Wtorek 14 Maja 2024r. - 135 dz. roku,  Imieniny: Bonifacego, Julity, Macieja

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 20.09.07 - 14:49     Czytano: [2276]

Męczeństwo

małych Warszawiaków



Muzeum Historyczne m.st. Warszawy przedstawia exodus warszawiaków po Powstaniu Warszawskim poprzez losy dzieci i ich traumę.

Ogromna fotografia obozowej rampy. Z głośników dobiega stukot kół. W przyćmionym świetle zdjęcia dzieci - tych szczęśliwych, z przedwojennych czasów - z rodzicami, których wiele z nich wkrótce utraci, w uroczystych ubrankach przy Pierwszej Komunii Świętej. Dokumenty okupacyjne. Przedmioty uratowane z płonącej Warszawy. Obraz domów rodzinnych, które zamieniły się w zgliszcza trudno zdokumentować. Przechował się w sercach.

I kontrast: kolorowe rysunki współczesnych małych warszawiaków prezentujące ich domy.

Zabić każdego mieszkańca
Pacyfikując bohaterskie miasto, Niemcy skrupulatnie przestrzegali rozkazu Adolfa Hitlera, zgodnie z którym każdego mieszkańca należało zabić. Ten rozkaz dotyczył i dzieci. Straty ludności cywilnej szacuje się na prawie 200 tysięcy zabitych w tym 70 tysięcy zamordowanych. Około 700 tysięcy cywilów wygnano z Warszawy. W okresie od 6 sierpnia do 10 października 1944 r. przez obóz w Pruszkowie przeszło 550 tysięcy warszawiaków oraz 100 tysięcy mieszkańców z okolic podwarszawskich. Stamtąd wywieziono na roboty do Niemiec 150 tysięcy osób, a 50 tysięcy do obozów koncentracyjnych. Rannych bądź niezdolnych do pracy wywieziono do wsi i miasteczek Generalnej Guberni. 32 proc., czyli ponad 1/4 obywateli stolicy stanowiły dzieci i młodzież do lat 18. Okupacja odebrała im wszelkie prawa związane z wiekiem. Nawet nauka i sport zeszły do podziemia. Wygnanie pogłębiło ich tragedię.

Danuta Nizińska, dziś Nizińska-Grzegrzółka, miała wówczas 15 lat. 6 sierpnia, była to niedziela Przemienienia Pańskiego, Niemcy z karabinami gotowymi do strzału wpadli do kamienicy na Górnym Mokotowie i dali mieszkańcom 5 minut na opuszczenie domów. Matka dziewczynki zdążyła chwycić poduszkę i kawałek słoniny. Popędzono ich do pl. Unii Lubelskiej. Noc spędzili razem z innymi stłoczeni w budynku na rogu alei Szucha i Alej Ujazdowskich. Rano z tłumu wyłowiono mężczyzn, a kobiety popędzono ul. Litewską do Marszałkowskiej i dalej do placu Zbawiciela. - Na każdym rogu był ustawiony wielki karabin maszynowy, a przy nim Niemcy w czarnych mundurach. Przechodząc przez plac Zbawiciela, oglądaliśmy ludzkie trupy leżące obok walizek, które były tak zapakowane, że aż wieka się odrywały. Ten widok pamiętam bardzo dobrze - wspomina ówczesna nastolatka.

Danuta Napiórkowska-Jarzębowska, wówczas 13-letnia, do dziś nie może zapomnieć tego, co zdarzyło się, gdy wypędzono ją z domu: - Przed nami szło małżeństwo (...), ona prowadziła dziecko za rękę, on pchał wózek z maleńkim niemowlęciem, przy nich szedł pies, wilczur niemiecki. Nagle mężczyzna padł, nie wiem, czy to był odłamek, czy kula, w tym samym momencie rzucił się na niego ten pies, strasznie wył. Natychmiast podszedł Niemiec czy Ukrainiec i strzelił do tego psa, pies zaskowyczał i padł, następnie wyjął niemowlę z wózka i o najbliższy mur roztrzaskał główkę. To wszystko widziałam.

Rozstrzelać sabotażystę
14-letni Krzysztof Radlicz razem z matką trafił do Stassfurtu i tam do obozu fabrycznego. Był wychudzony i wygłodzony, ale to nie uchroniło przed niewolniczą pracą. Był zbyt słaby. Zemdlał, upuszczając ciężką żeliwną maszynę, która pękła. Oskarżono go o sabotaż i skazano na rozstrzelanie. Uratował go niemiecki lekarz fabryczny, który przekonał oprawców, że mały po prostu jest półżywy z wyczerpania.

12-letnia Halina Lewicka, dziś Paszkowska, dobrze zapamiętała swoisty targ niewolników, który odbył się w Stuttgarcie po przyjeździe transportu z obozu w Pruszkowie. - Obmacywano nas - wspomina - poklepywano, zaglądano w zęby. Oględzin tego rodzaju dokonywali dyrektorzy przedsiębiorstw w asyście gestapowców. Wszystko to odbywało się w ulewnym deszczu, na rampie dworca kolejowego. W Stuttgarcie pracowałam (jako 12-letnie dziecko) w fabryce zbrojeniowej Kugellagefbrik (...). Warunki pracy były potworne, wszystkie operacje dokonywało się w nafcie. Matka moja miała dłonie i przedramiona wyżarte przez naftę do kości, po półrocznym pobycie ważyła 38 kilogramów (...). Ja dostałam wysypki na całym ciele i potworne rany potworzyły mi się pod pachami, na nogach miałam ropnie wielkości orzecha.
Te dzieci miały jednak większe szanse na przeżycie niż ich rówieśnicy, którzy trafili do obozów zagłady.

Przedwcześnie dojrzali
Jerzy Kasprzak, wówczas 14-latek, harcerz Szarych Szeregów, listonosz Poczty Powstańczej, uciekł z transportu i szukał swoich bliskich. - Pod Grójcem - wspomina - znalazłem swoich sąsiadów, od których się dowiedziałem, że mój ojciec i brat zostali wywiezieni do obozu, a mama z małym do parafii Milejów pod Piotrkowem. (...) Parę dni później odnalazłem swoją mamę. Zobaczyłem po raz pierwszy mojego brata, który miał cztery i pół miesiąca. Wtedy stałem się głową rodziny.
- Nie mieliśmy niczego, straciliśmy wszystko. To powtarza się we wszystkich wspomnieniach warszawiaków, wojennych dzieci. Po jednym koszmarze napotykali drugi. Rzekomi wyzwoliciele, a faktycznie, okupanci rozgościli się w cudem ocalałych mieszkaniach, do których wracały, nierzadko bez nikogo z dorosłych członków rodziny, warszawskie dzieci. - Na podłodze, podeptane - wspomina 8-letnia wówczas Idalia Olszewska-Klemińska - znalazłyśmy fotografie naszych rodziców od ślubu. Stacjonowali ci żołnierze, zachowywali się... już szkoda mówić jak. Jak jakaś dzicz. Tam była łazienka, ale (...) oni się normalnie załatwiali w pokojach. To było coś potwornego. Ja się po prostu tych ludzi bałam. Oni pili ciągle, hałaśliwi byli tacy. A my byłyśmy przecież same.
Mała Idalia i tak miała szczęście. Wielu jej rówieśników po wojennych przejściach traciło mowę, kontakt z otoczeniem, nawet zdolność poruszania. Ona "tylko" dostawała drgawek, gdy w trakcie bezsennych nocy wspominała ojca rozstrzelanego przez Niemców w 1943 r.
Przeżyty koszmar nie ustępował. Nie ustawały też wypędzenia, chociaż wypędzającymi byli już nie Niemcy, ale godnie ich zastępujący komuniści. Wielu małych warszawiaków, którzy stracili swoje domy, nie mogło wrócić do stolicy z powodu zakazów administracyjnych. Ci musieli się uczyć żyć gdzie indziej, chowając w sercu nadzieję, że może kiedyś do ukochanego miasta wrócą ich dzieci czy wnuki.

Kaja Bogomilska
Nasza Polska

Wersja do druku

Pod tym artykułem nie ma jeszcze komentarzy... Dodaj własny!

14 Maja 1926 roku
Do dymisji podali się premier Witos i prezydent Wojciechowski.


14 Maja 1938 roku
Urodziła się Elżbieta Czyżewska, aktorka filmowa i teatralna.


Zobacz więcej