Dodano: 03.11.17 - 11:32 | Dział: Kresy w życiu Polski i narodu polskiego

Ważne tematy polsko-ukraińskie


Podczas dyskusji na tematy polsko-ukraińskie warto pamiętać o tych tekstach:

Ukrainiec wrogiem Polaka

Nie, za tym stwierdzeniem nie ma znaku zapytania. Bowiem, chociaż nie wszyscy Ukraińcy są wrogami Polski i Polaków, zdecydowana większość z nich na pewno jest. I mowa tu o tej większości.

Właściwie nie można się temu dziwić. W okresie sowieckim, który trwał do 1991 roku, w szkołach Polak był przedstawiany zawsze w czarnym zwierciadle. Poza tym literatura ukraińska – a literatura jest duszą narodu – chwaląca bandytyzm i sadyzm w historii Ukrainy (np. „Hajdamacy” Tarasa Szewczenki), jest również bardzo często antypolska. Także ukraińska Cerkiew grekokatolicka od 150 lat sieje wśród swoich wiernych nienawiść do Polaków i katolików. Jakby tego było za mało, powstałe po raz pierwszy w dziejach świata w 1991 roku niepodległe państwo ukraińskie przystąpiło do budowania swojej tożsamości narodowej na gruncie antypolskim. Obecna Ukraina, rządzona przez rasowych polakożerców, ogłosiła swoimi bohaterami narodowymi wszystkich Ukraińców, którzy masowo mordowali Polaków, m.in. Semena Nalewajko (zm. 1597), Bohdana Chmielnickiego (zm. 1657), Iwana Gontę (zm. 1768) czy Stepana Banderę (zm. 1959), a od lutego 2014 roku jej rząd wszczepia w naród ukraiński ideologię nacjonalistyczną, która jest czystym faszyzmem i skrajnie antypolska!

Gdyby Bóg chciał nam przekazać listę wszystkich zbrodni i krzywd popełnionych przez Ukraińców na Polakach przez wieki, to okazało by się, że ta lista jest wielotomowa. Ktoś powie, że należy postawić krzyżyk na tragicznej przeszłości i budować lepszą przyszłość między obu narodami. Wówczas rodzi się pytanie: z kim po stronie ukraińskiej Polacy mają budować lepszą przyszłość? Czy z tymi, którzy, jak np. ci we Lwowie, na pamięć znają wypociny ideologa nacjonalizmu ukraińskiego Dmytry Doncowa: „Dekalog ukraińskiego nacjonalisty” i „Nacjonalizm” (1926), w którym pouczał Ukraińców, że nacjonalizm ukraiński powinien charakteryzować się fanatyzmem, bezwzględnością i nienawiścią do nie-Ukraińców, i wprowadzają w życie te złote myśli tego czołowego faszysty ukraińskiego? Przecież to oni nie pozwalali na odbudowę, a teraz na dokończenie odbudowy Cmentarza Orląt Lwowskich oraz przez całe lata – do obecnego roku (2014) uniemożliwiali powstanie Domu Polskiego we Lwowie i nadal rzucają „kłody pod nogi” tej inicjatywie i od ponad 20 lat za nic nie chcą oddać katolikom kościoła św. Marii Magdaleny, pozwalając jedynie na odprawienie mszy w niedzielę (sprawy sądowe) oraz bezustannie niszczą ślady po polskim Lwowie?!

Ktoś powie, że Lwów to nie cała Ukraina. Dobrze, ale w Kijowie te sprawy nie wyglądają wcale lepiej. Na przykład tamtejsi Ukraińcy nie chcą oddać katolikom kościoła św. Mikołaja i pomimo porozumienia między rządami Polski i Ukrainy o wzniesieniu pomnika Szewczenki w Warszawie (stanął już dawno) i Słowackiego w Kijowie, kijowianie przez całe lata utrudniali postawienie pomnika Słowackiemu. A w sferze politycznej: Dominika Ćosić w artykule pt. „Dlaczego zaproszono Sikorskiego? Bo wszyscy toniemy w bagnie” („Rzeczpospolita” 23.7.2014) pisząc o problemach Unii Europejskiej z Rosją w związku z wojną na wschodniej Ukrainie, w której Polska najwięcej z wszystkich państw wspiera Ukrainę, zauważyła, że: „Jak w grę wchodziło negocjowanie porozumienia pokojowego, ani Ukraina (to jest wdzięczność) ani Francja i Niemcy nie zamierzały do rozmów zaprosić Polski”. Uwaga autorki o niewdzięczności w nawiasie tłumaczy wszystko: prawdziwy stosunek Ukrainy i Ukraińców do Polski. I jeszcze jeden jakże wymowny komentarz w tej sprawie: „Brak Polski w rozmowach dotyczących sposobu rozwiązania kryzysu na Ukrainie oznacza, że Zachód i Kijów (przy akceptacji Rosji) wspólnie pokazali jak widzą naszą pozycję nie tylko w Europie (co jest porażką) ale także w regionie (co jest katastrofą). Szczególnie niepokojące jest „spuszczenie” nas przez Kijów, bo może oznaczać niekorzystną dla nas reorientację kierunków ukraińskiej polityki” („Rzeczpospolita” 18.8.2014).

A poza tym – między Bogiem a prawdą – nie ma bodajże ani jednego Ukraińca, którego zdrowo myślący i obeznani w tej materii Polacy mogli by nazwać przyjacielem Polski i Polaków; ja, interesując się sprawami polsko-ukraińskim, żadnego takiego Ukraińca nie widzę (miałem wiele kontaktów z Ukraińcami, włącznie z biskupem grekokatolickim w Melbourne Iwanem Praszko, i u każdego z nich wyczułem nieszczerość). Nawet ci, którzy udawali przyjaciół Polaków, bardzo często okazywali się być fałszywymi, wrednymi i bardzo niebezpiecznymi „przyjaciółmi”. Można by dać na to setki, jeśli nie tysiące przykładów z różnych okresów. Np. pisarz ukraiński Iwan Franko (1856-1916): kiedy przymierał z głodu, bo nie potrafili go wesprzeć finansowo jego rodacy, pomocną dłoń wyciągnął do niego polski „Kurier Lwowski” i przez dziesięć lat (1887-97) jadł polski chleb, a kiedy stanął na własnych nogach to opublikował w czasopiśmie wiedeńskim „Die Zeit” obrzydliwy paszkwil na Adama Mickiewicza (1897); chleb i dach nad głową dostał od Polaków pułkownik armii ukraińskiej Petro Diaczenko, który w 1921 roku schronił się na terytorium Polski i został przyjęty do Wojska Polskiego jako oficer kontraktowy, a po kampanii wrześniowej 1939 okazało się, że był agentem hitlerowskiej Abwehry i w 1944 roku brał udział w tłumieniu Powstania Warszawskiego! (Wikipedia); chleb polski dostał od Polaków także Wołodymyr Kubijowycz, ukraiński etnograf i geograf, który w latach 1928-39 roku był docentem i wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim, za co Polakom „podziękował” tym, że podczas wojny poszedł na współpracę z Niemcami i 18 kwietnia 1941 roku wysłał list do generalnego gubernatora Hansa Franka, w którym sugerował wypędzenie miliona Polaków z Chełmszczyzny i Ziemi Przemyskiej; w Melbourne poznałem Polkę ze Śląska, panią Adamczyk, która powiedziała mi, że do września 1939 roku jej ojciec był policjantem i miał znajomego Ukraińca, który był częstym gościem w ich domu, a który po zajęciu Śląska przez Niemców wydał Gestapo jej ojca, którego Niemcy rozstrzelali.

Małżeństwo to związek i przyjaźń między mężczyzną i kobietą. Tymczasem wiemy ze zgromadzonej dokumentacji, że podczas rzezi Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach 1943-45 częste były wypadki, że mąż-Ukrainiec zamordował swoją żonę-Polkę i dzieci z ich małżeństwa. Czy może być coś bardziej potwornego, bardziej zwyrodniałego?! (Władysław i Ewa Siemaszko „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945” t. 1-2, Warszawa 2000).

Należy zwrócić uwagę także i na to, że Polacy na Ukrainie nie mają łatwego życia jako Polacy. Mają wiele, wiele razy gorzej od Ukraińców w Polsce, których działalność muszą finansować polscy podatnicy (dostają pieniądze nawet na wydawanie gazet; Australia chociaż całkowicie wspiera u siebie wielokulturowość i szeroko finansuje działalność etników, to jednak nie wspiera finansowo ich prasy!). Nie można się jednak temu dziwić, bowiem według nacjonalistów ukraińskich nie ma Polaków na Ukrainie. W 2009 roku nacjonaliści ukraińscy związani z grupą polityczną premier Julii Tymoszenko opracowali nowy projekt ustawy o urzędowym języku ukraińskim, wg którego miał być on jedynym językiem dozwolonym w urzędach na Ukrainie i miał obowiązywać wszystkich obywateli ukraińskich niezależnie od narodowości. Ustawa nie przewidywała żadnych praw językowych dla mniejszości narodowych, bo – zdaniem autora ustawy, deputowanego Pawło Mowczana – na Ukrainie nie ma żadnych skupisk innych narodowości, w tym i Polaków („Nasz Dziennik” 24.4.2009). Wygląda na to, że na Ukrainie ludzie uważający się za Polaków to po prostu wariaci ukraińscy podający się – przez swoją głupotę – za Polaków.
Biorąc to wszystko pod uwagę, Ukraina, która w lutym 2014 roku znalazła się w rękach antypolskich nacjonalistów stanowi wielkie zagrożenie dla Polski, szczególnie że naród ukraiński, mający w swych genach bandytyzm i sadyzm, łatwo skierować na tory terroru, masowych mordów i do wojny o wielką Ukrainę – od Berlina po Japonię (nacjonaliści ukraińscy nazywają Syberię „Zieloną Ukrainą”).

Ukraińska tożsamość narodowa budowana na gloryfikowaniu bandytyzmu

Historia chyba żadnego narodu nie jest tak ponura jak historia Ukrainy czy raczej narodu ukraińskiego, gdyż do 1991 roku Ukrainy nigdy nie było. Przez ten fakt naród ukraiński w zasadzie nie ma własnej historii. Historia jego dzisiejszego terytorium to historia Rusi Kijowskiej, która była od IX w. ojczyzną Rusinów, osobnej grupy etnicznej, z której pod koniec średniowiecza zaczęły powstawać narody ukraiński, białoruski i rosyjski – jest więc Ruś Kijowska praojczyzną tych trzech współczesnych narodów; następnie jest to od połowy XIII w. historia tatarskiej Złotej Ordy, Litwy, Polski i Rosji; część ziem współczesnej Ukrainy należy do historii Węgier (od X w.!) – Ruś Zakarpacka, Mołdawii – Bukowina i rejon Kilii nad Dunajem, Turcji – Bukowina i inne tereny, oraz Chanatu Krymskiego. Właściwymi terenami ukraińskimi są Kijowszczyzna, Podole i Wołyń. Wszystkie inne tereny to ziemie pseudoukraińskie: Małopolska Wschodnia, Ruś Zakarpacka, Bukowina, ziemie dawnej Mołdawii. Terenami, które nigdy nie były etnicznie ukraińskie to wielki obszar Chanatu Krymskiego (cała dzisiejsza południowa Ukraina) i Donbas – należący przez wieki do Rosji, które należą dziś do Ukrainy, podobnie jak ziemie pseudoukraińskie, jedynie przez imperializm rosyjski i sowiecki i przez stworzenie przez Związek Sowiecki – znajdującej się w jego granicach – Republiki Ukraińskiej.
Do 1991 roku nie było państwa ukraińskiego więc nie ma państwowej historii Ukrainy, jej historycznego miasta stołecznego, królów, ukraińskiej polityki zagranicznej. W sferze politycznej Ukraina nie istniała w historii Europy. Co więcej, przez fakt nie istnienia państwa ukraińskiego nie było ukraińskiej elity ani politycznej, ani kulturalnej. Do XX wieku był to naród prawie samych chłopów – w zasadzie prawie bez arystokracji, szlachty, mieszczaństwa i inteligencji. Był to wreszcie do XX wieku naród analfabetów i ciemniaków (wyjątki potwierdzają regułę). Jeszcze na początku XX wieku w powszechnym użyciu było powiedzenie: „Ukrainiec – chłop i pop”. Kijów był miastem rosyjskim, Lwów polskim, Użhord węgierskim, a Czerniowce austraickim. Inteligencja ukraińska zaczęła się kształtować i to bardzo powolutku dopiero w 2. poł. XIX w. spośród dzieci chłopów. Stąd miała ona i ma wiele elementów charakteru cechujących chłopów. Jak się to mówi: byli i są to inteligenci w butach, z których wychodzi słoma. Po prostu brak jest im wrodzonej kultury i inteligencji oraz dyplomacji i ogłady towarzyskiej. A przez prawosławie (grekokatolicy z byłych terenów polskich są dzisiaj także wyznania prawosławnego, tyle tylko, że uznają prymat papieża), nie należą do cywilizacji zachodniej, a do cywilizacji turańskiej, którą tak charakteryzował wybitny polski uczony Feliks Koneczny – historyk i historiozof, twórca oryginalnej koncepcji cywilizacji, profesor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie: „Ukształtowana w starożytności na terenach Wielkiego Stepu. Nie rozwinęła trwałych więzi społecznych wyższych niż rodowe, ludność łączy się natomiast w celach wojennych w ordy, które w razie powodzenia mogą przybrać potężne rozmiary, nie są jednak trwałe i rozpadają się wraz ze śmiercią wodza lub jego porażką. Największe ordy utworzyli Hunowie, Turcy i Mongołowie (autor wyróżniał także kultury ojgurską, afgańską i turecką), do tej cywilizacji należą także Rosjanie i Kozacy (turańsko-słowiańskie kultury moskiewska i kozacka). Cała aktywność polityczna w ramach tej cywilizacji ma zdaniem Konecznego charakter wojskowy. Władców nie obowiązuje moralność (stąd Koneczny mówił o indywidualizmie tej cywilizacji). Nie rozwinęła żadnej z nauk, jednak szybko przyswajała sobie wszelkie wynalazki w dziedzinie wojskowości… Pozornie panuje w niej indyferentyzm religijny, jednak często religia była w jej ramach wykorzystywana jako przyczyna wojen, nie miała natomiast nigdy wpływu na moralność publiczną czy stosunki społeczne (Wikipedia).
Kozacy z terenów Rzeczypospolitej stali się twórcami współczesnego narodu ukraińskiego. Była to właśnie militarna „orda” bez żadnych zasad moralnych, żądna krwi i łupów i właśnie wykorzystująca religię prawosławną jako przyczynę wojen. Kozacy w Polsce uważali się za obrońców prawosławia, chociaż cała ich działalność, całe ich życie było zaprzeczeniem wiary chrześcijańskiej: wyprawy rabunkowe, powstania, mordy, pożoga, gwałty no i to wręcz „zawodowe pijaństwo”. Z tego wszystkiego powstał naród ukraiński na Ukrainie, a na Ziemi Lwowskiej w XIX w. przez austriackie szczucie Rusinów na Polaków w imię starorzymskiej zasady „divide et impera” – dziel i rządź.
I właśnie przez Kozaków i austriackie przerobienie w Ziemi Lwowskiej (Galicja/Małopolska Wschodnia) propolskich Rusinów na polakożerców sprawiło, że historia narodu ukraińskiego jest ponura. Ponura, głównie przez dokonywane przez Ukraińców zbrodnie i ich wyjątkowy sadyzm.
Lista zbrodni popełnionych przez Ukraińców byłaby strasznie długa. Od czasów powstań kozackich po 1947 rok mordowano i to w okrutny sposób nie tylko Polaków i Żydów (wielkie pogromy od końca XIX w. i wymordowanie wspólnie z Niemcami 1,5 mln Żydów ukraińskich podczas II wojny światowej), ale także m.in. Czechów na Wołyniu, Ormian w Małopolsce Wschodniej, Węgrów i Rosjan. W odniesieniu do nas – Polaków starczy wspomnieć trzy największe zbrodnie: podczas powstania Chmielnickiego na jego rozkaz brutalne wyrżnięcie 5000 polskich jeńców po bitwie pod Batohem w 1652 roku (Katyń XVII wieku!), koliszczyznę w XVIII w. (20 000 zamordowanych Polaków i Żydów w samym tylko Humaniu w 1768 r.) czy wymordowanie 100 000 Polaków przez nacjonalistów ukraińskich na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach 1943-45.
Właśnie dlatego, że Ukraińcy należą do cywilizacji turańskiej, w której cała aktywność polityczna ma charakter wojskowy, a władców nie obowiązuje moralność (prof. Koneczny), bandytyzm i sadyzm są wyjątkowo mocno usytuowane w genach Ukraińców (wyjątki potwierdzają regułę), co niezbicie potwierdza literatura ukraińska, począwszy od „Hajdamaków” (1841) Tarasa Szewczenką po wielu innych pisarzy i poetów ukraińskich (Aleksander Ziemny „Rzeczy ukraińskie” 1990), która jest uważana przez literaturoznawców za duszę narodu, pełna gloryfikacji tego bandytyzmu i sadyzmu. I dlatego Ukraińcy nie widzą nic złego w swej historii – w tych mordach i sadyzmie. Przeciwnie, są z tego dumni. To jedyne państwo na świecie, gdzie bandytom – wręcz ludobójcom, ludziom, którzy pomagali Hitlerowi budować Tysiącletnią Rzeszę nie tylko oficjalnie stawia się pomniki, nazywa ich imieniem ulice czy wypuszcza monety z ich podobizną, ale ogłasza bohaterami narodowymi.
Oto trzy przykłady:
Semen Nalewajko (Naliwajko, zm. 1597) był dowódcą bandy łupieskiej, na której czele wyprawiał się na Turków i Tatarów, pustoszył Mołdawię i Węgry, a w latach 1595–96 zorganizował antypolską rebelię dla samego mordowania, palenia i łupiestwa, gdyż ta rebelia na pewno nie była żadnym powstaniem narodowym! Zdobył Mohylew i Słuck na… Białorusi (!), dokonując licznych pogromów i rzezi mieszczan Żydów. I dzisiaj ten zbir jest bohaterem narodowym na Ukrainie. Jego nazwiskiem nazwano ulice w wielu miastach, w szczególności na zachodzie kraju (m.in. we Lwowie i Winnicy), ma swoje pomniki, a w 1998 roku Narodowy Bank Ukrainy wyemitował okolicznościową monetę o wartości 20 hrywien z jego wizerunkiem.
Bohdan Chmielnicki (1595-1657), przywódca powstania na Ukrainie 1648-54, jeden z największych „rzeźników” w Europie (tak nazywają go Żydzi – patrz „Encyclopaedia Judaica” Jerozolima 1971) jest także uważany na najważniejszego bohatera narodowego Ukrainy (pomniki, nazwy ulic itd.), chociaż oddał Ukrainę Rosji, która ją okupowała i rusyfikowała aż do 1991 roku! Prawdziwy kretynizm!
Stepan Bandera (1909-1959), terrorysta o poglądach skrajnie nacjonalistycznych, czołowy faszysta ukraiński, przywódca frakcji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów – OUN-B. Za jego sprawą na początku lat 30. OUN wzmogło działalność terrorystyczną w Polsce, a zwłaszcza terror indywidualny. Charakterystyczne dla doboru celów zamachów było to, że ofiarami padali w dużej mierze Ukraińcy i Polacy szukający porozumienia polsko-ukraińskiego, m.in. Tadeusz Hołówko, Iwan Babij. Bandera został 13 stycznia 1936 roku skazany na karę śmierci, którą na podstawie amnestii zamieniono na dożywotnie więzienie (co za nieszczęście!), za zorganizowanie zamachu na ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego w 1934 roku. Podczas II wojny światowej współpracował z hitlerowskimi Niemcami, tworząc w porozumieniu z Abwerą złożony z Ukraińców batalion „Nachtigall” pod komendą niemiecką (ze strony ukraińskiej zastępcą dowódcy był Roman Szuchewycz). Po ataku Niemiec na Związek Sowiecki, batalion ten wkroczył do Lwowa 30 czerwca 1941 roku i z jego poduszczenia ukraińska ludność miasta dokonała rzezi 4000 Żydów. Współtworzona przez Banderę frakcja OUN-B ponosi odpowiedzialność za zorganizowane w latach 1943-44 ludobójstwo polskiej ludności cywilnej na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej, którego ofiarą padło nawet do 100 000 osób (Wikipedia).
Jak widzimy był to terrorysta nad terrorystami, bandzior nad bandziorami i do tego jeszcze faszysta. Tymczasem zaraz po upadku Związku Sowieckiego w wyniku czego powstało niepodległe państwo ukraińskie, Ukraińcy, szczególnie na zachodzie kraju zaczęli stawiać mu pomniki (największy we Lwowie), 26 miast nadało mu honorowe obywatelstwo i chyba we wszystkich miastach Zachodniej Ukrainy są ulice jego imienia. Jakby nie dość tego, 20 stycznia 2010 roku nacjonalistyczny prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko podpisał dekret № 46/2010 którym Stepanowi Banderze nadano pośmiertnie tytuł Bohatera Ukrainy. Prezydent Juszczenko ogłosił dekret 22 stycznia podczas uroczystości Dnia Jedności.
Ukraina jest bodajże jedynym państwem na świecie, w którym jawnemu faszyście i współpracownikowi Hitlera w budowaniu Tysiącletniej Rzeszy stawia się pomniki, nadaje honorowe obywatelstwo miast, nadaje jego imię ulicom i którego prezydent ogłosił bohaterem narodowym!
Jeśli niektórzy politycy polscy mówią Polakom, że przyjdzie dzień, w którym Ukraińcy sami przeproszą naród polski za ludobójstwo dokonane na Polakach przez Ukraińców na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, to jest to albo pobożne życzenie albo okłamywanie Polaków, którzy takiego przeproszenia się słusznie spodziewają. Bowiem jak rząd Ukrainy może przepraszać za zbrodnie „człowieka”, które uważa za bohatera narodowego?! Poza tym przeprosiny nie wchodzą w rachubę także i z tego powodu, że na to nie pozwala Ukraińcom ich cywilizacja turańska i bandytyzm i sadyzm, który mają w swoich genach oraz przeświadczenie, że mieli prawo mordować każdego nie-Ukraińca na, według nich, rzekomo ukraińskiej ziemi.
Ukraina-Ukraińcy nigdy nie będą przyjacielami Polski i Polaków. Gdzie będą tylko mogli, będą Polsce szkodzili. Najgorszy scenariusz dla Polski to sojusz niemiecko-ukraiński, o którym przestrzegał Polaków już Roman Dmowski.

Niebezpieczne antypolskie mity ukraińskie

Oficjalna historia Ukrainy pisana przez Ukraińców jest pełna półprawd, zwykłych kłamstw i mitów.

Odnośnie kłamstw „historyków” ukraińskich to najlepszym na to przykładem jest Księga faktów – dokument opublikowany 6 lutego 2008 roku przez rządową Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy (która teraz fabrykuje różne kłamstwa na temat Krymu, walk w Donbasie i zestrzelenia przez separatystów rosyjskich malezyjskiego samolotu pasażerskiego). Księga ta została przedstawiona jako kronika działań nacjonalistycznej banderowskiej formacji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów-Banderowców (OUN-B) od marca do września 1941 roku i ma stanowić dowód na brak udziału banderowców w mordach dokonywanych wówczas na masową skalę na Żydach. Księga podaje m.in. informacje o tym, że rzekomo OUN-B odmówiła Gestapo wzięcia udziału w pogromach lwowskich w 1941 roku. Wielu historyków, w tym m.in. Marco Carynnyka, John-Paul Himka, Per A. Rudling, uważają ten dokument „historyczny” za mistyfikację. Analiza treści Księgi faktów skłoniła Pera Rudlinga do stwierdzenia, że dokument prawdopodobnie powstał dużo później i wiąże powstanie Księgi z rozkazem Krajowego Prowodu OUN z października 1943 roku o preparowaniu dokumentów mających na celu zrzucenie z Ukraińców odpowiedzialności za pogromy na Niemców i Polaków (The OUN, the UPA and the Holocaust: A Study in the Manufacturing of Historical Myths, The Carl Beck Papers in Russian & East European Studies, No. 2107, November 2011).

Natomiast odnośnie mistyfikacji „historyków” ukraińskich to np. jest podawana przez nich bardzo stara opowieść, zrodzona na Zadnieprzu, która kopiowana przez kolejnych „historyków”, przyczynia się do tego, że do dnia dzisiejszego jest obecna w świadomości Ukraińców, według której po straceniu w Warszawie w 1597 roku Semena Nalewajki, watażki ukraińskiej bandy łupieskiej i w latach 1595-96 przywódcy rewolty przeciw Rzeczypospolitej, podczas której dokonywał licznych pogromów i rzezi mieszczan i Żydów, Polacy mieli go upiec we wnętrzu miedzianego wołu.

Był to przez wieki niebezpieczny mit, bowiem siał nienawiść do Polaków, inspirował czerń ukraińską do zemsty, a w późniejszych czasach służył do usprawiedliwiania ukraińskiego bandytyzmu.

Ciekawe jest podejście współczesnych „historyków” ukraińskich odnośnie obecnego kolportowania takich mitów. Otóż obrońcy ukraińskiej polityki historycznej, jak np. Mykoła Riabczuk, Jarosław Hrycak, Roman Serbyn, uważają, że Ukraina jest krajem, który dla skonsolidowania potrzebuje mitów. Ich zdaniem narodowe mity są dopuszczalne, o ile wiążą się z pochwałą pozytywnych wartości, a nie zbrodni; mity te powinno oceniać się nie pod względem prawdomówności, lecz użyteczności (Wikipedia). No tak, ale mit o Nalewajce przez wieki zachęcał do zbrodni – do mordowania Polaków dla pomszczenia Nalewajki.

Dlatego John-Paul Himka podnosi względem ukraińskiej polityki historycznej zarzuty natury moralnej. Według niego nie można głosić apologii osób i organizacji skrajnych, które popełniały zbrodnie, zaś narodową mitologię należy odrzucić, ponieważ „prawda jest wartością samą w sobie” (Internet: Interventions: Challenging the Myths of Twentieth-Century Ukrainian History).

Paweł Kowal – niebezpieczny „agent” ukraińskich nacjonalistów w Polsce

Po ukazaniu się mojego tekstu o Pawle Kowalu (KWORUM – Kresy w życiu Polski i narodu polskiego 8.8.2014) zwrócono mi uwagę, że w Internecie można znaleźć wiele dodatkowego krytycznego i ciekawego materiału o tym „polskim” kochanku ludobójcy ukraińskiego Stepana Bandery.

Z informacji, artykułów i komentarzy tam zamieszczonych, a pochodzących m.in.. z „niezależna.pl”, Fakt.pl, „Gazeta Polska Codziennie”, „Gazeta Wschodnia” (Lublin), „Wierni Polsce”, „Konserwatywna Emigracja” czy Wirtualna Polonia oraz takich znanych autorów jak np. ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski czy korespondent z Kijowa mediów polskich Eugeniusz Tuzow-Lubański, dowiadujemy się m.in., że Paweł Kowal w rozmowie z „Rzeczpospolitą” w 2013 roku powiedział, że ma wątpliwości, czy słowo „ludobójstwo” powinno znaleźć się w oficjalnej uchwale Sejmu w rocznicę masakry blisko 200 tysięcy Polaków przez Ukraińców z OUN-UPA, że jest on wyjątkowo obrzydliwym sympatykiem Stepana Bandery i gloryfikatorem antypolskiej terrorystycznej i bandyckiej (ludobójstwo Polaków) Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów-Ukraińskiej Powstańczej Armii w Polsce, za co właśnie otrzymał Ukraiński order „Za Zasługi”, że jako polski eurodeputowany skrytykował rezolucję Parlamentu Europejskiego z 25 lutego 2010 potępiającą wyróżnienie przez prezydenta Ukrainy Juszczenkę Bandery tytułem Bohatera Ukrainy, że Paweł Kowal „…kolega watażki Oleha Tiahnyboka… jest zadowolony, iż jego ulubiona opcja neobanderowców na Ukrainie „Swoboda” podołała próg wyborczy i weszła do składu nowego parlamentu” (Eugeniusz Tuzow-Lubański – Kijów 30.10.2012).

Jednocześnie Eugeniusz Tuzow-Lubański zauważa, że: „W związku z wygraną neobanderowskiej „Swobody” w wyborach parlamentarnych media ukraińskie podają w ogóle tylko życzliwe komentarze o atamanie Tiahnyboku i jego bojówkarzach. Wśród dziennikarzy i politologów na Ukrainie prawie nie ma trzeźwych umysłów, które by zaalarmowały społeczeństwo o zagrożeniu faszyzmem. I taka ślepota musi zaniepokoić Polskę i demokratyczny świat. Co kosztowała obojętność społeczna w Europie – możemy dzisiaj zobaczyć na przykładach dojścia Adolfa Hitlera do władzy na początku 30 lat XX wieku w Niemczech”.

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski pisał: „Szef ugrupowania Polska Jest Najważniejsza Paweł Kowal, europoseł, który do Brukseli wślizgnął się dzięki świetnemu wynikowi PiS, nigdy nie krył swojej sympatii do skompromitowanego b. prezydenta Wiktora Juszczenki, gloryfikatora Bandery i UPA.
Będąc jeszcze w strukturach poprzedniej partii, robił, co mógł, aby wepchnąć swoje środowisko (w Polsce – M.K.) w objęcia „pomarańczowych”. Miał w tym sojuszników w osobach Michała Kamińskiego i Bogumiły Berdychowskiej. Dziś nadal agituje za wspomnianą ukraińską opcją polityczną. Jednak parę dni temu na spotkaniu w Ossolineum we Wrocławiu spotkał się z krytyką ze strony słuchaczy, w tym jednego z profesorów Uniwersytetu Wrocławskiego, którzy zarzucili mu działanie niezgodne z polskim interesem narodowym. Czy coś z tego zrozumie? Wątpię...” (Niezależna 2.10.2012).

Z kolei w „Wiernej Polsce” (16.3.2914) czytamy: „Co się marzy…kreaturom pokroju Pawła Kowala? Czyżby marzyli o wplątaniu Polaków w wojnę ze słowiańską Rosją… na rzecz utrzymania władzy przez… bandytów na Ukrainie? Gdzie są polskie władze, polskie sądownictwo, które nie reagują na takie i podobne ekscesy idiotów narażających państwo i naród na niebezpieczeństwo wojny?
Czyż pomysły takich Kowali nie są nie tylko mową nienawiści, ale nawoływaniem do zbrojnych konfliktów między Słowianami, które z urzędu winien ścigać prokurator generalny, A.Seremet…?”


Natomiast na stronie Internetowej: „IV rozbiór Polski” w artykule o Pawle Kowalu czytamy m.in. taką sarkastyczną uwagę: „Lobby ukraińskie znad Wisły paradoksalnie lubi bardziej banderowski Lviv niż bardziej roztropny politycznie Kijów. Dlatego, aby przypodobać się nacjonalistom ukraińskim we Lwowie eurodeputowany Kowal skrytykował rezolucję Europarlamentu [którego jest przedstawicielem z ramienia Polski] z 25 lutego 2010 roku, potępiającą odznaczenie Bandery tytułem Bohatera Ukrainy. A może wg. linii dyplomatycznej europosła Kowala warto byłoby odznaczyć zbrodniarza Banderę pośmiertnie jeszcze (polskim) Orderem Orła Białego, bo to by posłużyło sprawie polsko-ukraińskiego pojednania?”

A w ogóle musi to być bardzo nieciekawy facet przez same powiązania rodzinne. Z Internetu, np. z serwisu internetowego „Niepoprawni.pl”, „xportal.pl” czy „Y-Elita. pl” można dowiedzieć się, że Paweł Kowal „jest spokrewniony z Heleną Łuczywo, która jest jego ciotką” (cyrollus 6.6.2011), której ojciec – Żyd był związany z reżymem PRL, a ona zakładała i trzęsła z Michnikiem antypolską „Gazetę Wyborczą” i przez fakt, że jego młodszy brat, Grzegorz, jest pedofilem, za co był więziony („Dziennik Wschodni” Lublin 28.9.2009). – Zastanawiam się czy miłość Pawła Kowala do Stepana Bandery nie jest także jakimś dziwnym do wytłumaczenia zboczeniem.

Teraz łatwiej zrozumieć, dlaczego Paweł Kowal nie kocha Polski i działa na jej szkodę.

Najtrudniej mi zrozumieć to, że rzekomo patriotyczna partia Prawo i Sprawiedliwość wywindowała w górę tego „człowieka” i takiego „Polaka”, który kłania się faszyzmowi ukraińskiemu i jemu chce służyć na gruncie polskim.

Niech mi Jarosław Kaczyński usprawiedliwi mianowanie takiego typa na stanowisko polskiego wiceministra spraw zagranicznych lub chociażby to, że gówniarz – osoba mająca zaledwie 31 lat otrzymuje takie stanowisko. Czy Polska to jakaś bananowa republika? Przecież w każdym normalnym i szanującym się państwie, które chce być poważane na arenie międzynarodowej i chce coś znaczyć w polityce światowej, nie tylko na stanowisko ministra spraw zagranicznych, ale także wiceministra mianuje się wytrawnego polityka, a przede wszystkim dyplomatę, a nie jakiegoś tam chłystka i to na dodatek wspierającego faszyzm ukraiński. To rzuca cień na premiera tego rządu – Jarosława Kaczyńskiego, gdyż sugeruje, że i on jest zwolennikiem ideologii faszystowskiej. Czy jest?

Pocieszające jest to, że Paweł Kowal przegrał tegoroczne wybory do Parlamentu Europejskiego i że już nie reprezentuje tam Polski. Przykleił się teraz do kanapowej partii Polska Razem Jarosława Gowina. Jednak uczciwiej byłoby jakby założył partię Polska za Stepanem Banderą, albo wyemigrował do swojej ojczyzny z wyboru – Ukrainy, gdzie mógłby brylować w nacjonalistycznej i probenderowskiej
Partii Swoboda.

Czy w Polsce jest prowadzona rejestracja agentów obcych państw? To jedno. A drugie to to, że agent obcego państwa nie powinien mieć prawa brać udział w polskim życiu politycznym na najwyższym szczeblu (minister, poseł itp.). Inaczej wprowadzamy konia trojańskiego do polskiego życia politycznego.

Co stoi na przeszkodzie dobrym stosunkom Polski z jej wschodnimi sąsiadami?

Aby stosunki Polski z niepodległymi od 1991 roku państwami: Litwą, Białorusią i Ukrainą układały się harmonijnie potrzeba do tego nie tylko przyjacielskiego stosunku Polski do tych państw, co jest realizowane przez nasz kraj od 1991 roku, ale również tych państw do Polski i Polaków w ogóle, a także do Polaków zamieszkujących te państwa.
Niestety, tak nie jest. I to nawet z Litwą, z którą należymy do Unii Europejskiej i NATO.
Na przeszkodzie temu stoi wiele czynników, z których najważniejsze są trzy. Po pierwsze żadne z tych państw tak naprawdę nie uznaje swej obecnej granicy z Polską. Litwinom nieoficjalnie (bo oficjalnie tego czynić nie mogą, będąc członkiem UE) wciąż śni się oderwanie Suwalszczyzny od Polski. Natomiast władcy Mińska i Kijowa bardziej oficjalnie marzą o oderwaniu od Polski Białostocczyzny (Białoruś) oraz Chełmszczyzny i Ziemi Przemyskiej (Ukraina). Starczy wspomnieć wypowiedź prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy z listopada 2004 roku, w której mówił o „ukraińskich ziemiach” w Polsce („Sprawy polsko-ukraińskie” Goniec 6-12.5.2005) oraz to, że Wiktor Juszczenko zaraz po wyborze na prezydenta w grudniu 2005 roku pojechał prywatnie do Polski (była to jego pierwsza podróż zagraniczna) – na „etnicznie ukraińską” Ziemię Przemyską, aby pokazać Ukraińcom, że pamięta o granicach „Wielkiej Ukrainy”. Chociaż dzisiaj i Litwa, i Białoruś, i Ukraina nie mają żadnych praw, szczególnie etnicznych, aby wyciągać ręce po te polskie ziemie.
W spadku po historii na Litwie, Białorusi i Ukrainie jest mniejszość polska. Szczególnie rzuca się ona w oczy w Wilnie i na Wileńszczyźnie, pomimo tego, że od 1939 roku trwa nieustanna kolonizacja litewska tego miasta i tych ziem przez ludzi (przybłędów) z Litwy Kowieńskiej. Tak Litwini jak i Białorusini i Ukraińcy chcieliby, aby mniejszość polska znikła z powierzchni ziemi w ich krajach.
Trzecim problemem, który nastraja wrogo Litwinów, Białorusinów i Ukraińców do Polski i Polaków jest polska historia Litwy, Białorusi i Ukrainy, która usunęła w cień historię litewską Litwy, białoruską Białorusi i ukraińską Ukrainy. Stąd naczelnym celem historiografii tych krajów jest fałszowanie ich prawdziwej historii przez eliminowanie lub przemilczanie ich polskiej historii. Np. Litwini całkowicie przywłaszczają sobie dzieje i spuściznę oraz wszystkich ludzi pochodzących z byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego i to nie tylko np. Adama Mickiewicza czy Tadeusza Kościuszkę, ale także większość etnicznych Polaków, którzy tam mieszkali, jak np. poetę Macieja Sarbiewskiego, rodem z Mazowsza, chociaż jako współczesny naród, powstały dopiero na pocz. XX w. i pochodzący w 99% z chłopów (którzy oczywiście nie tworzyli dziejów i kultury Księstwa), mają do tego najmniejsze prawo. Także przez wieki arcypolskie Wilno uważają za miasto zawsze litewskie (chociaż Litwini stanowili tylko 1% mieszkańców miasta!), które było pod okupacją polską w latach 1919-39. Z kolei dla Ukraińców Lwów był ZAWSZE ukraińskim miastem i tylko w pewnych okresach jego historii był OKUPOWANY przez Polaków. Stąd np. prof. Mieczysław Gębarowicz został zwolniony ze stanowiska „starszego pracownika naukowego” Oddziału Nauki o Sztuce Instytutu Nauk Społecznych AN USRR we Lwowie za to, że w pracy naukowej „Materiały źródłowe do dziejów kultury i sztuki XVI-XVIII wieku” (1973) renesansową architekturę Lwowa, z przyczyn dla niego i historyków sztuki oczywistych, zaliczał do sztuki polskiej. Jako powód tej krzywdzącej go decyzji podano w uzasadnieniu, że napisał książkę „antynaukową i antyukraińską za ukraińskie pieniądze”. Ukraińscy i sowieccy „uczeni” nie mogli i nie mogą pogodzić się z prawdą, że Lwów i Ruś Czerwona należały do Rzeczypospolitej („Mieczysław Gębarowicz – strażnik dóbr narodowych” Nasz Dziennik 1-2.10.2005, Warszawa).

Ukraińska Cerkiew grekokatolicka szermierzem siania nienawiści do Polaków

Z poduszczenia austriackiego gubernatora Galicji (Małopolski Wschodniej) Franza Stadiona (1847-48) istniejąca tam Cerkiew grekokatolicka jest od tej pory szermierzem siania nienawiści do Polaków i rzymskokatolików. Jak bardzo nienawidzą Polaków nawet współcześni bądź co bądź „katoliccy” biskupi ukraińscy, potwierdziła wypowiedź kardynała Lubomyra Huzara, głowy Kościoła grekokatolickiego na Ukrainie, z okazji wizyty papieża Jana Pawła II, w której „postulował określenie się Kościoła rzymskokatolickiego, „czy chce on być na Ukrainie Kościołem obrządku łacińskiego czy Kościołem polskim”. Jak zauważył ks. prof. R. Dzwonkowski: „wypowiedź ta… odmawia katolickiego charakteru istniejącemu od stuleci Kościołowi obrządku łacińskiego z tego względu, że jego wierni modlą się po polsku. Oznacza także odmowę prawa do własnego języka w Kościele największej grupie jego wiernych”.
Relacjonujący tę wypowiedź publicysta polski związany z Katolicką Agencją Informacyjną (tuba propagandowa Kościoła katolickiego w Polsce), który zapewne popiera depolonizację Polaków na Kresach, zauważył, że Kościół obrządku łacińskiego stoi przed podstawowym dylematem „wyboru pomiędzy wiernością swej dawnej polskiej tradycji a ewangelizacją społeczeństwa ukraińskiego w jego własnym języku” (K. Tomasik „Kościół rzymskokatolicki na Ukrainie przed pielgrzymką papieża” KAI, 2001, nr 25). – Ks. Roman Dzwonkowski tak to skomentował: „Jest to w istocie żądanie od wiernych narodowości polskiej, obecnych w tym Kościele, rezygnacji z ojczystego języka w modlitwie, a więc wyrzeczenia się własnej tożsamości duchowej, która dla każdego człowieka jest niezwykłą wartością duchową. Tylko całkowite zlekceważenie tego faktu mogło pozwolić na tak arbitralne sformułowania. Jako uzasadnienie publicysta podał “ewangelizację społeczeństwa ukraińskiego”. Społeczeństwo to jest w przytłaczającej większości prawosławne, a w pewnej części greckokatolickie. Nasuwa się pytanie, kogo ma ona dotyczyć po eliminacji z Kościoła katolickiego “dawnej tradycji polskiej”, a w rzeczywistości języka polskiego. Należy tu przypomnieć naturę Kościoła: nie może on być polski, ukraiński, białoruski, litewski itp., lecz powinien być Kościołem katolickim w Polsce, na Ukrainie, na Białorusi czy na Litwie, w którym jest miejsce dla wszystkich, którzy chcą do niego należeć i modlić się w swoim języku. Wszyscy, niezależnie od narodowości, mają w nim takie same prawa do liturgii, nauczania i opieki religijnej w swoim języku, jeśli sobie tego życzą. Odmawianie tego ludności polskiej z racji jej zamieszkiwania w państwie białoruskim czy ukraińskim jest zaprzeczeniem ponadnarodowej misji Kościoła. Jego zadaniem nie jest służba zachowania świadomości narodowej tej czy innej grupy wiernych ani też zmienianie jej na inną za pomocą zmiany języka nabożeństw, lecz odpowiadanie na jej oczekiwania i prośby, gdy chodzi o język liturgii. W Kościele katolickim obrządku łacińskiego nie może być wyłączności narodowej i językowej i nie może być ona wprowadzana do tego Kościoła, jak to się już dzieje… Postulat białorutenizacji i ukrainizacji wspomnianego Kościoła, w którym są Polacy, nasuwa pytanie o ewentualną reakcję jego autorów na podobne żądanie w stosunku do mniejszości narodowych w Polsce przejścia w ich życiu religijnym na język polski z racji jego znajomości i miejsca zamieszkania. Nietrudno przewidzieć, że byłaby ona niesłychanie negatywna i wywołałaby głośne protesty w kraju i na świecie. Tymczasem tego rodzaju postulat dotyczący Polaków we wspomnianych krajach nie budzi zastrzeżeń… (Kościół katolicki jest ponadnarodowy i powinien służyć wiernym wszystkich narodowości). Eliminowanie języka polskiego z kościołów na Białorusi i Ukrainie, niezależnie od oczekiwań wiernych, oznacza ich białorutenizację i ukrainizację oraz wypełnianie przez Kościół tego rodzaju zadania. Jest ono przeciwne jego nauczaniu oraz ogólnoświatowym normom prawnym polecającym respektowanie języka ojczystego mniejszości narodowych, także w ich życiu religijnym.” (Radio Maryja 23.9.2007).

Ukraiński arcybiskup greckokatolicki stawia za wzór… Stepana Banderę

W swoim internetowym blogu ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski pisał (3.1.2011): „Ukraińska Cerkiew Greckokatolicka od kilku lat nurza się w nacjonaliźmie i gloryfikacji zbrodniarzy z UPA. Głównie za przyczyną lwowskiego arcybiskupa Ihora Wozniaka”. Arcybiskup ten, znany jako złodziej polskich kościołów we Lwowie (VII przykazanie Boskie: „Nie kradnij”), wezwał Ukraińców do brania przykładu ze Stepana Badery 1 stycznia 2011 roku we Lwowie podczas obchodów 102. rocznicy urodzin jednego z przywódców Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, człowieka odpowiedzialnego za wymordowanie ponad 100 000 Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Bezczelność i polakożerstwo arcybiskupa przeszło wszelkie granice, kiedy powiedział: „Warto przypomnieć, że we wrześniu 1942 roku w obozie koncentracyjnym Auschwitz, Gestapo rękami polskich żołnierzy zamordowało dwóch braci Stepana Bandery – Oleksego i Bazylego” [org: „Варто пригадати, що у вересні 1942 року в концтаборі Освєнцім (Авшвіц) гестапо замордувало руками польськихвійськових двох братів Степана Бандери – Олексу та Василя„] […]. Czyli dla tego arcybiskupa niemiecki obóz koncentracyjny Auschwitz był polskim obozem koncentracyjnym!

Duchowieństwo Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego aktywnie uczestniczyło w akcjach jubileuszowych zorganizowanych przez skrajnie nacjonalistyczne Ogólnoukraińskie Zjednoczenie Swoboda (Wolność). Hierarcha wyraził swoje poparcie dla nadania Banderze tytułu bohatera Ukrainy przez byłego prezydenta Wiktora Juszczenkę. Przypomniał, że Stepan Bandera był synem kapłana greckokatolickiego. (Na tym partajtagu z udziałem abpa Woźniaka) faszystka ukraińska Iryna Farion, radna lwowskiej rady obwodowej z ramienia Swobody, oskarżyła Polskę, że w ciągu kilku wieków „znęcała się nad narodem ukraińskim”. Z kolei Oleg Pańkiewicz, przewodniczący lwowskiej rady obwodowej, a w przeszłości główny organizator antypolskich pikiet Swobody przed konsulatem generalnym RP we Lwowie i akcji protestów w rocznice zagłady polskiej wsi Huta Pieniacka k. Brodów, buńczucznie powiedział: „Bandera jest. Bandera będzie w przyszłości. Niech się boją wrogowie, niech drżą okupanci!” (KAI, „Bibuła. Pismo niezależne” 2.1.2011). „Okupanci” – czyli Polacy!

Czyim sługą jest kapłan, który gloryfikuje zbrodnie – Chrystusa czy szatana?!

Jeśli nie wszyscy to na pewno prawie wszyscy ukraińscy grekokatoliccy biskup i duchowni oraz wierni są skrajnymi szowinistami ukraińskimi, faszystami i gloryfikatorami zbrodni – w tym ludobójstwa Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Dlatego Ukraińska Cerkiew Grekokatolicka powinna być usunięta przez Watykan ze wspólnoty katolickiej.

Ukraińscy „katolicy” zignorowali apel papieża Jana Pawła II

Podczas swej wizyty apostolskiej we Lwowie 26 czerwca 2001 roku do tłumu 250 000 Ukraińców i 150 000 Polaków papież Jan Paweł II powiedział: „Czas już oderwać się od bolesnej przeszłości! Chrześcijanie obydwu narodów (Ukraińcy i Polacy – M.K.) muszą iść razem w imię jednego Chrystusa, ku jednemu Ojcu, prowadzeni przez tego samego Ducha, który jest źródłem i zasadą jedności. Niech przebaczenie – udzielone i udzielane- rozleje się niczym dobroczynny balsam w każdym sercu”.
Od tych słów minęło 13 lat i przez ten czas stosunki polsko-ukraińskie nie uległy najmniejszej poprawie, gdyż Ukraińcy swoją tożsamość narodową z pomocą (!) Ukraińskiej Cerkwi Grekokatolickiej budują na nacjonalizmie i antypolonizmie, ignorując – włącznie z biskupami! – słowa papieża, którego uważają za namiestnika Chrystusowego na ziemi – głowę swego Kościoła.
Sprawa mianowania kardynałem arcybiskupa lwowskiego Mariana Jaworskiego

W 1991 roku upadł Związek Sowiecki, w wyniku czego powstało państwo ukraińskie na terenie sowieckiej Republiki Ukraińskiej. W państwie ukraińskim Kościół katolicki odzyskał względną wolność religijną. 16 stycznia 1991 roku „polski” papież Jan Paweł II mianował nowym rzymskokatolickim arcybiskupem lwowskim w siedzibą we Lwowie bpa Mariana Jaworskiego, dotychczasowego administratora apostolskiego polskiej części archidiecezji lwowskiej z siedzibą w Lubaczowie. Abp Jaworski był przyjacielem kard. Wojtyły z czasów ich pobytu w Polsce. Stąd Jan Paweł II postanowił obdarzyć abpa Jaworskiego godnością kardynalską, jako że „kardynał” (łac. cardinalis – główny, zasadniczy, mocno z czymś związany) to po prostu „przyjaciel – współpracownik – doradca papieża”. Przeżarta antypolską postawą hierarchia ukraińskiej Cerkwi grekokatolickiej w ogóle o tym nie chciała słyszeć i oficjalnie sprzeciwiła się temu papieskiemu planowi; prym w tym wiódł bardzo antypolski kard. Iwan Lubacziwśkyj. Ks. Jaworski nie otrzymał więc kapelusza kardynalskiego ani w 1991 roku, ani w 1994 roku. Wobec ciągłego sprzeciwu Ukraińców Jan Paweł II mianował abpa Jaworskiego kardynałem „in pectore” (w sekrecie) w 1998 roku; dopiero wobec złamania sprzeciwu Ukraińców w 2001 roku, na co wpłynęła wizyta Jana Pawła II na Ukrainie, abp Jaworski został ogłoszony kardynałem (Marian Kałuski „Lwów bez kardynała…” Merkuriusz Ziem Wschodnich Rzeczypospolitej Nr 6 1994).

Ukraińcy przywłaszczyli sobie katolickie (polskie) kościoły

W 1991 roku upadł Związek Sowiecki i powstało po jego rozpadzie państwo ukraińskie, które przywróciło wolność religijną. Chrześcijanie mogli odzyskiwać kościoły zamknięte przez komunistyczny i ateistyczny reżym. Odrodził się także Kościół katolicki na dzisiejszej tzw. Zachodniej Ukrainie (Lwowszczyzna). Odrodziło się arcybiskupstwo lwowskie i arcybiskup Marian Jaworski rozpoczął starania o zwrot zamkniętych kościołów. Religią dominującą dzisiaj na Lwowszczyźnie jest ukraińska Cerkiew grekokatolicka. Cerkiew ta od ponad 150 lat jest szermierzem nienawiści do Polski, Polaków i katolicyzmu. Grekokatolicy, wspierani przez nacjonalistyczne i tym samym antypolskie władze, wbrew watykańskiemu prawu kanonicznemu przywłaszczyli sobie wielką ilość kościołów katolickich, nawet w tych miejscowościach, w których mieszkają ciągle katolicy, którzy w ten sposób zostali pozbawieni własnej świątyni (np. w Tarnopolu). Np. we Lwowie, gdzie przed wojną było ponad 30 kościołów katolickich, nie zwrócono katolikom ani jednego kościoła! Cerkiew grekokatolicka przebudowuje także zabrane kościoły – nawet te zabytkowe – na cerkwie (już na ponad 70 byłych kościołach dobudowano wschodnie kopuły), aby zatrzeć ich polskie pochodzenie i łacińską architekturę. Co więcej, zabrano Polakom nawet 4 kościoły, które zostały im przyznane i które już zdążyli wyremontować, jak np. w Komarnie i Brodach („Dzwonią zrozpaczeni katolicy z Brodów” Słowo. Dziennik Katolicki 21.2.1995, Warszawa). Tamtejsi Polacy-katolicy pisali w tej sprawie do Watykanu. Nie otrzymali jednak żadnej odpowiedzi i nie zwrócono im kościoła.

Skandaliczny antypolski pomnik w Bołszowcach w Małopolsce Wschodniej

Portal „Kresy.pl” z 22 lipca 2014 roku podał informację, że w Bołszowcach koło Halicza (woj. stanisławowskie, obecnie na Ukrainie) został postawiony dzięki staraniom grekokatolickiego księdza skandaliczny pomnik. Napis na nim głosi, że monument wzniesiono ku pamięci ukraińskich ofiar, które zginęły w akcji „polskich szowinistów i niemieckich nacjonalistów” 14 marca 1944 roku. Tymczasem prawda jest taka, że tego dnia doszło do akcji Polaków przeciwko bandom Ukraińskiej Powstańczej Armii, które mordowały polską ludność cywilną. Zginęło wówczas kilku Ukraińców, natomiast bandy UPA zamordowały kilkudziesięciu Polaków – tak w Bołszowcach, jak i pobliskich miejscowościach. To niby katolicki kapłan, a nie zna VIII przykazania Boskiego: „Nie mów fałszywego świadectwo przeciw bliźniemu twemu”. Poza tym ta tablica sieje nienawiść Ukraińców do Polaków, co także jest sprzeczne z nauką Boga i Kościoła.

Trwa depolonizacja historii Kościoła katolickiego Ukrainie

Na życzenie władz ukraińskich, nacjonalistów ukraińskich i związanej z nimi Ukraińskiej Cerkwi Grekokatolickiej, Kościół katolicki na Ukrainie przystąpił ostatnio do depolonizacji historii Kościoła na Ukrainie, która była przez wieki częścią historii Kościoła polskiego – polskiego katolicyzmu.

Oto kilka przykładów: Kościół katolicki na Ukrainie, który do tej pory był wyłącznie polski, nie tylko nie chce „polskiej” przyszłości, ma również problem z zaakceptowaniem polskiej przeszłości. Słynna była awantura w Barze, gdzie ksiądz kazał zniszczyć umieszczony na frontonie kościoła polski napis „Święta Anno módl się za nami”, który przetrwał wszystkie wojny i rewolucje oraz władzę sowiecką i zastąpił go takim samym napisem po ukraińsku. Na ukraińsko-polskiej (w tej kolejności) stronie internetowej lwowskiej kurii rzymskokatolickiej, przy sylwetce ks. biskupa Władysława Rafała Kiernickiego (1912-1995), wielkiego Polaka i kapłana Polaków we Lwowie w okresie sowieckim (1949–1958 i 1965-1995 był proboszczem katedry lwowskiej), a po upadku Związku Sowieckiego od 1991 biskupa pomocniczego lwowskiego, jest informacja, że był księdzem „antyfaszystą”. W ten sposób to ujęto, aby uniknąć informacji, że był skarbnikiem i szefem oddziału V Komendy Okręgu Lwów polskiej Armii Krajowej (Internet: Beata Kost ze Lwowa „Głos w dyskusji na temat języka w kościele na Ukrainie”).

Na stronie internetowej parafii w Połonnem na Podolu (diecezja kamieniecka), która przez wieki była bastionem polskości na tym terenie – nawet w Związku Sowieckim, został umieszczony tekst w ewidentny sposób fałszujący historię parafii, choć zgodny z polityka historyczną Ukrainy. Głosi on m.in., że z historią Połonnego są związane takie postacie narodowowyzwoleńczego ruchu ukraińskiego jak: Maksym Krzywonos, Iwan Mazepa czy Bogdan Chmielnicki. Ten pierwszy w historii Połonnego zasłużył się istotnie. W czasie rebelii Chmielnickiego spalił miasto, wyrżnął 10 tys. mieszkańców, paląc wszystkie kościoły. Idący ze swymi wojskami na odsiecz Połonnemu książę Jeremi Wiśniowiecki spóźnił się i nie zdążył przeszkodzić dziełu zniszczenia realizowanemu przez tego „wielkiego sławnego syna ukraińskiego narodu”. W tekście zamieszczonym na stronie parafii można też wyczytać, że mieszkańcy Połonnego dobrze pamiętają ucisk polskiej szlachty. Polskie oblicze parafii na przestrzeni wieków zostało w tym tekście wymazane (Kościelne rugi w Połonnem Kresy.pl 15 wrzesnia 2009).

Możemy sobie teraz wyobrazić jak Kościół katolicki na Ukrainie będzie przedstawiał arcypolską od 600 lat historię katolicyzmu we Lwowie i katedry lwowskiej. Na pewno nie znajdzie się w niej wzmianka o tym, że w katedrze w 1656 roku król Jan Kazimierz ogłosił Matkę Bożą Królową Polski. Na pewno nie!!!

Jak widzimy, Kościół katolicki w sojuszu z nacjonalistami ukraińskimi też potrafi fałszować historię, jak jest mu to na rękę.

Będziemy się modlić do polakożerców Andrzeja Szeptyckiego i Andrija Bandery?

W latach 1900-1944 arcybiskupem grekokatolickim (ukraińskim) Lwowa był Andrzej Szeptycki – Polak-renegat i nieprzejednany wróg Polski i Polaków, współtwórca i ojciec duchowy nacjonalizmu ukraińskiego, człowiek, który po napadzie Niemiec na Związek Sowiecki 22 czerwca 1941 roku, w imieniu swoim i narodu ukraińskiego skierował do Hitlera własnoręcznie podpisaną deklarację chęci uczestnictwa w budowaniu „nowego porządku w Europie”, a po zdobyciu przez Wehrmacht Kijowa wysłał do Hitlera list z gratulacjami; później, w 1943 roku do ukraińskiej Dywizji SS Galizien delegował 20 kapelanów greckokatolickich i nigdy nie potępił ludobójstwa ludności polskiej (100 tys. ofiar) przez bandycką Ukraińską Powstańczą Armię, złożoną głównie z jego wiernych (Wikipedia). Dlatego, kiedy Ukraińcy na emigracji rozpoczęli starania w Watykanie o wyniesienie Szeptyckiego na ołtarze, ówczesny prymas Polski, kard. Stefan Wyszyński dwukrotnie, w 1958 i 1962 roku zablokował w Watykanie jego proces beatyfikacji (Dwie twarze abp Szeptyckiego, wywiad z Andrzejem A. Ziębą „Rzeczpospolita” 29.11.2009).
Pisałem już w KWORUM o abp Andrzeju Szeptyckim („Abp Andrzej Szeptycki – patron renegatów i ludobójców?” 6.10.2012). Jednak później znalazłem dwie dodatkowe informacje niepochlebnie świadczące o nim i jego współpracownikach. Pierwsza to ta, że nie tylko reprezentantem arcybiskupa Andrija Szeptyckiego w rozmowach z niemiecką antypolską organizacją HAKATA w zaborze pruskim (o której wyjątkowo podłej antypolskiej działalności uczy się w szkole młodzież polska) przed I wojną światową był ks. Włodzimierz Hanyckyj, ale także, i to na pewno z inicjatywy Szeptyckiego, zapoczątkował te kontakty i do końca był głównym łącznikiem (Stanisław Stroński Pierwsze lat dziesięć (1918-1928) Lwów 1928, str. 41-47). A druga to ta, że sekretarz arcybiskupa Szeptyckiego z okresu II wojny światowej, ks. Josyp Kładoczny, który był konfidentem Gestapo, pod koniec 1942 roku przybył do Warszawy z pełnomocnictwem od Szeptyckiego do nawiązania kontaktów z polskimi działaczami konspiracyjnymi. Wszystkie osoby, z którymi się kontaktował, zostały później aresztowane, w tym Władysław Minkiewicz, M. Rettinger, redaktor „Czasu” Jan Moszyński i R. Żurowski oraz jego żona i córki. Moszyński przesłał gryps z Pawiaka do rodziny, w którym podał, że zadenuncjował ich wszystkich ks. Kładoczny (A. Kubasik, Arcybiskupa Andrzeja Szeptyckiego wizja ukraińskiego narodu, państwa i cerkwi, Lwów–Kraków 1999). Te fakty rzucają dodatkowy cień na abpa Szeptyckiego. Jeśli nawet nie brał w tym wszystkim udziału, co jest mało prawdopodobne, to sam fakt, że w jego najbliższym otoczeniu byli kapłani, którzy zamiast służyć Bogu służyli szatanowi, stawia Szeptyckiego w złym świetle. To na pewno nie kandydat na ołtarze!

Ukraińcy i Ukraińska Cerkiew grekokatolicka (jej poprawna nazwa powinna brzmieć Ukraińska Cerkiew Prawosławna Podległa Watykanowi, gdyż dzisiaj jest to wyznanie, obrzęd i tradycja czysto prawosławna) nie dają za wygrane. Prośbą i groźbą (szantażem) domagają się od Watykanu wyniesienia Szeptyckiego na ołtarze. Watykan uległ tym nachalnym naciskom i 27 czerwca 2001 roku usłyszeliśmy słowa adresowane do Ukraińców: „Jak moglibyśmy nie wspomnieć dalekowzrocznej i gruntownej działalności pasterskiej Sługi Bożego, metropolity Andrzeja Szeptyckiego, którego proces beatyfikacyjny posuwa się do przodu, i którego mamy nadzieję oglądać pewnego dnia w chwale świętych?”

Biskupi polscy, z których większość, jeśli nie wszyscy zapewne nie wiedzą kim był Szeptycki, tym razem nie protestują. Co więcej, arcybiskup krakowski, kard. Stanisław Dziwisz wziął udział w zorganizowanej przez Ukraińców w 2009 roku konferencji ukraińsko-polskiej o „świętości” Szeptyckiego.

Widać jednak, że sam Bóg czuwa, aby do tego nie doszło. Bowiem kluczowymi momentami procesu beatyfikacyjnego są stwierdzenie heroiczności cnót Sługi Bożego oraz kanoniczne stwierdzenie, że za jego wstawiennictwem dokonał się co najmniej jeden cud. Lata lecą i lecą – to już 13 lat od zapowiedzi watykańskiej, a tego cudu jakoś nie ma i nie ma! Taki to był „sługa boży”! Watykan zdaje sobie bardzo dobrze sprawę z tego jak wielkie oburzenie na świecie wywoła komunikat zapowiadający beatyfikację Szeptyckiego. Bo prawdziwej historii Szeptyckiego nie jest dzisiaj w stanie zmienić nawet sam Bóg, bo wówczas przystał by być Bogiem.

Bezczelność ukraińska i Ukraińskiej Cerkwi grekokatolickiej jest bezgraniczna. Otóż w 2009 roku centrum kanonizacji Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej rozpoczęło starania w Watykanie także o beatyfikację ks. Andrija Bandery (Tatiana Serwetnyk Błogosławiony Bandera? „Rzeczpospolita” 18.4.2009). Andrij Bandera (1882-1941) to ojciec Stepana Bandery (1909-1959), który był terrorystą (takim prawdziwym), twórcą ukraińskiej nacjonalistycznej frakcji banderowskiej OUN-B, odpowiedzialnej za rzeź Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach 1943-45 (100 000 ofiar). Tymczasem prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko 20 stycznia 2010 podpisał dekret którym Stepanowi Banderze nadano pośmiertnie tytuł Bohatera Ukrainy. Stawia mu się pomniki (np. wielki we Lwowie, nazwa ulice jego imieniem, Poczta Ukraińska wypuściła znaczek pocztowy itd.). Z biogramu opublikowanego w Wikipedii nie widać, aby Andrij Bandera zasłużył sobie na wyniesienie go na ołtarze. Bo aresztowanie go przez NKWD i śmierć w więzieniu to stanowczo za mało. Takich męczenników było miliony i nikomu nie przychodzi do głowy wyniesienie ich na ołtarze. A adwocatus diaboli nie będzie spał. Wyciągnie, bo wyciągnąć to musi, że Andrij Bandera, z którego biogramu dowiadujemy się, że chociaż był księdzem, był także wściekłym nacjonalistą (co już samo w sobie jest grzechem!), wychował także swego syna na wściekłego nacjonalistę („niedaleko pada jabłko od jabłoni”). Bo na to jakimi jesteśmy w życiu na duży wpływ wychowanie w rodzinie. Gorzej, ten syn stał się ludobójcą!!!

O co chodzi w tym wszystkim Ukraińcom i Ukraińskiej Cerkwi grekokatolickiej. Chodzi tylko i wyłącznie o to, że ew. wyniesienie na ołtarze Andrija Bandery sprawi, że ich bohater narodowy Stepan Bandera znajdzie się w blasku chwały swego „świętego” ojca, że świat zapomni o jego – ich ukochanego ponad wszystko pupilka – zbrodniach.

Ukraińcy złodziejami dóbr polskiej kultury narodowej

Mówi się i pisze, że największymi złodziejami polskich dóbr kultury byli Niemcy oraz Rosja i Związek Sowiecki. Czasami wspomina się o Szwedach, którzy podczas wojen w XVII i na początku XVIII w. wywozili do Szwecji całe polskie biblioteki, wyposażenia kościołów i zamków. Tymczasem od 1991 roku należy mówić, że największymi beneficjentami kradzieży polskich dzieł sztuki i polskich bibliotek przez Związek Sowiecki okazały się Ukraina, Litwa i Białoruś. I wcale nie myślą zwrócić nawet arcypolskich i ważnych dla Polaków pamiątek narodowych, które wpadły w łapy Związku Sowieckiego po podboju polskich Ziem Wschodnich w 1939 roku. Lwów był największym i najważniejszym po Warszawie polskim ośrodkiem naukowym, a jego polskie zbiory muzealne były trzecie najważniejsze po zbiorach warszawskich i krakowskich. Stąd dzisiaj w ukraińskim Lwowie jest np. największy zbiór obrazów najwybitniejszych malarzy polskich – ponad 2000 płócien, w tym np. 8 obrazów Jana Matejki. Biblioteki lwowskie: Uniwersytecka, Politechniki i Zakładu Narodowego im. Ossolińskich (przeszło 220 tys. dzieł, ponad 6 tys. rękopisów, ponad 9 tys. autografów, ponad 2 tys. dyplomów i ponad 3 tys. map) należały do największych i najwartościowszych bibliotek w Polsce.

Lwowskie zbiory muzealne i biblioteczne oraz archiwalne zostały zgromadzone i były utrzymywane do 1939 roku przez Polaków, zdobyte i stworzone ich kosztem i stanowiły niewątpliwie własność narodową polską. Są tu pamiątki po polskich królach, są rękopisy dzieł polskich pisarzy, jest tu największy – najpełniejszy zbiór prasy polskiej z XIX-XX w., w tym z zaboru pruskiego (!), które dla Ukraińców nie mają specjalnego znaczenia (specjalnie polskie czasopisma z zaboru pruskiego). Pomimo tego Ukraińcy nie chcą nic oddać Polakom z tego co ukradł im Stalin. Czyli są współzłodziejami polskich narodowych dóbr kultury i polskich pamiątek historycznych. Nie chcą nawet oddać całych zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich (część zwrócona zaraz po wojnie znajduje się we Wrocławiu pod tą samą nazwą; zwrócono jedynie 150 tysięcy starych druków, druków XIX i XX w. i rękopisów, co stanowiło zaledwie ok. 15-20% całości zbiorów, przy czym nie uwzględniono w ogóle zbiorów graficznych, kartograficznych oraz praktycznie całego zbioru czasopism polskich z XIX-XX w.), chociaż jego fundator – Józef Maksymilian Ossoliński (w 1817 r.) ufundował ten Zakład dla Narodu Polskiego, co zostało wyraźnie zaznaczone w jego testamencie.

I w tym wypadku bezczelność ukraińska okazała się być bezgraniczna: Ukraińcy przywłaszczoną przez siebie kradzież polskich zbiorów przez Stalina nazywają: ukraińskimi zbiorami i pamiątkami narodowymi – ukraińskim dziedzictwem narodowym!

Z drugiej strony, gdyby Ukraińcy (i Litwini) oddali Polakom wszystko co polskie (Pan Jezus), to np. we Lwowie nie byłoby prawie żadnych cennych zbiorów muzealnych i bibliotecznych. Bowiem Ukraińcy, do XX wieku w 95% naród małorolnych chłopów i analfabetów, nie gromadzili żadnych zbiorów sztuki i księgozbiorów.

Fałszowanie historii Polski i Polaków na Ukrainie przez Ukraińców

Kiedy w 2004 roku wicepremier Ukrainy Dmytro Tabacznyk powiedział dziennikarzowi „Gazety Wyborczej” (29.3.2004) Wacławowi Radziwinowiczowi między innymi, że ukraińska historiografia zgłasza pretensje pod adresem Polski do wielkiego hetmana Stanisława Żółkiewskiego (1547-1620) i króla polskiego Jana III Sobieskiego (1629-1696, król od 1674), gdyż „Jan Sobieski… uratował Ukrainę od agresji tureckiej…” (co jest nieprawdą, bo uratował Polskę a nie Ukrainę, której wówczas wcale nie było!), to w ramach zapewne appeasementu i odwracania się Polaków tyłem do polskiej historii Kresów, chyba żaden historyk polski nie skomentował tej wypowiedzi, dając tym samym przyzwolenie na depolonizowanie tych dwóch wielkich Polaków. A za 50 czy 100 lat w polskich podręcznikach historii będziemy czytać, że królem Rzeczypospolitej w latach 1674-96 był pochodzący z Oleska (na wsch. od Lwowa) Ukrainiec Iwan III Sobieśkyj, który na czele Kozaków ukraińskich pobił Turków pod Wiedniem w 1683 roku.

Zresztą już od dawna Ukraińcy twierdzą, że to właśnie Kozacy pobili armię turecką pod Wiedniem („Mówią Wieki” Nr 1/1983, Warszawa), jak również przypisują sobie, tj. liczącej zaledwie 6000 ludzi walczącej u boku Polaków ukraińskiej dywizji „Cud nad Wisłą”, czyli pobicie bolszewików pod Warszawą w 1920 roku („Ukraińskie banialuki” Biuletyn Koła Lwowian w Londynie, Grudzień 1984, str. 29-32) oraz zdobycie Monte Cassino w maju 1944 (Petro Matioszka „Ukrainian Echo” 26.3.1986, USA i odpowiedź na to: Marian Kałuski „Ukraiński zamach na Polskie Sanktuarium Narodowe pod Monte Cassino” Londyn 1987, stron 52).

Natomiast artykuł Jurija Kowalczyka „Ukraińcy i Kraków” („Cerkiew i Zycie” 18.2.1990, Australia) w sposób nacjonalistyczny ukrainizuje dzieje Krakowa i Uniwersytetu Jagiellońskiego, sprawiając wrażenie na czytelniku, że miasto to i uniwersytet odegrały wyjątkowo wielką rolę w dziejach Ukrainy i nauki ukraińskiej. Autorzy wydanego we Lwowie w 2010 roku przez Fundację Ukraina – Ruś przewodnika po ukraińskich miejscach w Polsce posunęli się jeszcze dalej i w książce napisali, że Kraków jest „staroukraińskim grodem”, założonym przez przodków dzisiejszych Ukraińców. W przewodniku znalazło się także stwierdzenie, że nasz wielki wieszcz Juliusz Słowacki i królowie polscy Zygmunt August oraz Stanisław August Poniatowski byli Ukraińcami.

Portal „Kresy.pl” (16.7.2014) pisał, że Ukraińcy zawłaszczają historię polski piłki nożnej. Otóż 14 lipca 1894 roku w Parku Stryjskim we Lwowie odbył się mecz między drużynami lwowskiego i krakowskiego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Oczywiście członkami lwowskiego „Sokoła”, czyli założonego przez Polaków we Lwowie w 1867 roku i zawsze polskiego aż po dziś dzień Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” byli tylko Polacy. Mecz wygrała drużyna sokołów lwowskich. Dzisiaj, z okazji 120 lat od tego meczu, Ukraińcy (portal Zaxid.net) nazywa mecz „pierwszym w historii meczem na terytorium Ukrainy”, a Polaka, Włodzimierza Chomickiego, który strzelił pierwszego gola w historii polskiej piłki nożnej, nazywa „pierwszym w historii strzelcem ukraińskiego i lwowskiego futbolu”; piszą także, że mecz „pierwszym w historii Ukrainy i Polski meczem piłkarskim”. W artykule wspomina się też o tym, iż komitet wykonawczy ukraińskiej federacji piłkarskiej ustanowił w 1999 roku dzień 16 lipca 1894 roku jako początek historii ukraińskiego futbolu.
Ukraińcy zawłaszczają historię polski piłki nożnej tylko dlatego, że, jak piszą, mecz odbył się we Lwowie – czyli na terytorium Ukrainy. Jest to totalna bzdura, gdyż po pierwsze drużyny były polskie i gracze byli Polakami, Lwów, chociaż był wówczas w zaborze austriackim, był jednak miastem polskim, a już na pewno nie leżał na terytorium jakiejś tam Ukrainy, której wówczas wcale nie było! We Wrocławiu w dniach 18-24 czerwca 1930 rozegrano III Igrzyska Niemieckie, istotny etap przygotowań reprezentacji Niemiec do olimpiady w Los Angeles. Czy Polacy, tylko dlatego, że Wrocław leży dziś na terytorium Polski, mogą zaliczyć te igrzyska do historii sportu polskiego? Oczywiście, że nie i tego nie czynią. Ukraińcy myślą, że tylko dlatego, że Lwów należy dzisiaj do nich to mają prawo ukrainizować polską historię tego miasta.

Widokówki z ziem, które bezprawnie oderwał Stalin od Polski w 1945 roku i przyłączył do Ukrainy, wydawane najpierw przez sowieciarzy, a teraz przez Ukraińców odurzały i nadal odurzają wprost zwierzęcym szowinizmem i antypolskością. Nadruki często są w kilku językach, ale chyba nigdy w języku polskim, chociaż Polacy dominują wśród turystów z zagranicy odwiedzających te ziemie. Widokówki te często fałszują prawdę historyczną, tj. o polskości tych ziem i z premedytacją ukrainizują polskie nazwiska. Np. na pocztówce z pomnikiem Adama Mickiewicza we Lwowie w tekście angielskim i francuskim nazwisko polskiego wieszcza jest podane jako „Mickewych”, a nazwisko wykonawcy pomnika, polskiego rzeźbiarza, urodzonego w Szczakowej (Jaworzno), a więc na ziemiach etnicznie polskich, Antoniego Popiela, nie tylko zniekształcono na „Popel”, ale dodano do niego – i to na początku! – jakiegoś nikomu nieznanego Parszczuka, co ma wskazywać na to, że głównym wykonawcą pomnika był nieznany nikomu do tej pory Ukrainiec Paraszczuk. Oczywiście jest to wierutne kłamstwo i typowy przykład na zacieranie przez Ukraińców polskości tych ziem. Innym przykładem na łajdacką antypolską robotę Ukraińców – zacierania śladów polskości we Lwowie jest „odpolszczenie” przez nich wielkiego malarza polskiego Henryka Siemiradzkiego, autora wspaniałych kurtyn w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie (1894) oraz w polskim do 1939 roku Lwowskim Teatrze Opery i Baletu (1901), pochowanego na Skałce u krakowskich paulinów, który we Lwowskiej Galerii Obrazów figuruje w dziale malarstwa… rosyjskiego! („Kurier Galicyjski” 30.10.2011). Wolą lepiej nazywać go malarzem rosyjskim, aby tylko nie polskim.

Jak Ukraińcy fałszują historię polskiego Lwowa i w ogóle Małopolski Wschodniej, Wołynia i dawnych ziem ukrainnych Rzeczypospolitej można się przekonać czytając w Internecie ukraińską Wikipedię. Kłamstwo goni kłamstwo, półprawda goni półprawdę, mit goni mit. Z prawdziwych (etnicznych i urodzonych na ziemiach czysto polskich) Polaków robi się Ukraińców albo nieokreślonego pochodzenia etnicznego lwowian czy Galicjan, albo chociażby „uczonych polskich i ukraińskich”, jak w przypadku wielkiego matematyka polskiego o światowym uznaniu Stefana Banacha (1892-1945) – urodzonego w Krakowie w rodzinie polskiej i do śmierci uważającego się wyłącznie za Polaka, tylko dlatego, że od 1922 roku był profesorem Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, w którym, nawet podczas okupacji sowieckiej Lwowa w latach 1939-41 wykładał po polsku.

Z kolei w ukraińskim programie radia etnicznego 3EA w Melbourne (Australia) w tydzień po wyborze kard. Karola Wojtyły na papieża Jana Pawła II w październiku 1978 roku powiedziano, że „nowo wybrany papież faktycznie nie jest Polakiem, a tylko Ukraińcem, gdyż jego dziadek nazywał się Worotyło i pochodził spid Lwiwa”. Ukraiński dziennik „Deń” napisał tuż po śmierci Jana Pawła II, że mieszkańcy Lwowa „odczuwają prawie rodzinny związek z papieżem. Tym większy, że matka Karola Wojtyły pochodziła z ukraińskiej rodziny Kaczorowskich”. Wcześniej, podczas pielgrzymki Jana Pawła II na Ukrainę w 2001 roku, jeden z lwowskich dzienników informował: „Mama Jana Pawła II była Ukrainką”. Tę bajkę powtórzył także prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko podczas spotkania z dziennikarzami polskimi w Kijowie w kwietniu 2005 roku, przy głuchym milczeniu najpierw ze strony dziennikarzy, a potem historyków polskich. Tymczasem specjalnie przeprowadzone śledztwo w sprawie korzeni matki papieża Jana Pawła II (pisano także o litewskim, słowackim i żydowskim pochodzeniu matki papieża) wykazało, że Emilia Kaczorowska-Wojtyłowa była całkowicie etniczną Polką (Milena Kindziuk „Matka Jana Pawła II – tajemnicze pochodzenie?” Rzeczpospolita 18.4.2014).

Pełno podobnych banialuków produkują Litwini. Tak nacjonaliści ukraińscy i litewscy mają wspólny cel, którym jest doprowadzenie do odpolszczenia ziem polskich, które moralnie ciągle okupują oraz „moralnego upadku Polski”, o którym już ponad sto lat temu pisało pierwsze nacjonalistyczne pismo litewskie „Auszra” (1883-86). Ten „moralny upadek Polski” nastąpi, według Litwinów (i Ukraińców w kontekście ukraińskim), „po stracie na rzecz Litwinów… takich pisarzy jak Mickiewicz, Kraszewski, Syrokomla i inni. Wówczas Polska nie będzie niczym godnym szacunku, zarówno we własnych oczach, jak i za granicą” (Jerzy Ochmański „Historia Litwy” Wrocław 1967, s. 189). Dlaczego Litwini wznieśli Mickiewiczowi pomnik w Wilnie z litewską pisownią jego nazwiska? Tylko i wyłącznie dlatego, aby odebrać go Polakom!

Jak widać wielu Polaków, w tym także i polski rząd i polski Kościół katolicki, pomaga Ukraińcom i Litwinom zrealizować plan „moralnego upadku Polski”.

Marian Kałuski
(Nr 164)