Wtorek 14 Maja 2024r. - 135 dz. roku,  Imieniny: Bonifacego, Julity, Macieja

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 30.09.07 - 17:53     Czytano: [2292]

Z katów w ofiary

Żyją jeszcze Polacy, którzy każdy, nawet najbardziej przyjacielski gest ze strony Niemca natychmiast zaliczą do kategorii zachowań “niebezpiecznie przyjaznych”, po czym zaczną gorączkowo rozglądać się za czymś, co strzela. Pozostałym nie zaszkodzi, gdy staranniej niż dotąd monitorować będzie się postępowanie i realizację strategii politycznej naszego zachodniego sąsiada. Powodów do przezorności mamy bez liku.

“Prawo do stron ojczystych jest prawem człowieka” – pod takim hasłem odbyło się niedawno w Berlinie spotkanie Związku Wypędzonych, nazwane “Dniem stron ojczystych”. Kiedy w związku z tą imprezą dziennik “Rzeczpospolita” zapytał przewodniczącego Związku Wschodnich i Środkowych Niemiec Helmuta Sauera, czy “prawo do stron ojczystych” oznacza, że niemieccy wysiedleńcy mają prawo do powrotu na swe byłe tereny oraz do zwrotu znajdujących się tam nieruchomości, Sauer odparł: “Tego nie można wykluczyć”. Po czym wyraził przekonanie, że jeśli zwrot w naturze jest niemożliwy, za utracone mienie Polska powinna zapłacić Niemcom odszkodowania.

Jak z powyższego widać, przedstawiciele Związku Wypędzonych mają za nic kontekst historyczny. Tak jakby pewna część przeszłości ich nie interesowała. Dlaczego płacić ma Polska? “A dlaczego miałby to uczynić niemiecki rząd? Zgodnie z prawem międzynarodowym każde wypędzenie jest bezprawne. Sprzeczne z prawem było także wypędzenie Niemców z terenów będących dzisiaj częścią Polski. Polska brała w tym udział i z tego wynikają określone konsekwencje” – wyłożył kawę na ławę Sauer, wyjaśniając, że ta sprawa nie może pozostać nieuregulowana i wyłączona z polsko–niemieckich traktatów, jak to jest obecnie. “Jeżeli tak będzie nadal, problemem zajmie się Parlament Europejski” – zagroził.

Chcą w nas zabić tę pamięć
Świtało. Był 1 września 1939 roku. Siedemnaście kilometrów od wschodniej granicy Niemiec spało polskie miasto Wieluń. Tutaj, dwadzieścia minut przed piątą rano, mieszkańców okolic Rynku wyrwał ze snu przerażający huk. To eksplodowała bomba zrzucona z samolotu Luftwaffe. Osiem minut później, gdy pierwszy pocisk z okrętu Szlezwig–Holsztyn przeorał piaski Westerplatte, w Wieluniu bomby dziurawiły oznaczony czerwonym krzyżem dach szpitala Wszystkich Świętych.

Generał lotnictwa Wolfram Freiherr von Richthofen wiedział, że nie mający znaczenia militarnego Wieluń nie jest w żaden sposób chroniony. Lecz atak miał być testem dla nowej wersji bombowca JU–87 – i Junkersy zdały ten egzamin celująco. Trzy czwarte miasteczka legło w gruzach. Śmierć zebrała obfite żniwo: zginęło prawie 1200 osób. Mężczyzn, kobiet i dzieci.

Tak zaczęła się niemiecka inwazja, w efekcie której Polskę na dziesięciolecia wykluczono z orbity wolnego świata. Ta wojna kosztowała nas miliony istnień. Krew, łzy i rozpacz. Zrównaną z ziemią stolicę i zgliszcza spacyfikowanych wiosek. A wszystko to akcentowane dymami krematoriów “ostatecznie rozwiązujących kwestię żydowską” i szarpiącym serce krzykiem dzieci. Jak choćby tego czteroletniego malca, wpychanego do komory gazowej w Bełżcu: “Mamusiu! Przecież ja byłem grzeczny! Ciemno! Ciemno!”.

Naśladowcy Hitlera?
Blisko 70 lat po tamtych wydarzeniach państwo niemieckie znowu zdaje się tracić kontakt z rzeczywistością. W dwustronnych kontaktach wieje chłodem. Niemcy mają w nosie nasz stosunek do II wojny światowej i jej skutków. Coraz częściej mówienie o Polakach jako ofiarach wywołanej przez Niemców wojny poczytuje się nam za nietakt. Nie zależy im na naszej sympatii, nie przejmują się krytyką, przeciwnie – najdrobniejszy jej objaw prezentują w kategoriach germanofobii.

Gwałtownie wzbiera fala procesów o zwrot majątków osób, które formalnie nie zrzekły się polskiego obywatelstwa, a wyjechały do RFN po 1956 roku. Nadal wiszą w powietrzu skargi Powiernictwa Pruskiego złożone do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, poddające w wątpliwość powojenne rozstrzygnięcia aliantów. Niemcy domagają się uznania praw wysiedlonych do opuszczonych domów, majątków, ziemi i fabryk “bezprawnie zajmowanych przez Polaków”, a następnie ich zwrotu. I – uwaga! – autorów pozwów nie interesują żadne odszkodowania.

Nie miejmy złudzeń: prawda jest taka, że Niemcom nie zależy na pojednaniu. Natomiast bardzo chcą odzyskać to, co utracili w wyniku wojny. Trzeba wyjątkowej ślepoty, by nie zauważyć niemieckich dążeń do zrewidowania prawdy historycznej oraz wykreowania nowej wersji przebiegu II wojny światowej. Takiej, w której Niemcy przejmują rolę ofiar, a niemieckie ofiary stają się katami. No przecież! Wszak Polacy, zajmując po zakończeniu wojny Wrocław i Szczecin, po prostu naśladowali tego znienawidzonego przez naród niemiecki nazistę, Hitlera!

Polacy na bruk
Agnes Trawny, która opuściła Polskę w latach 70., odzyskała leśniczówkę i blisko 60 hektarów ziemi we wsi Narty (województwo warmińsko–mazurskie). Polacy, którzy mieszkali tam przez 30 lat (dwie rodziny, w sumie 12 osób) muszą szukać sobie innego miejsca na ziemi. W przeciwnym razie państwo polskie, zgodnie z literą prawa, wyeksmituje ich na bruk. Trawny zapowiedziała, że dom zburzy.

Wydaje się to nieprawdopodobne, acz polskie sądy wydają prawomocne wyroki również w innych sprawach dotyczących tak zwanych “późnych przesiedleńców”. Na mocy tych rozstrzygnięć nieruchomości znajdujące się na terenach, które stały się częścią naszego kraju po Konferencji Poczdamskiej, przechodzą w ręce właścicieli szczycących się niemieckim obywatelstwem. Zaraz potem na progach polskich domostw pojawiają się Niemcy z nakazami eksmisji i w towarzystwie polskich komorników. Dotyczy to zwłaszcza Warmii i Mazur.

Nakaz eksmisji dostała na przykład rodzina Olendrów z mazurskiej wsi Zdory. Ich dom odzyskał Walter Doroch, Niemiec, potomek niegdysiejszej właścicielki.

W lipcu, spadkobierca właścicieli Norbert Reinsch, któremu polski sąd założył księgę wieczystą, pojawił się też z aktem własności w ręku w mieszkaniu państwa Andrzejczyków w Olsztynie.

I tak dalej, i tak dalej.

Precz z Poczdamem!
Po 1989 roku Polakom starano się wmówić, że problem rozliczeń wojennych z Niemcami został definitywnie przesądzony i ostatecznie zamknięty. Nic bardziej mylnego. Wicemarszałek Sejmu Janusz Dobrosz: “Po stronie niemieckiej przesiedlenia były od początku kwestionowane, zaś przesiedleńców z rozmysłem określano jako “wypędzonych”, aby wywołać negatywną konotację. W kwestiach własnościowych całe niemieckie prawo wewnętrzne, konstytucja, orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego wyraźnie zmierzały do tego, aby roszczenia zachowały aktualność”.

Trzeba pamiętać, że w 1953 roku, pod naciskiem Moskwy, PRL zrzekła się reparacji wojennych. Że do 1970 roku RFN protestowała przeciwko granicy na Odrze i Nysie. Że jeden z artykułów niemieckiej ustawy zasadniczej gwarantuje dziedziczenie statusu “wypędzonych”, a inny nadaje niemieckie obywatelstwo tym, którzy mieszkają na należących dziś do Polski terenach byłej III Rzeszy. Mało kto zdaje sobie też sprawę, że do dziś dnia niemiecki rząd nie uznał formalnie postanowień Konferencji Poczdamskiej.

Co prawda Berlin oficjalnie dystansuje się od roszczeń ziomkostw, ale do dziś nie odciął się od nich jednoznacznie, nie zamierzając brać sobie na barki ewentualnych zobowiązań wobec własnych obywateli. Przyjazne oświadczenia Angeli Merkel niczego nie załatwiają w sensie prawnym. Rząd niemiecki powinien zadeklarować wprost, że przejmuje na siebie ewentualne wypłaty odszkodowań za mienie pozostawione przez wysiedlonych – a tego zrobić nie chce.

Czyje dobra kultury
Kiedy “Frankfurter Allgemeine Zeitung” napisał, że “w polskich rękach nadal znajdują się liczne niemieckie dzieła sztuki i dokumenty”, rząd RFN stwierdził, że pozostawione na terenach utraconych po II wojnie światowej dzieła sztuki pozostają niemiecką własnością, która w Polsce znajduje się wbrew prawu.

W tej sytuacji warto zadać sobie pytanie co będzie, jeżeli polskie sądy postąpią podobnie jak w przypadku “późnych przesiedleńców” i uznają zasadność roszczeń Niemców w stosunku do ruchomych dóbr kultury, kierując się ułomnym prawem, a nie polską racją stanu? A co stanie się, jeśli pójdą krok dalej? Doprawdy strach się bać polskiego prawa, skoro odpowiednia ustawa zakłada, że “dobra kultury” mogą być zarówno ruchome, jak i nieruchome. Czyż bowiem na terenach poniemieckich poza dziełami sztuki nie znajdują się aby inne “niemieckie dobra kultury”, nieruchome, rzec można: bezwzględnie, zaczynając od rozsianych tu i ówdzie zamków, pałaców i dworów, a kończąc na zabytkowej zabudowie Szczecina, Gdańska czy Wrocławia?

Co wydaje się ciekawe i godne podkreślenia, Niemcy stosują inną miarę wobec krajów dużych i tych uznanych za małe, czy precyzyjniej: za słabe. Od Polski żądają zwrotu dóbr kultury, ale w kontaktach z Francją tego problemu tak nachalnie nie poruszają. Daję głowę przeciwko nadgniłym pomidorom (nie warto się zakładać), że nie zdecydują się na skierowanie podobnych tonem postulatów pod adresem Rosji, choć Armia Czerwona wywiozła z Niemiec daleko więcej skarbów, a Rosja bez skrępowania powtarza, że są to wojenne łupy.

Może, jak ktoś zauważył, z Niemcami trzeba rozmawiać po rosyjsku?

A swoją drogą, stosowanie podwójnej miary nie dotyczy tylko dzieł sztuki, ale na przykład stosunku do deportacji Niemców z Polski i z rosyjskiego okręgu kaliningradzkiego.

Świadectwo o podpalaczach
Podobno Niemcy zmęczeni są roztrząsaniem wstydliwych wydarzeń z własnej przeszłości i nie chcą dłużej pokutować za zbrodnie. Lecz jest to ich problem. Nie do przyjęcia są kierowane pod adresem Polaków zarzuty “krojenia niemieckiego frajera według chwytu na hitlerowca”. Nie sposób zbudować przyjaznych kontaktów na fundamencie niepamięci czy przeinaczania faktów. Niemcy ponoszą całkowitą odpowiedzialność za II wojnę światową i jej skutki, dlatego specyfiką relacji między Polską a Niemcami na zawsze pozostać musi pamięć o zbrodniach niemieckich w Polsce. To oczywiste: naród sprawców nie ma prawa wystawiać rachunków narodowi Ofiar. Jeśli zaś Niemców nie stać na tego rodzaju refleksję, niech idą do diabła i wrócą, gdy do niej dojrzeją.

Jutta Frasch, ambasador Republiki Federalnej, uważa, że w ostatnim czasie wizerunek Polski w Niemczech ucierpiał. Być może. Ale warto byłoby namówić panią ambasador, by baczniejszą uwagę zwracała na wizerunek jej kraju nad Wisłą. Czyli tam, gdzie stale pamięta się i gdzie nigdy się nie zapomni, kto podpalił Europę.

Krzysztof Ligęza
www.widnokregi.pl

Tytuł oryginału: “Mamusiu! Przecież ja byłem grzeczny! Ciemno! Ciemno!”

Wersja do druku

Admin - 07.01.08 10:54
Szanowny Panie Geniu, wszystkie komentarze się ukazują, tylko czasami z opóźnieniem, spowodowanym względami technicznymi.
Bardzo dziękujemy za trafne wypowiedzi i prosimy o jeszcze.

genio - 07.01.08 9:46
Ostatni mój komentarz nie ukazał się, prawdopodobnie dlatego, że mógł umożliwić zlokalizowanie mojej osoby przez "życzliwych" nam okupantów... Dziękuję Widnokręgom za troskę o naiwnego byłego 14 - latka ! Historia kołem się toczy ?...

genio - 06.01.08 22:30
Odziedziczyłem po bracie małą działeczkę na Mazurach niedaleko Zdor, Nabył ją ok. 30 lat temu, bo na większą nie było nas stać ! Ze względu na wiek i kiepską emeryturę odwiedzam tą działkę tylko w lecie. Obserwuję jednak ogłoszenia o działkach ,które chłopi w tej wsi mają zamiar sprzedać... W lecie tą miejscowość odwiedzają również Niemcy szukający możliwości osiedlenia się na Mazurach... Napewno dysponują większą gotówką niż Polacy i obawiam się , że niedługo mogą być tam większością ! Brońmy swojej ziemi przed obcymi !!! Nie mam zamiaru znowu przed nimi uciekać !

Jacek - 24.10.07 19:56
Niemiecka "moralnośc". Zawsze przecież byli "doskonalsi" od brzydkich polaczków. Na kilometr poznasz Niemca po jego "moralności". Cuchnące bydło.

Genio - 04.10.07 23:33
Już tylko krótkie zakończxenie. Rano wieś otoczyli Niemcy i razem z wieśniakami poprowadzili nas do Zakroczymia. Wędrówka trwała dwa dni, a po drodze mijaliśmy zniszczone wsie i ogrzewaliśmy się przy palących się chałupach. Czasem też w pobliży jakiegoś zagajniką traktowano nas jak żywe tarcze, ale mieliśmy szczęście bo Partyzanci nie chcieli nas zabijać . Potem zwiedziliśmy dwa obozy. 1-szy w Zakroczymiu , a po kilku tygodniach trafiliśmy do Durchgangs Lager w Schn eidemuhle, skąd znowu uciekliśmy za radą więźniów pracujących w lesie, którzy ostrzegli nas, abyśmy nie dali się zaprowadzić do "łaźni" oddalonej od tego obozu o 3 kilometry- za lasem... Dalsze nasze przeżycia były związane ze spotkaniem zwycięskiej czerwonej armii i tyle.
Było, minęło, ale zapomnieć jakoś nie można... Czyżby Niemcy mieli podobne do naszych przeżycia ? Mógłbym im współczuć , gdybyśmy naszych nie zawdzięczali właśnie im ! Kto powinien przepraszać za to co się działo, my czy oni ????????

Genio - 04.10.07 23:08
Biedni Niemcy, dlaczego się tak męczą ? Pamiętam jak uciekając w 1939rz moją Rodziną, wynajętym wozem drabiniastym, przed dzielnymi Hitlerowcami , na trasie Skurcz -Osiek, zostaliśmy zaatakowani ,razem z tłumami uciekających cywilów - przez bohaterskieego niemieckiego lotnika ! Lecąc nad szosą na wysokości ok. 10 metrów prał do nas z karabinów maszynowych tak długo, że po wojnie powinien powstać tam wielki cmentarz. Ja z moją Rodziną przeżyliśmy, bo na moment karabin ucichł . W chwilę potem ujrzałem twarz tego lotnika, który dalej siał spustoszenie.... Nie wyglądał na demona i mnie samego nie przestraszył ! Natomiast Rodzice przykryli swoim ciałem moje (młodsze ode mnie) rodzeństwo, aby nic im się nie stało... Dzień czy dwa później , kiedy Niemiaszkowie weszli do Osieka rozdawali wiejskim dzieciakom cukierki, robiąc przy tej okazji zdjęcia !
Po tym wszystkim udało nam się przedostać do Warszawy. Dalej trudno o wszystkim opowiadać, poznałem niemiecką okupację, widziałem ludzi zabijanych na ulicach, mając 14 lat razem z kolegą starałem się wziąć udział w Powstaniu Warszawskim, ale nie znaleźliśmy broni ( ze zrzutów) i nie dotarliśmy do Powstańców . Kiedy nas Niemcy złapali, wsadzili do autokaru z niewiele od nas starszymi żołnierzami, a ci, widząc, że się ich nie boimy , wyciągali do nas ręce i życzliwie wołali - gutt banditten !!! Mimo takiej życzliwości uciekliśmy z obozu w Pruszkowie i dziwnie niechętnie nastawieni do Niemców staraliśmy się zaciągnąć do Partyzantki w Kampinosie. Partyzanci nie chcieli nas przyjąć , więc poszliśmy szukać następnego oddziału i zasnęliśmy na ganku jakiegoś domostwa bo zapadł wieczór..

Wszystkich komentarzy: (6)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

14 Maja 1987 roku
Zmarła Rita Hayworth, hollywoodzka gwiazda lat 40-tych (ur. 1918)


14 Maja 1938 roku
Urodziła się Elżbieta Czyżewska, aktorka filmowa i teatralna.


Zobacz więcej