Dodano: 26.09.20 - 17:56 | Dział: FAKTY CIEKAWE LECZ MAŁO ZNANE - Marian Kałuski

KORESPONDENCJA


KWORUM i wolność słowa

Aby zilustrować przekonania Voltaireʼa na temat wolności słowa angielska pisarka Evelyn Beatrice Hall w swojej biografii o nim ukuła następujące zdanie: Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć. Natomiast w XX wieku filozof amerykański Noam Chomsky stwierdził: „Jeśli wierzysz w wolność słowa, wierzysz w wolność słowa dla poglądów, które ci się nie podobają”.
Redaktor KWORUM Zbigniew Skowroński udowodnił czarno na białym, że powyższe słowa nie są dla Niego martwą literą, że KWORUM służy prawdzie i sprawie wolności słowa.
Zbigniew Skowroński jest nie tylko prawdziwym patriotą polskim, co potwierdzają materiały zamieszczane w KWORUM i nie tylko praktykującym katolikiem, ale także obrońcą wiary.
Zajmuję się historią Polski i Polaków na świecie, o czym dobrze wiedzą Czytelnicy KWORUM. Moim hasłem jako autora tekstów historycznych jest: Prawda nade wszystko.
Niestety, prawda często boli, gdyż, jak powiedział Pan Jezus: „Nikt z was nie jest bez winy”, czyli często grzeszymy. Nawet niektórzy święci zanim weszli na drogę prowadzącą do Boga byli grzesznikami.
I tu mam pytanie: czy będąc katolikiem i obrońcą wiary, a pisząc biografię jednego z takich świętych przez swoją przesadną pobożność mam prawo pominąć w tej biografii niechlubne wydarzenia w jego życiu?
Dla mnie odpowiedź na to pytanie jest jedna: nie mam prawa. Dlaczego? Z tej prostej przyczyny, że tak postępując stałbym się norwidowskim „milczącym faryzeuszem”, osobą, która prawdą historyczną dowolnie manipuluje.
Święty papież Jan Paweł II był takim samym człowiekiem, jakim my wszyscy jesteśmy i zgodnie ze słowami Pana Jezusa mógł czy może nawet błądził w jakiejś sprawie. Bo przecież to takie ludzkie. Kto z nas w życiu nie błądził i to zapewne nie raz?
Wiem bardzo dobrze, że redaktor Zbigniew Skowroński jest człowiekiem, dla którego papież Jan Paweł II jest nie tylko świętym, ale i świętością, osobą której on oddaje wyjątkową cześć i szacunek.
Dlatego, wierzę, że kiedy wysłałem mu do druku moją pracę „Litewski Kościół katolicki w szponach Szatana”, w którym krytykuję papieża Jana Pawła II za niektóre pociągnięcia i decyzje, redaktor Skowroński był zakłopotany i wolał by, aby ten tekst nie był Jemu wysłany. Ale jak wiem, nie miał wątpliwości co do tego, że jak go otrzymał to musi opublikować właśnie w imię prawdy i wolności słowa, które szanuje tyle samo co papieża Jana Pawła II.
Jestem Mu za to wdzięczny.
Oby takich Polaków i katolików było jak najwięcej.

Marian Kałuski


Nic już Polski i naród polski nie uratuje

Od 2019 roku przewodniczącą Komisji Europejskiej jest Ursula Gertrud von der Leyen, niemiecka polityk, działaczka Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU), posłanka do Bundestagu, w latach 2005–2009 minister ds. rodziny, osób starszych, kobiet i młodzieży, od 2009 do 2013 minister pracy i spraw społecznych, w latach 2013–2019 minister obrony.
W artykule Jana Fiedorczuka pt. „Niebezpieczne tezy Ursuli von der Leyen” (DoRzeczy.pl 20.9.2020) czytamy, że Ursula von der Leyen właśnie zaprezentowała swoją wizję Europy. To Europa traktująca suwerenne państwa narodowe jako zbędne obciążenie. Dlatego właśnie szefowa KE mówi o głosowaniu większością kwalifikowaną, o unijnej płacy minimalnej, o wprowadzeniu standardów LGBT na terenie całej UE. Jej marzeniem jest wielkie, jednolite unijne imperium, w którym tylko brukselskie lewicowe elity, będą decydować o losach Europy. I podczas tego wystąpienia wprost wywołała Polskę do tablicy. Jeżeli z jej wystąpienia odsączymy całe pustosłowie o jedności, sile i wytrwałości itd., to wyróżnić można trzy szczególnie istotne kwestie dla Polski: rewolucję obyczajową, kwestie ustrojowe oraz ochronę środowiska. Zaatakowała występujące w Polsce tzw. „wolne strefy od LGBT”, mówiąc: Chcę postawić sprawę jasno. Strefy wolne od LGBT to strefy wolne od ludzkości, od wartości humanistycznych i nie ma dla nich miejsca w naszej Unii – grzmiała polityk. Chce doprowadzić do tego, że „dzieci par jednopłciowych” będą uznawane na terenie całej Unii, a walkę z mową nienawiści rozszerzyć na wszystkie formy przestępstw z nienawiści i mowy nienawiści. Czyli po prostu chce wprowadzenia cenzury na każdy przejaw krytyki skierowany względem środowisk radykalnej lewicy. Punkt pierwszy jej planu w istocie sprowadza się do pogwałcenia traktatów, na których ufundowano Unię, a które nie pozwalają Komisji na ingerowanie w ład prawny państw członkowskich i odgórne narzucanie np. definicji małżeństwa czy prawa adopcyjnego. Gdyby Komisji udało się przeforsować takie prawo, to mielibyśmy prawdziwą rewolucję ustrojową w UE. Bo to nie dotyczyłoby tylko kwestii LGBT, one stanowiłyby jedynie pretekst do dalszego podważania suwerenności państw członkowskich. Skoro zrobiono by pierwszy krok, to wszelkie dalsze wyłomy byłyby już jedynie kwestią do negocjacji. Wiadomo przecież, że adopcja to byłby początek – równie dobrze KE może ustalać wysokość podatków, decydować o kwestii aborcji czy budżecie armii państw członkowskich. Dlaczego nie? Jeżeli utworzy się precedens, to każde kolejne nakazy będą już jedynie kwestią czasu. Powtórzmy – zgoda na to, że KE decyduje o definicji małżeństwa czy prawa adopcyjnego w państwach członkowskich nie sprowadza się wyłącznie do sprawy LGBT. Stawką jest tutaj decyzyjność narodów europejskich.
Jeśli chodzi o punkt drugi, to Niemka chce doprowadzić do wprowadzenia w Parlamencie Europejskim
głosowania większością kwalifikowaną i wyraźnie zaznaczyła, że ma to dotyczyć CO NAJMNIEJ wdrażania sankcji (jak zgaduję również wobec państw członkowskich, które gwałcą „prawa człowieka”), a zatem jest to plan minimum, który w przyszłości ulegnie odpowiedniemu rozszerzeniu. Jednocześnie chce zwiększenia celu redukcji emisji gazów cieplarnianych do 2030 r. z 40 proc. do co najmniej 55 proc., co jest bardzo niebezpieczne dla polskiej gospodarki – może ją po prostu zrujnować i o to Niemce i niektórym zachodnim państwom w Unii chodzi. Bowiem Polska wyrasta dla nich na konkurenta. I szczerze przyznała, że ta wielka, ogólnokontynentalna strategia nie będzie miała żadnego wpływu na klimat planety, jeżeli nie dołączą do niej Chiny i USA – a te nie dołączą! Tym samym potwierdziła, że chodzi jej o zniszczenie polskiej gospodarki. Von der Leyen zaznacza, że Unia Europejska „zajmie się więc wszystkim”, co jej leży na wątrobie. Bowiem ambicją Unii jest faktycznie zająć się „wszystkim”. Byle tylko suwerenne państwa miały jak najmniej do powiedzenia. Fiedorczuk pisze dalej: Dodajmy, że PE przyjął specjalną poprawkę, która zakłada obcięcie środków z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji, który przeznaczony będzie na wsparcie regionów uzależnionych od węgla w przejściu do tzw. zielonej gospodarki. Cięcie ma wynosić 50 proc. i będzie dotyczyć państw, które nie przyjmą krajowego celu neutralności klimatycznej do 2050 r. A zatem kolejne bezpośrednie uderzenie w Polskę. Z przemowy von der Leyen wyłania się obraz Unii, która ma zdobywać kolejne kompetencje i po cichu wkraczać w pole działań państw narodowych. Jest to całkowite pogwałcenie zasady subsydiarności, która winna być fundamentem każdego dobrze zorganizowanego bytu politycznego (zgodnie z tą zasadą każdy szczebel władzy realizuje jedynie te zadania, których nie jest w stanie wykonać szczebel poniższy, co gwarantuje samorządność, a ludziom ochronę przed wszechmocnym Lewiatanem). Czy to w postaci napomknień o ogólnoeuropejskiej płacy minimalnej czy też sugestii dotyczących konieczności „dokończenia pokoleniowego projektu”, jakim jest euro, czy planów dot. Europejskiej Unii Zdrowotnej – Komisja chce, by UE przejmowała kolejne kompetencje. Unia ma się rozwijać, to narody mają się zwijać. Ton w jakim było ujęte całe przemówienie, pokazywało ewidentnie, że szefowa KE widzi samą siebie w roli nauczycielki, która będzie egzaminować i oceniać uczniaków, jakimi są państwa członkowskie. O ile przez lata słyszeliśmy frazesy o dialogu, o dobru wspólnym itp., to akcenty w przemówieniu przewodniczącej Komisji zostały zupełnie inaczej rozłożone – to Komisja Europejska jest ostatecznym suwerenem w Europie, który będzie „wykrywał problemy i znajdował rozwiązania”. Po drugie, nie można oceniać przemówienia von der Leyen w oderwaniu od szerszego obrazu. To jest jedynie wierzchołek góry lodowej, etap na długiej drodze, którą unijne elity (przy poklaskiwaniu pożytecznych idiotów z państw członkowskich) od lat podążają. Przecież to właśnie w ciągu ostatnich kilku dni Parlament Europejski przyjął rezolucję, która uderzała w Polskę właśnie na tle praworządności. Ciężko nie powiązać obu wydarzeń. Zarówno rezolucja, jak i przemówienie von der Leyen nie mają bezpośrednich skutków politycznych czy prawnych, ale to kolejny krok, kolejna cegiełka, którą będzie można w przyszłości wykorzystać, przy obcinaniu funduszy europejskich. Szefowej Komisji Europejskiej marzy się jednolite prawnie i światopoglądowo, scentralizowane imperium europejskie. I nie ma co ukrywać – nie jest sama. To marzenie wydaje się łączyć znaczną część unijnych elit. Von der Leyen w swoim przemówieniu przypominała, że „różnorodność jest istotą człowieczeństwa”, ale w rzeczywistości ona sama jest zadeklarowaną przeciwniczką wszelkiej różnorodności. Unia ma być całościowo zrównana pod wytyczony wzorzec. Wszystko co będzie wystawać ponad, jest do przycięcia.
Dla mnie nie ulega wątpliwości, że wcześniej czy później Unia zrealizuje przedstawione plany przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen. Los Polski wydaje się być przesądzony niezależnie od tego czy Polską jeszcze przez 10 lat będzie rządziło PiS czy Platforma Obywatelska lub coś podobnego. Biurokraci brukselscy postawią na swoim. Polska i inne nowe kraje UE zostaną całkowicie podporządkowane jednolitemu prawnie i światopoglądowo, scentralizowanemu imperium europejskiemu (Unii Europejskiej). I święty Boże już nam nie pomoże. Kto ma wątpliwości co do tego ten buja w obłokach. Jesteśmy świadkami ostatnich lat niepodległej Polski i zapowiadanego upadku narodu polskiego. Po prostu Polacy przestaną być Polakami. Co najwyżej jakaś część ludzi mieszkających nad Wisłą będzie posługiwać się ciągle (ale na jak długo?) językiem polskim. Niepodzielnymi panami nowego Nadwiślańskiego Kraju będzie Berlin z Paryżem wspomagani przez lewactwo kilku państw zachodnioeuropejskich. Sprawdzi się marzenie Adolfa Hitlera o Niemczech panujących nad prawie całą Europą.
Wielka Brytania przewidziała taką sytuację i wyszła z Unii. Wyszła, bo mogła sobie na to pozwolić. Polska/Polacy jakby chcieli nawet wyjść z Unii, to ich po prostu na to nie stać. A nawet jakby się to Polakom udało, to Bruksela będzie robiła wszystko, aby wolną Polskę niszczyć i ewentualnie zniszczyć gospodarczo.
I tu postawny śmiało pytanie: czy Polacy za cenę wolności zgodzą się żyć w nędzy, dołączyć do krajów trzeciego świata? Obawiam się, że wybiorą kromkę chleba. Jestem pesymistą dlatego, że na bezkrytycznych zwolenników UE, czyli na Trzaskowskiego zagłosowała już dzisiaj, kiedy Polakom nie brakuje chleba, połowa mieszkańców znad Wisły. Poza tym wiara katolicka nie cementuje już narodu polskiego. Tylko 47 proc. Polaków zalicza się do grona wierzących i praktykujących regularnie (Polsat News 8.6.2020).
Matka Boska w Fatimie w 1917 roku zapowiedziała zniknięcie niektórych narodów w Europie. Obawiam się, że na tej liście jest także naród polski. Bo jego polskość stoi dziś na kruchych nogach. Dzisiaj niewielu Polaków oddało by życie za Ojczyznę. Bo jej nie szanują, co potwierdzają codzienne wydarzenia rozgrywane w Polsce. Niestety!


„Solidarność” i ja

Jest takie powiedzenie, że tylko ludzie nic nie znaczący nie mają wrogów. Ale tak naprawdę, to chyba nie ma ani jednego człowieka, który nie miałby chociażby jednego wroga.
Nie jestem osobą z pierwszych stron gazet. Ale że coś w ogóle robię to mam swoich wrogów. Nawet wśród czytelników KWORUM jest kilka osób, które są mi nieżyczliwe, a nawet mnie nienawidzą. No cóż, to takie ludzkie: mamy przyjaciół i wrogów i z tym musimy żyć i się godzić. Nie znaczy to jednak, że musimy ze spokojem przyjmować każdy cios. Mamy prawo walczyć o swoje dobre imię, jeśli ktoś w sposób złośliwy chce nam szkodzić.
Niedawno niejaki „Perth” (czytaj Włodzimierz Wnuk, bo w tym tekście sam się zdekonspirował, z Australii) w KWORUM (był to komentarz po pewnym artykule) napisał złośliwie, bo akurat teraz nie miał o co innego się do mnie przyczepić: „…Centrala w Brukseli, jak dopiero teraz wiemy - kierowana była wówczas przez agenta TW Milewskiego. Cyt za: "Jest fajnie i wesoło, prawie jak w Polsce" (Wirtualna Polonia). J/w: "Na prelekcję M. Chojeckiego, przyszło paru z AIPA-y oraz Monika Wiench i Grażyna Pławska. "Wybitny historyk" Kałuski stchórzył, bo mógłbym go przydybać…”.
Otóż nie bałem się żadnej konfrontacji z jakimś tam Wnukiem, który miał ambicje zostania „liderem” Polonii australijskiej, do czego w ogóle się nie nadawał przez swój zamordyzm. Nie byłem na spotkaniu z Milewskim, bo „Solidarność” jako taka nigdy mnie, jako od dawna mieszkańca Australii, głębiej nie interesowała. I dlatego nic nigdy o niej nie pisałem. Cieszyłem się jedynie z tego, że powstała i że przyczyniła się w dużym stopniu do obalenia komunizmu w Polsce. Człowiek po prostu nie jest w stanie wszystkim dogłębnie się interesować. A poza tym zraziło mnie zachowanie wielu członków czy niby członków „Solidarności”, którzy wyemigrowali do Australii. Walczyli z komuną, a sami w zachowaniu byli i są komuchami, a sporo z nich znalazło się na Liście Wildsteina, jako współpracownicy SB. Wielu z nich było kombinatorami i złodziejami. Popsuli dobrą opinię Polakom w Australii, do której przyczyniła się powojenna emigracja. Doszło do tego, że szereg fabryk, jak np. Wunderlich w Sunshine zamieściło informację, że nie przyjmują Polaków do pracy.


Czy Kałuski jest kochankiem komunistycznych Chin?

Inny facet, który podpisał się Jacek Socha, w komentarzu pod innym moim artykułem w KWORUM skorzystał z okazji, aby mnie ponownie zaatakować pisząc (17.9.2020): „…z ochotą przystąpił pan do Towarzystwa Przyjaźni Australijsko-Chińskiej, czyli miłuje pan jako twórca, Polak i katolik... dyktaturę jednego z najbardziej betonowych komunizmów…”.
O co tu chodzi? Czy ja naprawdę jestem miłośnikiem komunistycznych Chin?
W Hongkongu i na Tajwanie byłem już w 1968 roku. Na Tajwanie po przypłynięciu do portu Keelung niedaleko stolicy – Tajpei miałem kłopot z zejściem na ląd, gdyż Tajwan, rządzony przez Czang Kai-szeka był w stanie wojny z komunistycznymi Chinami lądowymi, a ja miałem paszport wystawiony przez władze PRL. Dopiero po rozmowie z jakąś tam szyszką wypuszczono mnie na ląd, gdyż udowodniłem, że jestem stałym mieszkańcem antykomunistycznej Australii. Byłem pierwszą a może i jedyną osobą z PRL-owskim paszportem, której pozwolono na pobyt na Tajwanie. W swoim PRL-owskim paszporcie na pewno jako jedyny Polak mający taki paszport mam pieczątkę „wstępu” przybitą na Tajwanie.
Dokładnie 20 lat później postanowiliśmy z żoną wybrać się do „nowych” Chin. Było rok 1988 i Chiny po krwawej rewolucji kulturalnej zapoczątkowanej przez Mao Tse Tunga – jak wówczas się mówiło po polsku, a obecnie Mao Zedonga otworzyły się na świat – na kapitalizm; jednocześnie przyznano narodowi więcej swobody. Cały świat przyjął to z zadowoleniem. Pierwsi turyści zaczęli przybywać do Chin. Wśród nich byłem i ja z żoną. Jednak wciąż było to państwo komunistyczne i w tamtym roku nie całkiem otwarte dla wszystkich ludzi. Trzeba było mieć wizę, aby wjechać do Chin. A wizy wydawane były pod kontrolą chińskiej bezpieki. I to według jej widzi mi się. Jednemu dali, innej osobie nie (podobnie było w Rosji, kiedy w 2008 r. przypłynąłem na Kamczatkę: jednych wypuszczano na ląd, a innych, i to dużo osób, nie – chyba wyłącznie dla zabawy, a kogo wpuszczono częstowano kieliszkiem wódki i kanapką z prawdziwym rosyjskim kawiorem – jadłem go wówczas pierwszy i ostatni raz, bo w Australii trzeba być milionerem, aby móc go sobie kupić: jakieś 30 lat temu u Mayera w Melbourne kilogram tego kawioru kosztował aż 800 dolarów, czyli dzisiaj chyba 5, 6 czy 7 razy więcej). Dlatego, aby mieć pewność, że będziemy wpuszczeni do Chin – do Kantonu i prowincji Guangdong przez Hongkong doradzono nam zapisanie się na członka działającego w Australii Towarzystwa Przyjaźni Australijsko-Chińskiej. Przypominam, to było 32 lata temu i Chiny były wtedy inne niż są dzisiaj. Wierzono w demokratyzację Chin. I jeśli dzisiaj nadal istnieje Towarzystwo Przyjaźni Australijsko-Chińskiej, to dzisiaj należą do niego chyba jedynie lewacy.
Chinami i Polakami w Chinach interesowałem się od młodych lat, czego najlepszym dowodem jest wydrukowany w londyńskich „Wiadomościach” z 1 lipca 1973 r. mój artykuł pt. „Polska sinologia”. No i kocham chińską kuchnię, na najbardziej moją ulubioną potrawą jest „kaczka po pekińsku”. A w planie miałem napisanie książki o Polakach w Chinach. Ukazały się dwie: „Polacy w Chinach” Pax, Warszawa 2001 i „Polska-Chiny 1246-1996” Verbinum, Warszawa 2004, które zostały bardzo pozytywnie przyjęte przez sinologów i historyków. Liczyłem na to, że takie członkostwo otworzy przede mną archiwa chińskie.
Już od wielu lat nie mam nic wspólnego z Towarzystwem Przyjaźni Australijsko-Chińskiej, a tym bardziej z dzisiejszymi niebezpiecznymi dla świata Chinami, rządzącymi od kilku lat przez i wrednego komunistę, i szowinistę chińskiego - Xi Jinpinga.
Trzeba znać prawdę, aby móc zabrać głos, a tym bardziej kogoś potępiać.


Czy Matka Boska jest Królową Polski?

Wśród moich antagonistów w KWORUM jest jeszcze tzw. „Oleńka”, wyjątkowo złośliwa osoba. Czepia się mnie o wszystko, a przede wszystkim o to, że nie uważam, że Matka Boska jest Królową Polski.
Pisałem już kilka razy, że jestem katolikiem i byłem, jak każdy inny Polak, wychowany w kulcie maryjnym.
Co dzień z rana się modlę i zawsze odmawiam „Zdrowaś Mario”, bo Matka Boska, jak sama nazwa wskazuje, jest Matką Boga. I chociażby dlatego należy się Jej nasza cześć.
Ale co innego jest oddawanie czci Matce Boskiej, a co innego uważanie Ją za Królową Polski. Bóg jest Królem Świata, a Chrystus Królem Narodów. Tak samo Matka Boska nie może być jedynie Królową Polski, a tak to pojmują mało uświadomienie w tej sprawie Polacy. Jeśli Matka Boska jest jakąś królową to uważam, że jest jedynie Królową chrześcijaństwa czy ewentualnie Kościoła katolickiego. Ogłaszanie matki Boskiej przez jakiś naród swoją królową pachnie nacjonalizmem, wręcz szowinizmem, które w chrześcijaństwie nie mają racji bytu. Niestety tak jest i dlatego Polacy uważają, że Matka Boska jest ICH i tylko ich królową, Ukraińcy, że jest ICH hetmanką, a Rosjanie, że dzięki wstawiennictwu Matki Boskiej przepędzili Polaków z Moskwy w 1612 roku. Polacy nie wiedzą, że za SWOJĄ i także tylko swoją królową uważa Matkę Boską kilka innych narodów m.in. Portugalczycy. Powtarzam, nacjonalizm nie ma miejsca w chrześcijaństwie. I dlatego, chociaż to pięknie się słyszy, Matka Boska nie jest Królową Polski. Tym bardziej, że kto zna tragiczną historię Polski od połowy XVII wieku po dzień dzisiejszy, ten nie znajdzie w niej potwierdzenia żadnej opieki nad Polską ze strony Matki Boskiej. I ten fakt zapoczątkował moją niewiarę w to, że Matka Boska jest Królową Polski, królową rzekomo dbającą o jej dobro – bo tak nam się wmawia. Bo to zwykłe pokpiwanie z naszej tragicznej historii. Sam Kościół naucza, że nad historią czuwa Bóg, że jest ona tylko w Jego rękach. Niczyich innych. Nie ma żadnego wstawiennictwa Maryi. Wszak nie kto inny jak Chrystus w Kanie Galilejskiej powiedział Swojej Matce: „Kobieto, nic ci do tego”.
Mam nadzieję, że tę sprawę klarownie wyjaśniłem, że nie będę musiał do niej wracać.
No i moja końcowa uwaga: Nie mam nic przeciwko temu, jeśli ktoś uważa Matkę Boską za Królową Polski. Mamy prawo wierzyć we wszystko w co chcemy. A tolerancyjne osoby powinny to akceptować. A więc, także moją opinię na tę sprawę. Plucie jadem niczego nie zmieni. Źle świadczy tylko o tym, kto tak postępuje. Szczególnie jeśli uważa się za chrześcijanina.


Życie z koronawirusem w Melbourne

„Walka” z koronawirusem w australijskim stanie Victoria, gdzie mieszkam, wygląda tak: różne uciążliwe ograniczenia wprowadzono już 6 miesięcy temu, a od 3,5 miesiąca jesteśmy więzieni w domach. Wolno nam jeździć do sklepów z żywnością i do apteki w promieniu 5 km od domu (policja każdego dnia łapie dziesiątki osób, co puścili się dalej, a kara wynosi aż 1600 dolarów!!!!! Wszystkie inne sklepy są zamknięte, fryzjerzy i pralnie oraz restauracje, kina, dzieci i młodzież uczy się przez Internet. Wyglądamy jak małpy. Nie można odwiedzać rodzin mieszkających dalej niż 5 km (to my: od 6 miesięcy nie może-my ich odwiedzać, a oni nas – przepadły wszystkie urodziny i imieniny czy brać udziału nawet w pogrzebach i to najbliższych osób! Nie możemy nawet odwiedzać sąsiadów. Właściwie nic nie można robić. 17 października będzie 50-ta rocznica naszego ślubu – bez rodziny i nigdzie sami nie możemy pójść. „Wizyty” u lekarza tylko przez telefon; o leczeniu chorego zęba – zapomnij. Godzina policyjna obowiązuje od 21 do 5 rano. Mamy najsroższe restrykcje z wszystkich państw na całym świecie, a przecież Australia w porównaniu z prawie wszystkimi państwami jest prawie bez koronawirusa (np. wczoraj w Wiktorii odnotowano 11 zachorowania i 2 zgony, a ci co dotychczas zmarli to w 90% ludzie w mający ponad 80 lat, a częściej 90, sporo miało ponad 100 lat!). Po prostu mamy dobrze świśniętych polityków. Niech ich weźmie jasna cholera. Więzieni w domach mamy być co najmniej do 26 października, a nasz głupi premier (Wiktorii kawał lewicowca) śpiewa, że może do Bożego Narodzenia! Można zwariować, bo to jest wielkim utrudnieniem w normalnym funkcjonowaniu i pracy. W sklepach są długie kolejki, bo właściwie czynne są tylko supermarkety, a do nich co jakiś czas wpuszczają pewną ilość ludzi. Przez zamknięcie nas w domach trzykrotnie wzrosły wypadki przemocy domowej i zachorowania na choroby psychiczne. Jesteśmy źli bo to przez głupotę naszego premiera (stanu Wiktoria) i minister zdrowia mamy to pieskie życie, gdyż wpuścili do Australii bardzo dużo zakażonych Hindusów przybyłych z Indii, który mieli przechodzić kwarantannę w hotelach pilnowanych przez innych Hindusów, którzy wypuszczali ich bezprawnie na miasto i uprawiali z chorymi seks, co bada teraz specjalnie powołana komisja.
Oczywiście trzeba zwalczać tę niby pandemię, ale mądrze, a nie przez walenie ludzi obuchem w głowę.
Eksperci ekonomiczni mówią, że nasz stan - to zamknięcie w domach będzie kosztowało 110 miliardów dolarów, 79 tys. ludzi już straciło pracę, 400 tys. miejsc innych jest zagrożonych, tysiące sklepów i innych biznesów już się nie otworzy, kilkaset tysięcy rodzin przez brak zarobków (otrzymują marne bez-robocie) zbiedniało i odbudowa ekonomii Wiktorii może potrwać co najmniej 7 lat. Szczęście, że Australia jest taka bogata i da sobie radę.
Kiedy to napisałem jednemu z moich znajomych w Warszawie – profesorowi Uniwersytetu Stefana Wyszyńskiego tak to skomentował: „Bardzo dziękuję za tak bardzo interesującego maila, który jest świadectwem rozbudowy totalnego sytemu o zasięgu globalnym. W Polsce nie ma takich rygorów jak godzina policyjna, areszt domowy, czy zakaz poruszania się, ale reżim sanitarny obowiązuje nadal - nakaz chodzenia w kagańcach w sklepach i środkach komunikacji masowej i in.”


Najpiękniejszy kraj w Europie

Polska jest moim krajem rodzinnym i pierwszą moją Ojczyzną. I chociażby tylko dlatego dla mnie będzie zawsze ładnym kraje. Z tym, że ładnym jest niezależnie od tego.
Jednak nie byłbym szczery, gdybym powiedział, że jest najpiękniejszym krajem w Europie.
W Europie nie byłem tylko w Irlandii, Islandii, Serbii, Czarnogórze, Macedonii, Bułgarii, Rumunii oraz na Ukrainie. Tak, tak kochając Kresy i tyle pisząc o nich w artykułach i książkach, nie byłem we Lwowie i nigdy do niego nie pojadę. A nie byłem dlatego, że obawiam się, że widząc UKRAIŃSKI dziś Lwów pękło by mi serce z rozpaczy, że Polska/Polacy utracili to tak bardzo arcypolskie miasto.
Byłem więc w 35 europejskich krajach. Niektóre zwiedziłem lepiej, inne gorzej. W szeregu krajach byłem kilka razy, jak np. w Anglii – 7 razy, w Austrii, Francji i Włoszech – 5 razy, w Niemczech i Watykanie – 4 razy, w Czechach i Szwajcarii – 3 razy, w Grecji, Hiszpanii, Rosji, Słowacji i na Węgrzech – 2 razy; w pozostałych krajach jeden raz.
Z tych wszystkich zwiedzonych przeze mnie krajów uważam, że najpiękniejsze są… Włochy. Tak, Włochy. Tam wszystko jest piękne: krajobrazy – góry, wybrzeża morskie, miasta i miasteczka, i ich bogata architektura, przyroda śródziemnomorska. A poza tym wszystko to jest prawie na każdym kilometrze. A jest to kraj obszarowo równy Polsce. A więc duży. Pięknymi, a nawet dużo większymi krajami od Włoch są Francja i Hiszpania. Ale tam nie ma cudów prawie na każdym kilometrze. Np. hiszpańską Kasytlią jedzie się nieraz setki kilometrów i niczego pięknego dla oka nie ma (np. ponad 300 kilometrowa droga z Madrytu do Kordoby – po drodze tylko jedno cudo – Toledo). Pokochałem Włochy od kiedy w 1964 roku jechałem pociągiem z Wiednia do Genui, a z okna pociągu roztaczały się odbierające dech piękne widoki w obu krajach. Bo droga kolejowa prowadziła przez cudowne Alpy. A ja kocham góry od 11 roku życie, kiedy to mieszkałem w górach i po nich się wałęsałem – one są najpiękniejsze na świecie. I powiem brutalnie, że kraje bez gór nie są dla mnie naprawdę ładne, chociaż Dania, Szwecja (ma trochę niskich gór, ale daleko od szlaków turystycznych), Finlandia, Białoruś, Litwa, Łotwa i Estonia mają także swoje uroki. Są to jednak głównie nieliczne miasta – stolice tych państw. Bo lasy i jeziora uważam za chleb powszedni, mieszkając wśród nich w Polsce – na Pomorzu Zachodnim. Najładniejszy jest Tallin. Stare Wilno to po prostu polskie miasto; i zresztą należy do polskiego obszaru architektonicznego – do historii polskiej architektury (przykre, że miasto nie jest nadal polskie, a jeszcze bardziej boli, że jest w rękach prawdziwych polakożerców). Po przyjeździe oczarowała mnie architektura Genui, czy raczej ta typowo włoska architektura, którą jestem zauroczony. Była wiosna – przyroda wracała już do pełnego życia, podczas gdy Polska była wtedy jeszcze ponura ze swoją marcową pogodą. A potem m.in. Wenecja, Neapol i Pompeje, a po drodze pierwszy raz widziane przeze mnie plantacje pomarańcz z już pomarańczowymi owocami, a potem Sycylia. No i winogrona, które jadłem w marcu. Prawda, że były bardzo drogie, ale nie odmówiłem sobie, bo je uwielbiam, kupując sobie aż cały kilogram. Także wszystkie inne moje podróże po Włoszech były cudowne i mieliśmy wszędzie, dzięki Bogu, szczęście z pogodą – nawet w Alpach i przecudownych Dolomitach (zdjęcia nie kłamią); tydzień później podróżowali tam nasi znajomi z Australii i narzekali jaką mieli fatalną pogodę – że nie mogli podziwiać piękna Alp, a po to przyjechali na urlop do Włoch. Zwiedziliśmy wiele dziesiątek najpiękniejszych miast włoskich od Alp po Sycylię. W szeregu miastach byliśmy kilka razy, np. w Rzymie i Wenecji 4 razy, we Florencji 3 razy i w kilkunastu innych miastach po dwa razy, m.in. w Neapolu, Bolonii, Padwie, Pizie, Genui, a z innych ciekawych miast byliśmy w Weronie, Ravennie, Sienie, Vicenzie, Mantui, Urbino, Cortina dʼAmpezzo, Rimini, Tivoli, Frascati, Casercie, Materze, Orvieto, Viterbo, Ascoli Piceno, Brindisi, Mesynie, San Giminiano, Vinci (gdzie urodził się Leonardo da Vici), Sorrento, San Marino, a nawet w cudownym i bardzo unikatowym przez swą architekturę miasteczku Alberobello nad Morzem Adriatyckim, w prowincji Bari, jak również w eksklawie włoskiej Campione d’Italia nad jeziorem Lugano wewnątrz szwajcarskiego kantonu Ticino. Byliśmy naprawdę w większości najciekawszych miejsc we Włoszech, przejeżdżając drogami włoskimi ładnych kilka tysięcy kilometrów. No i oczywiście byliśmy na Monte Cassino (2 razy), w Asyżu, Loreto, Ankonie, Bari, Como, Carrara, Rapallo, na wyspie Capri, byłem u stóp Wezuwiusza, pływałem po jeziorze Garda, jechałem przepiękną drogą ciągnącą się słynnym z pięknych widoków Wybrzeżem Amalfi, a wszędzie po drodze widzieliśmy całą masę oryginalnych miasteczek zbudowanych na skałach, itd., itd.
Nigdzie indziej tyle piękna (góry) i pięknych rzeczy (architektura, muzea) nie widziałem w Europie co właśnie we Włoszech. Dlatego dla mnie to najpiękniejszy kraj europejski.


List do premiera Wiktorii Daniela Andrews

Ecce politicus – Ecce tyrant (Behold the man) who can go to hell
Often, unfortunately too often, politicians are people who do not care about their country and its people but only about themselves and most of all about the power they have over other people.
A classical example of such a politician is the Premier of Victoria Daniel Andrews. Officially he is a socialist (ALP), however it seems that he is more of a communist. If this is true, he belongs to the worst sort of politicians such as Stalin or Mao Zedong.
Beyond any doubt, because it was proven (!) Daniel Andrews and his Health Minister Jenny Mikakos were mainly responsible for COVID-19 spreading in Victoria and for the death of over 700 people due to the virus. Their hands have the blood of these victims on them. Also, their ill management of the hotel quarantine scheme resulted in him ordering the imprisonment of almost 6 million people (!)six months ago and which is still in force till 26 of October 2020.
Officially he is claiming that he is doing this for our State’s wellbeing. Partly this is true. However, there are two sides to every story. The other story is, in which I believe, that by doing this he is fulfilling his greatest dream – the dream of real power over all people of Victoria. He is saying to himself: “Andrew, you see how powerful you are. As powerful as Stalin, Mao Zedong or Hitler”. And this feeling of joy is so strong that it gives our tyrant another pleasure – ejaculation into his pants. What power and pleasure together!
Yesterday, during the official Victorian hotel quarantine inquiry into the ill-fated hotels program he apologised to the people of Victoria for the mishandling of the pandemic by him and some of his ministers and other officials.
That they are villains is proven by the fact that during the Victorian hotel quarantine inquiry, all of them swore on the Bible to tell the truth, however they all lied that they did not know who decided to employ private firms to guard hotels with sick people with corona virus which resulted in the spreading of the virus among the people of Melbourne.
Obviously all or some of them took this decision. However, none of them had the courage and decency to acknowledge the truth. Of course, one of them lied on Bible and some of others if not all covered the villain by their conspiracy of silence.
Any lie goes on short legs. In order to save his job/power over Victorians, Daniel Andrews has stabbed in the back his Health Minister Jenny Mikakos. On Friday (25 Sep.) evidence has emerged throwing doubt over the sworn testimony given by Health Minister Jenny Mikakos on Thursday. She apparently lied on Bible to the official inquiry by saying that she canʼt remember who decided to employ private firms to guard hotels with sick people! Today the villain resigned as the Minister of Health and from Parliament. I believe that she should be also punished by the Court for her despicable lying, for insulting Victorians and for contributing to the tragedy suffered by the people of Victoria.
After the resignation Jenny Mikakos said that she is not only one guilty for the spread of the virus in Victoria. Guilty is also her BOSS!
Because of the stupidity and tyranny of our Premier, I and my wife could not visit my children and grandchildren since June, attend a funeral, five birthdays and we will not be able to celebrate with our family our 50th wedding anniversary. Also, I can’t visit my neighbours, go to any park, cinema, restaurant. Because of them I have lost six months of my life. And I do not see that the tyrant is truly sorry for our misery.
That is why I have a massage to our Stalin regarding his apology made on Friday: Go to hell where you truly belong and all your ministers and officials! Because all of you are good for nothing! Your work does not bring any good for Victoria.

Marian Kaluski,
Sunshine


Wiosna – piękna pora roku

Wiosna jest najpiękniejszą porą roku, bo świat po martwej zimie budzi się do życia. Kocham kwiaty i uważam, że są one najpiękniejszą rzeczą stworzoną przez Boga, który musiał być także ich pięknem zachwycony. Nawet polne kwiatuszki, jak się im dobrze przypatrzyć są co najmniej ładne, a czasami także piękne.
W Australii są ponoć najpiękniejsze na świecie kwiaty i ptaki. A wiosna akurat już do nas zapukała. Czuć ją w powietrzu i widzę ją w moim ogródku. To kila zdjęć z kwiatami z tego ogródka. Pierwsze zdjęcie to magnolia, a następne to azalie.







Marian Kałuski