Sobota 11 Maja 2024r. - 132 dz. roku,  Imieniny: Igi, Mamerta, Miry

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 06.01.08 - 18:06     Czytano: [1646]

Odkryjmy w sobie namiętność życia

Codziennie mijamy się na ulicy. Spoglądamy na siebie w oczekiwaniu na rutynowe zdarzenie, szukając miejsca w metrze, lub przepychając się w kolejce do autobusu. Widać i słychać nas niemalże w każdym sklepie, w zakątku najkrótszej ulicy, w najdalej od centrum położonej, londyńskiej dzielnicy.
W weekendowe wieczory, w gronie przyjaciół wypełniamy po brzegi polskie i angielskie puby, rozmawiając o tym jak ważny w naszym życiu, lub zupełnie nieistotny okazał się dla nas pobyt w Londynie. Z radością opowiadamy o swoich planach, sukcesach i awansach, skromniej przyznajmy się do niepowodzeń i przegranych. Poznajemy się i udajemy, że jesteśmy innymi ludźmi, lepszymi, gorszymi, z i z poza brytyjskiej kultury. Nawet jeśli czasem celowo, lub zupełnie nieświadomie uda nam się zataić naszą kulturową tożsamość, to i tak zdradzi nas pewna trudna do zatajenia, złożona cecha, wspólna całemu narodowi: charyzma i siła życia, umiejętność podjęcia walki, upartość, pracowitość i nieograniczona kreatywność w podejmowaniu nowych wyzwań. Jednym z przejawów społecznego ruszenia był przecież nasz przyjazd do Wielkiej Brytanii.

Zastanawiałam się ilu naszych Rodaków przyjechało na Wyspy, by polepszyć sobie i swoim bliskim jakość życia? Jaki odsetek z nich stanowią ludzie, którzy przybyli tutaj realizować własne pragnienia, godząc pracę z nauką, rodziną i domem, bezustannie szukając drogi do spełnienia? Kto zna prawdziwą liczbę tych, którzy decyzję o powrocie wciąż, odkładają na później, bo mimo wielu zaliczonych porażek, nie odważą się powiedzieć sobie „nigdy”? Drzemie w nich optymizm, potrafią dostrzec wokół siebie nadzieję a może nawet widzą o wiele więcej... ? Szarga nimi, włada, jak najsilniejszymi emocjami, wielka namiętność i wola życia, chęć kreowania i tworzenia, która w obliczu każdego dnia, jest tak ważna, jak każdy wdech i wydech powietrza. Obok nas żyją ludzie z pasją, wizją tworzenia, posiadający wyjątkowo sprawczą siłę działania. Przepełnia ich niezmierna w dzisiejszym świecie wiara, głębokie i absolutne przekonanie o czymś, czego nie można dowieść, sprawdzić, dotknąć, aby móc powiedzieć, że jest prawdziwe. Czemu tylko bezwarunkowo wierząc, przyznaje się prawo istnienia w kanonie najwyższych wartości, będąc przekonanym o tym, że jego świadectwo jest niepodważalne.

Marta jest entuzjastką, uwielbiała obiektyw. Kiedy ją poznałam, zaledwie w kilka sekund pojęłam sens słów T. Mertona, który z odwagą i przekonaniem mówił o tym, że „największym błędem człowieka jest to, że godzi się na zbyt mało”. W ciele młodej kobiety, matki dwojga małych dzieci zagościła ożywiona idea, podsycana zapałem i wielkim zamiłowaniem do realizowania swoich marzeń, wizji przyszłej rzeczywistości. Jej narzędziem pracy jest aparat fotograficzny. Najpierw zwykły, najprostszy, najtańszy, zakupiony za pierwsze, zarobione w małej cafeterii pieniądze. Podjęła wyzwanie, by z wielkim trudem i wyrzeczeniem odkładać każdy zarobiony funt. Miała swój cel, wizję i projekt, namalowane z wielkim rozmachem.

Z czasem, kiedy jej warsztat pracy wymógł na niej rozwój i nieustanne zgłębianie wiedzy, podjęła naukę w szkole i ponownym trudem zdobyła nowy, już dużo bardziej profesjonalny zestaw, podobny do tych, jakich używają zawodowcy do zarobkowania pieniędzy. Podczas pierwszych podróży po Londynie odkryła w sobie zaskakujące, dziwne, i bardzo intensywnie emocjonalne zaangażowanie w fotografowanie ludzi, mało uczęszczanych miejsc i mniej spopularyzowanych obiektów. Z wielkim namaszczeniem, równie dostojnym jak podczas wspaniałej uczty, szukała odpowiedniej strugi światła, która zechciałaby użyczyć blasku fotografowanemu obiektowi. Zanim zdecydowała się na potoczny “pstryk” z determinacją i cierpliwością wybierała najbardziej odpowiedni moment, by oprócz człowieka, budynku, pomnika przyrody, uchwycić, złapać jak szczęście, ich wewnętrzną głębię, uśpione przesłanie, które jak zaklęte, samo nie może wydobyć się na zewnątrz. Potrzebuje czyjejś pasji, silnego zamiłowania, jeszcze większej namiętności i miłości, fascynacji i stałego obcowania z obiektem zainteresowań, by jak tchnienie, wetknąć w nie iskrę życia.

Widziałam pełne zachwytu i nasyconych barw zdjęcia. Kuszące niczym obrazy wyjęte z pod pędzli mistrzów. Jedne przedstawiały krajobrazy a inne abstrakcje, które najpierw narodziły się w jej wyobraźni. Takie rzeczy z całą pewnością powstają pod czujnym okiem kogoś, kto kocha swoją pracę i nie oczekuje w zamian za nią wynagrodzenia. Nie trzeba znać się na fotografii, by dostrzec specyficzną inność, niezwykłość, jakiej nie znajdziesz oglądając dziesiątki innych zdjęć. Widać na nich wysiłek, celowość, zamierzone działanie, któremu obca jest przypadkowość. Czasami w nieskończoność wertujemy kartkami katalogów, przerzucając strony jak automat, aż wreszcie uda nam się znaleźć “coś”, co na długo przykuje nasz wzrok, porazi nasze spojrzenie. Pod tą niezwykłością kryje się zdecydowanie ciężka praca i talent, ale także i miłość rozumiana jako nieustająca fascynacja i sens życia. Tamte zdjęcia wyglądały jak plakaty rysowane wymyślnymi technikami, jak malowidła, kryjące w sobie liczne podkłady farby, niektóre nich chciały przemówić zawartymi w nich emocjami. Nie mogłam uwierzyć, że mam do czynienia ze zdjęciami, fotkami a jednak Marta spojrzała na Londyn oczami artysty, pokazując jaki jest barwny, różnorodny, tętniący życiem i jakim nastrojom ulegają w nim ludzie.

Postanowiłam z nią porozmawiać, zaspokoić swoją kobiecą ciekawość, ciekawość przeciętnego widza. Chciałam, aby uchyliła rąbka swojej tajemnicy, mimo, że nie brnęła ślepo w kierunku rozgłosu i sukcesu. Zadawałam jej bezpośrednie pytania o to skąd czerpie pomysły, czy opracowała swoje, schematyczne techniki, co jest ciekawego we wschodniej dzielnicy Newham, w której zdecydowała się zamieszkać razem ze swoją rodziną, aż wreszcie o to, skąd czerpie czas na szukanie tych wszystkich niezwykłych miejsc?

Poraziła mnie jej skromność, oszczędność w słowach oraz prośba o anonimowość. Zgodziła się tylko na opublikowanie jednego zdjęcia. Wybór okazał sie trudny do zniesienia. Poczułam niezwykłe rozdarcie między bogactwem i różnorodnością urodzaju. Najchętniej zabrałabym po kawałku każdego z nich, ale wtedy strzępki fotografii tworzyłyby prawdopodobnie, jedynie dla mnie logiczną całość. Uznała siebie za ślepego ucznia podążającego własną, drogą, której postanowiła pozostać wierna, mimo wielu, piętrzących się przeciwności losu. Powiedziała mi, że prawie wszystko jest godne sfotografowania, że wokoło jest mnóstwo przepięknych i interesujących rzeczy, trzeba na nie tylko zechcieć spojrzeć łaskawiej a potem wskazała palcem na stary miłorząb strojny od żółtych jak cytryna liści. Właśnie mijała go niewielka grupka przechodniów. Tuż obok bawiły się jej dzieci, trzy letnia Amelka i roczny Mikołaj. Zaraz potem zrobiła im zdjęcie. W kadrze powstał obraz, jak dziewczynka posypuje chłopcu głowę wachlarzowatymi liśćmi. Czyni to z taką radością i subtelnością, jakby polewała wodą jego włosy. Nad rozwianymi czuprynami maluchów przeleciał szarobiały gołąb, zwiastun pokoju i zgody między rodzeństwem. Zachodzące słońce zdążyło oświetlić im twarze i koronę drzewa. Na drugim planie widać było, jak wiatr kołysze gałęziami płaczącej wierzby.

Marta tylko na ten moment przestała odpowiadać na moje pytania. Zauważyłam wtedy skupienie i zespolenie z tym, co robi. Chwilę później zdradziła mi sekret, że prawie nigdy nie rozstaje się z aparatem, towarzyszy jej wszędzie, jest jak kobieca torebka. Prawdziwa uczta jednak rozpoczyna się wieczorem, kiedy obowiązki zostaną wypełnione i uśpione do kolejnego poranka. Każdego wieczoru nie może doczekać się tej ważnej dla niej godziny, kiedy bez pamięci poddaje się odkrywaniu nowych, uroczych tajników utrwalania obrazów za pomocą aparatu fotograficznego, zabaw światłem i wybranym przez siebie obiektem, ponieważ ilość rzeczy, które chciałaby pokazać, jest nieskończenie wielka.

Zrozumiałam, że spotkałam kobietę obdarzoną pasją, niezwykłym zaangażowaniem w daną sprawę, które odnalazła w sobie pod wpływem przeprowadzki i decyzji o emigracji. Zainspirowała ją wolność i zupełnie inna, dotąd nieznana kultura a ugruntowała wiara w powodzenie narodzonej szansy. Dzięki niej dowiedziałam się, że każdy z nas nosi taką, małą, tlącą się iskrę w sobie, tylko nie zawsze pragnie uwierzyć w to, że można z niej wskrzesić ogień.
Nieważne, czy zostanie malarzem, czy fotografem, murarzem, czy kafelkarzem przepięknie układającym wymyślne wzory ze zwykłych kafli. Ważne jest to, aby odnalazł swoją drogę a w niej radość i sens życia, tylko na tej bazie może powstać wizja, projekt naszego sukcesu, myśl, którą można urzeczywistnić. Pozwólmy sobie wierzyć nawet w najbardziej wydumane rzeczy, świat bez ludzkich marzeń byłby niezwykle smutny i pozbawiony nadziei.

Małgorzata Bugaj - Martynowska

Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

11 Maja 1955 roku
Na konferencji w Warszawie powołano Układ Warszawski jako odpowiedź na przyjęcie RFN do NATO.


11 Maja 1034 roku
Urodził się Mieszko II, król Polski w latach 1025-1034.


Zobacz więcej