Sobota 27 Kwietnia 2024r. - 118 dz. roku,  Imieniny: Sergiusza, Teofila, Zyty

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 19.07.15 - 8:30     Czytano: [1172]

Dział: Opowiadania

Imperatyw pojednania


Od rana na oddziale panował zamęt typowy dla poniedziałku. W gabinecie nie skończył się jeszcze raport z poprzedniego dyżuru, gdy do szpitala wjechały dwie karetki z hasłem „pacjent w ciężkim stanie”. Nie lubił tego. Ale wstał i powędrował na izbę przyjęć. Jeden człowiek był kompletnie pijany, drugi miał rozbitą głowę.
Dobrze się zaczyna – pomyślał i zaraz przypomniał sobie, jak któryś z kolegów zażartował kiedyś:
– Jeśli nie jesteś kobietą w zaawansowanej ciąży, dzieckiem lub nie masz jawnego krwotoku, to jesteś kierowany do naszego oddziału.
Pobożne życzenia – złościł się w myśli, badając śmierdzącego mieszaniną brudu i alkoholu mężczyznę. Uroki powiatowego szpitala roztaczały przed nim bliską perspektywę totalnego wypalenia zawodowego.
Poranny obchód w pośpiechu i ten strach pod skórą, że zaraz kogoś przywiozą z zawałem lub blokiem do stymulacji. Szukając ordynatora, w czasie obchodu zupełnie przypadkiem trafił na salę pana Kazimierza. Pamiętał dobrze, że to mąż pracującej w szpitalu pielęgniarki. Stała pod drzwiami sali z oczami zaczerwienionymi od łez.
– Co tam, pani Zdzisiu? – zagadnął z uśmiechem, lecz widząc te oczy, przystanął zaniepokojony.
– Kazik jest u was od wczoraj – wyszeptała zdławionym głosem.
– Nie jest dobrze, doktorze.
Wszedł na salę i skierował się do grupy lekarzy przy jednym z łóżek. Spojrzał na kartę gorączkową – Kazimierz Grodziński, lat pięćdziesiąt sześć. Leżący na łóżku człowiek miał wystraszone oczy, wyglądał na siedemdziesiątkę. Żółtymi od papierosów palcami przytrzymywał koszulę, gdy lekarze osłuchiwali jego serce. Kiedy ordynator skierował swoje kroki do następnego łóżka, podszedł bliżej.
– Witam, panie Kazimierzu – uśmiechnął się, przysiadając na łóżku.
– Dzień dobry, doktorze – Grodziński rozpoznał go.
Pamiętał pana Kazimierza z poradni, gdzie tyle lat starał się nakłonić go do rzucenia palenia. Ostatnio zniknął mu z oczu, a dziś po prostu w pierwszej chwili nie poznał tego człowieka. Choroba pustoszyła jego organizm w zastraszającym tempie. Lekarz nie miał sumienia wracać do tamtych nieprzyjemnych czasem spotkań. Nie kopie się leżącego.
– Co mi jest, doktorze? – zapytał cicho Grodziński.
Chwila ciszy, lekarz się zastanawiał, jak przedstawić sytuację.
– Przyjdę do pana później – wyszeptał, wiedząc, że nie skończy się na kilku słowach wyjaśnienia.
Pacjenci zostali zbadani i sznur lekarzy powędrował dalej. Jego szybko odłączono od tego ogonka, bo następna karetka czekała na izbie przyjęć. Potem badania, wypisy i nowe skierowania na oddział. Tak było cały dzień. Po dwunastu godzinach takiego kołowrotu, gdy okazało się, że zapomniał zjeść obiadu, wyczerpany przysiadł na chwilę w gabinecie. Kolacja zjedzona naprędce, potem kilka wizyt na R-ce, gdzie wyprowadzał na prostą starszą panią z obrzękiem płuc. Znów karetki, skierowania, interwencje na oddziale. Szybko zrobiła się ciemna noc. Zapomniał o obietnicy danej pacjentowi. Położył się na chwilę, by podrzemać niespokojnym snem. Ale noc okazała się taka sama jak dzień. Chorzy spływali szerokim potokiem, bo szpital powiatowy w małym mieście był jedynym miejscem, gdzie ludzie mogli liczyć na fachową pomoc. Naliczył dwadzieścia cztery skierowania. Ranek przyniósł jedyną dobrą nowinę – że za pół godziny zda dyżur i będzie mógł wreszcie wydostać się z tego kieratu.
Zmiennik spóźniał się, co zawsze wyprowadzało go z równowagi. Powstrzymał się od złośliwego komentarza i szybko przedstawił całą dobę swojej działalności.
Z ulgą wypowiedział sakramentalne słowa „stan pozostałych chorych bez istotnych zmian, dyżur przekazuję...”.
Męczyła go jednak jakaś niedokończona sprawa. Szukał w swoich notatkach, gdzie zapisywał ważne rzeczy do sprawdzenia w czasie dyżuru.
Wszystko skreślone, czyli załatwione – pomyślał i szybko opuścił oddział, wsiadł do samochodu i ruszył w drogą powrotną. Po przejechaniu trzydziestu kilometrów dotarło do niego to, co nie dawało mu spokoju od rana. Miał porozmawiać z Grodzińskim. Obiecał sobie, że pojedzie do niego następnego dnia.
We wtorek od rana obowiązki w ambulatorium przeciągnęły się do późnych godzin popołudniowych. Mimo to po 17.30 pojechał odwiedzić pana Kazimierza. Szpital o tej porze wyglądał na wyludniony, a oddział zdawał się oszukiwać odwiedzających pozornym spokojem. Swoje kroki skierował wprost na salę numer 3, gdzie leżał jego pacjent. Nie zastał go tam jednak. Dowiedziawszy się, że Grodziński został przeniesiony do izolatki na końcu oddziału, zaniepokoił się. Tam leżeli często pacjenci w stanie terminalnym. Wszedł do sali i dostrzegł pana Kazimierza leżącego z zamkniętymi oczami. Obok łóżka stała Zdzisia, jego żona. Podszedł i dotknął ręki leżącego.
– Śpi? – zapytał cicho kobiety, ale kiedy zobaczył wyraz jej twarzy, domyślił się, że jest o wiele gorzej. Jej mąż umierał. Pani Zdzisia szlochała, wycierając nos w chusteczkę.
– On tak na pana czekał – powiedziała przez łzy.
– Naprawdę nie mogłem, pani Zdzisiu, widziała pani, co się wczoraj działo – próbował się tłumaczyć, choć czuł, że się tylko pogrąża.
– On się buntował, kiedy się dowiedział, że to rak – szlochała kobieta. – Nie mógł się pogodzić, że tak szybko traci siły.
– Wiem, pani Zdzisiu – pocieszał ją lekarz, jakby chcąc wziąć na siebie część tego brzemienia.
– Ale dzisiaj rano – jej twarz przejaśniała na chwilę – kiedy już nie miał sił, by się podnieść, powiedział... – zawiesiła głos, spoglądając w oczy doktora – powiedział: „jeśli taka wola Boga, to niech się stanie” – dokończyła, głaszcząc głowę męża.
Łzy napłynęły do oczu lekarza same. Chciał gdzieś to ukryć, zdusić w sobie. Po tylu latach pracy, tylu pochowanych pacjentach, dziś płacze nad jednym z nich. Nie odezwał się ani słowem. Ostatni raz położył dłoń na czole umierającego i wyszedł z sali. Kawałek po kawałku umierał dla świata, wraz z każdym dobrym człowiekiem, którego tu tracił. Zapadał się w tę krainę wypełnioną pamięcią ludzi z przeszłości, których los ciągle przypominał mu, ile jest wart jego pęd do zdobywania. Jak skazaniec, ze spuszczoną głową, uciekał korytarzem rozświetlonym czerwienią popołudnia.
Dokąd podążał? Do śmierci, oczywiście. Śmierć będzie czekać na niego na końcu tego korytarza. Dziś przejdzie jednak obok, zajrzy mu w oczy z wyrzutem, po czym obejmie słabością tego człowieka z izolatki.
Kiedyś zatrzyma się przed nim i rozłoży ramiona w geście bezwarunkowego powitania.

Andrzej Chodacki
Strona autorska


Autor opowiadania: Andrzej Chodacki
Urodzony w 31.05.1970 roku. Z powołania mąż i ojciec, z zawodu lekarz. Pisze prozę i poezję, a także fotografuje. Laureat kilkudziesięciu konkursów literackich. Jego opowiadania były drukowane między innymi w Wydawnictwie My Book w Szczecinie, Miesięczniku Literackim Akant w Bydgoszczy, Kwartalniku Literackim Horyzonty, w Półroczniku literackim „Inter-. Literatura–Krytyka–Kultura”, oraz w wielu czasopismach polonijnych na całym świecie. W 2012 roku wydał debiutancką książkę z poezją i fotografią pt.„ Pejzaże tęsknoty”. W 2013 roku wydał cykl opowiadań pt. „ Opowieści ze świata”. W 2014 roku wydał kolejny cykl opowiadań pt „ Wyczekując dnia”.
W 2015 roku jego najnowsza powieść pt „ Doktor Seliański” została przetłumaczona na język ukraiński. Od 2015 roku członek Unii Polskich Pisarzy Lekarzy


Od Redakcji: Opowiadania Andrzeja Chodackiego można również znaleźć w dziale:Na każdy temat.

Wersja do druku

Andrzej Chodacki - 24.07.15 19:56
Takim chcę być co dzień, choć system odbiera mi dech, niszczy na każdym kroku. Bardzo dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam.

W, Panasiuk - 19.07.15 18:59
Jeśli są jeszcze tacy lekarze, to chwała im. Świat, w którym przyszło nam żyć jest nieco inny, może bardziej wyrafinowany. Surowość codzienności spycha człowieka do innego myślenia. Jak śpiewał Niemen" lecz ludzi dobrej woli jest więcej"... Pozdrawiam Pana doktora.

Lubomir - 19.07.15 14:38
Cieszy gdy lekarz jest bratem chorego a nie biznesmenem, polbogiem czy nadczlowiekiem. Pacjent to w koncu nie humanoid powstaly w laboratorium, ale istota myslaca i czujaca.

Wszystkich komentarzy: (3)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

27 Kwietnia 1923 roku
Sejm uchwalił ustawę o Trybunale Stanu.


27 Kwietnia 1956 roku
Urodziła się Eleni, polska piosenkarka pochodzenia greckiego


Zobacz więcej