Piątek 26 Kwietnia 2024r. - 117 dz. roku,  Imieniny: Marii, Marzeny, Ryszarda

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 10.11.11 - 23:26     Czytano: [7019]

Dział: Głos Polonii

O Polakach w Australii (Aktualiz.)

krytycznie i z troską



Polonię australijską bardzo często przedstawia się jako Polonię sukcesu, jako przykład na to jak powinno być organizowane i prowadzone życie polonijne w innych częściach świata. Niestety jest to dalekie od prawdy kurtuazyjne schlebianie nam przez niektórych polityków tak australijskich, jak i polskich, dokonywane przy jakieś tam okazji. Ci sami ludzie, którzy tak nam kadzą, wypowiadają te same superlatywy podczas spotkań z innymi grupami etnicznymi czy działaczami polonijnymi z innych krajów. A więc te pochwały pod adresem Polonii australijskiej nie można traktować poważnie gdyż są, niestety, dalekie od prawdy. A prawda jest taka, że Polonia australijska nie jest ani lepsza ani gorsza od Polonii w jakimkolwiek innym kraju. Jeśli miałby być przechył w jakąś stronę – to chyba byłby on w stronę gorszą.

Zresztą nawet sami zdajemy sobie sprawę z tego, że to wychwalanie nas to wielka przesada. Anna Grynglas pisała: „...Może warto spojrzeć na inne grupy etniczne (w Australii), szczególnie te najpopularniejsze i od nich wziąć formułę pracy organizacyjnej” („Prezes idealny” Tygodnik Polski 26.6.2002).

Polonia australijska jest świeżej daty. Przed II wojną światową do Australii trafiali tylko nieliczni Polacy. W wyniku II wojny światowej (1939-45) i objęcia władzy w Polsce przez agentów Kremla wspomaganych sowieckimi bagnetami, w Niemczech, Austrii i Wielkiej Brytanii pozostało ponad pół miliona Polaków. W Niemczech i Austrii byli to tzw. Dipisi – bezpaństwowcy (byli polscy robotnicy przymusowi i jeńcy wojenni, którzy nie chcieli wracać do komunistycznej Polski lub nie mogli wrócić do swych domów na Kresach, które zostały oderwane od Polski i przyłączone do Związku Sowieckiego; kresowiacy stanowili 50% Polaków przybyłych do Australii), a w Wielkiej Brytanii, głównie byli żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i osoby związane z działalnością polskiego rządu emigracyjnego w Londynie i jego różnymi instytucjami i placówkami. Około 60 000 z nich przybyło do Australii na przełomie lat 40. i 50. XX wieku. Byli to głównie Dipisi i ok. 4000 żołnierzy.

Byli to zazwyczaj ludzie bardzo młodzi (Niemcy wywozili na roboty głównie ludzi młodych – od 16 roku życia). Ludzie, którzy mieli ukończonych zaledwie kilka klas szkoły podstawowej w przedwojennej Polsce, a przez to i przez swój wiek ludzie, którzy nie mieli zielonego pojęcia o pracy społecznej. Poza tym w każdej fali emigracyjnej jest jakiś dość znaczny procent ludzi, którzy chcą i dążą do szybkiej asymilacji ze społeczeństwem, w którym się znaleźli. Wśród polskich emigrantów w Australii ten procent był i jest wyjątkowo duży.

Niestety do Australii przybyło bardzo mało Polaków z wyższym czy chociażby średnim wykształceniem. Poza tym wielu przedstawicieli tzw. inteligencji przez wojnę (które zawsze demoralizują wielu ludzi) uległo większej lub mniejszej demoralizacji, a więc nie byli najwyższej jakości pod względem moralnym, a tym samym dobrym materiałem nie tylko na liderów Polonii australijskiej, ale nawet na działaczy społecznych. Nie znaczy to, że powojenna Polonia australijska była pozbawiona wartościowych liderów i działaczy społecznych. Było ich sporo, ale stanowczo za mało, aby móc kierować Polonią australijską i dobrze ją prowadzić przez wykonywaną przez siebie pracę.

Wśród przybyszów zorganizowały się dwie grupy działaczy polonijnych. Pierwsza grupa, to ludzie prości, często półanalfabeci, ale ludzie wierzący i wielcy patrioci polscy, którzy chcieli pracować społecznie na rzecz sprawy polskiej w Australii i podtrzymania polskości u swych dzieci. To oni, często z pomocą polskich księży, zakładali – jako pierwsze placówki polskie na swoim terenie – szkoły polskie. A że trzeba było te szkoły jakoś prowadzić i utrzymywać, powstały dzięki tym szkołom polskie organizacje społeczne, których z początku główną działalnością było zbieranie funduszy na utrzymanie tych szkół. A były to duże szkoły (np. w Ardeer 150 uczniów i uczennic), jakich dzisiaj jest niewiele w Australii. Tak powstały np. wszystkie szkoły polskie, a następnie przez nie organizacje polskie w zachodnich dzielnicach Melbourne, a w późniejszym okresie Domy Polskie – w Footscray, Ardeer, Albion. I gdyby inteligencja nie podstawiła im nogi, to Dom Polski został by wzniesiony także przez Polaków w St. Albans.

Drugą grupę stanowili głównie przedstawiciele tzw. inteligencji polskiej. Głównym celem ich działalności była walka o niepodległą Polskę, powiązana z działalnością rządu polskiego w Londynie. Stąd mieliśmy w Australii ministra pełnomocnego rządu londyńskiego i delegatów stanowych oraz ich zastępców. Takie sprawy, jak np. prowadzenie szkół polskich, były dla działaczy z drugiej grupy drugorzędne. Alicja Michalska z Altony w liście do redakcji „Tygodnika Polskiego” pt. „Cześć dla starej emigracji” (11.9.2002) napisała, że „Społecznicy (z zachodnich dzielnic Melbourne, czyli przedstawiciele pierwszej grupy emigracji) doszli do skromnego majątku bez pomocy profesjonalistów czy pomocy rządowej (rządu australijskiego)”.

Tzw. inteligencja (którą w latach 50. i 60. ks. Józef Janus z Melbourne nazywał „inteligencją na chwiejnych nogach”) utworzyła najważniejsze instytucje polskie w Australii i je kontrolowała przez kilkadziesiąt lat, a więc np. Radę Naczelną Polskich Organizacji w Australii, federacje stanowe czy zarząd Krajowy Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Organizacje te nie odgrywały większej roli w życiu Polonii australijskiej i NIGDY nie śmierdziały groszem, co właśnie czyniło je mało użytecznymi. Ale dawały wymarzone tytuły prezesów, wiceprezesów, sekretarzy i skarbników dla osób, dla którym emigracja przyniosła degradację zawodową i społeczną. No bo co z tego, że pan X miał tytuł doktora, pan Y inżyniera, pan Z miał pochodzenia arystokratyczne, a pan A był oficerem, kiedy wszyscy oni, głównie z braku znajomości języka czy nostryfikacji swoich dyplomów, musieli pracować fizycznie w fabrykach lub zadowolić się marną posadą gryzipiórka czy być na dożywotnim zasiłku bezrobotnym (co w Australii jest możliwe), aby nie plamić się pracą w fabryce. Tytuł prezesa, wiceprezesa czy nawet sekretarza szumnie brzmiącej nazwy organizacji stawał się namiastką utraconego przez wojnę i emigrację prestiżu. A tym bardziej tytuł ministra pełnomocnego czy delegata rządu londyńskiego na dany stan. Australijczycy mieli wrażenie, że ci ludzie są naprawdę ważnymi osobistościami Polonii australijskiej i mają jej poparcie, stąd niekiedy zapraszali ich na różne imprezy, uroczystości czy spotkania. To naprawdę ich wywyższało w ich własnych oczach, ale także poniektórych Polonusów. Te tytuły i kontakty z Australijczykami (wobec których uprawiali serwilizm i organizowali wytrawne przyjęcia) dawały im możność otrzymania także orderu - nawet Orła Białego z Londynu, ale także jakiegoś odznaczenia australijskiego, na co byli strasznie łasi. Wielu naszych liderów, gdyby przypięli sobie wszystkie odznaczenia otrzymane i kupione, wyglądałoby jak marszałkowie sowieccy.

Na początku lat 80. XX wieku istniało w Australii aż 210 organizacji polskich, nie licząc tych, które zaczęła tworzyć emigracja solidarnościowa. 63 organizacje były w Wiktorii, 61 w Nowej Południowej Walii, 35 w Australii Południowej, 18 na Tasmanii, 13 w Queensland, 11 w Zachodniej Australii i 9 w ACT-Canberra (Elżbieta Budakowska „Polska społeczność w Australii” Dziennik Polski, Londyn, 24.1.1996). Czyli mieliśmy wówczas 210 prezesów, tyle samo wiceprezesów, sekretarzy i skarbników. Czyli 840 osób utytułowanych najważniejszymi funkcjami w organizacjach polonijnych. A należy przy tym pamiętać, że organizacje te, które oni reprezentowali nie miały łącznie więcej jak 4-5 tysięcy członków i sympatyków.

Co prawda, Ludwik Lipski w felietonie pt. „Pucz” („Tygodnik Polski” 30.1.1999) pisze, że w Melbourne od wielu lat brak kandydatów na prezesa, to jednak dotyczy to raczej tylko mało wpływowych organizacji. Prezesi znaczących organizacji mieli i mają się dobrze w swoich fotelach prezesowskich przez wiele lat. Np. Krzysztof Łańcucki był prezesem Rady Naczelnej Polskich Organizacji w Australii przez 18 lat, Piotr Koziełł prezesem Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii przez 10 lat, ponad dziesięć lat prezesem Spółdzielni im. T. Kościuszki, która jest wydawcą „Tygodnika Polskiego” był Henryk Dutkowski, a obecnym prezesem-wydawcą jest od 9 lat ponad 80-letnia Marzenna Piskozub. Niestety bardzo to nieciekawa kobieta. To ona wkrótce po objęciu stanowiska wydawcy pisma, zwolniła po 6 miesiącach pracy ze stanowiska redaktora „Tygodnika Polskiego” bardzo dobrze zapowiadającą się mgr Grażynę Walendzik, tylko dlatego, aby na tym stanowisku mieć swojego człowieka. Że mniej przygotowanego do objęcia tego stanowiska – to najmniej ją to martwiło. Potem, jak z tą osobą się pokłóciła, to i ją wywaliła z „Tygodnika”, bo redaktor musi być całkowicie jej posłuszny. Jest ona także nieprzejednanym wrogiem wielu innych osób w Melbourne, jak np. o. Dominika Jałochy OP, a także i moim, chociaż nigdy nie wyrządziłem jej żadnej krzywdy. W znanym w Sydney Klubie Polskim w Ashfield na liście kandydatów do zarządu w 1997 roku figurowało aż 29 osób, a rok później również duża liczba - 25 osób („Tygodnik Polski” 12.12.1998, str. 14).

Jak już wspomniałem, byli wśród tych 210 prezesów, wiceprezesów i sekretarzy szumnie brzmiących organizacji sporo porządnych i zasłużonych ludzi. Ale była to mniejszość. Bowiem, jak pisał redaktor ukazujących się w Sydney „Wiadomości Polskich” – Jan Dunin Karwicki w artykule pt. „Wiwisekcja Polonii australijskiej” (21.9.1975): „...na wysokie szczeble drabiny społecznej wdrapały się miernoty o chorobliwych ambicjach osobistych, łase jedynie na tytuły i odznaczenia (polskiego rządu w Londynie i australijskie – M.K.). Jak te puste kłosy sterczą ponad ogół środowiska i wyginają się na wszystkie strony w zależności od kierunku wiatru. Te trutnie społeczne, wyrosłe na intrygach, są zainteresowane nie dobrem społecznym, ale zaspokojeniem swojej własnej próżności...”.

Do tych uwag nawiązuje drugi artykuł red. Jana Dunin-Karwickiego pt. „Rozdroża Polonii australijskiej. Odważna krytyka ułatwić może wejście na właściwą drogę”: „...Przeszło rok temu Wiadomości Polskie artykułem pt. „Wiwisekcja Polonii australijskiej” (nr 37 z dn. 21.9.75) pragnęły wywołać szeroką i szczerą dyskusję dotyczącą istotnych problemów naszej zbiorowości. Na łamach pisma publikowane były, w miarę technicznych możliwości, nawet bardzo kontrowersyjne opinie. Dyskusja niestety potoczyła się po innych niż zamierzonych torach. Zamiast aktualnych zagadnień społecznych duża ilość wypowiedzi dotyczyła historycznych i najczęściej partyjnych konfliktów, a co gorsza sporów czysto osobistych. Specyficzną rolę w tej kampanii „wolnego słowa” spełniać miały satyryczne felietony „To i owo – tygodniowo” pisane przez red. Jacka Suskiego. Naraziliśmy się niejednemu „dygnitarzowi”. Wyszło na jaw, że wielu naszych „działaczy” społecznych to są jednostki „wielkie”, „święte”, „nieomylne” i „nietykalne” lub przynajmniej takie mają o sobie wyobrażenie. Okazało się, że nie wolno „szargać świętości” i krytykować zwłaszcza naszych ministrów, delegatów i prezesów wszelkiego kalibru”.

Red. Jan Dunin-Karwicki w „Wiwisekcji Polonii australijskiej” pisze: „Te trutnie społeczne, wyrosłe na intrygach, są zainteresowane nie dobrem społecznym, ale zaspokojeniem swojej własnej próżności...”. A wątek próżności u wielu naszych liderów kontynuuje J. Lewicki z Adelajdy: „...Nasi prezesi i społecznicy przychodzą do kościoła tylko przy wielkim święcie, bo przecież jest ich obowiązkiem reprezentować polski naród w tak ważnym momencie; siadają na pierwsze ławy napuszeni jak pawie, podkreślając swoją ważność...” („Ludzie...Zdarzenia...Opinie” Wiadomości Polskie, Sydney, 12.2.1978).

Jako właśnie osoby próżne, a to dotyczy również bardzo wielu obecnych prezesów, wiceprezesów i sekretarzy, panicznie się boją jakiejkolwiek krytyki ich działalności, a osoby, które ośmielą się ich krytykować uważają za swoich wrogów, wciągają ich na swoje czarne listy i przystępują do ukrytej i bezpardonowej walki z nimi. Zamiast odnosić się do treści krytycznych o nich artykułów, atakują ich autorów (Adam Nasielski „Marnowanie energii” Tygodnik Polski 5.3.1966).

Jakże wymowne w tej materii są niniejsze trzy uwagi: dwie z ukazującego się w Melbourne „Tygodnika Polskiego” i jedna z ukazujących się wówczas w Sydney „Wiadomościach Polskich”. Redaktor Roman Gronowski tak pisał w swoich „Konfrontacjach” (22.2.1969): „...Kiedyś w ankiecie „Tygodnika Polskiego” dr Fryderyk Goldschlag... napisał, że nareszcie dojrzeliśmy , że nauczyliśmy się od Australijczyków godnego stylu w życiu publicznym. Prawda, jak się psi bodli – jak mówi jeden z naszych księży. Ani ten styl nie jest taki godny naśladowania, ani też nie ma śmiałków, którzy by się na taką odwagę zdobyli. Wystarczyłaby w „Tygodniku” jedna taka karykatura gen. Kleeberga (ówczesny prezes Rady Naczelnej” – M.K.), jakimi na co dzień częstuje prasa australijska premiera Gortona, aby na szczycie zapadła zaraz antytygodnikowa uchwała, zaraz by znowu jechali emisariusze do Adelajdy, żeby drugiego z kolei prenumeratora zmusić do zrezygnowania z prenumeraty „Tygodnika”... Taki sobie stworzyliśmy zaścianek, obmurowany własnym cenzorowaniem, obstawiony własnymi czujnymi wartownikami. Jedna z wielu naszych diasporowych tragedii – ta, o której się najmniej i najrzadziej mówi, a najczęściej nie dostrzega. Ech, dość o tym, boby się za dużo napisało”.

Z kolei Wojciech Wrzesiński ponad 25 lat później w felietonie „Tabu” („T.P.” 20.5.1995) pisze: „...Podobnie... przedstawia się sprawa traktowania przez nas krytyki. Każda, nawet ta najsłuszniejsza ze słusznych i najkonstruktywniejsza z konstruktywnych uważana jest niemal jednomyślnie za atak. Nie wolno wyśmiewać głupoty, wytykać błędów, potępiać nadużyć. Zauważyliście z pewnością, jak monotonna jest na przykład „Tygodnikowa” kolumna „Polacy w Australii”? Po prostu powtarzająca się laurka Towarzystwa Wzajemnej Adoracji”. – Dlatego pisałem i powtarzam, że „Tygodnik Polski” od 1977 roku nie jest i nie może być wiarygodnym źródłem informacji dla historyków Polonii.

Natomiast w „Wiadomościach Polskich” (9.3.1980) w „listach do redakcji” znany działacz Polonii melbourneńskiej Tomasz W. Ostrowski pisał o wydanej przez National University Press w Canberze w 1978 roku książce Rachel Unikowski pt. „Migrants Organisations in Melbourne”, wspominając, że redakcja „Tygodnika Polskiego” otrzymała jej egzemplarz już w połowie 1978 roku. Miał o tej książce napisać w tym piśmie Roman Winiarski: „Ale – jak pisze T.W. Ostrowski – ze względu na zbyt szczere przedstawienie tam działalności pewnych organizacji polonijnych, z zadania tego zrezygnował. I w taki to sposób ta bardzo ciekawa i wartościowa praca naukowa bezpośrednio nas dotycząca... nie doczekała się niestety omówienia w polskiej prasie w Australii. A szkoda!”.

Czy tylko ta książka nie doczekała się omówienia w prasie polskiej w Australii? Nie, to tylko jedna z wielu książek na tematy polsko-australijskie, o których nic nie wspomniano w prasie polonijnej w Australii, gdyż nie podobały się one naszej polonijnej wierchuszce. I nie broni ich to, że pisana w nich była prawda. Przeciwnie, tym gorzej dla nich.

Taki los spotkał na przykład prawie wszystkie moje książki. Niewielu jest pisarzy i historyków polskich w Australii i stąd niewiele ukazało się i ukazuje książek pisanych przez Polaków w Australii i na tematy polsko-australijskie. Stąd można by było przypuszczać, że każda taka książka jest jeśli nie omawiana to chociaż wspomniana w prasie polskiej w Australii, że interesują się nimi polskie towarzystwa historyczne – dwa w Melbourne i jedno w Canberze. Nic z tego!

Dr Dariusz Zdziech recenzując w "Studiach Polonijnych" (t. 29, KUL 2008) moją książkę „Polacy w Nowej Zelandii” (Toruń 2006) napisał m.in: „...Zaletą (książki) jest też niezwykle jednoznaczny i jasny ton wypowiedzi na poruszane w rozdziałach tematy. M. Kałuski nie obawia się podejmować trudnych pytań, mimo iż odpowiedzi na nie często nie nastrajają pozytywnie”. Chociaż jest to książka o Polakach w Nowej Zelandii (pierwsza w literaturze polskiej!), to te trudne pytania dotyczą także i Polonii australijskiej – i każdej innej Polonii. I właśnie dlatego nikt jej w polskiej Australii „nie zauważył”. Tak jak „nie zauważono” innych moich książek i prac na tematy polsko-australijskie i polsko-nowozelandzkie (często powiązane z Australią), jak: „Sir Paul E. Strzelecki. The man who climbed and named Mt. Kosciusko” (Melbourne 1981), „Poles in Maitland – Polacy w Maitland” (Maitland 1983), „The Poles in Australia” (EP Press, Melbourne 1985), „Sir Paul E. Strzelecki. A Polish Count’s Explorations in the 19th Century Australia” (AE Press, Melbourne 1985), „Poles in Victoria’s History” w: „Journal” Royal Historical Society od Victoria, September 1986), „Polish Religious Life in Australia” w: „Religion and Ethnic Identity: an Australian Study” Spectrum Publications, Melbourne 1988 i to samo: „Studia Polonijne” (t. 12, KUL, Lublin 1989), „Polish press in Australia” w: „The Ethnic Press in Austrlia” Academia Press, Melbourne 1989 i to samo po polsku „Polska prasa w Australii 1928-1988” (t. 13, KUL, Lublin 1990), „Polacy w Australii po wyborze papieża Jana Pawła II” w: „Papież Jan Paweł II a emigracja i Polonia 1978-1989” (KUL, Lublin 1991), „Związek Ziem Wschodnich RP w Melbourne 1980-92” w: „Kronika Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii 1962-1992” (Melbourne 1993), „Akowcy w Australii” („Studnia Polonijne”, t. 26, KUL, Lublin 2005), „Zestawienie prac dotyczących Polaków i Polonii w Nowej Zelandii” w: „Rocznik Polonii”, (Bydgoszcz 2005), „Pierwsi polscy osadnicy w Południowej Australii” w: „Rocznik Polonii” (Bydgoszcz 2006), „Starania Polonii australijskiej dotyczące wydania znaczka pocztowego poświęconego Pawłowi Edmundowi Strzeleckiemu” w: „Rocznik Polonii” (Bydgoszcz 2006), „Kaszubi w Nowej Zelandii: Niemcy czy Polacy?” w: „Zeszyty Chojnickie” t. 21 (Chojnice 2006), „Badania nad przeszłością i teraźniejszością polską w Australii i Nowej Zelandii” („Studnia Polonijne”, t. 28, KUL, Lublin 2007 i to samo w: „Polacy i Polonia na świecie. Stan badań i ich perspektywy na XXI wiek. Materiały z międzynarodowej konferencji naukowej Suwałki 15-17 września 2006 roku” Suwałki-Warszawa-Bydgoszcz 2008), „Śladami Polaków po świecie”, CD ROM, Polonicum Machindex Institut in Switzerland” 2007; tam m.in. 27 obszernych artykułów o Polakach w Australii), „Polski Centralny Ośrodek Społeczno-Sportowy w Albion 1984-2009” Toruń 2010), „Polish Community and Sporting Centre in Albion (Melbourne) 1984-2009” (Toruń 2010), „Polonia katolicka w Australii i działalność duszpasterska polskich dominikanów w Australii i Nowej Zelandii” (Toruń 2010).

Po prostu jako NIEZALEŻNY i odważny dziennikarz i historyk Polonii australijskiej od 1977 roku jestem brutalnie bojkotowany przez wiele osób z naszej polonijnej wierchuszki, a przede wszystkim, przez „Tygodnik Polski” (poza okresem 2002-03, kiedy jego redaktorem była mgr Grażyna Walendzik), którego byłem redaktorem w latach 1974-77 i z którego odszedłem, kiedy wydawca chciał ograniczyć wolność słowa w piśmie. Ta nienawiść do mnie w redakcji pisma jest przekazywana z redaktora na redaktora od 34 lat, gdyż są oni posłusznymi pionkami w rękach wydawcy, który jest związany z polonijną wierchuszką. Redaktor Grażyna Walendzik chciała być bardziej niezależnym redaktorem od wydawcy i nacisków na pismo wierchuszki i tylko dlatego w 2003 roku została zwolniona z pracy po upływie zaledwie 6 miesięcy.

Najbardziej obrzydliwym dowodem na bojkotowanie mnie przez redakcję „Tygodnika Polskiego” jest Komunikat Prasowy Nr 3 (Maj 1979) Prezydium Rady Naczelnej Polskich Organizacji w Australii opublikowany w sydneyskich „Wiadomościach Polskich” z 17 czerwca 1979 roku (str. 2) i w „Tygodniku Polskim” z 9 czerwca 1979 roku (strony 2 i 10). Komunikat wydrukowany w „Wiadomościach Polskich” ma 7 punktów, z których punkt 6 nosi tytuł „Książka o papieżu Janie Pawle II w Australii” i jest informacją o wydawanej w Melbourne mojej książce „Jan Paweł II. Pierwszy Polak papieżem” i o tym, że można ją zamawiać w przedpłacie i podany został adres. Ten sam Komunikat wydrukowany w „Tygodniku Polskim” ma tylko 6 punktów. Nie został wydrukowany punkt 6. o mojej książce, a punt 7 stał się punktem 6! Czyli redakcja pisma nie zawahała się cenzurować nawet samej Rady Naczelnej, aby okazać swoją nienawiść do mnie! – Co więcej, kiedy książka się ukazała, to „Tygodnik Polski” odmówił wydrukowania nawet płatnego ogłoszenia o książce! Kiedy, jako dziennikarz, zwróciłem się do Stowarzyszenia Dziennikarzy Australijskich (The Australian Journalist’ Association) z prośbą o interwencję, sekretarz Oddziału Wiktoriańskiego Graham Walsh, w odpowiedzi napisał do mnie (list z 27.7.1979), że decyzja redakcji jest „dziecinna i obrzydliwa („childish and nasty”). - A dodać tu muszę, że gdyby nie dr Zbigniew Stelmach i ja, to „Tygodnik Polski” umarły by w 1974 roku razem z jego ostatnim prywatnym właścicielem, Romanem Gronowskim, który w swoim testamencie nic nie wspomniał o losie pisma po jego śmierci. Dr Stelmach, jako wykonawca testamentu Zmarłego i dobry Polak, postanowił wydawać nadal pismo i uprosił mnie, abym został jego redaktorem, gdyż śp. Gronowski w jednej z nim rozmów wspomniał, że „tylko Kałuski dałby sobie radę z wydawaniem pisma”. Tak uratowaliśmy „Tygodnik Polski” przed niechybną śmiercią, a ja dodatkowo, chociaż sam mogłem wykupić pismo z masy spadkowej, postarałem się o to, aby jego właścicielem i wydawcą zostało społeczeństwo przez Spółdzielnię Dom Polski im. T. Kościuszki, która to placówka po dziś dzień jest właścicielem pisma. Tymczasem wydawca odpłaca mi się od 34 lat podłością! Doszło do tego, że osoba, przez którą „Tygodnik Polski” stracił ówczesnych (!) 7000 dolarów, była prze długie lata fetowana przez polonijną wierchuszkę i „Tygodnik Polski”, tylko dlatego, że była wrogiem Mariana Kałuskiego. A była i jest moim wrogiem tylko i wyłącznie dlatego, że uratowałem pismo przed likwidacją? – Aż wierzyć się nie chce, że to jest prawda. Ale tak jest. Tylko i wyłącznie przez determinację Witolda Łukasiaka, autora historii „Tygodnika Polskiego” („Tygodnik Polski. Sześćdziesiąt lat w służbie Polonii australijskiej i nowozelandzkiej” Melbourne 2010), moja działalność w piśmie została przedstawiona zgodnie z prawdą, chociaż bardzo oszczędnie.

Niestety dziecinadą i obrzydliwościami jest wypełniona cała historia powojennej emigracji polskiej w Australii. A co najgorsze to to, że w tej dziecinadzie i obrzydliwościach tarzali się często ludzie z tytułami naukowymi, zaliczający się do inteligencji i uważający się za ludzi kulturalnych.

Kiedy w 1983 roku wydawnictwo publikacji dla szkół średnich Australasian Educa Press Pty Ltd w Melbourne przystąpiło do wydania serii książek o grupach etnicznych zamieszkujących Australię pod ogólnym tytułem Australian Ethnic Heritage Series, jej redaktor, dr Michael Cigler zwrócił się do mnie z sugestią napisania książki o Polakach w Australii. Propozycję przyjąłem. Dr Cigler zasugerował, abym w książce zamieścił m.in. trzy sylwetki najbardziej znanych Polaków w Australii i napisał rozdział o trzech najbardziej zasłużonych organizacjach Polonii australijskiej. Uważał, że wśród tych trzech najbardziej zasłużonych Polaków powinien być śp. Jerzy Zubrzycki, profesor socjologii na National University w Canberze, który przez niektóre osoby uważany był za ojca wielokulturowości australijskiej. Zgodziłem się i nawiązałem kontakt z prof. Zubrzyckim. Nie tylko, że przekazał mi niektóre informacje, ale także dostał od dr Ciglera mój manuskrypt do przeczytania. Dr Cigler przysłał mi fotokopię mojego tekstu o prof. Zubrzyckim z oryginalnymi i odręcznie na niej naniesionymi uwagami czy poprawkami profesora. I to on zadbał o to, aby w przedmowie ukazało się podziękowanie prof. Zubrzyckiemu za jego pomoc.

Tymczasem kiedy prof. Zubrzycki dowiedział się, że „Tygodnik Polski” i Rada Naczelna Polskich Organizacji w Australii będą bojkotować książkę, która się ukazała bez ich zgody i sprawdzenia tekstu, zamieścił w „Tygodniku Polskim” z 18 maja 1985 (str. 13) następujące „Oświadczenie”: „W kwietniu tego roku firma wydawnicza AE Press opublikowała książkę Mariana Kałuskiego pt. „The Poles in Australia”. W przedmowie do książki Autor wymienia moje nazwisko jako jednej z wielu osób, które udzieliły mu pomocy. Gwoli prawdy historycznej oświadczam co następuje. W drugiej połowie 1984 r. p. Kałuski prosił mnie w liście o objęcie protektoratu nad jego przygotowywaną wtedy książką. Odpowiedziałem, że decyzję w tej sprawie będę mógł powziąć tylko po zapoznaniu się z tekstem książki przed jej wydaniem. Niestety nie było mi danym przeczytać „The Poles in Australia” aż dopiero w ubiegłym tygodniu, kiedy to otrzymałem egzemplarz od wydawcy. W tej jednej wymianie listów streszcza się mój udział w publikacji „The Poles in Australia”.

Dodam tu tylko, że nikt nie prosił prof. Zubrzyckiego o objęcie protektoratu nad moją książką, gdyż żadna książka w tej serii (15) nie miała jakiegoś tam protektora! Zachowaniem się prof. Zubrzyckiego był wstrząśnięty dr Cigler; wtedy to przesłał mi oryginał z odręcznie pisanymi uwagami przez prof. Zubrzyckiego.

Bojkot mojej działalności literacko-historycznej przez „Tygodnik Polski” mówiąc szczerze tak naprawdę niewiele mi szkodził i szkodzi, gdyż garstka ludzi go czyta, mało ludzi interesuje się sprawami polskimi, a jeszcze mniej jest gotowych cokolwiek poprzeć finansowo czy kupić jakąś polską książkę; Polacy są znani z tego, że mają węża w portfelu. Np. Rada Naczelna Polskich Organizacji w Australii i redakcja „Tygodnika Polskiego” apelowali do czytelników-Polaków w Australii o kupowanie broszury Lecha Paszkowskiego „Social Beckground of Sir Paul Strzelecki and Joseph Conrad” (Melbourne 1980), by po kilku miesiącach z przykrością stwierdzić na łamach pisma, że Polacy zakupili tyko 50 egzemplarzy broszury. Później Rada Naczelna Polskich Organizacji w Australii i redakcja „Tygodnika Polskiego” apelowali o sfinansowanie tłumaczenia na język angielski książki Barbary Stanisławczyk „Czterdzieści twardych” i ten apel został zignorowany przez czytelników „Tygodnika Polskiego” (Michał Filek „Wstyd” T.P. 25.7.1998).

Uważam, że bardziej karygodna od bojkotu mojej działalności historycznej przez „Tygodnik Polski” jest bojkot tej działalności przez polskie towarzystwa historyczne w Australii: Muzeum i Archiwum Polonii Australijskiej w Melbourne (Footscray), Australijsko-Polskie Towarzystwo Historyczne – także w Melbourne (Maidstone) oraz Polski Instytut Historyczny w Canberze. Np. to ostatnie w Internecie zamieściło spis książek autorów polskich w Australii. Z moich książek i prac historycznych wymieniają bodajże tylko dwie. Od wydawcy, Dominikańskiego Ośrodka Duszpasterstwa Polskiego w Wiktorii, otrzymali egzemplarz wydanej przez ten Ośrodek mojej książki „Polonia katolicka w Australii” (Toruń 2010) i nawet nie pofatygowali się potwierdzić jej odbioru! Podobnie nie potwierdziło odbioru książki Australijsko-Polskie Towarzystwo Historyczne w Melbourne (Maidstone). Natomiast Muzeum i Archiwum Polonii Australijskiej w Melbourne (Footscray) wydało już drugi swój „Rocznik”, w których nie tylko, że nie ukazała się recenzja żadnej z moich książek związanych z historią Polaków w Australii, ale nawet żadna notatka o ich ukazaniu się.

Cóż można powiedzieć o tak działających towarzystwach historycznych i ich członkach?! To nie żadne towarzystwa naukowe. Ich członkowie, który chyba w ponad 90% nie są z wykształcenia historykami!, to w większości miernoty chore na zaistnienie. A sam fakt, że w Melbourne działają aż dwa polskie towarzystwa historyczne mówi sam za siebie. Ci „historycy” nie potrafią się dogadać nawet między sobą czy zgodnie wspólnie współpracować!

Polacy, w tym Polacy w Australii, wcale nie są ani lepsi, ani gorsi od przedstawicieli innych narodowości czy grup etnicznych w krajach wieloetnicznych, takich jak np. Australia. Mamy, jak wszyscy inni, swoje zalety i wady. Niektórzy Polacy nie chcą nawet słyszeć o naszych wadach, uważając jakąkolwiek i nawet jak najbardziej słuszną krytykę za zbrodnię, za potwarz wobec narodu polskiego. Tymczasem czy się to komu podoba czy nie, jako ludzie i jako Polacy mamy także i wady. Najlepszym na to dowodem jest to, że ostatni rok Wielkiej Nowenny Tysiąclecia (1956-65), ogłoszony przez Episkopat Polski, był poświęcony zwalczaniu naszych... wad narodowych.

Jedną z najbardziej znanych naszych wad narodowych jest właśnie zawiść. Jest ona jeszcze bardziej obrzydliwa wśród Polaków na emigracji. I nie jest ona wynikiem bujnej wyobraźni Mariana Kałuskiego. Na ten temat ukazało się wiele tekstów w prasie polskiej w Australii i to już w latach 50. XX wieku. Niektóre z nich przytaczam w swojej książce „Polonia katolicka w Australii” (Toruń 2010). Tutaj przytoczę dwa nowe przykłady na polską zawiść wśród Polaków w Australii.

W sydneyskich „Wiadomościach Polskich” Jerzy Szafjański pisze: „...Czy istnieje w Australii jakakolwiek jeszcze grupa etniczna, którą rządzą podobne prawa co Polonią? My, którzy tak szalenie lubimy wynosić się ponad innych i stawiać siebie za przykład, jesteśmy jedynymi, którzy nie potrafią żyć w zgodzie. Nie potrafimy wyzbyć się złośliwości, zawiści czy nienawiści w stosunku do siebie samych” („W.P.” 5.2.1983, str. 4).

Ks. Mirosław Gębicki, redaktor wydawanego wówczas w Adelajdzie „Głosu Millennium” tak pisał na ten temat: „...Każdy, po kilku latach pobytu w Australii – o ile ma tylko oczy otwarte – z łatwością zauważa, że emigracja kreuje specyficzny typ Polaka, który obok wielu pozytywnych cech, bardzo często nabywa po drodze brzydką wadę, której na imię zazdrość. Godzi ona w prawdziwe dobro drugiego. Kto naprawdę smuci się z powodzenia bliźniego, zdradza się, iż wolałby jego niepowodzenia i upokorzenia. Kto krzywym okiem spogląda na inteligencję i mądre inicjatywy drugiego, chętnie odarłby go z talentów, a rezultaty jego pracy z prawdziwą przyjemnością przypisałby sobie. Kogo razi rzetelna cnota, współpraca, pragnąłby siebie w glorii sprawiedliwego, a bliźniego w opinii człowieka występnego. Wskutek zazdrości, często w człowieku Bogu ducha winnym, upatruje się po prostu swego wroga tylko dlatego, że Bóg dał mu więcej darów i talentów. – Skąd się bierze zazdrość? Z chorobliwej ambicji, która w wyniesieniu czy wyróżnieniu drugiego widzi swoje poniżenie, i tego wprost nie może ścierpieć...” („G.M.” Grudzień 1982).

Jak już wspomniałem, emigracja bardzo często przyczynia się do degradacji zawodowej i społecznej. W latach 80. XX wieku, w ramach tzw. emigracji solidarnościowej, przyjechało do Australii ok. 22 500 Polaków. Aż 49% z nich miało czy chwaliło się wyższym wykształceniem. Tymczasem po przybyciu do Australii większość z nich chcąc nie chcąc – z braku znajomości języka angielskiego czy nostryfikacji swego dyplomu - musiała iść do pracy w fabrykach. Tylko ludzie o silnym kręgosłupie moralnym potrafili przeżyć tę degradację zawodowo-społeczną, słusznie dowodząc, że „żadna praca nie hańbi”. Niestety większość załamała się i popadła w niewolę zazdrości i zawiści. Zazdroszczą każdemu, któremu udało się w życiu lepiej niż im. Stąd Polak Polakowi w Australii jest często wilkiem. I stąd tak mało ludzi bierze udział w polskim życiu, i stąd tak mało Polaków uczęszcza nawet na polskie msze. Żyją sami dla siebie, druga osoba – rodak wcale ich nie interesuje, a jeśli mają okazję ku temu to okazują swoją nienawiść i zazdrość każdemu rodakowi, któremu los poszczęścił, który się wybił ponad przeciętność, który przyćmił ich dyplom czy prawdziwą czy zmyśloną „sławę-uznanie”.

W zjawisku zawiści występuje zawiść zawodowa: znana jest zawiść występująca u pisarzy, malarzy czy kompozytorów. I tym należy tłumaczyć bojkot moich dokonań na polu historii Polaków w Australii przez wielu członków polskich towarzystw historycznych w Australii. Bowiem prawda jest taka, że wszyscy oni do kupy nie mogą pochwalić się nawet połową tego co ja na tym polu osiągnąłem. Co więcej, na pewno mój dorobek historyczny jest dużo większy od dorobku nawet Lecha Paszkowskiego i dużo więcej niż on zrobiłem dla popularyzacji wśród Australijczyków Pawła Edmunda Strzeleckiego (wiele akcji, m.in. SAM załatwiłem wydanie przez Pocztę Australijską w 1983 roku znaczka pocztowego upamiętniającego zasługi Strzeleckiego dla Australii). I to właśnie on i krajowi wydawcy jego książki „Polacy w Australii i Oceanii 1790-1940” (Toruń 2008) dali najbardziej odpychający przykład na zawiść zawodową.

Lech Paszkowski to na pewno zasłużony historyk Polonii australijskiej, autor tak wartościowych książek jak „Polacy w Australii i Oceanii 1790-1940” (Londyn 1962, Toruń 2008), „Poles in Australia and Oceania 1790-1940” (Sydney 1987) i „Sir Edmund de Strzelecki. Reflection of his Life” (Melbourne 1997).

Po wydaniu w Londynie w 1962 roku książki „Polacy w Australii i Oceanii 1790-1940” Lech Paszkowski został okrzyknięty oficjalnym historykiem Polonii australijskiej, a „Tygodnik Polski” ogłosił go „Polakiem Roku”. Wtedy Paszkowski nie miał w zasadzie żadnego konkurenta, a książka ta była pierwszą w literaturze polskiej historią Polaków na piątym kontynencie. Jako oficjalny i jedyny historyk Polonii australijskiej, a przy tym mający pełne poparcie naszej wierchuszki dla swej działalności (gdyż nie zajmował się w ogóle współczesną historią Polaków w Australii, przez co nie narażał się naszym prezesom, którzy w popieraniu jego sławy chcieli widzieć także korzyści dla siebie - no bo warto mieć przy sobie zasłużonego człowieka, tym bardziej, że bardzo niewielu było zasłużonych Polaków w Australii), był fetowany przy każdej nadarzającej się okazji. Ale potem wyrośli w Australii nowi historycy Polonii australijskiej, czyli nowi konkurenci do sławy. Tego Paszkowski nie mógł ścierpieć. Może gdyby był z wykształcenia zawodowym historykiem, a przywódcy polonijni otwarci i sprawiedliwi na działalność innych historyków Polonii australijskie, to może by prącej akceptowali ich istnienie i ich dorobek. Doszło do tego, że kiedy w piśmie historycznym wydawanym w Adelajdzie historyk Polonii australijskiej Leon J. Grabowski napisał recenzję wydanej po angielsku książki Lecha Paszkowskiego „Poles in Australia and Oceania 1790-1940” (Sydney 1987), w której krytycznie ustosunkował się do niektórych badań czy twierdzeń autora, grupa działaczy polonijnych z wierchuszki zaatakowała go w sposób bardzo niewybredny – obraźliwy na łamach „Tygodnika Polskiego” i „Wiadomości Polskich”. Sprawa trafiła do sądu i osoby te oraz obie gazety musiały przeprosić p. Grabowskiego.

Także i ja, a uprzednio m.in. historyk z wykształcenia, mgr Marian Szczepanowski z Adelajdy, jako historyk Polonii australijskiej nie istnieję dla Lecha Paszkowskiego. Nie istnieją dla niego przez to samo także i moje prace. Np. w książce „Polacy w Australii i Oceanii 1790-1940”, wydanej w Londyn w 1962 roku napisał, że nazwa Cracow (angielska nazwa Krakowa) w Australii nie ma nic wspólnego z polskim Krakowem. Tymczasem ja, po wielomiesięcznych badaniach tej sprawy, udowodniłem czarno na białym, że australijski Cracow został tak właśnie nazwany na cześć polskiego Krakowa. Po raz pierwszy wspomniałem o tym w książce „The Poles in Australia” (AE Press, Melbourne 1985, str. 137). Później opisałem przeprowadzone przeze mnie badania szczegółowo w artykule „Kraków w Australii”, który się ukazał w moim CD Book pt. „Śladami Polaków po świecie” (Polonicum Machindex Institut in Switzerland” 2007). Tymczasem Paszkowski tak w swej książce o Polakach w Australii wydanej po angielsku w Sydney w 1987 roku jak i w drugim wydaniu polskim (Toruń 2008), które UZUPEŁMIŁ nowymi informacjami (!), powtórzył odnoście Cracowa to co napisał w 1962 roku. Co więcej, w słowie „Od Wydawcy”, czyli Towarzystwa Przyjaciół Archiwum Emigracji, napisano, że w swoich książkach „powtarzam ustalenia Paszkowskiego”. To stwierdzenie jest bardziej niż dalekie od prawdy, gdyż w zasadzie nie zajmowałem się i nie zajmuję historią Polaków w Australii przed II wojną światową, a to o czym pisałem, bo wspomnieć o tym musiałem, to były rzeczy znane z publikacji wydanych przed ukazaniem się książki Paszkowskiego w 1962 roku! Paszkowski dotarł jedynie do garści nowych informacji. I to nie do wszystkich, gdyż szereg nie znanych Paszkowskiemu faktów podaję w swojej książce „The Poles in Australia” (1985) i w innych artykułach.

Biorąc te fakty pod uwagę, jakże słuszne są, powyżej już cytowane, słowa ks. Mirosława Gębickiego: „Kto naprawdę smuci się z powodzenia bliźniego, zdradza się, iż wolałby jego niepowodzenia i upokorzenia. Kto krzywym okiem spogląda na inteligencję i mądre inicjatywy drugiego, chętnie odarłby go z talentów, a rezultaty jego pracy z prawdziwą przyjemnością przypisałby sobie... – Skąd się bierze zazdrość? Z chorobliwej ambicji, która w wyniesieniu czy wyróżnieniu drugiego widzi swoje poniżenie, i tego wprost nie może ścierpieć...”.

Tzw. emigracja solidarnościowa (22,5 tys. osób) niewiele różni się od tzw. „starej emigracji”. Są w niej także ludzie dobrzy i źli. Co naprawdę różni „starą emigrację” od nowej to to, że dużo mniejszy procent jej przedstawicieli włączył się w życie społeczne Polonii australijskiej i to, że mniejszy ich odsetek uczęszcza na polskie nabożeństwa. Stara emigracja masowo wymiera i dlatego wiele polskich ośrodków duszpasterskich zaczyna świecić pustkami podczas mszy polskich. Jednak gdyby brali w nich udział Polacy z emigracji solidarnościowej mieszkający w okolicy, to kościoły te byłyby ciągle dość pełne wiernych.

Poza tym wśród emigracji solidarnościowej jest dużo więcej osób przeżartych zawiścią. Tak jak pisałem z tego powodu, że emigracja przyczyniła się do degradacji zawodowo-społecznej wielu spośród tych, którzy mieli dyplomy ukończenia szkół wyższych w Polsce, a tutaj musieli iść do pracy w fabryce.

W tekście „Wakacjuszka”, spisanym przez Joannę Sypułę, który ukazał się w „Tygodniku Polskiem z 28 marca 1992 roku, w którym opisuje wynurzenia pewnej osoby – wakacjuszki z Polski w Australii, która nielegalnie pracowała w Australii, aby zabrać z sobą do Polski trochę dolarów. Oczywiście nie można pochwalić łamania australijskiego prawa przez tą osobę. Ale nie o to tu chodzi. Chodzi o to, że Polak jak się o tym dowie, to od razu leci ze skargą na taką osobę do Immigration Department. I nie dlatego, że stoi na straży australijskiego prawa, ale z... zazdrości. Osoba ta mówi Joannie Sypule: „Bo to także niestety cecha charakterystyczna (Polaków). Turek na Turka, ani Grek na Greka czy Żyd na Żyda do obcego nie doniesie – Polak zawsze. I proszę bardzo, mogę bronić tego zdania jeśli ktoś chce dyskutować, bardzo proszę. Bo Polacy sobie zazdroszczą. Ci, co są bezrobotni tym co mają pracę, ci drudzy bezrobotnym, że mają wolny czas i zasiłek, a oni muszą harować, a wszyscy razem tym nielegalnym, jeśli zarabiają pieniądze, bo niby z jakiej racji ma im być tak dobrze. Nielegalnicy przez to nawet nie chodzą do kościoła, aby ich tam jakiś uczynny chrześcijanin nie wypatrzył i nie zrobił tego bohaterskiego donosu”.

Jest faktem, że zaraz po przyjeździe do Australii było większe zainteresowanie ze strony emigrantów solidarnościowych polskim życiem społecznym. Później ten zapał ostygł z różnych powodów. Wojciech Wrzesiński tak to tłumaczył: „Życie w polonijnym mikroświatku pociąga często za sobą przykre konsekwencje dla tych, którzy w nim partycypują. Dlatego też nie dziwię się przesadnie tym rodakom, którzy uciekają z polskiego grajdołka gdzie pieprz rośnie. „Jestem bez tego zdrowszy” – powiedział mi niedawno jeden z przypadkowo spotkanych Polaków, z którym lata temu przybyłem do Australii na pokładzie tego samego samolotu” („Grunt, że się kręci” Tygodnik Polski 22.4.1995).

Oczywiście to polskie piekiełko w organizacjach było także już w latach 50. XX wieku. Ale śmiem twierdzić, że to piekiełko stało się większym piekiełkiem przez niektórych emigrantów solidarnościowych. Seweryn Barberski pisał w swoich uwagach zatytułowanych „Smutno się dzieje”: „Na jednym z niedawnych zebrań Klubu Polskiego, gdzie dyskusja odbywała się W STYLU DOTYCHCZA NA NASZYM TERENIE NIEDOPUSZCZALNYM, kłamstw pomieszanych z osobistymi atakami na niewygodnych oponentów – jeden samotny głos na sali podsumował ten objaw najlepiej – „smutno się tu dzieje, dlaczego taka straszna nienawiść?”” („Tygodnik Polski” 30.1.1999).

Z kolei znana działaczka polonijna w Adelajdzie Wanda Szczygielska pisała: „Z riposty J. Wojciechowicza na mój list („TP” nr 38) bije na kilometr metoda pewnego typu wychowanków PRL-u. Jest nią owa „jednokierunkowość myślenia”, o której już kiedyś pisałam. Polega ona przede wszystkim na zniekształcaniu wypowiedzi adwersarza i nadania mu własnej, wykrzywionej interpretacji. Jakże typowo peerelowski jest ten kołtun polski w połączeniu z dulszczyzną, z równoczesnym podkreślaniem swoje własnej, w PRL-u zdobytej zawodowej „wyższości”...” („Tygodnik Polski” 24.10.1992).

Przedstawicielka emigracji solidarnościowej Barbara Odolińska odegrała bardzo złą rolę w dziejach polskiego życia społecznego. W latach 80. założyła w Sydney Związek Polaków „Solidarność”, który rzekomo liczył aż 1000 członków – byłych członków krajowej „Solidarności”. Z tego tytułu przyznano mu 10 mandatów w Radzie Naczelnej Polskich Organizacji w Australii, których wówczas nie było chyba więcej jak 80. Przy wyborze prezesa tych 10 mandatów odgrywało kluczową rolę, szczególnie, że podczas jednych wyborów prezes Krzysztof Łańcucki wygrał zaledwie 2 czy 3 głosami. Tymczasem kiedy kilka lat temu Odolińska zmarła, to razem z nią odszedł do grobu Związek Polaków „Solidarność”, który okazał się być fikcyjną organizacją. – Ale to można było łatwo sprawdzić jeszcze za życia Odolińskiej. Czyli komuś ta fikcyjna organizacja była na rękę! W 1999 roku prezesem został Janusz Rygielski, były członek komunistycznej PZPR; możliwe, że z pomocą 10 mandatów Odolińskiej.

Również niechlubną rolę w dziejach Polonii australijskiej odegrał inny przedstawiciel emigracji solidarnościowej – Piotr Debert. Chyba po raz pierwszy w dziejach Polonii australijskiej w sposób podstępny został wybrany prezes znaczącej organizacji. Debert podstępem (by deception) został wybrany w grudniu 2010 roku na prezesa Polskiego Ośrodka w Albion. Podstępem, gdyż wprowadził w błąd działaczy Ośrodka, z którymi pertraktował w sprawie objęcia przez niego prezesury, jednak na koniec ich wykiwał i również w sposób podstępny zaraz po wyborze na prezesa zaproponował na członków swego zarządu samych swoich ludzi – w tym kilku członków jego rodziny i najbliższych znajomych (taka sytuacja – rodzinka i bliscy znajomi – w zarządzie umożliwia korupcję i robienie różnych szwindli!), o czym nikt na sali nie wiedział; za to był krytykowany poprzedni prezes. Jeśli w zarządzie znalazło się kilka osób nie należących do jego kliki, to tylko dlatego, że tego zażądali wyborcy. Jednak w następnych miesiącach zrobił wszystko, aby większość z nich się pozbyć lub swoją działalnością zmusić do rezygnacji. Poza tym wciągnął na członków innych swoich ludzi i jednocześnie odmówił przyjęcia na członków 30 osób z nim nie związanych. No i tak Piotr Debert został dyktatorem w Albion.

Jest jednak także faktem, że gdyby nie przedstawiciele emigracji solidarnościowej życie polskie w Australii wyglądałoby znacznie gorzej niż wygląda w tej chwili. Szereg organizacji polskich już by nie istniało. No i nie było by szereg organizacji, które stworzyła ta emigracja, a na polskich mszach byłoby jeszcze mniej ludzi. Wszyscy redaktorzy „Tygodnika Polskiego” w liczbie pięciu od 1992 roku, to przedstawiciele emigracji solidarnościowej. Ryszard Majchrzak, przedstawiciel tej emigracji, został w 1997 roku pierwszym prezesem Rady Naczelnej, a po nim jeszcze jeden – Janusz Rygielski, który był prezesem w latach 1999-2007 i ponownie jest od 2011 roku. Jest też faktem, że wiele wartościowych ludzi z emigracji solidarnościowej jest dzisiaj w wielu innych organizacjach polskich. Jednak ogólnie mówiąc emigracja solidarnościowa wcale nie zmieniła na lepsze Polonii australijskiej. Jest ona dzisiaj taka sama, jaka była powiedzmy 50 czy 30 lat temu. Jedynie co, to popsuła to dotychczasową, tj. do 1981 roku, bardzo dobrą opinię o Polakach wśród Australijczyków. W jej szeregach było i jest sporo kryminalistów i cwaniaków oraz bumelantów (jedna z fabryk w Sunshine ogłosiła, że nie będzie zatrudniała Polaków), a nawet byłych komunistycznych bandziorów.

Ale to nie jest największym problemem Polonii australijskiej. Jej problemem jest jej wymieranie i ogólny upadek polskiego życia społecznego oraz narastające niesnaski w polskich organizacjach. Jest coraz mniej ludzi chętnych do pracy społecznej. A ten problem były jeszcze większy, gdyby rząd australijski, w ramach swojej polityki wielokulturowości, nie przeznaczał na Polaków ładnych kilka milionów dolarów rocznie. Bez tych pieniędzy prawdopodobnie dzisiaj np. mogło by nie być wielu polskich organizacji i placówek służących Polakom. Może nawet Rady Naczelnej Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej czy Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii.

Niesnaski wewnątrzpolskie także przyczyniają się do postępującego upadku polskiego życia społecznego. Ostatnio najtragiczniejszym przykładem takich niesnasek jest konflikt między największą (150 uczniów i uczennic) i najlepszą szkołą polską w Australii – Szkołą Polską w Albion, a zarządem Polskiego Ośrodka w Albion, który, jak raczej wszystko na to wskazuje, chce zniszczyć tę szkołę, nie zdając sobie sprawy z tego, że niszcząc Szkołę niszczy także sam Ośrodek – największą polską placówkę w Melbourne. Otwartym jest pytanie: dlaczego to robi? Według moich przypuszczeń czyni to dla swego polskiego kapelana, ks. Józefa Migacza TChr., którego parafianami i współpracownikami jest większość członków obecnego zarządu. Wymierają parafianie i chodzi o przejęcie przez niego dotychczasowych parafian o. Dominika Jałochy OP, który założył i opiekuje się Szkołą Polską w Albion. Łatwiej byłoby to osiągnąć, gdyby Szkoła Polska została usunięta z terenu Ośrodka, a załamany tym o. Dominik wyjechał do Polski. Jeśli to prawda, to by to znaczyło, że niektórzy księża polscy w Australii interes własny czy Kościoła stawiają ponad interesy społeczności polskiej w Australii. Chodzą także słuchy, że Biuro Usług Społecznych (BUS) z Maidston, które finansowane przez rząd opiekuje się głównie Polakami, mogłoby przenieść swoją siedzibę na teren Polskiego Ośrodka w Albion, gdyby zarząd przejął budynki szkolne i przekazał w użytkowanie BUS lub przekazał mu właśnie i tylko teren po Szkole, który byłby najbardziej odpowiedni dla Biura. Jakkolwiek sprawa teraz się zakończy, ucierpi na tym Ośrodek przez odejście od niego bądź ludzi popierających Szkołę, bądź obecny zarząd Ośrodka, przez co obecny zarząd zapisał się już teraz czarnymi zgłoskami w dziejach Polaków Australii.

Jeśli nic się nie zmieni, jeśli np. nie wzrośnie znacząco liczba Polaków osiedlających się w Australii (których w tej chwili rząd australijski nie chce; woli emigrantów z Azji i Afryki) i jeśli nie nastąpi jakieś cudowne większe zjednoczenie się Polaków w Australii (tu pole do popisu dla Rady Naczelnej i polskich księży), to za 10-15 lat polskie życie narodowo-społeczne będzie w pełnym zaniku.

Marian Kałuski

.............................................................................................................................

Prawda boli winnych

Polacy niczym się nie różnią od innych narodów. Są wśród nas ludzie mądrzy i głupi, dobrzy i źli itd.
Dlatego Polonia australijska ani nie jest lepsza, ani gorsza od innych grup etniczych zamieszkujących Australię. Jako zorganizowana Polonia mamy się czym chwalić, ale także i czego wstydzić.
Jako historyk Polonii australijskiej piszę, bo muszę to robić, aby być wiarygodnym historykiem, o dwóch stronach medalu Polonii australijskiej. Pozytywnie pisałem wiele razy w takich książkach i pracach jak: „Sir Paul E. Strzelecki. The man who climbed and named Mt. Kosciusko” (Melbourne 1981), „Poles in Maitland – Polacy w Maitland” (Maitland 1983), “Polacy na Tasmanii” w: “Kalendarz Polski na rok 1984 (Filadelfia, USA), “Polacy w Australii” w: “Kalendarz Polski na rok 1985 (Filadelfia, USA), „The Poles in Australia” (EP Press, Melbourne 1985), „Sir Paul E. Strzelecki. A Polish Count’s Explorations in the 19th Century Australia” (AE Press, Melbourne 1985), „Poles in Victoria’s History” w: „Journal” Royal Historical Society od Victoria, September 1986), „Polacy w Australii po wyborze papieża Jana Pawła II” w: „Papież Jan Paweł II a emigracja i Polonia 1978-1989” (KUL, Lublin 1991), „Akowcy w Australii” („Studnia Polonijne”, t. 26, KUL, Lublin 2005), „Śladami Polaków po świecie”, CD ROM, Polonicum Machindex Institut in Switzerland” 2007; tam m.in. 27 obszernych artykułów o Polakach w Australii), „Polski Centralny Ośrodek Społeczno-Sportowy w Albion 1984-2009” Toruń 2010), „Polish Community and Sporting Centre in Albion (Melbourne) 1984-2009” (Toruń 2010), „Polonia katolicka w Australii i działalność duszpasterska polskich dominikanów w Australii i Nowej Zelandii” (Toruń 2010). Tylko że te moje pozytywne prace o Polakach w Australii były i są przemilczane przez naszą wierchuszkę i nasze media.

Nie wydałem żadnej książki ani pracy krytycznej o Polonii australijskiej. Temu tematowi poświęciłem jedynie kilka czy najwyżej kilkanaście artykułów. Za każdym razem uważałem, że muszę je napisać. Traktowałem je jako albo dzwon na przebudzenie się, albo krytykę na czasie pewnych zachowań Polaków w Australii.

Niektórzy, tak jak poniżej np. “Polak Polski” i “Monika T.”, przyjmowali je czy przyjmują wrogo. Dla “Polaka Polskiego” mój powyższy artykuł “Krytycznie i z troską o Polakach w Australii” (to oryginalny tytuł) to “flaki z olejem” i pisze, że “rozsadza mnie nienawiść” oraz że: “chcę mieć tylko jedną i jedyną rację, (że) to co skreślę jest "święte" i NIE podlega żadnej dyskusji!!!”, a z tego co piszę “wynika wielkie opasłe NIC!)”. Zauważa również, że o ks. Józefie Migaczu “napisałem wiele kiepskich słów”.
Natomiast “Monika T.” napisała, że napisałem “komplne bzdury, tylko nieliczne fakty sa prawdziwe, reszta to insynuacje, przeklamania, niedoinformowanie, lub wrecz zla wola. Zycze dalszych sukcesow w wyladowywaniu wlasnej agresji i sianiu nienawisci w polonijnym srodowisku, tyle, ze wstyd przed swiatem, gdyz strona ta poswiecona jest Polonii swiata”.

Odpowiedzmy więc na pytanie: Kto nie lubi i kto jest zły, a nawet wściekły z jakiejkolwiek – nawet najbardziej słusznej krytyki Polonii australijskiej?
Są to trzy grupy ludzi. Pierwsza to „fanatycy polskości”, według których o Polakach można pisać tylko w samych superlatywach i koniecznie przy tym stać na baczność. „Fanatycy polskości” nie są dobrymi patriotami i jak wszyscy inni fanatycy, gonią w piętkę. Żeby skutecznie móc walczyć z wadami Polaków, które przecież mamy, trzeba je najpierw poznać.
Druga grupa, znacznie większa, to ludzie, którzy mają nieczyste sumienie. Są to zazwyczaj działacze polonijni (oczywiście niektórzy). Boją się PRAWDY jak diabeł święconej wody. Bo ta prawda w nich uderza, ujawnia ich grzechy i grzeszki. A oni chcą przecież uchodzić za wielkie, dobre i zasłużone osoby.

Trzecia grupa to dewoci i dewotki, którzy uważają za zbrodnię przeciwko Bogu i ludzkości jakąkolwiek krytykę polskich kapłanów pracujących na emigracji. A przecież Pan Jezus także i o nich powiedział: „Nikt z was nie jest bez winy”. Działalność społeczna księży musi podlegać krytyce, jeśli na nią któryś z nich sobie zasłużył. Są to jednak jedynie odosobnione jednostki, gdyż większość księży odgrywała i odgrywa wielką i chwalebną rolę w życiu Polonii świata. Ja także do niedawna miałem dobre zdanie o ks. Józefie Migaczu TChr. i przykro mi było samemu, że byłem zmuszony go skrytykować. Skrytykować nie za wymyślone przeze mnie grzechy, ale za grzechy, których sam się dopuścił. Zazwyczaj jeśli wybucha skandal w polskim środowisku to kapłan nie bierze strony w konflikcie i w miarę możność stara się rozwiązać ten konflikt. Tymczasem ks. Migacz zdecydowanie opowiedział się po jednej stronie konfliktu, który wybuchł w Albion. Co więcej, strona którą poparł atakuje drugiego polskiego księdza i on to akceptuje. Zgodził się zostać kapelanem Polskiego Ośrodka w Albion chociaż na ten zaszczyt zasłużył sobie nie on, ale bez wątpienia przez lata związany z Ośrodkiem o. Dominik Jałocha OP. Jakby miał czyste sumienie, to skontaktował by się w tej sprawie w o. Dominikiem i zaprotestował przeciwko temu co o nim napisałem. - Biskupi przez lata ukrywali grzechy niektórych księży – z jakimi konsekwencjami?! Kilka diecezji (m.in. bostońska) mało co nie zbankrutowały przez wypłacanie wielkich odszkodowań i nawet starano się pozwać do sądu papieża!

Pan Ryszard, uważający się za wielkiego katolika i blisko współpracujący z Kościołem, jest oburzony moją krytyką ks. Józefa Migacza TChr. czy o. Wiesława Słowika TJ (to według mnie marny ksiądz, ale za to jeden z najbardziej zasłużonych działaczy polonijnych). Tymczasem wcale nie martwią go złośliwości, które doświadczyłem np. ze strony „Tygodnika Polskiego” czy niektórych działaczy polonijnych. Co więcej, kiedy wspomniałem kilka z nich, to napisał, że „rozsadza mnie nienawiść”. Jak się ma ta jego (i nie tylko jego!) znieczulica na te przykrości, które mnie spotkały i spotykają do przykazania miłości bliźniego – do przykazania miłości KAŻDEGO człowieka – co więcej: nawet wroga (a przecież nie jesteśmy dla siebie wrogami)? Panie Ryszardzie proszę się spytać ks. Migacza czy o. Słowika czy selektywna miłość bliźniego zaprowadzi Pana do nieba.
Podobnie do tej sprawy podchodzi „Obserwator z góry” pisząc: „Czy to co tutaj jest napisane „O Polakach w Australii” jest o Polakach w Australii czy o p. Kałuskim?”.

Pisałem o Polakach w Australii, czyli także i o sobie. Gdzie w „Nowym testamencie” czy „Konstytucji” australijskiej jest napisane, że Kałuskiemu nie wolno pisać swoich wspomnień czy pamiętników, a także o krzywdzie jaką doznał od niektórych rodaków? Szczególnie, że moje osobiste doświadczenia są bardzo wymowne i na pewno wołające o pomstę do nieba! Czy wy naprawdę myśleliście, że wasze łajdactwa wobec mnie nigdy nie ujrzą światła dziennego?!
Jednak pisząc o nich nie kieruję się nienawiścią do kogokolwiek. Gdyby tak było, to dawno temu miał bym atak serca czy chociażby wrzody na żołądku. Faktem jest, że nikogo nie uważałem i nie uważam za swego wroga, gdyż według mnie wróg to ten, kto może wyrządzić mi krzywdę. A takich osób wśród Polonii australijskiej nie było i nie ma. Dlatego tych, którzy są mi nieżyczliwi zawsze ignorowałem i ignoruję. Przecież nie tylko, że nie rozpisywałem się specjalnie i nie rozpisuję o krzywdzie jak mi
zgotowali, ale także nie działam przeciwko nim: nikogo nie obmawiam i pod nikim dołków nie kopię. Los czy Bóg ich rozliczy.

Jeśli chodzi o „wylanie żółci” przez „Monikę T”, to łatwo jest napisać, że to co napisałem o Polakach w Australii to „komplne bzdury, tylko nieliczne fakty sa prawdziwe, reszta to insynuacje, przeklamania, niedoinformowanie, lub wrecz zla wola”. Gorzej, czy wręcz niemożnością, było by Pani to udowodnić. Kwestionuje Pani bowiem przytoczone przeze mnie wypowiedzi (jak obliczył p. Robert Bastien – 80% tekstu) znanych i zasłużonych działaczy Polonii australijskiej, w tym redaktorów tutejszych pism i księży. A to co przytoczyłem w tym artykule czy w książce “Polonia katolicka w Australii” (2010) to tylko kropla w morzu tego co można znaleźć krytycznego o Polakach w Australii w kilku pismach wydawanych w Australii od 1949 roku.

“Polak Polski” pyta czy nie można o tych sprawach pisać w mediach polskich w Australii. Otóż nie można. Niech się spyta redaktora “Tygodnika Polskiego” czy wydrukowałby mój artykuł o Polakach w Australii i zobaczy co usłyszy. Dlatego widzę “palec Boży” w zgodzie na druk mojego artykułu o Polakach w Australii w “KWORUM”. Bo Bóg – strażnik PRAWDY – kieruje naszymi dobrymi czynami.


Marian Kałuski

Wersja do druku

taczka - 04.01.12 13:46
Do Osobistości "el z Mount D" - specjalisty od moczu Tu - ten - chamona. Myślę że analiza moczu z Klubu w Albion jest cenneijsza i bogatsza, o łańcuvh metaboliczny grupy aminokwasowej, chociażby ze względu na wielorakość konserwantów i nadużywania plynów spożywczech w tym i CoCa-Coli.

Jedyną przejrzystą rzeczą, przewijającą się w Pąnskim tekscie, jest wymieniona pewna część ciała która może słuzyć też do kopania.
Pytanie tylko w czje .....powinniśmy kopać. Ta procedura, powinna mieć zastosowanie, jako skuteczny środek na zmianę stosunków panujących w "sferch Polonii", może zapanuje normalność w relacjach między ludzkich.
Dodam tylko, że kopajacy w ..... są w wiekszości, więc mają rację.

Poza moczem i tym na czym siadamy - nic z Pańskiego pisania nie wynika.

Szanowny Panie, "...jadą wozy kolorowe... " albo inna piosenka bardziej realistczna - przenajmniej dobrze się zaczyna "...dżiś prawdziwych Cyganów już nie ma...".
Mam propozycję, pisz Pan tak jak to uczyniłeś, to jest świetna droga na świecznik wieszcza narodowego /tylko nie mieszaj Pan Przykazaniami!/ -
z szacunkiem - taczka.

el z Mount D - 02.01.12 1:24
Analiza moczu Tutenchamona jest więcej warta niż wasze rozpisywanie się o przyczynach zła w środowisku Polonii australijskiej, amerykańskiej czy na Antarktydzie na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Żrecie się tak jak prawica w RP, która zachowuje się jakby po przeczytaniu Historii WKP(b) świeżo ukończyła WUML. Prawica , niby wierzące ludziki a nie zawracacie sobie d0py takimi drobiazgami jak miłość bliźniego, szacunek do odmienności czy inszymi imponderabiliami. Gadacie o wierze, o tradycji a zachowujecie się gorzej od ludów pierwotnych, odbębniona niedzielna msza a potem dawajże bliźniego po kulasach i po głowie i obrzucić słowem złem !!! Dekalog sobie lekce ważycie !!! wychodzi na to, że Was interesuje koryto i tytuły - pan prezes, pan przewodniczący, tytuły naukawe, rauty a interes majestatu Najjaśniejszej czy stowarzyszenia macie głęboko w d0pie !! Zaspokajacie własną próżność, niepowodzenia zwalając na wyimaginowanych agentów czort wie jakich i czyich służb. Tak już będzie do końca waszych dni albo do końca świata zależy co pierwsze nastąpi. Chyba wy złe ludzie jesteście i dlatego nic wam się nie udaje. Zrzędźcie tak dalej jak stetarczałe dziadki w domu starców.

Robert D Bastien - 14.12.11 21:51
Panie Kowalik, rola wychowawcza instytucji prawnych w tej konkretnej sytuacji jest spóżninym pociągiem jadącym przez pustynię, bez węgla i drzewa. Zródłem konfliktu jest tylko jedna strona, która go wykreowała od samego poczatku pojawienia się Zarządu, Deberta, Koraba i Borkowskiego - tych regół nie mógł przyjąć i zaakceptować Skarbnik który po 3 miesiącach - złozył uzasadnioną rezygnację.
Metody pracy tego Zarządu to kłamstwa, pomówienia, dyskryminacja, dyskredytacja, poniżanie, dywersja, szantaż i terroryzowanie, bezprawie.

Dokument propozycji Umowy jest koronnym dziełem Deberta, Koraba i Borkowskiego, który nie może być podpisany - jest dokumentem świadczącym o jej likwidacji pod pod byle pozorem - nawet głośne zachowanie sie dzieci w czasie przerwy - będzie powodem jej likwidacji.
Były Skarbnik - Robert D Bastien.

Włodzimierz Kowalik - 14.12.11 14:45
Tego typu klub jest jednak majątkiem prywatnym (private property) ale o komunalnym charakterze co prowadzi do pewnych ulg.
Sąd najniższej instancji przy pierwszym przesłuchaniu może wydać "direction" co robić dalej. Ale może, co bardzo prawdopodobne, zalecić próbę dogadania się poza salą sądową.
Samo jednak, wezwanie i reprezentacja sądowa, pełnią wspaniąłą funkcję wychowawczą co może doprowadzić do sytuacji że obie strony zaczną traktować się z większym szacunkiem i poważaniem.

Robert D Bastein - 13.12.11 11:33
W odpowiedzi dla Pana Włodzimierza Kowalika - jak słusznie zostało to sprecyzowane, ten Ośrodek organizacyjnie jest podmiotem prawa AUSTRALIJSKIEGO, i na tej bazie funkcjonuje w tym Państwie.

Skorzystanie z uslug, a ściślej z prawa i jego naruszeń - dla tego typu organizacji, jest wielo wymiarowe aby te kwestie można było pominąć. W związku z tymi faktami, jest poważnie brana pod rozwagę działania prawne, wzgledem obecnego zarządu w Albion. Tymbardziej, że jest to organizacja i majatek społeczny który ma służyć określonym celom. Jak dotychczas, ten zarząd tego nie prezentuje - a wręcz przeciwnie jako Community Association, służy tylko, pewnej wybranej jego części, w sposób selektywny, subiektywny i dyskryminacyjny.
Takie postępowanie, jest nielegalne w Australii.

Jak dotychczas, ten zarząd nie zajął żadnego stanowiska w bardzo ważnych kwestiach dotyczacych ich kompromitujacego postepowania. W dlaszym ciągu uważają, że Członkowie są ich własnością - kiedy faktycznie jest i powinno być odwrotnie. 18 grudnia 2011, odbędzie się WZ, do tego czasu dobre zwyczaje nakazują, aby dać im szanse i prawo do obrony. To prawo do obrony zostało przez ten zarząd totalnie pogwałcone i odebrane, w stosunku do: członków, członków zarzadu i wielu innych osób, a także usuniętych bez podania przyczyn. Co można tylko uznać za uprawianie bezprawia.

Jeżeli taka spowiedz zarzadu nie nastapi, w wyniku której powinna zapasć jednoznaczna decyzja rezygnacji - wówczas będzie w zastosowaniu droga prawnego rozwiązania.

Czlonkowie Albion - 13.12.11 7:15
Drogi Panie Wlodzimierzu
Zgodnie ze Statutem Osrodka Albion w miniona Sobote zostala zgloszona na rece secretarza T.Borkowskiego nominacja nowego odmlodzonego zarzadu, (dobrze ze choc i to przyjal) nominacja zostala potwierdzona i bedzie sie ubiegac o glosy czlonkow na Walnym Zebraniu aby moc w koncu godnie i z homorem reprezentowac polskie spoleczenstwo zjednoczone w Albion.
Kochanii wszyscy wiemy ze odchodzacy zarzd nidgy nie byl uczciwy w swych dazeniach do sprawowania swych spolecznych funkcji, wiemy ze napewno szykuje nam nie jedna niespodzinke, wiemy ze przyjal nieuczciwie czlonkow, wiemy ze wiele osob nie otrzymalo nawet zawiadomienia o tym zebraniu,
ale wpierw zobaczymy co pokaze Walne Zebranie,
Napewno rozpatrzymy wszystkie inne mozliwosci i jesli bitwa Walnego Zebrania bedzie przegrana to wojna sie dopiero zacznie... nie pozwolimy ady oszusci, pseodo-dzialcze, ludzie szkodzacy polskiej spolecznosci dalej smialni sie man szyderczo w twarz i ustalali dyctatorskie 1 osobowe decyzjie
Prosze panstwa co mamy:
Mamy ludzi ktorzy maja doswiadczenie w prowadzeniu firm czyli moga kierowac osrodkiem, Mamy czas, Mamy pieniadze (sponsorow) a przedewszystkim Mamy naprawde szczere i oddane serca aby naszej spolecznosci sluzyc i razem budowac ta spolecznosc w sopsob demokratyczny i uczciwy.
Walne Zebranie odbedzie sie 18 GRUDNIA 2011 o godz 15.00
Na dzien dzisiejszy nie wiemy nawet kto bedzie kandydowal z odchodzacego zarzadu...W normalnym spoleczenstwie informacja o kandydatach wisialaby w gablocie ogloszeniowej osiodka abysmy wszyscy mogli sie z nia zapoznac, coz nie jest to normalny zarzad i nic juz nas nie powino w tych ludziach dziwic :~( :~(

Włodzimierz Kowalik - 12.12.11 7:20
Może skorzystać z usług prawnika. Klub jest podmiotem prawa australijskiego. Suma sumarum to zawsze jest tańsze i skuteczniejsze niż wielomiesieczne i wieloletnie utarczki.
Australijskie sady sa bardzo restrykcyjne w sprawach działalności organizacji gdzie występuje element korporacyjny z podejrzeniem uzytkowania i rozdysponowania aktywów niezupełnie zgodnym z Memorandum and Articles (konstytucja organizacji).

Czlonkowie Klubu Albion - 26.11.11 16:29
Drodzy Panstwo


W dniu dzisiejszym t.j. 26.11.11 o godzinie 10.00 rano

Troje czlonkow Osrodka Albion w skladzie

p.M.Bialobrzeski, p.W.Grabowska, p.S.Kowalczyk

zlozylo na rece sekretarza Osrodka Albion p.Tadeusza Borkowskiego

petycje podpisana przez 30 czlonkow klubu

W oparciu o Statut Czlonka Albion petycja poparta

30 podpisami czlonkow (czyli statutowe 5% ) domaga sie zwolania

Nadzwyczajnego Walnego Zebrania

Glownym wnioskiem walnego zebrania jest

VOTUM NIEUFNOSCI wobec obecnego zarzadu



Sekretarz Osrodka Albion p.Tadeusz Borkowski odmowil przyjecia petycji

Co jest nie zgodne ze statutem czlonka Osrodka Albion

Przy 4 swiadkach wpierw chcial oddac list, napotkawszy odmowe,

Schowal list do kieszeni ze slowami “wkrotce bedzie walne zebranie”

Urwal wszelka dalsza dyskusje

Odmowil rowniez potwierdzenia odbioru tego pisma

Petycja bedzie doreczona do Zarzadu Osrodka Klubu poczta polecona



Tresc petycji zamieszczam ponizej



Dnia 23.11.11

Do zarzadu Osrodka w Albion

Przy 19 Carrington Drive , Albion 3020

My nizej podpisani czlonkowie Osrodka w Albion

Domagamy sie zwolania nadzwyczjnego Walnego Zebrania

W trybie okreslonym statutowo t.j. od dnia otrzymania nimniejszedo pisma.

Glownym powodem nimniejszego zebrania jest

wniesienie wniosku o votum nieufnosci

Wobec obecnego zarzdu

Pod listem podpisy 30 czlonkow



W dniu dzisiejszym 26.11.11 o godzinie 10.00

Sekretarz Zarzadu p.Tadeusz Borkowski

odmowil przyjecia pisma bez uzasadnienia.

Powyzsze pismo bedzie doreczone do

Zarzadu Osrodka Albion poczta polecona



Czlonkowie Osrodka w Albion

Kaz - 25.11.11 0:49
Do p.Polak Polski

Cisza,
Czyz nie stac pana nawet na spolkanie, spokojna wymiane opinii?
Poraz drugi wyciagam szeroko otwarta reke i prosze o dialog
Poraz drugi otracan jest ta reka...
Cisza,
Wie pan przykre jest to za jako Polacy
nie mozemy usiasc do jednego stolu i mowic tym samym jezykiem,
jezesli wszyscy chcemy to samo dlaczego tak sie roznimy?
Cisza,

Robert D Bastien - 24.11.11 4:23
Polski Polaku. Zamiast merytorycznego ustosunkowania sie do prawdy, siejesz tutaj złość i nienawiść.

Tak postepuje osoba świętobliwa, która często się modli? Musisz mieć sporo na sumieniu, Dbasz o swój wizwerunek - kosztem mojej osoby, są to metody P. Deberta A. Koraba i T. Borkowskiego. A jednocześnie piszesz, że "spraw ośrodka nie znam, nie znam sedna sprawy, nie przystałem do
żadnej ze stron" - czyżby?
Następnie piszesz, że " to sprawa Walnego zebrania, na którym zadecyduje większość - niestety takie są prawa demokracji". W ten sposób piszący zna pewny wynik glosowania, jest zaznajomiony z listą członkowską. Wystarczy spojrzeć na komentarze pochodzace od zarzadu i jego zwolenników, już się nie pojawiają - są pewni zwycięstwa. Teraz tylko kiedy i kto? - Polaku, to jest najistotniejsze, dla każdego komu leży na sercu dobro Ośrodka i TEJ POLSKIEJ SZKOŁY. Sloganami i dobrymi
intencjami, piekło jest wybrukowane.
I tutaj pojawiją się wątpliwości uzasadnione, ponieważ ten zarzad od grudnia 2010, postepował nieuczciwie, stosował bezprawie w stosunku do członków, do członków zarządu i do wielu innych osób, instytucji edukacyjnej jaka jest Szkoła a nawet Chóru Lutnia.
Czy ponowne zwycięstwo w wyborach, jest gwarancją że następny zarzad, pochodzący z już ukartowanego składu jest godny do zajmowania stanowisk publicznych Ośrodka w Albion?
Ja twierdzę że nie, ponieważ za tym nie stoją prawa demokracji. Ale prawa P. Deberta, A. Koraba. t. Borkowskiego i jeszcze kilka innych osób z zewnatrz. Są to oszustwa, dokonane na obecnej liście członkowskiej w Albion, pieczołowicie preparowanej przez ostatatni rok. Wykreślanie, zawieszanie, eliminowanie, członków których uważali za ich zagrożenie i w końcu odmowa przyjmowania członków lub wznawiajacych swoje członkostwo - bo są też rodzicami dzieci chodzacymi do TEJ Polskiej Szkoły w Albion. Interesujące bo prawdziwe i w trosce o przyszłość, Polonii.
Jeżeli kandydować bedą osoby z obecnego zarzadu - który dokonał wiele złego, i jest bez wątpiena skompromitowanym, to będzie to nastepna porażka dla całej Polonii i dla demokracji. Kataklizm moralny i ekonomiczny zapewniony. Jeżeli to będą nowe osoby, bez znajomosci i braku
doswiadczenia w Albion, które nigdy nie pracoway tutaj społecznie a są z polecenia - skutek bedzie podobny.
Społeczny Ośrodek w Albion jest NIEZALEZNYM - wiec musi prezentować samodzielnośc i rozważne decyzje za które ponosi odpowiedzialność,
przed społeczeństwem również, gdyż taką rolę pełni.
Złu należy przeciwstawiać się dobrem - a prawda jest dobrem, choćby była gorzka. Należy ją uszanować i wyciągać wnioski na przyszłość. Czy to jest takie trudne? Panie Polaku - Szczęśc Boże.

Kaz - 23.11.11 23:45
Drogi Panie Polak Polski

Szanuje pana wypowiedzi i dostrzegam w naszej conversacji mozliwosc wspolnego dzialania dla dobra naszej wspolnoty polskiej i Klubu w Albion.
Chcialbym panu zaproponowac spotkanie w malej grupie osob powiedzmy 2-3 osob z naszej spolecznosci, abysmy mogli przy kawie, w sposob uprzejmy i kulturalny wymienic swoje poglady i byc moze moze znalesc wspolne rozwiazanie na tak nurtujace nas problemy.
Spotkanie to moglo by sie odbyc w Klubie Albion lub w Sanct. w Essendon (za pozwoleniem Ks Slowika). Ze swej strony doloze wszelkich staran aby dopasowac sie do Pana terminu i godziny spotkania
Pzdr
Moj email
kaz89k@yahoo.com

POLAK POLSKI - 23.11.11 13:20
Szanowny Panie Kaz, tym razem (po raz pierwszy) zgadzam się z Panem!
Księdza Józefa Migacza wymieniłem z powodu jak w poprzednim wpisie. I dodaję, że nie mam ani uwag, ani żadnego złego słowa przeciwko O. Dominkowi, czy ks. Słowikowi i życzę im wszystkiego dobrego!
Ma Pan rację Panie Kaz! O "sprawach" Polonii australijskiej należy rozmawiac spokojnie i z prawdziwą troską - jeśli nam na niej jeszcze zależy - o tym też pisałem w moim wpisie. Sprawy Ośrodka NIE poruszałem, bo jest mi trochę daleko do niego, a nie znając sedna sprawy (a z tego co pisze p.Kałuski wynika wielkie opasłe NIC!) nie mogę zabierać głosu o Ośrodku - tak więc jak Pan zechce zauważyć nie mogłem przystać do żadnej ze stron, tym bardziej, że to sprawa Walnego Zebrania, na którym zadecyduje większość (niestety takie są prawa demokracji) "czy do przodu, czy do tyłu"... Osobiście życzę takiego rozwiązania, aby Szkoła i Ośrodek, żyły w zgodzie i wspierały się! Jeśli chcemy przeżyć jako Polacy w tym kraju, to nauczanie naszych dzieci j. polskiego jest sprawą NAJWAŻNIEJSZĄ!
Wspomniałem Sanktuarium w Keysbrough, bo kiedykolwiek modlę się w tej Świątyni, myślę też o tych, dzięki którym ta Polonijna świątynia powstała... a więc MY Polacy jesteśmy jeszcze zdolni do wielu wielkich rzeczy...

Zabrałem głos TYLKO dlatego, bo pisanie p. Kałuskiego jest przykładem dla ewentualnych przyszłych i młodych polonijnych "dziennikarzy" jak NIE pisać o sprawach Polonii, kiedy w człowieku kipi złość...
Pozdrawiam Pana, Panie Kaz

***
Panu Bastien'owi nie odpowiadam bo bo to nie mój styl! Omłoty mnie nie interesują!!! Z tego co pisze do mnie i o mnie wynika że jeszcze nie przeczytał wszystkiego (chociaż podzielił już na procenty) co opisał i jak opisał p. Kałuski "z troską"... czyli o sobie.
Pan Bastien powołując się na "Trybunę" nawet nie dostrzega, że właśnie On i jego "guru" chcą mieć tylko jedną i jedyną rację - to co skreśli p. Kałuski jest "święte" i NIE podlega żadnej dyskusji!!! - czyli taki sam cel jak miała owa Trybuna.
Pisząc o nienawiści - nie wiem dlaczego sie do mnie przyczepił z tym słowem - (i dlaczegóż to i za co miałbym nienawidzieć Pana Bastien'a???) nie może pojąć, że ta nienawiść rozsadza ich obydwu...
Więcej pisać do tego Pana nie chcę i nie będę! Pan Bastien napisał swoje, a ja swoje... Żegnam więc Pana na Amen

Kaz - 23.11.11 8:16
Do Polak Polski
Wie pan przykre jest to za jako Polacy nie mozemy usiasc do jednego stolu i mowic tym samym jezykiem, jezesli wszyscy chcemy to samo dlaczego tak sie roznimy???, przykre jest to ze podkresla pan przykrosci dla jedngo tylko ksiedza Migacza, a pomija pan innych, czyzby ks Slowik i O.Dominic na to nie zaslugiwali??? Napewno spotkaly ich duze przykrosci z powodu powowien i nie do informowania, falszywych wrecz informacji
Nie moza zalowac roz gdy plona lasy, czyz nie powinnismy zalowac wszystkich zamieszanych w nasze zmagania i troske o polskosc Albion Pamietac jednak nalezy ze kogos za to trzeba roliczyc, za ten podzial spoleczenstwa, za niedomowie, za falszywe informacje.
Drogi panie nie mozna ignorowac innych a popierac tylko tych znnach sobie, jestesmy jedna spolecznoscia ale jak to ktos powiedzial potrafimy sie jednoczyc tylko w czasie wojen, zagrozenia i pogrzebow
Drogi Panie, Ks Slowik a pozniej O. Dominic chrzcili moje dzieci, udzielali im pierwszej komunii a jeszcze nie tak dawno i slubow malozenskich, sa bardzo dobrymi kaplanami i rowniez ofiarami na rowni Ks.Migaczem.
Zyje nadzieja ze choc z tym sie zgodzimy. Pzdr

Robert D Bastien - 23.11.11 3:19
P.P. MONIKA T i POLAK POLSKI. W materiale Pana M. Kaluskiego, ani w moich komentarzch, niema zadnej agresji i siania nienawiści. "O Polakach w Australi - KRYTYCZNIE I Z TROSKA", już sam tytul mówi, o przedstawionej
problematyce życia SPOLECZNEGO w Australi - są tam zawarte też i osiągnięcia. Jest to praca tym cenniejsza, że w zarysie historycznym. Conajmniej 80% wypowiedzi nie pochodzi od Autora, a z materialów różnych okresów. Polak Polski, zapomnial o jednym wielkim osiagnieciu Polonii Polskiej - jakim jest 18 lat funkcjonująca jedyna niezależna własna Szkola Polska w Albion i dążenia jej likwidacji przez tzw. naczalstwo ........ w Melbourne, co spowoduje upadek Osrodka a przedewszystkim juz rozbicie zycia spolecznego, bez którego Ośrodek nie utrzyma sie - po przez,
agresję nienawiść i zawiść, oraz wiele innych metod. PP Monika i Polak Polski, szukacie agresji i siania nienawiści, nie pod tym adresem.
Marzy sie Wam - powrót do Trybuny Ludu, na wolnej witrynie internetowej - w wolnym Panstwie?, jest to mentalność propagandy sukcesu w PRL-u.

MEDIA, sa zródlem informacji - jakie to banalne? Jakimi wiadomościami nas karmią, zilustrowal to niezależny M. Kaluski, w ten sposób steruje się Polonią i ludzmi którzy wyeliminowali swoje własne myślenie, bo naczalstwo za nich myśli. Żadne media tzw. w slużbie polsko języcznej dla Polonii, nie są niezależnymi zródlami informacji. To że zmieniłem nazwisko nie jest tajemnicą, i nigdy tego nie ukrywałem - jak i to że sam zgłosiłem do IPN moją lustracje, jest w toku wniesienie do sadu rejonowego. Monika T, Polak Polski - jak się pp nazywają i dlaczego to ukrywają? Jeden zeznanych duchownych, współredaktor Tygodnika Polskiego, był agenten SB - R.I.P.

Jednostronny konflikt, kreowany od grudnia 2010, i wykreowany przez obecny zarzad w Albion - przeciwko istnieniu Polskiej Szkoly w Albion i nie tylko, jest czarną historią w środowisku Polonii Polskiej. Jak dotychczas, żadne media "pisane i mówione" nie wysłały swoich redaktorów do Osrodka i do Szkoly, aby te wydażenia które są znaczące, zaprezentować NIZALEŻNIE do wiadomosci publicznej - ten fakt jest aż nadto
wymowny, dla kogo one służą.
Dysponuję wiedzą i materiałami dowodowymi - nikt sie do mnie nie zwrócił.
Pozostaje mi tylko skorzystać z niezależnych mediów australijskich - to jest tylko trzy klikniecia, GAZETA, TV i DOVED.

Polak Polski - 22.11.11 13:52
Pani Moniko! Czy może napisać Pani trochę jaśniej kto pisze bzdury? Czy autor flaków z olejem pt. "O Polakach w Australii", dzięki czemu kpią sobie z nas nawet "Eskimosi", czy "komentator" p. Robert D Bastien, chociaż mówią też, że kiedyś nazywał się inaczej...
A może podyskutujemy co robić aby "Polonia świata", której w służbie pozostaje "Kworum" dowiedziała się, że Polonia australijska to nie banda nienawistników a pracowita społeczność, która przez lata cięzką pracą wybudowała kilkanaście DOMÓW POLSKICH, Ośrodków sportowo-wypoczynkowych, domów dla starszych i emerytów, pomnik Jana Pawła II (w QLD) i innych widocznych znaków i śladów naszego polonijnego ego, że organizuje wystawy i festiwale aby przeżyć polskość na Antypodach, że zespoły taneczne i muzyczne są podziwiane przez naszych australijskich przyjaciół i sąsiadów. Że pokolenie Polaków, które odchodzi budowało największe zbiorniki, tamy i systemy wodne (np. "Snowy"). Że tymi, którzy byli z nami w chwilach samotności i tęsknoty w obcym kraju, to byli właśnie księża, że wybudowano przepiękne sanktuarium w Keysbrough, że komitety kościelne swoją pracą wspomagają pracę naszych duszpasterzy. Że Polonia australijska wspomagała Polaków na Wschodzie, że wspomagała "Solidarność" moralnie i finansowo w czasie jej walki z komuną... Jest tyle do napisania o Polonii australijskiej, dobrego i prawdziwego!

Niesnaski były są i będą!!! Takie jest życie i nie tylko wśród naszej społeczności. Są wśród Greków, Włochów, Irlandczyków a nawet Żydów... i innych nacji!
Mamy też wiele lewactwa, które nie stanowi jestestwa Polonii, ale które tylko czycha na każde potknięcie Polonii... I właśnie takie pisanie i z taką "troską" to woda na młynek różnych SBSów, portali i róznych radyjek polskojęzycznych...
Dlatego ogromne szpalty zapisane i podane do "Kworum", aż do Warszawy (!!!) na temat Ośrodka w Albion - małej kropki na mapie Polonii Świata - stają się śmieszne - a śmieszne dlatego, że tamtejsi działacze i piszący na ten temat nie potrafią rozwiązać problemu, który - jak wynika z pisania - jest także i ich dziełem! Bo gdzie byli kiedy rodziło się zło??? No i każdy kij ma dwa końce, a dla jednych reszka jest ważniejsza, a dla drugich orzeł...Inaczej nie dla wszystkich ta sama sprawa przedstawia sie jednakowo...
Nie rozumiem, jak można pisać "w trosce" o Polonii, stawiając ponad wszystko własne "Ja", własne "osiągnięcia" - jednocześnie stosując zasadę - kto przeciw "mnie", kto mnie nie chwali - to na tego huzia!..., ten jest wrogiem Polonii... przynajmniej australijskiej.
Dlaczego nie zauważyłem dyskusji o "Ośrodku" w środkach informacji Polonii australijskiej? W Tygodniku Polskim czy Pulsie Polonii? Tuż pod nosem autora tych długachnych opisów. Przecież tu na miejscu są ludzie którzy znają sprawy tak, jak one naprawdę wyglądają, i to jest miejsce gdzie możemy wspólnie podyskutować co zrobić aby było lepiej, a nie jeszcze gorzej. Osobiście nie widzę żadnego zaniku polskości, ani żadnej katastrofy jaka czeka Polonię australijską - a to co jest i jak jest, należy pielęgnować, a nie ośmieszać i krytykować. Zresztą polskośc i Polonia - nasz drugi dom - to nie tylko pisanie o NIEJ, to jest coś co nosi się w sobie "tam w środku" i o tych sprawach należy rozpocząć rozmowę samemu z sobą...
Nie mam nic przeciwko zamieszczaniu "spraw Polonii australijskiej" w Kworum, ale "gdzie Rzym, a gdzie Krym" .
Zdobyłem się na ten wpis bo zrobiło mi się przykro, ze względu na ks. Józefa Migacza o którym p. Kałuski napisał już wiele kiepskich słów. Znam tego duchownego osobiście i wiem, że to mądry, szlachetny człowiek i Polak!
Pozdrawiam

Monika. T,,-Melbourne - 21.11.11 22:33
piszecie Szanowni Panstwo komplne bzdury, tylko nieliczne fakty sa prawdziwe, reszta to insynuacje, przeklamania, niedoinformowanie, lub wrecz zla wola. Zycze dalszych sukcesow w wyladowywaniu wlasnej agresji i sianiu nienawisci w polonijnym srodowisku, tyle, ze wstyd przed swiatem, gdyz strona ta poswiecona jest Polonii swiata.

Obserwator z góry - 21.11.11 12:40
Czy to co tu jest napisane "O Polakach w Australii", jest o Polakach w Australii czy o p. Kałuskim? Pytam bo nie wiem...

Robert D Bastien - 13.11.11 1:12
Uzupełnienie do mojego komentarza z dnia 11.11.11
Dla moich wrogów, może się wydawać, że mam stosunek do BUS w Maidston negatywny.
Więc oświdczam, że wprost przeciwnie a nawet wiecej. Ta organizacja jest długoletnim wypełnieninem potrzeb dla Polaków, w szerokim zakresie świadczonych usług. To zobowiazanie, dobrej woli niesienia pomocy innym i jej ofiarność, jest również potwierdzone w tym, że osoba z tej Grupy Polskiej zajmuje najwyższe w tej chierarchi rządowej stanowisko bardzo odpowiedzialne, poraz kolejny na nastepne 4 lata. Tą drogą chcę pogratulować i życzyć osiągnięć jak dotychczas.
Na przełomie maj/czerwiec 2011, byłem w trudnej i krytycznej sytuacji życiowej. Właśnie to BUS, i ich niebywała wrażliwość niesienia pomocy - spowodowała, że otrzymałem pomoc bez zmrużenia oka - problem był pilny. Tą drogą chciałbym jeszcze raz serdecznie podziekować - brakuje mi słów UZNANIA.

Robert D Bastien - 11.11.11 4:39
Z prezentowanych problemów życia polonijnego w Australi jak i własnych doswiadczeń które do pozytywnych sie nie kwalifikuja, wnisek mam następujacy: W knontaktach i działaniach naszych polskich organizacji należy analitycznie i krytycznie oceniać przyszłe skutki, ktorych dorazne decyzje bezpodstawne - moga doprowadzic do ruiny nasze życie społeczne.

Zlokalizowanie, rzadowej instytucji Biura Usług Społecznych, na ternie Ośrodka w Albion, kilka lat temu było przedmiotem zaawansowanych negocjacji z Zarzadem poprzednim. Były rozpatrywane projekty usytuowania i wzniesienia rzadowego budynku BUS - do obsługi mulikulturowej 16 różnych nacji w tym i polskiej grupy. Napewno były czynione wstępne założenia do umowy, których to szczegółów nie znam. Natomiast napewno to dotyczyło własnosci rządowej i problemy statutowe, na gruncie czyim? Jakie wpływy by miał Osrodek? i jakie obowiazki w stosunku do tego klienta? Jaka gwarancja, że rzadowy własciciel nie przeznaczy tego budynku na inne swoje cele lub sprzeda komukolwiek? Czy klienci BUS będą korzystać z dobrodziejstw Ośrodka? Sa to raczej ludzie wiekowi którzy do tego miejsca nie dojadą - to raczej woluntariusze i urzednicy odwiedzają ich we własnych domach. Ten projekt w Albion upadł.

Ale jeszcze wczesniej, Były starania BUS na zadomowienie sie w Domu Milenium w Footscray. Trwały negocjacje, wszystko wygladało wspaniale aż do momentu kiedy Zarzad się zorientował że traci wszelkie prawa do własnosci - i zrezygnował z tego projektu.

A terez problem lokalu dla BUS który rząd wynajmuje, być moze ponownie wraca do Ośrodka w Albion. To znaczy należy sie temu bardzo uważnie przyjzec krytycznie - ostrożność nie jest grzechem. I jest bardzo prawdopodobne że dążenia obecnego Zarządu do rychłego uchwalenia nowego Statutu Ośrodka już pisanego pokątnie przez A. Koraba - na najblizszym Walnym Zebraniu, ma na uwadze te ułatwienia - Tylko co to nam da w przyszłości? i dlaczego kosztem isnienia Szkoły? P. Debert deklarował, swoje dobre znajomości z BUS. Osobiście jestem za wielością istnienia polskich organizacji na dużym terenie w Albion, ale nie kosztem Ośrodka lub innego polskiego partnera który jest częścią naszego życia.

Wszystkich komentarzy: (19)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

26 Kwietnia 1937 roku
Urodził się Jan Pietrzak, polski kompozytor, satyryk (Kabaret pod Egidą) felietonista, autor wielu książek. Twórca Towarzystwa Patriotycznego


26 Kwietnia 1986 roku
Awaria elektrowni atomowej w Czernobylu na Ukrainie.


Zobacz więcej