagle dotarło do niego, że pamięta bardzo dobrze wszystko z ostatnich trzech miesięcy swojego życia. Świadomość tej wiedzy zaskoczyła go początkowo, ale z sekundy na sekundę zaczęła go przerażać. Przypomniał sobie, jak zasłabł na dyżurze, wchodząc po schodach po zakończonej na OIOM-ie reanimacji. Już po chwili zajął miejsce kobiety, której nie udało im się uratować. Ostry ból klatki piersiowej, krzyki przestraszonych pielęgniarek, migające nad głową świetlówki korytarza i znajoma twarz anestezjologa pochylająca się nad nim z wyrazem najwyższej troski.
– Spokojnie, StanisÅ‚aw, wezwaÅ‚em już KrzyÅ›ka, oddziaÅ‚ jest już pod jego opiekÄ…, oddychaj spokojnie – sÅ‚yszaÅ‚ gdzieÅ› obok, podczas gdy sala reanimacyjna wirowaÅ‚a mu przed oczami.
Pochylił głowę na bok i zobaczył, jak wywożą zmarłą przed chwilą pacjentkę. Potem stanął nad nim jego kolega, trzymając w ręku długą igłę.
– Nie bÄ™dzie bolaÅ‚o, StanisÅ‚aw, masz tamponadÄ™ osierdzia, muszÄ™ kÅ‚uć – dotarÅ‚y do niego sÅ‚owa i wtedy uÅ›wiadomiÅ‚ sobie, że gdzieÅ› to już sÅ‚yszaÅ‚. On sam wypowiedziaÅ‚ podobne zdanie, gdy na stażu do kardiologii staÅ‚ nad umierajÄ…cym mężczyznÄ…. ZapamiÄ™taÅ‚, że pacjent miaÅ‚ siwÄ… brodÄ™ i bujnÄ… siwÄ… czuprynÄ™, kontrastujÄ…cÄ… upiornie z purpurowym kolorem jego niedotlenionej skóry.
– Panie kolego, proszÄ™ kÅ‚uć, póki krew krąży – usÅ‚yszaÅ‚ wtedy ponaglenia kierownika specjalizacji. Mężczyzna leżący przed nim już prawie nie oddychaÅ‚. ByÅ‚ nieprzytomny, a mimo to StanisÅ‚aw zapewniaÅ‚ go, że nie bÄ™dzie bolaÅ‚o. StaÅ‚ nad nim z tÄ… dÅ‚ugÄ… igÅ‚Ä… w rÄ™kach i zastanawiaÅ‚ siÄ™, czy to ma sens.
– Kolego, kiedyÅ› trzeba siÄ™ nauczyć – usÅ‚yszaÅ‚ znów gÅ‚os rozsÄ…dku zza pleców. Ale pacjent ciÄ…gle jeszcze żyÅ‚, choć zaniechano już czynnoÅ›ci reanimacyjnych. Na monitorze pojawiaÅ‚y siÄ™ sÅ‚abnÄ…ce impulsy umierajÄ…cego serca. StanisÅ‚aw czuÅ‚, że zdobywajÄ…c wiedzÄ™ w taki sposób, okradaÅ‚ tego czÅ‚owieka z resztek życia. Z przywileju umierania w spokoju.
Silny ból poniżej mostka brutalnie odciął go od rozmyślań. Jego kolega, anestezjolog nadziewał go na kilkunastocentymetrową igłę, próbując dotrzeć do otaczającego serce płynu. Wspomnienia zgasły boleśnie.
Znów stał w ogrodzie, a słońce właśnie zachodziło za widnokręgiem. Otrząsnął się i spojrzał do tyłu. Jego żona klęczała, obejmując jakiegoś człowieka siedzącego na wózku inwalidzkim. Od strony ulicy biegli sanitariusze, taszcząc nosze i reanimacyjne torby. Za nimi bardzo powoli zbliżał się mężczyzna w czerwonej kurtce służb medycznych. Był bez czapki, z daleka więc dostrzegł jego siwą brodę i zupełnie białe włosy. Gdy zrobił jeszcze kilka kroków, Stanisław rozpoznał w nim tego człowieka, który zmarł mu kiedyś na dyżurze, zanim wbił w niego ostrze długiej igły. Blondyn szedł do niego spokojnie i ciepło się uśmiechał.


Andrzej Chodacki
Strona autorska


Autor opowiadania: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powoÅ‚ania mąż i ojciec, z zawodu lekarz. Pisze prozÄ™ i poezjÄ™, a także fotografuje. Laureat kilkudziesiÄ™ciu konkursów literackich. Jego opowiadania byÅ‚y drukowane miÄ™dzy innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, MiesiÄ™czniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, oraz w wielu czasopismach polonijnych na caÅ‚ym Å›wiecie. W 2012 roku wydaÅ‚ debiutanckÄ… książkÄ™ z poezjÄ… i fotografiÄ… pt.„ Pejzaże tÄ™sknoty”. W 2013 roku wydaÅ‚ cykl opowiadaÅ„ pt. „ OpowieÅ›ci ze Å›wiata”. W 2014 roku wydaÅ‚ kolejny cykl opowiadaÅ„ pt „ WyczekujÄ…c dnia”.
W 2015 roku jego najnowsza powieść pt „ Doktor SeliaÅ„ski” zostaÅ‚a przetÅ‚umaczona na jÄ™zyk ukraiÅ„ski. Od 2015 roku czÅ‚onek Unii Polskich Pisarzy Lekarzy


Od Redakcji: Opowiadania Andrzeja Chodackiego można również znaleźć w dziale:Na każdy temat.