Wtorek 14 Maja 2024r. - 135 dz. roku,  Imieniny: Bonifacego, Julity, Macieja

| Strona główna | | Mapa serwisu 

dodano: 26.06.07 - 11:51     Czytano: [2018]

Ani zwycięstwo, ani klęska

Polityka, tak jak wiele innych dziedzin naszego życia, jest sztuką kompromisu. Ten zaś polega na tym, że nie musi być tak, jak my chcemy, ale też nie tak, jak chcieliby inni. Jest to bardziej zrozumiałe, jeśli dotyczy wprost naszej sytuacji, gdy jesteśmy tego świadomi i zdajemy sobie z tego sprawę. W skali większej społeczności bywają z tym kłopoty, bo większość ludzi nie potrafi dostrzegać takich zależności, nawet odniesienia wprost bywają niezrozumiałe. A przecież nasz los, nasze bezpieczeństwo i dobrobyt zależą od tego, czy rządzą nami dobrzy negocjatorzy, ludzie widzący przyszłość dalej i szerzej, niż czubek własnego nosa. I potrafiący zdobyć się na popularyzację swej wizji a nie tylko na egoistyczne stanowisko, typu: „ja wiem lepiej”.

Po 1989 roku na ogół rządzili nami ludzie, którzy uważali, że wszystko wiedzą lepiej. Był to grzech pierworodny ekip solidarnościowych (a właściwie – quasi solidarnościowych). Były wielkie slogany, typu: „społeczeństwo obywatelskie”, „państwo prawa”, „powrót do normalności”, ale wszystko po to, aby nas łatwiej uśpić i ubezwłasnowolnić. To nowa władza jakoby wszystko wiedziała najlepiej, a my jakoś tak do niej nie dorośliśmy. Można powiedzieć, że metoda była ta sama, co wcześniej, podczas rządów PZPR, tylko ubrane to było w nowe szaty.

„Nasz Tadeusz” nie był taki nasz
Tadeusz Mazowiecki został okrzyknięty „pierwszym niekomunistycznym premierem” po 1944 roku. I już choćby z tej racji mieliśmy mu okazywać szczególne zaufanie i obdarzyć go specjalnym mandatem, bo on jakoby „od zawsze” był w opozycji, ponadto, jako człowiek światły i wszechstronnie wykształcony, lepiej wiedział, co jest dla nas dobre. Wkrótce okazało się, że z deklarowanym wykształceniem jest po prostu na bakier a jego światłość to był wyłącznie odblask, bo nic specjalnego sobą nie reprezentował. Tak samo jego partia – Unia Demokratyczna. Dopóki wyborcy dawali się jej nabierać na puste hasła, wszystko było dobrze. Ale jak nie wybrali „naszego Tadeusza” na prezydenta, to już było źle. „Nasz Tadeusz” obraził się i nie chciał uznać wyników wyborów. Taki to on był „nasz”. A UD-ecy próbowali jeszcze łagodzić swą katastrofę twierdząc, że są partią... „ludzi mądrych”. No cóż, jak widać głupich nie sieją.
Następca Mazowieckiego w fotelu premiera, Jan Krzysztof Bielecki, też był człowiekiem bez wizji i charyzmy. Na szczęście jego rząd nie trwał długo – zmiotły go wybory parlamentarne. Bielecki również usiłował kreować się na zbawcę ojczyzny, ale już zawsze kojarzony będzie jako ten, który z niewidzialnej ręki rynku utworzył niewidzialną rękę aferzysty. To wtedy ruszyła złodziejska prywatyzacja i powstały podwaliny pod „przekształcenia własnościowe”, kojarzone popularnie z przekrętami, która to nazwa oddawała istotę rzeczy.

Od „Bolka” do „Alka”
No i warto przypomnieć, kto to wszystko firmował – prezydent Lech Wałęsa, człowiek, któremu się do dziś wydaje, że wszystkie rozumy zjadł, a powinien cały czas troszczyć się o powiększanie własnego. Dziś trudno nawet zrozumieć, patrząc na jego żałosne odruchy, gdy szuka poparcia u Jaruzelskiego i Kwaśniewskiego, jak taki człowiek mógł przez pięć lat kierować państwem w tak ważnym okresie, gdy rozpadał się Związek Sowiecki, znikała Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej i Układ Warszawski. To on proponował wówczas (a właściwie – jego „doradcy” proponowali), aby powołać Układ Warszawski – bis i RWPG – bis. Ładnie byśmy dziś wyglądali, gdyby udało mu się cokolwiek z tych koncepcji zrealizować...
Po 1989 roku dwukrotnie do władzy powróciła neo-PZPR, pod nazwą Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Pierwszy raz w 1993 roku (premierzy: Józef Oleksy i Włodzimierz Cimoszewicz) oraz w 2001 roku (premierzy: Leszek Miller i Marek Belka). Postkomuniści potraktowali to jako swój tryumf i szczególnie Miller uznał, że jest to coś w rodzaju legitymizacji (nie)dawnego ustroju, który sam przecież do 1989 roku budował, pełniąc bardzo wysokie funkcje w aparacie centralnym PZPR. A zwornikiem ówczesnych układów był Aleksander Kwaśniewski, który, mając za konkurenta do władzy (i to dwukrotnie, o czym już zapominamy) skompromitowanego Lecha Wałęsę, był akceptowany przez wyborców jako mniejsze zło.

Nie ma winnych?
Patrząc z dystansem na naszą niedawną przeszłość, mamy niewątpliwie poczucie niedosytu. Z jednej strony, następowało autentyczne odchodzenie od komunistycznej ciemnoty i PRL-owskiego zapyzialstwa. Już samo w sobie było to naszym wspólnym sukcesem. Klęską zaś stało się to, że nie potrafiliśmy w pełni wykorzystać takiej szansy dziejowej, jaką dała nam historia. Powoli, bardzo powoli uwalnialiśmy się z łap wschodniego niedźwiedzia. Polska, choć była pierwszym krajem w całym bloku wschodnim, w którym następowały tak głębokie przemiany, to była ostatnim krajem, z którego wyszła Armia Sowiecka, symbol obcego panowania i kilkudziesięcioletniej okupacji.
Znamienne jest też to, że nie udało się nam dokonać żadnych rozliczeń – politycznych, gospodarczych a nawet rozliczeń popełnionych w Polsce Ludowej zbrodni. Nie był to wynik dobrze rozumianego kompromisu, bo władza i tak wymykała się komunistom z rąk. Jaruzelski nie musiał być prezydentem, Kiszczak nie musiał być pierwszym wicepremierem (de facto premierem przy wystraszonym i bezwolnym Mazowieckim) a zbrodniarze i złodzieje nie musieli być objęci „grubą kreską”. To jest autentyczna klęska społeczeństwa, a jej skutki będą odczuwać jeszcze przyszłe pokolenia.

Brak polskiej polityki
Tragedia polega na tym, że nie było przez kilkanaście lat jasnej, jednoznacznej polskiej polityki. Była, owszem, polityka w Polsce, ale to nie to samo. Mieliśmy fałszywe „pojednanie” z Niemcami, które okazało się jednostronne i pozorne, bowiem żadnej istotnej sprawy z zachodnim sąsiadem nie załatwiliśmy. Co więcej, grozi nam coś, co się wówczas wydawało absurdalne, czyli wypłata odszkodowań na rzecz obywateli Niemiec, „pokrzywdzonych” podczas wojny i po wojnie. Mamy fałszywe „pojednanie” z Ukrainą, które polega na tym, że ustępujemy w dosłownie wszystkich sprawach, nie uzyskując nic w zamian. I mamy poważnie zabagnione stosunki (a właściwie – ich brak) z postsowiecką Rosją, która powoli, ale cierpliwie odbudowuje swą potęgę gospodarczą, a w ślad za tym, także polityczną.
Mamy też skandaliczne „pojednanie” polsko-żydowskie, w którym strona polska na kolanach, jak sprawca II wojny światowej i holokaustu, przeprasza i kaja się za wszystko, stojąc przed rychłą perspektywą wypłaty astronomicznych „odszkodowań” w wysokości kilkudziesięciu miliardów dolarów USA (!) za straty, jakie ponieśli obywatele polscy narodowości żydowskiej. W dodatku z żądaniami tego rodzaju występują żydowskie organizacje w USA, które z tymi obywatelami na ogół nie miały nigdy nic wspólnego. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, jesteśmy stale upokarzani na arenie międzynarodowej. Te „polskie obozy koncentracyjne” i tym podobne kłamliwe określenia pojawiają się jakby przypadkiem, od niechcenia, jako wyraz niewiedzy, ale są stale obecne w światowych mediach, o których nie można przecież powiedzieć, że strona żydowska nie ma na nie żadnego wpływu...

Trwała prowizorka
Wygląda na to, że cały czas mamy stan przejściowy. Nie jest to jeszcze całkowita klęska, ale nie ma też jednoznacznego zwycięstwa. Teraz dopiero zależy, w wyniku działań obecnej koalicji PiS + Samoobrona + LPR, co będzie dalej z naszymi sprawami. Jedno jest pewne – proces destrukcji państwa został w znacznym stopniu zahamowany. Rozgonienie Wojskowych Służb Informacyjnych, podejmowane próby dekomunizacji i lustracji dają jakąś nadzieję, że zaczniemy wychodzić z postkomunistycznego dołka, z pułapki „grubej kreski” i niezdrowych układów „okrągłego stołu”. Premier Jarosław Kaczyński okazał się nie tylko człowiekiem walki, ale też politykiem zdolnym do zawarcia daleko idącego kompromisu. Obłaskawienie Samoobrony, która z siły wybitnie destrukcyjnej stała się partią propaństwową (mimo wszystkich koniecznych zastrzeżeń) okazało się posunięciem zbawiennym. Przecież inaczej mielibyśmy koalicję PiS i PO, a wtedy dopiero zobaczylibyśmy, jak wyglądają codzienne targi i przepychanki o posadki, apanaże i stołki. Przecież PO to dawna UD, partia niesławnej pamięci premiera Tadeusza Mazowieckiego.

.................................................

Dużo jest jeszcze w Polsce rzeczy do zrobienia. Niektóre być może uda się przynajmniej rozpocząć, inne zostały tak zaniedbane, że zapewne nic już się nie da zrobić. Ale trzeba i warto próbować. Jeśli nie ten rząd, to jaki? Jeśli nie ten premier, to który? To są pytania, które stale należy sobie samym zadawać, myśląc o bliższej i dalszej przyszłości. I należy dokonywać co jakiś czas bilansu – co się udało, co trzeba zacząć, do czego należy się przygotowywać. Polityka też nie znosi próżni. Każde istotne zaniedbanie to wpuszczanie do władzy tego, czego (i kogo) nie chcemy.

Romuald Bury
Polskie Jutro

Wersja do druku

JUM - 28.06.07 10:13
Romuald
Ten tekst podany dosadnym jęzkiem mógłby nadwyrężyć demokratów populistów, którzy uważają że niosą kaganek demokracji. Po czym składają pozwy sądowe przeciw tym, którzy ośmielili sie mieć inne zdanie.
Dziekuję za ten tekst. Pojmuję go wprost.

Wszystkich komentarzy: (1)   

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami naszych Czytelników. Gazeta Internetowa KWORUM nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

14 Maja 1987 roku
Zmarła Rita Hayworth, hollywoodzka gwiazda lat 40-tych (ur. 1918)


14 Maja 1792 roku
W Targowicy nad Siwuchą ogłoszono zawiązanie przez polskich magnatów konfederacji przeciwko reformom Sejmu Wielkiego


Zobacz więcej