Dodano: 17.09.17 - 11:20 | Dział: Ciekawe miejsca - Pamięć, Historia

Tam gdzie umilkły ptaki


Dwa autobusy wiozące pielgrzymkę rodzin po zamordowanych suną po zasnutej mgłą drodze. Początek lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Siąpi deszcz i topi resztki śniegu. Dookoła rozciąga się las i bagna niezmierzone. Tam cienie przeszłości krzyczą po nocach. Bagna straszą nieprzystępnością, a las jest inny niż polskie lasy. Obrośnięte białymi brodami mchu sosny pną się w górę, pełno wśród nich drzew powalonych, o które nie upomni się nikt oprócz ziemi.

Syn: – Ojciec mój byÅ‚ funkcjonariuszem polskiej Policji PaÅ„stwowej. We wrzeÅ›niu 1939 roku opuÅ›ciÅ‚ rodzinne miasto i wraz z kilkunastoma policjantami udaÅ‚ siÄ™ na wschód, skÄ…d przyszÅ‚a pocztówka z adresem nadawcy: Kalininskaja ObÅ‚ast, gorod Ostaszków, pocztowyj jaszczik nr 8.

W połowie drogi między Moskwą a Leningradem (Sankt Petersburg) na północny zachód od Kalinina (Twer), nad jeziorem Seliger leży niewielkie miasto Ostaszków.

Mieszkaniec Ostaszkowa: – „(…) Na przeÅ‚omie wrzeÅ›nia i października 1939 roku do Ostaszkowa zaczęły nadchodzić transporty z polskimi jeÅ„cami wojennymi. Prowadzono ich przez miasto w szyku, ulicÄ… WÅ‚odarskÄ… wprost do NiÅ‚owskiej przystani, gdzie czekaÅ‚ na nich parowiec »Maksym Gorki« wraz z dwoma drewnianymi barkami, które mogÅ‚y zabrać na pokÅ‚ad od 500 – 600 osób. Poza tym »Maksym Gorki« mógÅ‚ wziąć do kajut i na pokÅ‚ad sporÄ… grupÄ™ ludzi. StÄ…d pÅ‚ynÄ™li wprost do klasztoru NiÅ‚owa PustyÅ„. (…) Tak wiÄ™c przystaÅ„ NiÅ‚owska staÅ‚a siÄ™ pierwszym etapem tragedii, przez którÄ… przeszli polscy jeÅ„cy wojenni skierowani do obozu w Ostaszkowie. Szli przez miasto bardzo dumni, godni swego narodu, w peÅ‚nym mundurowaniu.

Szczególnie piÄ™knie wyglÄ…dali oficerowie. Naramienniki na ich mundurach podobne byÅ‚y do noszonych w naszej armii carskiej. Poza tym obwieszeni byli akselbantami. PamiÄ™tam też wspaniaÅ‚e obuwie. Buty byÅ‚y tak wyczyszczone, że aż lÅ›niÅ‚y. Widać byÅ‚o, że nie czujÄ… siÄ™ jeÅ„cami wojennymi. Byli wyjÄ…tkowo dumni (…)”.

Ze źródÅ‚a: „W pobliżu Ostaszkowa, na wyspie, w zabudowaniach klasztoru NiÅ‚owa PustyÅ„, znajdowaÅ‚ siÄ™ jeden z najwiÄ™kszych liczebnie, liczÄ…cy bowiem okoÅ‚o 6,5 tysiÄ…ca uwiÄ™zionych – obóz polskich jeÅ„ców wojennych. Do ostaszkowskiego obozu trafiÅ‚o okoÅ‚o 400 oficerów Wojska Polskiego, wszyscy wziÄ™ci do niewoli żoÅ‚nierze Korpusu Ochrony Pogranicza, żandarmeria wojskowa, czÅ‚onkowie wojskowej sÅ‚użby sÄ…downiczej, kilkudziesiÄ™ciu księży oraz kilka tysiÄ™cy policjantów i podoficerów sÅ‚użby liniowej”.

Przyjechało 65 osób ze Szczecina, z Wrocławia, Warszawy, Bydgoszczy i Poznania. To krewni zamordowanych. Żony, wnuki, synowie i ksiądz, co pielgrzymkę na duchu podtrzymuje.

Naczelnik zarzÄ…du do spraw jeÅ„ców wojennych NKWD ZSRR, towarzysz major Soprunienko, podpisaÅ‚ listÄ™ Å›mierci z 7 kwietnia 1940 roku, tak jak wiele innych list, zapewne rutynowo i z poczuciem dobrze speÅ‚nionego zadania. I zupeÅ‚nie nie miaÅ‚ pojÄ™cia, ani także chÄ™ci, na filozoficzne rozważania, że oto staje siÄ™ współwykonawcÄ… zbrodni przeciw ludzkoÅ›ci, mordu na jeÅ„cach wojennych, zagÅ‚ady niewinnych ludzi: synów, mężów, ojców, braci. A tym bardziej nie interesowaÅ‚o go kompletnie to, iż rozkazaÅ‚ zabić Andrzeja, policjanta – jednego z wielu.

Syn Andrzeja, Eugeniusz, dostaÅ‚ po wielu latach niepewnoÅ›ci kserokopie tejże listy Å›mierci z 7 kwietnia 1940 roku, znalazÅ‚ na niej dane swojego ojca, a nazwisk byÅ‚o razem sto, i teraz już wie: kto, gdzie i kiedy sprawiÅ‚, że on i jego rodzeÅ„stwo nagle stali siÄ™ sierotami. Chociaż czy wie to wszystko na pewno? Kartka od ojca przyszÅ‚a z Ostaszkowa, lista Å›mierci z 7 kwietnia 1940 roku, pozycja 6, podpis – towarzysz major Soprunienko… I nic wiÄ™cej! Nie zna twarzy mordercy, nie wie czy Andrzej, ojciec jego, miaÅ‚ Å›wiadomość, iż zostanie zamordowany, czy miaÅ‚ ostatnie życzenie, czy baÅ‚ siÄ™, pÅ‚akaÅ‚, czy byÅ‚ dumny, jak ci, których widziaÅ‚ Rosjanin, mieszkaniec Ostaszkowa i do chwili otrzymania strzaÅ‚u w potylicÄ™ nosiÅ‚ dumnie podniesionÄ… gÅ‚owÄ™? Teraz przypuszcza tylko, że jest on wÅ›ród ekshumowanych w Miednoje. DomyÅ›la siÄ™. MgÅ‚a niepewnoÅ›ci mroczy już tyle lat.

Jedzie więc Eugeniusz na miejsce więzienia i kaźni ojca swego, z pielgrzymką organizowaną przez Rodzinę Katyńską. To pierwsza pielgrzymka do Ostaszkowa, Tweru i Miednoje. Pielgrzymi mają ze sobą znicze, tabliczki nagrobne, kwiaty i łez konchy, i przeczuć rozmaitych naręcza całe.

Eugeniusz: – PoprosiliÅ›my kierowcÄ™ i on pojechaÅ‚ drogÄ… przez stary Ostaszków. Tak wiÄ™c widzieliÅ›my stacjÄ™ kolejowÄ…, a obok stare, drewniane budynki. Tutaj ich przywieźli. StÄ…d szli do portu, i my tam byliÅ›my. Szybkim, nowoczesnym statkiem przewieziono nas na wyspÄ™. Pół godziny to trwaÅ‚o.

I na wyspie, gdzie wiÄ™ziono 6,5 tysiÄ…ca przyszÅ‚ych ofiar, 65 pielgrzymów ogarnęło pierwsze Å‚kanie. Stali na grobli, którÄ… wÅ‚asnorÄ™cznie usypali polscy jeÅ„cy wojenni. Szli przez bramÄ™, która ich synów, mężów, braci przyjęła i wydaÅ‚a nie rodzicom, nie żonom, nie siostrom i braciom, lecz bagnistej ziemi zamglonej. StanÄ™li na klasztornym podwórzu, z lewej strony stara cerkiew, a z prawej strony zabudowania klasztorne, w nich zaÅ› maÅ‚e cele 3-4 metry kwadratowe powierzchni każda. Niektóre mniejsze, niektóre wiÄ™ksze. W oknach ani szyb, ani ram. Po drzwiach otwór tylko pozostaÅ‚ i wiatr w nim hula na przestrzaÅ‚. Tak samo byÅ‚o wtedy. Oprócz tego w tych budynkach byÅ‚y piwnice – lochy o gÅ‚Ä™bokoÅ›ci okoÅ‚o 5 metrów. W tych lochach też ich trzymano.

Eugeniusz: – ZastanawialiÅ›my siÄ™ wszyscy: jak oni tam przetrzymali zimÄ™ z 1939 na 1940 rok? Przecież nawet na WigiliÄ™ nie dostali garstki sÅ‚omy pod gÅ‚owÄ™, bo nie to im byÅ‚o przeznaczone. Przez te pół roku czekania na egzekucjÄ™ wielu cierpiaÅ‚o z gÅ‚odu i zimna, wielu chorowaÅ‚o na tyfus, a przede wszystkim bardzo wielu na czerwonkÄ™ pomarÅ‚o. Rosjanin, ten miejscowy, który widziaÅ‚ idÄ…cych dumie Polaków, co to buty mieli jak lustro wyczyszczone, mówi także, iż na cmentarzyku, co to w gruncie rzeczy żadnym cmentarzykiem nie byÅ‚, bo nikogo tu wczeÅ›niej ani później nie chowano – zakopywano duże trumny a w nich wielu jeÅ„ców. – Trzeba by odkryć ziemiÄ™ i zobaczyć na co pomarli, czy represji nie byÅ‚o – sugeruje. A gdzie ten cmentarz?

Eugeniusz: – Tam jest tylko duże zapadlisko poroÅ›niÄ™te krzakami, trawÄ…, chaszczami. I to ma być cmentarz polskich jeÅ„ców wojennych?

A z tej wyspy ucieczki nie było. Oni o tym wiedzieli. W te pocztówki, które rodziny dostały wpisana została tragedia i można się było doczytać, że nie mają żadnej nadziei na powrót. Aby ich upokorzyć i sponiewierać, to jeszcze im wszystkim czapki zabrano, tak jak nadzieję.

Eugeniusz: – WeszliÅ›my przez głównÄ… bramÄ™ na podwórze i zobaczyliÅ›my istny obraz nÄ™dzy i rozpaczy. RemontujÄ… co prawda klasztor, powoli to idzie, ale zniknÄ… te wszystkie Å›lady, które można by byÅ‚o jeszcze chyba znaleźć. ZniknÄ… napisy i wyryte na Å›cianach ostatnie ich marzenia pewnie. W klasztorze chcieliÅ›my odprawić mszÄ™, ale pop, który siÄ™ nim opiekuje, nie wyraziÅ‚ na to zgody. Nie mogliÅ›my tego uczynić nawet na przylegÅ‚ych schodach. OdprawiliÅ›my wiÄ™c mszÄ™ przy głównej bramie. CzuliÅ›my, że oni sÄ… tutaj. ByÅ‚a wiÄ™c polska bandera z orÅ‚em w koronie i krzyże dwa: jeden z WrocÅ‚awia, drugi ze Szczecina. Ten szczeciÅ„ski krzyż ma już swojÄ… historiÄ™, bo w Katyniu byÅ‚ dwa razy, teraz w Ostaszkowie i Miednoje, a potem do Starobielska i Charkowa pojechaÅ‚ mÄ™czenników nawiedzać. Niedaleko rósÅ‚ dÄ…b, biedny taki, wysoki, ale gaÅ‚Ä™zie miaÅ‚ poÅ‚amane niemiÅ‚osiernie. I wszystkich do tego dÄ™bu dziwnie coÅ› prowadziÅ‚o. Może oni tam stali, bo wiedzieli zdumieni, że to ich pierwszy apel polegÅ‚ych tutaj. PrzybiliÅ›my do drzewa tabliczki nagrobne, pÄ™ki kwiatów zÅ‚ożyliÅ›my, zapaliliÅ›my znicze. I pÅ‚onęły pÅ‚omieniami gorÄ…cymi, a my modliliÅ›my siÄ™.

Na spotkaniu z merem miasta Ostaszków, pielgrzymi zwrócili siÄ™ z proÅ›bÄ…, aby zezwolono postawić krzyż na cmentarzu – zapadlisku w ostaszkowskim obozie. – Tak, oczywiÅ›cie, można krzyż postawić – powiedziaÅ‚ mer. – Tylko nie wiadomo dokÅ‚adnie gdzie ten cmentarz jest. I każdy miejscowy, a niewielu ich byÅ‚o, powtarzaÅ‚ jedno zdanie, jakby na pamięć wyuczone: tego być nie powinno i nam jest przykro. Byli z nimi na wyspie Rosjanie. ByÅ‚a przewodniczÄ…ca, która wsiadÅ‚a na statek, popÅ‚ynęła z pielgrzymkÄ… i szybko wróciÅ‚a na swoje stare szlaki. Redaktor byÅ‚ także. Osobnik bardzo dziwny. PrzedstawiaÅ‚ siÄ™, ale nazwisko wyszÅ‚o im z gÅ‚owy. Korowiow chyba. A może trochÄ™ inaczej.

Eugeniusz: – StaÅ‚em za tym redaktorem i on mnie nie widziaÅ‚. Z kieszeni jego kożucha wystawaÅ‚ opasÅ‚y, czerwony notes. W pewnej chwili podszedÅ‚ redaktor do popa i ostrym tonem zapytaÅ‚ go o nazwisko. A ten pop dosÅ‚ownie zesztywniaÅ‚ i pokornym, cichym gÅ‚osem powiedziaÅ‚ co trzeba. Redaktor zapisaÅ‚ jeszcze dane pomocnika popa i pozwoliÅ‚ swoim struchlaÅ‚ym rozmówcom odejść. I odwraca siÄ™ ten redaktor, spoglÄ…da na mnie i peszy siÄ™ na moment. A ja do niego podszedÅ‚em, bo staÅ‚o siÄ™ ze mnÄ… coÅ› dziwnego, gdy widziaÅ‚em to wszystko i mówiÄ™:

– PrzyjechaÅ‚em ze Szczecina. Jestem sierotÄ…. Tu zabiliÅ›cie mojego ojca. InternowaliÅ›cie i zamordowaliÅ›cie. A redaktor, Korowiow chyba, spochmurniaÅ‚ i powiedziaÅ‚: – Eto Stalin.

Z wyspy do miasta Ostaszków płynęli w ciszy. Nagle zabuczała syrena statkowa. Przeszyła mroczny nastrój i podniosłym go uczyniła na kilka minut. To był gest kapitana.

Ze źródÅ‚a (gÅ‚os Rosjanina): – „Na przeÅ‚omie marca i kwietnia 1940 roku, gdy stopniaÅ‚y Å›niegi, a lód na jeziorze byÅ‚ czysty, niewielkimi grupami, takimi, które mogÅ‚y przejść po lodzie zachowujÄ…c odpowiedniÄ… odlegÅ‚ość, szÅ‚y oddziaÅ‚y jeÅ„ców do tego oto miejsca. ZnajdowaÅ‚a siÄ™ tu bocznica kolejowa, którÄ… do dzisiaj nazywajÄ… tupik. Transportowano stÄ…d ziarno dla potrzeb Armii Czerwonej. JeÅ„ców Å‚adowano do wagonów towarowych, tzw. cielÄ™tników i wywożono. Nie mówiono nam dokÄ…d ich wywożą. Ale wiadomo byÅ‚o, że jadÄ… na zachód, nie pamiÄ™tam czy to byÅ‚ obwód smoleÅ„ski, czy inny, ale na pewno w kierunku zachodnim.

Pytanie: – Czy konwojenci mogli nie wiedzieć co siÄ™ staÅ‚o z jeÅ„cami?

Rosjanin: – Zapewne. Mogli nie wiedzieć. Jak mi Bóg miÅ‚y, ja nie sÅ‚yszaÅ‚em, nic nie widziaÅ‚em.

Pytanie: – To znaczy, że operacja ta byÅ‚a wyjÄ…tkowo dobrze zakonspirowana?

Rosjanin: – WyglÄ…da na to, że tak. I nie wszyscy o tym wiedzieli. Dopiero teraz po latach z przykroÅ›ciÄ… dowiadujemy siÄ™ o tej tragedii.

Wiadomo jednak, iż jeńców Ostaszkowa wyładowano w Kalininie (Twer) i zawieziono do budynku NKWD, gdzie ostatni raz sprawdzono ich personalia i następnie zamordowano strzałem w tył głowy. Zwłoki zakopano w oddalonym o 30 kilometrów Miednoje, na terenie leśnym zarezerwowanym wyłącznie dla NKWD.

Twer-Kalinin. Miasto duże – ponad 400 tysiÄ™cy mieszkaÅ„ców. Autobus toczy siÄ™ po Å‚bach brukowych, a pielgrzymi mówiÄ… o wszystkim, nawet o gÅ‚upstwach, byle oderwać siÄ™ od ponurych myÅ›li. RozmawiajÄ… pięć, dziesięć minut i spokój, i cisza zapada jak makiem zasiaÅ‚. Jeszcze wczoraj wielu z nich wysÅ‚aÅ‚o z Ostaszkowa do Polski kartki pocztowe. Tak jak przed ponad pięćdziesiÄ™ciu laty uczyniÅ‚ to ich syn, mąż, ojciec, brat. Oczy smutne, twarze smutne, oczy zamglone.

Eugeniusz: – W dawnej siedzibie NKWD mieÅ›ci siÄ™ teraz Akademia Medyczna. Jest tam nawet tabliczka gÅ‚oszÄ…ca, iż NKWD, a potem KGB prowadziÅ‚y tutaj swojÄ… dziaÅ‚alność. Pod tÄ… tablicÄ… zapaliliÅ›my znicze. Dużo zniczy. A studenci medycyny wychodzili z budynku i w oknach wystawali zdumieni. Wtedy wytÅ‚umaczyliÅ›my kim jesteÅ›my. – Tu ich zamordowali, sześć i pół tysiÄ…ca ludzi – tak zakoÅ„czyliÅ›my. Wtedy oczy zrobiÅ‚y siÄ™ im duże jak koÅ‚a ze zdziwienia, bo zbyt mÅ‚odzi byli na to, aby wiedzieć, a obraz zbrodni przecież we krwi nie pÅ‚ynie.

Nie ulega wątpliwości, że jeńców przesłuchano w dużej sali, sprawdzono ich tożsamość, sprowadzono do wytłumionej drzewem i czymś tam jeszcze piwnicy, a także włączono wentylatory, żeby ich huk zagłuszył trzask wystrzałów. I tam, w piwnicznym pomieszczeniu było niskie wejście, każdy z jeńców był skuty i wchodząc musiał pochylić głowę, a zbrodniarz w tym samym momencie strzelał w tył tej głowy, omotanej na dodatek, jak mówi polski prokurator, płaszczem, aby krew nie tryskała i rąk strzelającemu nie brudziła.

Pielgrzymi chodzÄ… po kilkupiÄ™trowym budynku Akademii Medycznej, dawnej siedzibie NKWD i KGB, szukajÄ… miejsca kaźni i bÅ‚Ä…kajÄ… siÄ™ jak we mgle. Nie ma nikogo kto by wiedziaÅ‚ gdzie to byÅ‚o. PrzyjechaÅ‚o – co prawda – trzech oficjalnych przedstawicieli merostwa.

Uprzejmi byli. Grzeczni. Powiedzieli w rektoracie, że jest pielgrzymka, oni to nazywali caÅ‚y czas – wycieczka, która przyszÅ‚a, bo tu jej uczestników – wielu krewnych zastrzelono. I pielgrzymka – wycieczka szukaÅ‚a po caÅ‚ym budynku miejsca zbrodni. Przez swÄ… niewiedzÄ™ wchodziÅ‚a do sal laboratoryjnych i cofaÅ‚a siÄ™ ukÅ‚adnie. Jednak wszyscy byli grzeczni i nikt nie powiedziaÅ‚ zÅ‚ego sÅ‚owa.

Eugeniusz: – I wtedy pojawiÅ‚ siÄ™ jakiÅ› czÅ‚owiek. Nie wiadomo skÄ…d. PowiedziaÅ‚: tymi głównymi schodami chodziÅ‚o naczalstwo, chodźcie, ja wam pokażę, wasi krewni byli trzymani na strychu przez dzieÅ„ caÅ‚y, a w nocy ich mordowano. Schodzili tymi oto wÄ…skimi schodami z porÄ™czami żelaznymi. On mówi: tÄ™dy, tÄ™dy, tÄ™dy… Patrzymy zaaferowani dookoÅ‚a, o coÅ› chcemy zapytać przewodnika uczciwego, a jego nie ma. Jakby we mgle siÄ™ rozpÅ‚ynÄ…Å‚. Jak duch, cieÅ„, albo czÅ‚owiek przestraszony.

Byli sami i czuli, że to musiało się stać właśnie tutaj. I ponownie jak na wyspie szloch i płacz rozległ się wielki. I zeszli na dół, do tych piwnic, tymi schodami. Widzą: oto mały przedsionek, z lewej strony drzwi zamknięte na wielką, nową kłódkę. I nie znaleźli nikogo kto by miał klucz do niej. Odpowiedzi tylko wyłuskali od miejscowych niezdarne: my nie znajem. Albo: to było przebudowywane już pięć razy. Nie wiadomo.

Eugeniusz: – Potem salÄ™ znaleźliÅ›my, no i ona wyglÄ…daÅ‚a jak te, gdzie przed zamordowaniem, sprawdzano tożsamość jeÅ„ców. Tam modliliÅ›my siÄ™ razem z ksiÄ™dzem, wziÄ™liÅ›my siÄ™ za rÄ™ce, krÄ…g utworzyliÅ›my, miÄ™dzy nami Natasza, Rosjanka-pilotka miÅ‚a, chwyciÅ‚a nasze dÅ‚onie i widać byÅ‚o, że bardzo to przeżywa i nam współczuje. Później wsiedliÅ›my do autobusu i pojechaliÅ›my do Miednoje. A droga byÅ‚a ciężka do zniesienia, bo ból w sercach wielki mieli. Jechali z miejsca kaźni na miejsce niegodnego pochówku. I znowu polska bandera z orÅ‚em w koronie, dwa krzyże, wieÅ„ce, kwiaty, znicze w każdej dÅ‚oni i Å‚za w każdym oku. Tu odbyli drogÄ™ krzyżowÄ…. Co dziesięć, piÄ™tnaÅ›cie kroków kolejna stacja. Koniec drogi krzyżowej – mogiÅ‚a 250 ekshumowanych. Szli do tej mogiÅ‚y po mogiÅ‚ach. Bo trzeba wiedzieć, że mogiÅ‚a jest jedna, zaÅ› miejsc do przeprowadzenia ekshumacji, zapadlisk oznaczonych brzozowymi krzyżami – dużo.



Wówczas, w roku 1940 koparka tam stała. Wykopywano dół, wrzucano do niego zwłoki pomordowanych, bezładnie wrzucano, nogami do góry, głowami do góry, gdy się dół zapełnił, zasypywano go i kopano dół następny. To polskie rany na ziemi w Miednoje.

Eugeniusz: – A oprawcy postawili na tych grobach ubikacje. Oni biegali tam, oni siÄ™ bawili i nawet dacze budowali. ByÅ‚ miÄ™dzy nami leÅ›nik, który wskazywaÅ‚ gdzie mogÄ… być mogiÅ‚y, bo starodrzew odcinaÅ‚ siÄ™ od 45-, 50-letnich sosen posadzonych dla ukrycia miejsca zakopania ofiar. W Å›cianie lasu widać byÅ‚o kwatery – trójkÄ…ty, kwadraty, prostokÄ…ty, kółka. To sÄ… drzewa posadzone wówczas, a to stare. Drzewa byÅ‚y iglaste i cisza byÅ‚a w tym lesie w Miednoje niezwykÅ‚a. Taka jak w Katyniu, Charkowie… Przybili tabliczki nagrobne do sosen. Tam zbierali szyszki z tych drzew co na ich najbliższych rosÅ‚y. TroszkÄ™ kory każdy odÅ‚upaÅ‚. MaÅ‚Ä… gaÅ‚Ä…zkÄ™ sosnowÄ… zabraÅ‚. Każdy chciaÅ‚ mieć relikwiÄ™ swojÄ…. KsiÄ…dz modliÅ‚ siÄ™ za zbrodniarzy i oni też siÄ™ modlili.

(…) – I odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. A wielu zastanawiaÅ‚o siÄ™ czy majÄ… prawo odpuÅ›cić zbrodniÄ™ tak okrutnÄ…. Potem sÅ‚ychać byÅ‚o: – O nawrócenie Rosji prosimy CiÄ™ Panie. Szli wolno do autobusu. KtoÅ› znalazÅ‚ denko od czajnika, a na nim byÅ‚ napis: Olkusz. Drugi zaÅ› pielgrzym wysupÅ‚aÅ‚ z mchu lusterko. Nie można siÄ™ byÅ‚o w nim przejrzeć, bo strasznie gÄ™sta mgÅ‚a je okryÅ‚a, lecz na odwrocie pozostaÅ‚ dobrze zachowany wizerunek marszaÅ‚ka PiÅ‚sudskiego. Znowu autobus i nastÄ™pnie pociÄ…g. Miarowy stukot kół usypia wszystkich, tylko do pielgrzymów sen nie nadchodzi. W lustra okien stuka zielonkawa, jasna poÅ›wiata księżycowa.

Oni zamykajÄ… oczy i widzÄ…: obóz na wyspie, lochy, zapadliska, ubikacje na grobach i rÄ™ce Nataszy Å›ciÅ›niÄ™te w solidarnym krÄ™gu. Pielgrzym budzi siÄ™, zapala nocnÄ… lampkÄ™ i otwiera książkÄ™, której nie skoÅ„czyÅ‚ czytać jeszcze w Polsce. A w niej wyrwana z kontekstu scena – Å›wiat inny, do którego przyzna siÄ™ nieszczęśliwy czÅ‚owiek i nie przyzna siÄ™ wielu nieznanych sprawców jego nieszczęścia.

* * *

„(…) – Co on mówi? – zapytaÅ‚a MaÅ‚gorzata i jej nieruchomÄ…, spokojnÄ… twarz osnuÅ‚a mgieÅ‚ka współczucia. – On mówi – odpowiedziaÅ‚ jej Woland – ciÄ…gle to samo. Powtarza, że nawet przy księżycu nie można zaznać spokoju i że przyszÅ‚o mu zagrać niedobrÄ… rolÄ™”.

Powyższy tekst opublikowano w książce Dziękuję za rozmowę, Zszywka czasu, Lech Galicki, Wydawnictwo PoNaD, 2003

Lech Galicki
Reduta Dobrego Imienia